Rano pada. Nie leje, tylko pada. Co robimy? Jedziemy gdzieś. Jakieś miasto, muzeum.
Lębork - miasto założone przez Krzyżaków - lokacja w 1341 roku.
Po drodze mijamy wioskę bocianią. Bo nie wspominałem, że bocianów jest tu od groma. Ale w tej wiosce, to już w ogóle - praktycznie każdy słup to gniazdo, a w nim siedzą 2-3 bociany, a na do tego na dachach domów, stodół. Inne się pasą na polach.
Przy wyjeździe ze Smołdzina, żona mówi, że sarna stała na polnej drodze. Zawracam, rzeczywiście jest, choć jak zacząłem hamować to weszła między drzewa.
Droga mimo, że tu dziura na dziurze (są kawałki z równym asfaltem) jest rewelacyjna, jedziemy między polami, za którymi wznoszą się zalesione wzgórza, płyną strumienie lub rzeki, albo mijamy torfowiska, raz jedziemy przez las, by wjechać do wioski, a po niej jechać tunelem drzewnym. Są wsie, gdzie po dwóch chałupach stoi znak z przekreśloną tablicą, w niektórych stoją małe bloczki, takie jak to budowano pod PGRy.
No cudo, ja mogę cały dzień tu jeździć.
I te nazwy wsi, Witkowo, Żelazo, Klęcinko, Żelkowo, Michałkowo, Żelazkowo - no czyż nie pięknie?!
jestem u siebie
W jednej ze wsi obok bloczków pasie się kucyk. A przy drodze stoją drewniane dynie. Skręcamy z niej i zjeżdżamy w dół, by po chwili znów w lesie zjeżdżać drogą w dół, niczym w Beskidzie Niskim. I mijamy pierwszy kanał, ciek wodny, droga jest tak wyboista, że ledwo jadę 40tką, po minięciu mostu mówię, że jak będziemy wracać, to muszę się zatrzymać i zrobić tu kilka zdjęć.
Taka to okolica:
Zdjęcia oczywiście z drogi powrotnej. To pradolina Łeby przed wsią Żelazkowo.
Pod wsią obok drogi widzimy kolejne ptaki - żurawie.
Ja jestem zachwycony! Są sudeckie Bieszczady, jest sudecki Beskid Niski, proszę państwa, oto Pomorski Beskid Niski!
W Lęborku parkujemy obok sądu i idziemy na starówkę:
Oczywiście pada:
mijamy dawny spichlerz solny z XIV wieku - obecnie zbór zielonoświątkowców
i mijając Muzeum w Lęborku, decydujemy się na zwiedzenie go.
W muzeum wystawione są wystawy etnograficzne, historyczne i archeologiczne; jest jeszcze Galeria Strome Schody z pracami współczesnych artystów. Nam najbardziej się spodobała wystawa archeologiczna - eskpozycja znajduje się na drugim piętrze budynku i zawiera narzędzia kamienne z okresu mezolitu; epokę brązu reprezentują naczynia ceramiczne stosowane jako urny, a całkiem pokaźny zbiór popielic twarzowych to ekspozycja z epoki żelaza. Są to urny z wizerunkami twarzy ludzkich:
wspomniana urna z twarzą:
Na koniec córa załapuje się na warsztaty z lepienia z gliny:
Zadowoleni idziemy coś zjeść. Stara Apteka ma dobre opinie. I jedzenie rzeczywiście dobre, ale...żeby na herbatę czekać pół godziny??? Na pierogi 40 minut i żona dostaje ruskie zamiast z boczkiem, ale jednego zeta już nam nie oddają...no i wystrój. Poza kilkoma zdjęciami oraz historią tego miejsce, to wygląda to jak normalny bar mleczny czy jadłodajnia.
Wracamy, choć jeszcze idziemy zobaczyć czołg w praku, IS-2:
mijając resztki murów miejskich, bo większość została zburzona przez kacapów (ech oni to mają we krwi). I choć Niemcy uciekają w 1945roku, a rosjanie zajmują miasto bez walk, to je niszczą, bo to pierwsze zdobyte niemieckie miasto.
Kolejnego dnia jest chłodno ale nie pada. Na plażę za zimno, więc postanawiamy zwiedzić wydmy. Jedziemy do Łeby, gdzie chyba zjechali wszyscy z wybrzeża. Odstajemy w małym korku na parking, kolejka jak 15tego sierpnia w Kuźnicach, choć szybciej idzie tu sprzedaż biletów i ruszamy:
Z Łeby pod kasy można dojechać elektrycznym busikiem - meleksem i takim samym można podjechać do Muzeum Wyrzutni Rakiet, z czego korzysta jakieś 2/3 turystów.
Na początku idzie się dość przyjemnie w pięknym lesie, od pewnego momentu po naszej prawej stronie widać jakieś żółte placki - to wydmy!
Oczywiście ludzie złażą ze ścieżki. Za potrzebą, za potrzebą zobaczenia wydm a nawet ktoś przynosi grzyba. Mówię do mojej żony, tu jest wydeptana ścieżka, to pewnie jakaś kamera jest zamontowana, ona na to, no i przy wyjściu strażnicy 500 za zejście ze ścieżki i kolejne 500 za zrywanie grzybów
- widzimy krzywe spojrzenia, ale to zlewamy i idziemy na platformę zobaczyć pierwszą wydmę, kolesie 30 metrów nie wytrzymali...:
Pod muzeum dziki tłum. Dalsza droga to jak krupówki w sylwestra, do pieszych dochodzą jeszcze rowerzyści:
(efekt zamierzony na zdjęciu)
Mijamy lisa, który chodzi jakieś 5-6 metrów od drogi:
i są wydmy:
Po piachu idzie się kiepsko, do tego pod górę, więc tłum rzednieje, tam musimy dotrzeć:
Póki co, ktoś strzela fochem
a ktoś tego kogoś przedrzeźnia
Chmury, piasek i morze:
Wydma Łącka ma 30 metrów wysokości. Kurcze niezła jest.
Kilka widoków, na zachód, po lewej jezioro Łebsko, widać też wzgórze Rowokół:
na zbliżeniu widać też latarnie w Czołpinie:
las przed jeziorem, ciekawe kiedy go wydma zasypie?:
Wychodzi nawet na chwilę słońce i wiatr zaczyna wysychający piasek przewiewać:
Nad morze nie idziemy, mimo, że przegłosowano buntownika, ale...odpuściliśmy. Nawet wróciliśmy pod kasy busikiem.
Za nami siedzieli Niemcy (Szwedów czy Duńczyków oraz Niemców było od cholery nad morzem) i ich dziecko tak głośno kichało/kaszlało, że z wielką ulgą wysiedliśmy z tego elektrycznego busa...
Jeszcze wieża nad jeziorem:
W Łebie musimy zjeść obiad i najważniejsze - pochodzić po straganach.
Zostawiamy młodą przy stole, a my idziemy zamówić jedzenie, a tu nagle córa przylatuje z płaczem, że pani przyniosła zupę i położyła na stole
wracam z nią, po chwili widzę jakąś starą babę jak na nasz widok coś szwargocze pod nochalem i idzie do stolika takiego na 2-3 osoby. Po chwili wraca kelnerka i się pyta, czy zamawialiśmy zupę, mówię, że nie, siedliśmy po prostu przy wolnym stole. Zupa ląduje u tej szwabki, kurde stół na 6-8 osób babsko chciało mieć dla siebie.
Po obiedzie spacer po porcie
kupno wędzonych ryb podobno w najlepszej wędzarni:
dorsz był pychota,
i spacer po uliczkach, ale tłumy nas szybko wygoniły na kwatery...
Podczas powrotu robię zdjęcie żurawią:
oraz boćkom:
i idziemy spać licząc, że prognozy się pomylą...