W drodze do przedszkola - Oława/Zwierzyniec
W drodze do przedszkola - Oława/Zwierzyniec
Wiele razy w różnych pytaniach czy komentarzach do moich relacji przewinął się temat codzienności i zwykłych szarych dni. Co może porabiać taka buba, gdy nie jest na wycieczce? Gdy nie włazi do ruin, nie śpi w busiu ani nie pije piwa z żulami pod sklepem na Ukrainie. Gdy szara codzienność przykuwa ją do miasta, do miejsca zamieszkania, a obowiązki nie pozwalają wyruszyć w dalekie nieznane szlaki. O tym właśnie będzie ta relacja - o ostatnim pół roku, kartkach za szybko opadających z kalendarza i trasie, wciąż prawie tej samej trasie, która jak bieżnia przewijała się pod stopami.
Jakoś tak się złożyło, że kabaczek poszedł do przedszkola na drugim końcu miasta. Na naszym osiedlu wprawdzie przedszkola są, ale kabaczę się tam nie dostało. Zawsze myślałam, że takie “rekrutacje” to zaczynają się gdzieś na etapie liceum - a tu niespodzianka! Z możliwych punktów (chyba trzydziestu) kabaczę dostało tylko jeden… Widać, żeby się dostać do przedszkola, trzeba mieć dwoje niepełnosprawnych rodziców, pracujących na 2 etaty za ⅓ minimalnej krajowej, dwanaścioro upośledzonego rodzeństwa, należeć do opieki społecznej, mieć kuratora, być warunkowo wypuszczonym z pierdla, a najlepiej to być przybyszem zza wschodniej granicy... A może wystarczy odpowiednio naściemniać w ankiecie? Albo - jak mi różni uczynni potem mówili - ja po prostu nie wiedziałam komu dać w łapę...
No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Nasze przedszkole położone jest na wyspie. Wyspę zwaną Zwierzyniec oplatają trzy odnogi rzeki, która właśnie tutaj postanowiła się tak malowniczo porozdzielać. Tak wygląda miejsce naszych codziennych wycieczek. Nawet na mapie prezentuje się interesująco! Tam gdzie ląd przeplata się z wodą zawsze jest fajnie!
Droga na wyspę prowadzi wałami nad Odrą, terenami przemysłowymi, przekracza trzy mosty (albo i cztery, zależy od wariantu trasy), mija kamienice z czerwonej cegły (jakich by się Bytom nie powstydził), przechodzi przez miejsca menelskich biesiad, mały park i dymiące fabryczki, od czasu do czasu strzykające również parą pod ciśnieniem. Po drodze spotyka się sarny i koczujących bezdomnych. A jak będzie powódź to trza będzie nabyć ponton! To tereny, które pierwsze znajdą się pod woda! 10 lat temu to tam wszystko pływało - a robiąc sobie spacer zostaliśmy zatrudnieni do noszenia worków z piaskiem!
Wiadomo, że ruch to zdrowie, a mnie zimową porą bardzo ciężko się zmobilizować do codziennych, długich spacerów. Bo to deszcz, to zimno, to śnieżyca, to ciemno, to się nie chce wyłazić jak pizga i za oknem prawie noc polarna, to są inne rzeczy do zrobienia czy załatwienia… A tu nie ma zmiłuj - w jedną stronę 2 kilometry. Więc dzień w dzień kabaczę przedreptywało 4 km, a ja 8 km. Świetna sprawa! Zwłaszcza jak się np. chce schudnąć!
A poza tym nigdy bym nie przypuszczała, że w Oławie można się naoglądać takich fajnych widoków! Że wschody słońca nad rzeką są aż tak malownicze! że tak często pojawiają się nadwodne mgły! Wiadomo, że nie codziennie trafiło się coś godnego sfotografowania, ale aparat stał się podstawowym wyposażeniem wypraw do przedszkola!
Aha! Nasza trasa jest do pokonania szybkim krokiem w 20 minut. Droga do przedszkola zwykle zajmowała nam 30-40 minut, natomiast z powrotem… cóż… rzadko mieścimy się w godzinie.. A rekord to dwie i pół!
Relacja wyszła nieco długaśna... Cóż.. niełatwo jest opisać pół roku...
MGŁY
Takie solidne. Wirujące. Których klimatu zdjęcie nie bardzo odda, trzeba by film nakręcić. Bo każda sekunda przynosiła inny układ przestrzenny. Bo rzeka płynęła swoim stałym nurtem, a nad nią płynęły mgły - przy dłuższym wgapianiu się powodując zawrót głowy, bo przemieszczały się nieco szybciej niż rzeka… A czasem i pod prąd.. Nieraz tworzyły się z nich wiry i jakby mini trąby powietrzne, które zbierały moc, rosły - i nagle rozpływały się w powietrzu.
Lekka, ledwie zauważalna mgiełka dnia innego…
Rozmyte słońce… Bardzo często nie miało ono porankami okrągłego kształtu!
I fabryczka wyłaniająca się z obłoków…
Mgiełka pociachana przez samoloty…
Lub taka bezsłoneczna… w kolorach jakby żółto - zielonych...
Albo taka już totalna… (“Mamusiu czy my na pewno dobrze idziemy? Nie zabłądziliśmy? Ale ten most tam jest? Nie wpadniemy do wody??” )
A tu się wszystko jakby pozamazywało? Jakby roztarło? Czy to mgła? Czy fabryczny dym? A może to modny ostatnimi czasy smog?
Mgiełka mroźnego poranka. Takiego pełnego szronu, który pokrywa trawę, tworzy stalaktyty w nosie i robi gołoledź na drodze (tak, leżałyśmy kilkanaście razy a kuperki były fest obite)
CHMURY
Strasznie lubię ten rodzaj chmur! Nie wiem jak się na to fachowo mówi, ale w mojej rodzinie zwykło się je nazywać “kwaśne mleko”.
Innego dnia nieco bardziej zgęstniałe...
Kwaśne mleko o wschodzie…
Pasiasto...
Niebo znów pasiaste, chyba o różnej grubości chmur. Zza jednego z pasów wyłazi okragła tarcza słońca. Wygląda nieco jak księżyc. Niby świeci, ale na tyle przyćmionym blaskiem, że bez problemu można się na nie gapić.
Tu jakby całe niebo płonęło!
W różofioletach… o wschodzie...
i o zachodzie...
Światło wyłania się spomiędzy jemioł. Strasznie dużo tego dziadostwa na naszej trasie... Biedne te drzewa, ledwo zipią...
Słoneczko wyłania się zza muru fabrycznego..
Albo zza wypalonych resztek drzewa…
Drzewo nieco drapieżne…
Kicz, po prostu kicz! Jelenia rogatego tylko brak!
Ciemne mazaje na niebie…
Wał chmur - jakby od linijki ktoś namalował...
Ale nam doleje, doleje!! Trala lala la!
A tu dodatkowo połamało parasole. Kabaczy parasol wiatr uniósł i trzeba było kijem go z drzewa ściągać. Zdjęć z procesu nie ma - aparat by zalało!
A tu jakoś zdążyłyśmy nawiać przed deszczem! Choć rokowania były nieszczególne!
To ponoć wygląda jak startujący ptak!
Na zdjęciach tego chyba nie widać, ale tego dnia słońce było strasznie oślepiające… Po tym jak zrobiłam kilka tych zdjęć - to jeszcze pół godziny latały mi przed oczami tęczowe paćki… Kabak miał jeszcze inną ocenę sytuacji - "To jest oko. I ono na nas patrzy!"
Nadchodzi śnieżyca! Jedyna tego roku - ale wróciłam do domu w postaci bałwana!
A ta chmura się dziwnie kręciła…
Takowe z dziura pośrodku.
To były jakieś dziwne chmury. Pojawiły się nagle. Było czyste niebo, 5 minut, bach! bach! I napłynęło coś takiego. Nie wiedzieć czemu wzbudziły one duży niepokój kabaka. “To nie są zwykłe chmury, one nie wróżą nic dobrego!” - takie stwierdzenie padające z ust czteroipółlatka brzmi jakoś dziwne złowieszczo… “Chodźmy szybko do domu, ja się boje!”. Tego dnia pokonaliśmy trasę w 20 minut! Nie mam pojęcia co było z nimi nie tak... I co by się wydarzyło, gdybyśmy jednak szły do domu normalnie a nie biegły z językami na brodzie
MOSTY
Na trasie do przedszkola (i w najbliższej jej okolicy) naliczyłam chyba 10 mostów (jeśli wliczać doń śluzy, na które wejście jest nielegalne, acz możliwe)
No więc pierwszy i największy most, który codziennie widzimy acz na niego nie wchodzimy. Jedyny oławski most na Odrze, który przekracza ją w całości.
W mgłach porannych
Nocną porą.. tzn. grudzień godzina gdzieś 16:30
Kamień przy moście, który mijałam tysiące razy. Ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że był to stary pomnik poświęcony wojskom radzieckim forsującym Odrę. Tablicy żadnej już nie ma, ale są ślady, że komuś się on kiedyś nie podobał…
Mostek na małym cieku wodnym wpadającym do Odry. Zwany przez nas “mostem kaczym” - bo tu zazwyczaj karmimy kaczki. Ciek płynie z fabryczki i chyba jest cieplejszy niż woda w rzece. Nigdy nie zamarza. Stąd kaczki go lubią - grzeją sobie tu kupry i zawsze zimową porą można napotkać ich stadko.
Most kolejny - to takowy ze śluzą. Raz nawet widziałyśmy jak śluza się otwiera i wpływa tam barka. I jak na złość wtedy nie miałam aparatu. Od tamtego momentu nosiłam go już codziennie!
Widok z owego mostu w stronę naszego osiedla. Przy moście są nawbijane takie solidne metalowe “drągi”. Nie wiem czy one mają funkcję ochronną? Czy do nich się kiedyś cumowało barki?
Ów most w grudniowych ciemnościach.
Śluza. Czasem jak jest dużo wody to robią w niej szczelinkę i się tworzy fajny wodospad!
Most zwany przez nas “rybim”. Bo tutaj codziennie rano kabak dostaje rybke - żelka. Na początku był to element motywujący do przemieszczania się, a potem stało się już tradycją.
W barwach wieczoru...
Widok z “rybiego mostu” na cypelek, który chyba jest jedną z tutejszych wysp.
I odwrotnie - z cypelka na most!
“Żółta kładka” nad wodospadem.
A tu widziana z “rybiego mostu”.
Widok z “żółtej kładki” na nadwodne konstrukcje.
A tak się one prezentują po sporych opadach, przy wysokim stanie wody! Tworzy się ogromny, huczący wodospad! Ziemia drży pod nogami, w uszach szumi od ryku, a powietrze przepełnione jest kropelkami wody, tak że pyski z wilgoci trzeba obcierać...
“Rybi most” widziany z “żółtej kładki”.
Mostek brukowany, którym idzie fragment starego toru wąskotorówki. Nigdzie indziej w okolicy torowisko już nie zostało przez nas namierzone.
Coś w rodzaju starej śluzy, przepustu, spiętrzenia, a może był tu młyn? Nie wiem do czego służyło to miejsce, ale obecnie jest opuszczone. Dojście tam jest możliwe ale wymaga przesadzenia ogrodzeń. Nie jest więc naszą codzienną drogą, a raczej trasą alternatywną - gdy dopisuje pogoda, czas i chęci.
A to kawałek dalej, również na zamkniętym terenie, mocno zarośniętym kolczastymi pnączami. Latem chyba nie do przejścia bez maczety.
A to dwie kładki położone kawałek dalej - na trasie okrężnej. Fajne mają metalowe konstrukcje od góry, które kojarzą mi się z mostami kolejowymi!
Ta wychodzi już z miasta - dochodzi do wioski Ścinawa Polska.
I jesienne widoki z owych kładeczek...
ZABUDOWANIA
Opuszczone
Obluszczone.
Ceglane kamienice na Zwierzyńcu.
Szopki, komórki, wagony. Trochę jak w domu, tylko że pod chmurką - kanapa, stolik, garnki, wanna...
Fabryczka w różnych ujęciach.
Metalowa konstrukcja na cyplu wyspy.
Pamiątka z czasów radzieckich baz… (to też na trasie nieco okrężnej)
LUDZIE
Kogo najczęściej spotykamy na codziennych wędrówkach? Niektóre twarze się powtarzają...
Na naszej drodze najciekawszą postacią jest jeden gość, który praktycznie zawsze siedzi w tym samym miejscu. Czy słońce, czy deszcz, czy mróz czy śnieżyca - on zawsze tkwi tam na posterunku w otoczeniu wielu toreb. Bezdomny? Myśliciel? Miłośnik przyrody? Dlaczego wybrał akurat to miejsce? Czemu go nie zmienia - wokół dużo jest też innych fajnych zakamarków.. Jakoś nigdy nie było okazji z nim pogadać, jako że patrząc po naszej trasie - jego miejsce leży za rzeką.
Osobnicy zajmujący się recyklingiem - pozyskiwaniem materiałów wtórnych.
Wędkarze…
ZWIERZĘTA
Nakrapiany ślimak.. I teraz pytanie - czy coś go wyżarło z boku? Czy ten gatunek tak ma? Nie znam się za bardzo na mięczakach…
Ptactwo nadwodne
Naokienne kicie..
ATRAKCJE
Chlupanie w kałużach!
Tory na jednym z mostów...
Nadrzewna huśtawka!
Tarzanie się w liściach...
Bele…
Cienie…
Pozyskiwanie jemioły...
Lądowisko ufo? Grzybek atomowy? Nie… To szklarnie w Siechnicach!
Murek. Dla mnie nic wielkiego. Ale dla kabaka to jedna z głównych atrakcji naszej trasy. Więc nie mogło go zabraknąć w relacji.
Jakoś tak się złożyło, że kabaczek poszedł do przedszkola na drugim końcu miasta. Na naszym osiedlu wprawdzie przedszkola są, ale kabaczę się tam nie dostało. Zawsze myślałam, że takie “rekrutacje” to zaczynają się gdzieś na etapie liceum - a tu niespodzianka! Z możliwych punktów (chyba trzydziestu) kabaczę dostało tylko jeden… Widać, żeby się dostać do przedszkola, trzeba mieć dwoje niepełnosprawnych rodziców, pracujących na 2 etaty za ⅓ minimalnej krajowej, dwanaścioro upośledzonego rodzeństwa, należeć do opieki społecznej, mieć kuratora, być warunkowo wypuszczonym z pierdla, a najlepiej to być przybyszem zza wschodniej granicy... A może wystarczy odpowiednio naściemniać w ankiecie? Albo - jak mi różni uczynni potem mówili - ja po prostu nie wiedziałam komu dać w łapę...
No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Nasze przedszkole położone jest na wyspie. Wyspę zwaną Zwierzyniec oplatają trzy odnogi rzeki, która właśnie tutaj postanowiła się tak malowniczo porozdzielać. Tak wygląda miejsce naszych codziennych wycieczek. Nawet na mapie prezentuje się interesująco! Tam gdzie ląd przeplata się z wodą zawsze jest fajnie!
Droga na wyspę prowadzi wałami nad Odrą, terenami przemysłowymi, przekracza trzy mosty (albo i cztery, zależy od wariantu trasy), mija kamienice z czerwonej cegły (jakich by się Bytom nie powstydził), przechodzi przez miejsca menelskich biesiad, mały park i dymiące fabryczki, od czasu do czasu strzykające również parą pod ciśnieniem. Po drodze spotyka się sarny i koczujących bezdomnych. A jak będzie powódź to trza będzie nabyć ponton! To tereny, które pierwsze znajdą się pod woda! 10 lat temu to tam wszystko pływało - a robiąc sobie spacer zostaliśmy zatrudnieni do noszenia worków z piaskiem!
Wiadomo, że ruch to zdrowie, a mnie zimową porą bardzo ciężko się zmobilizować do codziennych, długich spacerów. Bo to deszcz, to zimno, to śnieżyca, to ciemno, to się nie chce wyłazić jak pizga i za oknem prawie noc polarna, to są inne rzeczy do zrobienia czy załatwienia… A tu nie ma zmiłuj - w jedną stronę 2 kilometry. Więc dzień w dzień kabaczę przedreptywało 4 km, a ja 8 km. Świetna sprawa! Zwłaszcza jak się np. chce schudnąć!
A poza tym nigdy bym nie przypuszczała, że w Oławie można się naoglądać takich fajnych widoków! Że wschody słońca nad rzeką są aż tak malownicze! że tak często pojawiają się nadwodne mgły! Wiadomo, że nie codziennie trafiło się coś godnego sfotografowania, ale aparat stał się podstawowym wyposażeniem wypraw do przedszkola!
Aha! Nasza trasa jest do pokonania szybkim krokiem w 20 minut. Droga do przedszkola zwykle zajmowała nam 30-40 minut, natomiast z powrotem… cóż… rzadko mieścimy się w godzinie.. A rekord to dwie i pół!
Relacja wyszła nieco długaśna... Cóż.. niełatwo jest opisać pół roku...
MGŁY
Takie solidne. Wirujące. Których klimatu zdjęcie nie bardzo odda, trzeba by film nakręcić. Bo każda sekunda przynosiła inny układ przestrzenny. Bo rzeka płynęła swoim stałym nurtem, a nad nią płynęły mgły - przy dłuższym wgapianiu się powodując zawrót głowy, bo przemieszczały się nieco szybciej niż rzeka… A czasem i pod prąd.. Nieraz tworzyły się z nich wiry i jakby mini trąby powietrzne, które zbierały moc, rosły - i nagle rozpływały się w powietrzu.
Lekka, ledwie zauważalna mgiełka dnia innego…
Rozmyte słońce… Bardzo często nie miało ono porankami okrągłego kształtu!
I fabryczka wyłaniająca się z obłoków…
Mgiełka pociachana przez samoloty…
Lub taka bezsłoneczna… w kolorach jakby żółto - zielonych...
Albo taka już totalna… (“Mamusiu czy my na pewno dobrze idziemy? Nie zabłądziliśmy? Ale ten most tam jest? Nie wpadniemy do wody??” )
A tu się wszystko jakby pozamazywało? Jakby roztarło? Czy to mgła? Czy fabryczny dym? A może to modny ostatnimi czasy smog?
Mgiełka mroźnego poranka. Takiego pełnego szronu, który pokrywa trawę, tworzy stalaktyty w nosie i robi gołoledź na drodze (tak, leżałyśmy kilkanaście razy a kuperki były fest obite)
CHMURY
Strasznie lubię ten rodzaj chmur! Nie wiem jak się na to fachowo mówi, ale w mojej rodzinie zwykło się je nazywać “kwaśne mleko”.
Innego dnia nieco bardziej zgęstniałe...
Kwaśne mleko o wschodzie…
Pasiasto...
Niebo znów pasiaste, chyba o różnej grubości chmur. Zza jednego z pasów wyłazi okragła tarcza słońca. Wygląda nieco jak księżyc. Niby świeci, ale na tyle przyćmionym blaskiem, że bez problemu można się na nie gapić.
Tu jakby całe niebo płonęło!
W różofioletach… o wschodzie...
i o zachodzie...
Światło wyłania się spomiędzy jemioł. Strasznie dużo tego dziadostwa na naszej trasie... Biedne te drzewa, ledwo zipią...
Słoneczko wyłania się zza muru fabrycznego..
Albo zza wypalonych resztek drzewa…
Drzewo nieco drapieżne…
Kicz, po prostu kicz! Jelenia rogatego tylko brak!
Ciemne mazaje na niebie…
Wał chmur - jakby od linijki ktoś namalował...
Ale nam doleje, doleje!! Trala lala la!
A tu dodatkowo połamało parasole. Kabaczy parasol wiatr uniósł i trzeba było kijem go z drzewa ściągać. Zdjęć z procesu nie ma - aparat by zalało!
A tu jakoś zdążyłyśmy nawiać przed deszczem! Choć rokowania były nieszczególne!
To ponoć wygląda jak startujący ptak!
Na zdjęciach tego chyba nie widać, ale tego dnia słońce było strasznie oślepiające… Po tym jak zrobiłam kilka tych zdjęć - to jeszcze pół godziny latały mi przed oczami tęczowe paćki… Kabak miał jeszcze inną ocenę sytuacji - "To jest oko. I ono na nas patrzy!"
Nadchodzi śnieżyca! Jedyna tego roku - ale wróciłam do domu w postaci bałwana!
A ta chmura się dziwnie kręciła…
Takowe z dziura pośrodku.
To były jakieś dziwne chmury. Pojawiły się nagle. Było czyste niebo, 5 minut, bach! bach! I napłynęło coś takiego. Nie wiedzieć czemu wzbudziły one duży niepokój kabaka. “To nie są zwykłe chmury, one nie wróżą nic dobrego!” - takie stwierdzenie padające z ust czteroipółlatka brzmi jakoś dziwne złowieszczo… “Chodźmy szybko do domu, ja się boje!”. Tego dnia pokonaliśmy trasę w 20 minut! Nie mam pojęcia co było z nimi nie tak... I co by się wydarzyło, gdybyśmy jednak szły do domu normalnie a nie biegły z językami na brodzie
MOSTY
Na trasie do przedszkola (i w najbliższej jej okolicy) naliczyłam chyba 10 mostów (jeśli wliczać doń śluzy, na które wejście jest nielegalne, acz możliwe)
No więc pierwszy i największy most, który codziennie widzimy acz na niego nie wchodzimy. Jedyny oławski most na Odrze, który przekracza ją w całości.
W mgłach porannych
Nocną porą.. tzn. grudzień godzina gdzieś 16:30
Kamień przy moście, który mijałam tysiące razy. Ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że był to stary pomnik poświęcony wojskom radzieckim forsującym Odrę. Tablicy żadnej już nie ma, ale są ślady, że komuś się on kiedyś nie podobał…
Mostek na małym cieku wodnym wpadającym do Odry. Zwany przez nas “mostem kaczym” - bo tu zazwyczaj karmimy kaczki. Ciek płynie z fabryczki i chyba jest cieplejszy niż woda w rzece. Nigdy nie zamarza. Stąd kaczki go lubią - grzeją sobie tu kupry i zawsze zimową porą można napotkać ich stadko.
Most kolejny - to takowy ze śluzą. Raz nawet widziałyśmy jak śluza się otwiera i wpływa tam barka. I jak na złość wtedy nie miałam aparatu. Od tamtego momentu nosiłam go już codziennie!
Widok z owego mostu w stronę naszego osiedla. Przy moście są nawbijane takie solidne metalowe “drągi”. Nie wiem czy one mają funkcję ochronną? Czy do nich się kiedyś cumowało barki?
Ów most w grudniowych ciemnościach.
Śluza. Czasem jak jest dużo wody to robią w niej szczelinkę i się tworzy fajny wodospad!
Most zwany przez nas “rybim”. Bo tutaj codziennie rano kabak dostaje rybke - żelka. Na początku był to element motywujący do przemieszczania się, a potem stało się już tradycją.
W barwach wieczoru...
Widok z “rybiego mostu” na cypelek, który chyba jest jedną z tutejszych wysp.
I odwrotnie - z cypelka na most!
“Żółta kładka” nad wodospadem.
A tu widziana z “rybiego mostu”.
Widok z “żółtej kładki” na nadwodne konstrukcje.
A tak się one prezentują po sporych opadach, przy wysokim stanie wody! Tworzy się ogromny, huczący wodospad! Ziemia drży pod nogami, w uszach szumi od ryku, a powietrze przepełnione jest kropelkami wody, tak że pyski z wilgoci trzeba obcierać...
“Rybi most” widziany z “żółtej kładki”.
Mostek brukowany, którym idzie fragment starego toru wąskotorówki. Nigdzie indziej w okolicy torowisko już nie zostało przez nas namierzone.
Coś w rodzaju starej śluzy, przepustu, spiętrzenia, a może był tu młyn? Nie wiem do czego służyło to miejsce, ale obecnie jest opuszczone. Dojście tam jest możliwe ale wymaga przesadzenia ogrodzeń. Nie jest więc naszą codzienną drogą, a raczej trasą alternatywną - gdy dopisuje pogoda, czas i chęci.
A to kawałek dalej, również na zamkniętym terenie, mocno zarośniętym kolczastymi pnączami. Latem chyba nie do przejścia bez maczety.
A to dwie kładki położone kawałek dalej - na trasie okrężnej. Fajne mają metalowe konstrukcje od góry, które kojarzą mi się z mostami kolejowymi!
Ta wychodzi już z miasta - dochodzi do wioski Ścinawa Polska.
I jesienne widoki z owych kładeczek...
ZABUDOWANIA
Opuszczone
Obluszczone.
Ceglane kamienice na Zwierzyńcu.
Szopki, komórki, wagony. Trochę jak w domu, tylko że pod chmurką - kanapa, stolik, garnki, wanna...
Fabryczka w różnych ujęciach.
Metalowa konstrukcja na cyplu wyspy.
Pamiątka z czasów radzieckich baz… (to też na trasie nieco okrężnej)
LUDZIE
Kogo najczęściej spotykamy na codziennych wędrówkach? Niektóre twarze się powtarzają...
Na naszej drodze najciekawszą postacią jest jeden gość, który praktycznie zawsze siedzi w tym samym miejscu. Czy słońce, czy deszcz, czy mróz czy śnieżyca - on zawsze tkwi tam na posterunku w otoczeniu wielu toreb. Bezdomny? Myśliciel? Miłośnik przyrody? Dlaczego wybrał akurat to miejsce? Czemu go nie zmienia - wokół dużo jest też innych fajnych zakamarków.. Jakoś nigdy nie było okazji z nim pogadać, jako że patrząc po naszej trasie - jego miejsce leży za rzeką.
Osobnicy zajmujący się recyklingiem - pozyskiwaniem materiałów wtórnych.
Wędkarze…
ZWIERZĘTA
Nakrapiany ślimak.. I teraz pytanie - czy coś go wyżarło z boku? Czy ten gatunek tak ma? Nie znam się za bardzo na mięczakach…
Ptactwo nadwodne
Naokienne kicie..
ATRAKCJE
Chlupanie w kałużach!
Tory na jednym z mostów...
Nadrzewna huśtawka!
Tarzanie się w liściach...
Bele…
Cienie…
Pozyskiwanie jemioły...
Lądowisko ufo? Grzybek atomowy? Nie… To szklarnie w Siechnicach!
Murek. Dla mnie nic wielkiego. Ale dla kabaka to jedna z głównych atrakcji naszej trasy. Więc nie mogło go zabraknąć w relacji.
Ostatnio zmieniony 2023-03-16, 11:20 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Zdjecia nad wodą o poranku bomba!
Wszystkie drogi prowadzą do przedszkola ...
Wszystkie drogi prowadzą do przedszkola ...
Ostatnio zmieniony 2020-04-17, 19:31 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie trzeba dawać w łapę, jeśli ma się znajomości w urzędzie lub na parafii.
Nie ma się co dziwić, że spacer trwał dłużej, jeśli zagląda się po drodze w każdą mysią dziurkę.
Wyrośnie jeszcze większa buba-najrzydziura...
Nie ma się co dziwić, że spacer trwał dłużej, jeśli zagląda się po drodze w każdą mysią dziurkę.
Wyrośnie jeszcze większa buba-najrzydziura...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Ostatnio zmieniony 2020-04-17, 20:09 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
Tu mała uwaga do osób podlinkujących swoje relacje. Tą relację buby widziałem na fejsie, mimo ciekawych zdjęć...nie wszedłem w nią. Ot nie ma czasu (wbrew niektórym osobom, które się nudzą ) i pewnie jej bym nie przeczytał. A tak dzięki tej relacji na forum...przeczytałem, mimo, że odłożyłem ją w czasie.
I tu moja niepełnosprawność się przydała. Moje orzeczenie spowodowało, że córa była jako jedna z czterech dzieci, pewna miejsca w wybranym przez nas przedszkolu.
Co do drogi, przypomina mi moją podróż do podstawówki. Otóż w od czwartek klasy musiałem dalej chodzić do szkoły. Zamiast 5minut, szybkim tempem 25 (prawie biegiem). Bo miała się urodzić moja siostra, a mieszkanie w 5osób w mieszkaniu 1pokojowym na 32m kwadratowych, do tego z niemowlakiem, jest ciężkie (mimo piętrowego łóżka). Przeprowadziliśmy się do dziadków, a my z bratem kategorycznie zaprotestowaliśmy do zmiany szkoły. I tak od tego czasu przez 3 lata wychodziłem z domu w okolicy z domami z cegły, czy też przedwojennych, po drodze z asfaltu ale popękanego, z ulicy, której sąsiedzi z ulicy następnej nie wiedzieli gdzie ta Równa jest. Potem spory kawałek ulicą z cegły. Mijanie targowiska w Dąbrowie, przejście obok szkoły, przez drogę 2x3pasmowej z torowiskiem tramwajowym (główna w Dąbrowie) i dalej moja trasa wiodła obok zakładu (dziś go już nie ma), przy płocie metalowym takim niebieskim, potem przez podwórko jakiegoś jakby folwarku dawnego, następnie mijałem stadion i taką dziką ścieżką przez nieużytki dochodziłem do szkoły
to wydaje mi się ma bronić wpłynięcia barek na płytkie dno.
Mnie też, oraz te pierwsze z mgłami, szczególnie to:
No cóż, my mamy do przedszkola 5minut piechotą. Ale w Waszej trasie, nie dziwię się, że nosisz aparat, i tu dygresja, widać plus małego aparatu. Mojego by mi się nie chciało nosić...
buba pisze:widać, żeby się dostać do przedszkola
I tu moja niepełnosprawność się przydała. Moje orzeczenie spowodowało, że córa była jako jedna z czterech dzieci, pewna miejsca w wybranym przez nas przedszkolu.
Co do drogi, przypomina mi moją podróż do podstawówki. Otóż w od czwartek klasy musiałem dalej chodzić do szkoły. Zamiast 5minut, szybkim tempem 25 (prawie biegiem). Bo miała się urodzić moja siostra, a mieszkanie w 5osób w mieszkaniu 1pokojowym na 32m kwadratowych, do tego z niemowlakiem, jest ciężkie (mimo piętrowego łóżka). Przeprowadziliśmy się do dziadków, a my z bratem kategorycznie zaprotestowaliśmy do zmiany szkoły. I tak od tego czasu przez 3 lata wychodziłem z domu w okolicy z domami z cegły, czy też przedwojennych, po drodze z asfaltu ale popękanego, z ulicy, której sąsiedzi z ulicy następnej nie wiedzieli gdzie ta Równa jest. Potem spory kawałek ulicą z cegły. Mijanie targowiska w Dąbrowie, przejście obok szkoły, przez drogę 2x3pasmowej z torowiskiem tramwajowym (główna w Dąbrowie) i dalej moja trasa wiodła obok zakładu (dziś go już nie ma), przy płocie metalowym takim niebieskim, potem przez podwórko jakiegoś jakby folwarku dawnego, następnie mijałem stadion i taką dziką ścieżką przez nieużytki dochodziłem do szkoły
buba pisze:Przy moście są nawbijane takie solidne metalowe “drągi”. Nie wiem czy one mają funkcję ochronną
to wydaje mi się ma bronić wpłynięcia barek na płytkie dno.
Sebastian pisze:mi się spodobało szczególnie to zdjęcie:
Mnie też, oraz te pierwsze z mgłami, szczególnie to:
No cóż, my mamy do przedszkola 5minut piechotą. Ale w Waszej trasie, nie dziwię się, że nosisz aparat, i tu dygresja, widać plus małego aparatu. Mojego by mi się nie chciało nosić...
A mnie najbardziej urzekło to małe zdjęcie.
Chociaż potem chyba jeszcze jest ten sam budynek z odbiciem dziecka, może i nawet lepsze, ale to było pierwsze.
No ale ogólnie ciekawy pomysł na napisanie relacji i fajnie się czytało.
Chociaż potem chyba jeszcze jest ten sam budynek z odbiciem dziecka, może i nawet lepsze, ale to było pierwsze.
No ale ogólnie ciekawy pomysł na napisanie relacji i fajnie się czytało.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Adrian pisze:Zdjecia nad wodą o poranku bomba!
Zupelnie nie przypuszczalam nigdy, ze 100 metrow od mojego bloku mozna zobaczyc takie widoki!
Adrian pisze:Wszystkie drogi prowadzą do przedszkola ...
Mielismy kilka wariantow trasy - coby nudno nie bylo!
ceper pisze:Nie trzeba dawać w łapę, jeśli ma się znajomości w urzędzie lub na parafii.
Gorzej jak sie nie ma - ani tu ani tu ...
ceper pisze:Nie ma się co dziwić, że spacer trwał dłużej, jeśli zagląda się po drodze w każdą mysią dziurkę.
Jak tu nie zajrzec jak mijasz jakies fajne miejsce!
ceper pisze:Wyrośnie jeszcze większa buba-najrzydziura...
Tego sie troche obawiam.. Zwlaszcza ze ona nie ma roznych bubowych ograniczen - np. juz biega szybciej niz ja...
Sebastian pisze:poranne spacery nad rzeką to zawsze fajna rzecz!
Niesamowite byly mgly! Wiele razy wczesniej bywalismy nad Odra wieczorem, o zachodzie slonca - i wtedy nic.. Jakos te poranki sa magiczne, a zazwyczaj to sie nie chce tak rano zrywac i biegnac nad rzeke
laynn pisze:A tak dzięki tej relacji na forum...przeczytałem, mimo, że odłożyłem ją w czasie.
To moje poltorej godziny przeklikiwania na cos sie przydalo!
laynn pisze:Co do drogi, przypomina mi moją podróż do podstawówki. Otóż w od czwartek klasy musiałem dalej chodzić do szkoły. Zamiast 5minut, szybkim tempem 25 (prawie biegiem). Bo miała się urodzić moja siostra, a mieszkanie w 5osób w mieszkaniu 1pokojowym na 32m kwadratowych, do tego z niemowlakiem, jest ciężkie (mimo piętrowego łóżka). Przeprowadziliśmy się do dziadków, a my z bratem kategorycznie zaprotestowaliśmy do zmiany szkoły. I tak od tego czasu przez 3 lata wychodziłem z domu w okolicy z domami z cegły, czy też przedwojennych, po drodze z asfaltu ale popękanego, z ulicy, której sąsiedzi z ulicy następnej nie wiedzieli gdzie ta Równa jest. Potem spory kawałek ulicą z cegły. Mijanie targowiska w Dąbrowie, przejście obok szkoły, przez drogę 2x3pasmowej z torowiskiem tramwajowym (główna w Dąbrowie) i dalej moja trasa wiodła obok zakładu (dziś go już nie ma), przy płocie metalowym takim niebieskim, potem przez podwórko jakiegoś jakby folwarku dawnego, następnie mijałem stadion i taką dziką ścieżką przez nieużytki dochodziłem do szkoły
To by byla relacja z tej twojej trasy! Ale przypuszczam ze nie robiles zdjec...
Ja do podstawowki mialam 5 minut i to przez blokowisko, wiec nic ciekawego. Ale do liceum czasem chodzilam sobie pieszo (7 km) przez stara dzielnice familokow, tereny przykolejowe, zalane ruiny, stawy, za kopalnią.. I tez niestety nie mam zdjec Ale to przez 4 lata szlam tak moze ze 20 razy? Bo przewaznie jednak autobus wygrywal
Vision pisze:A mnie najbardziej urzekło to małe zdjęcie.
I tam tworzyly sie najlepsze kaluze! Pewnie dzieki lekko dziurawej drodze ze starego bruku!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Ale przypuszczam ze nie robiles zdjec...
Niestety...niby miałem jakiś radziecki aparacik, ale na klisze, zresztą to były biedne czasy...w mojej rodzinie. Nie miałbym kasy na wywoływanie zdjęć, więc te robione były na wycieczkach, a i te były selekcjonowane.
W średniej szkole jeździłem do liceum autobusem. No ale autobusem 17minut, piechotą by była z godzina, więc nikt nie myślał o łażeniu.
buba pisze:To by byla relacja z tej twojej trasy!
Noo. Ale widzę byków porobił mój telefon...
laynn pisze:W średniej szkole jeździłem do liceum autobusem. No ale autobusem 17minut, piechotą by była z godzina, więc nikt nie myślał o łażeniu.
Zwykle tez jezdzilam autobusem jakies 20-25 minut i potem szlam jakies 15- 20 minut od dworca. Ale jak byla ladna pogodna, cieplo i kwitly bzy to jakos sie nie chcialo siedziec w zatloczonym autobusie (albo co gorsza stac). Wiec wtedy poltoragodzinny spacerek byl jak znalazl!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Zapiski ze zwykłych dni...
I znów minął rok. Kolejny rok naszych codziennych "wypraw" na Zwierzyniec. Zwijającej się spod nóg taśmy i pozornie jednolitych widoków.
Przejście pod blokiem zwane przez kabaka "paszczą". Przecinamy dużą szosę prowadzącą w kierunku Jelcza. Falisty chodnik pod topolami i kolejna ulica. Ścieżka wklinowana pomiędzy Odrę a mur fabryki. "Szurak" - zgrubienie na asfalcie, w które zawsze szuramy nóżkami. "Kaczy most" zwany również "patysiowym" na ciepłym, fabrycznym potoczku, który nie zamarza nawet mroźną zimą i kaczuchy grzeją tu sobie kupry. Łamanie chabaziów i rzucanie ich z mostku. Popłyną czy nie? Który pierwszy? A może wiatr zwieje je na brzeg? Zardzewiała latarnia, gdzie "tankujemy benzynę" robiąc "uuuuu". Drugi most, ten nad śluzą, gdzie zawsze wieje i trzeba trzymać czapki, już nie wspominając o parasolach. Chodniczek skrajem parku. Druga, mocniej śmierdząca fabryczka, do której zawiją terkoczące ciężarówki - kontenerowce wypełnione śmieciami. Trzeci most zwany "rybim", bo tu zawsze kabak zjada rybkę - żelka. Potem stare ceglane kamieniczki, murek przy małym sklepiku, kamienica miłosników spożywania na świeżym powietrzu, "gęsiowy" dom, zielona furtka, za którą czai się wściekły pies i zawsze trzymamy kciuki, aby była zamknięta. Domek z jabłonką i kopanie zgnitych jabłuszek. I już przedszkole...
Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Można by powiedzieć, że tylko wyć z nudów. Ale my jakoś pokochałyśmy tą naszą nadodrzańską trasę - i przemierzałyśmy ją nawet wtedy, gdy źli ludzie zamknęli nasze miłe przedszkole. A poza tym, oprócz opisanego powyżej schematu i monotonii - każdy dzień wnosi coś innego, nowego, niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju.
RÓŻNE ŚRODKI TRANSPORTU
W większości przypadków drogę do przedszkola pokonujemy pieszo. Czasem, gdy jest ciepło i ładna pogoda, to zabieramy ze sobą rowerek. Łączy się to jednak z takim problemem, że w jedną stronę trzeba takowy nieść pod pachą - jest za niski, żeby go prowadzić, a w przedszkolu nie bardzo jest gdzie go przechować. No ale troche w ten sposób udało się pojeździć (i pobiegać Tu też czai się odpowiedź na pytania, które pojawiły się kilka razy w różnych komentarzach - jak się udało nam schudnąć I właśnie w drodze do przedszkola kabak nauczył się jeźdżić na rowerze - na którymś etapie odczepiliśmy boczne kółeczka. Szkoda, że nie można tego samego zrobić z pływaniem!
Kiedy się nie chce człowiekowi targać roweru - zawsze można zabrać hulajnogę. Lżejsza, poręczniejsza a i potem tak szybko biegać nie trzeba
Tego roku, po raz pierwszy od fest dawna, w Oławie spadł śnieg, który utrzymywał się dłużej niż godzinę. Można więc było wyjąć z piwnicy sanki i użytkować je w celu przewożenia żywego ładunku. Ładunek się cieszył i tarzał w śniegu. Trzeba więc było zabierać dodatkowe ubranie na zmianę i od tego nieraz rozpoczynać dzień
BARKI
- to już niestety nie środek transportu do przedszkola (choć wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś się uda takową przejechać), ale ważny element naszych nadrzecznych wędrówek.
Rzecznych pływadeł spotkaliśmy w ciągu ostatniego roku kilka. Zazwyczaj barka przepływa obok i tyle. Jak mamy szczęście i znajdziemy się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie, to możemy sobie obejrzeć jak się takowa śluzuje. Acz raz trafiło się nam istne widowisko! Przedstawienie o skomplikowanym scenariuszu na około godzinę!
A więc najpierw barka wyłania się ze śluzy.
Wiezie jakieś gigantyczne, plastikowe, niebieskie beczki!
Zbliżenie. Wśród załogi widać konsternację, nerwowe rozmowy. Widać, że coś rozważają, planują, w ekipie są jakieś różnice poglądów.
Po raz pierwszy mamy okazję oglądać jak barka cumuje. Kabak zawsze się dopytuje po co są te słupy wystające z wody - i tu ma możliwość naocznie się przekonać, że jej nie oszukiwaliśmy.
"Pchacz" odłącza się od zestawu...
I mocno gazując daje w długą w sina dal!
Rozważamy czy te baniaki zostały właśnie dowiezione na swoje miejsce? Może dla pobliskiej fabryczki są przeznaczone? Ale jak u licha chcą je tutaj wyciągnąć na brzeg? Ciężko sobie wyobrazić wielki dźwig meandrujący między drzewami po wąskiej ścieżce, który nie zwala się ze stromej górki, opadającej tu w stronę przywiązanej właśnie barki.
Odciążony stateczek ochoczo sunie w stronę mostu.
I wszystko staje się jasne! Oni popłyneli zobaczyć czy się zmieszczą pod mostem! Dawno barki nie pływały bo była powódź, a nadal woda jest dosyć wysoka!
Wygląda więc na to, że meldują komu trzeba, że "przejdą", zabierają przyczepkę i oddalają się niespiesznie w kierunku Wrocławia.
A tu inna barka się śluzuje. Zdjęć za dużo nie ma bo w ciemnościach słabo wychodzą.
Inne barki. Ta chyba wiozła na grzbiecie jakiś żółty stateczek spacerowy?
Malutki stateczek też się śluzuje. Ciekawe czy np. dla pontonu by otwarli śluzę, czy jednak by trzeba przenosić brzegiem?
NIEOCZEKIWANE ATRAKCJE
Któregoś razu przechodzimy sobie przez most i wiatr owiewa nas zapachem spalenizny. Ale nie takiej miłej jak z ogniska, ale aromatem palonej gumy czy plastiku i to o natężeniu silniejszym, niz to, które zazwyczaj wydobywa się z domowych kominów. Im dalej - tym zapach nabiera siły! Na skraju małego parku wszystko staje się jasne! Spalony samochód!! I to chyba w miarę niedawno, bo stoi jeszcze w pianie, którą zapewne go gasili. Acz ciepły już nie był - macaliśmy! Kto i po co go tutaj spalił - nie udało się dowiedzieć. Wieczorem już go chyba nie było.
Napotykamy też inny wrak auta. Ten akurat przyniosła powódź!
Innym razem odkrywamy na brzegu rybę giganta! Puszka po piwie dla porównania wielkości.
Toż ona musi ważyć ze 20 kg! Skąd się tu wzieła? Sama na brzeg nie wylazła, to jasne... Ale czemu ktoś, kto ją złowił, jej sobie nie zabrał? A jeśli nie chciał jej zabierać - to czemu nie wypuścił z powrotem do wody? Nie prosto chyba wyciągnąć takiego olbrzyma na brzeg.. I zadać sobie tyle trudu, aby tak po prostu zostawić? Żal ryby... i żal zmarnowanego jedzenia... Mogła sobie dalej żyć albo cieszyć czyjeś podniebienie opieczona w bułeczce..
Psy, koty czy inna zwierzyna kręcąca się w tych okolicach również jakoś nie korzysta z tego podanego na tacy przysmaku... Ryba leży w tym samym miejscu jeszcze dobrych kilka dni. I puchnie... Zaczyna wyglądać jak balon! Już się boje do niej podchodzić, że strzeli, gdy akurat będziemy obok. A ulec ochlapaniu wnętrznościami zdechłej ryby, pewnie w połaczeniu z robalami, jakoś wybitnie nie mam ochoty!
A któregoś dnia ryba znika... Jak sen... Tak samo tajemniczo jak się pojawiła.. Zostaje jedynie kilka łusek i z lekka wygnieciona trawa...
Zaraz przy dużym moście odkrywamy drzewo ścięte przez bobry.. kurcze... prawie środek miasta a one tu tak ochoczo urzędują? Chyba 200 metrów od naszego bloku tak sobie poczyniają! Toperz się śmieje, że niedługo za opony w busiu się zabiorą
"Wypluwki" podwodnych poszukiwaczy skarbów. Kilka razy ich spotykamy. Przychodzą z długimi linkami, na końcu których są przywiązane bardzo silne magnesy - takie o udźwigu nawet kilkanaście kg. I wyciągają żelastwo z dna rzeki. To co im nie podejdzie - zostaje na chodniku. Omszałe, pordzewiałe, porośnięte małżami. O nieznanej historii i pochodzeniu. Zazwyczaj po kilku dniach znika.. Nie wiem czy zabierają je złomiarze czy jakieś miejskie śłużby. Zostaje tylko rudy ślad na betonie, a i ten po jakimś czasie wymywają deszcze... Aż do następnego ujawnienia się "poszukiwaczy pereł". Aha! Miłośnicy skarbów zawsze łowią z mostów! Są zazwyczaj mało rozmowni, łypią spode łba i nie pozwalają fotografować swoich zdobyczy.
Często po drodze spotykamy transport wózeczkowy. Co na tych wózeczkach nie jeździ! Przeważnie złom albo opał, acz kiedyś jechała też piramida ośmiu opon! W rejonie kręci się również dużo kotów, zwłaszcza już na Zwierzyńcu. Zarówno jedno jak i drugie dość ciężko sfotografować, więc przykładowych fotek jest niewiele...
WSCHODY I MGŁY
Często same warunki atmosferyczne uatrakcyjniają nadrzeczną wędrówkę, sprawiając, że jest ona zupełnie inna niż dnia poprzedniego. Czasem zdarzy się wielka mgła. Taka tłusta, gęsta i namacalna, gdy w niebycie znika drugi brzeg, a most zdaje się prowadzić donikąd.
Moim zdaniem najpiękniejsze są te mgły, przez które właśnie zaczyna się przebijać słońce - i stają się one żółte i świetliste.
Krótkie zimowe dni powodują, że mamy okazję podziwiać wschody słońca nad rzeką - z całą właściwą im paletą barw i kombinacji.
Brzegi oświetlone ciepłymi promieniami wschodzącego słońca - efekt jakby jesiennych liści!
A najcudniejsze to są mgły unoszące się kłębami nad wodą!! Gdyby jeszcze zdjęcie potrafiło oddać to jak one wirują!
I to samo - ale w wersji zimowej, nad rzeka pełną płynącej kry. Im zimniej - tym bardziej malowniczo wyglądają dymy okolicznych fabryczek. Są takie bardziej okazałe, gęstsze i bardzie buchające!
Ciekawe jest też wschodzące słońce nad fabryczkami - gdzie z lekka zatraca się granica gdzie chmura, gdzie mgła, a gdzie dym czy para.
Dym leci nie tylko z komina, również z otworu jakby w środku dachu!
Odkrywamy też kłęby pary wydobywające się zza płotu. Ki czort?
Wychodzi na to, że dymią te "baseny". Nie wiem co w nich trzymają, ale ciekawie to wygląda w mroźny dzień!
Nie omieszkam też upolować jakieś "kwaśne mleko" - mój ulubiony rodzaj chmur!
ZIMA
I w tym roku stała się rzecz niepojęta i dawno niespotykana! Oławę zaatakowała zima! Jest więc taki czas (na szczęście niedługi), że do przedszkola brniemy po kolana w śniegu albo w zadymce i dujawicy!
Nasza osiedlowa ciepłownia więc grzeje na maksa.
W garażach też się dogrzewają.
Tak.. Wiem... Większość ludzi nie lubi dymów i się nimi nie zachwyca. Ale ja mam inaczej. Ja jestem z Bytomia Widok dymu (i zapach) daje mi poczucie radości i bezpieczeństwa - pewnie podświadomie przywołując wspomnienia z sielskiego i szczęśliwego dzieciństwa
LÓD
Jak zima - to nie tylko śnieg, ale i lód! Ów w różnych formach będzie nieraz bohaterem naszych wędrówek. Po pierwsze kanał zamarzł. Ten wzdłuż którego idziemy.
Nawet niektórzy po nim łażą... Nie wiem czy wiedzą, że 100 metrów dalej jest wypływ ciepłego potoczku z fabryczki. Bo kaczki to wiedzą! Całą zimę się tam grupują i grzeją kupry!
Na brzegach kanału tworzą się fajne zwałowiska kry!
Pod krą jest powietrze, bo woda opadła. Fajnie więc można sobie ją łupać i nie ulegać zamoczeniu.
Główne koryto Odry nie zamarzło. Ale płynie nim kra... codziennie gęstsza... Acz nie doczekaliśmy momentu, aby Odra zamarzła całkiem.
Struktury lodu najciekawiej obserować z bliska.
Zupełnie jak meduza!
Zalodziałe kawałki stopnia wodnego przy żółtej kładce.
I jedna z moich ulubionych rzeczy związanych z zimą! Sople!!! Coś, co kiedyś było naturalne i popularne, a teraz z uporem maniaka się z tym walczy! Jak z trawą na wiosnę... Ale za murem fabrycznym przetrwały! Tu nie ma przypadkowych przechodniów, którzy mogą się poczuć zagrożeni i dostać ataku paniki. Tu sople mogą szczęśliwie sobie wisieć do kolejnej, solidnej odwilży!
PTAKI
Jak towarzyszy nam rzeka - to oczywiste jest, że również będą tam ptaki wodne. A w tym roku jest ich wyraźnie więcej niż w latach poprzednich. Nie odleciały? Przywędrowały z innych rejonów Polski, bo się zwiedziały, że Dolny Śląsk ma wyjątkowo łagodne zimy? Jedna czapla pozuje przy śluzie.
Stado kormoranów. Czegoś podobnego to jeszcze nigdy nie widziałam. Nawet w jakiś super - rezerwatach reklamujących się jako "wyspy kormoranów". To stado chyba gdzieś migrowało, bo takowe zjawisko było tylko w jeden dzień. Normalnie kormorany na Odrze występuja, ale raczej bardziej pojedynczo. A tu były ich dziesiątki, a nawet nie wiem czy nie setkami wirowały na granicy powietrza i wody, drąc dzioby i bijąc skrzydłami aż tupało w uszach!
Gęsi koło starego domu. Już na wyspie, kilka domów od przedszkola.
Jest napis 1792. Czyżby ten dom serio miał aż tyle lat?
A tu piskle wypadłe z gniazda. Później się okazało to raczej "podlot", który już nieraz gniazdo opuszcza wyruszając na coraz dłuższe wycieczki. Kabak oczywiście chciał go zabrać do domu. To nie brzmiało jak dobry pomysł, ale też nie mogliśmy go zostawić na środku ścieżki, gdzie jeżdża rowery, a ludzie masowo wyprowadzają psy. Ostatecznie zrobiłam mu tymczasowe gniazdko wyplecione z trawy i posadziłam w nim na dosć wysokim ścietym pniu. Donośny świergot z pobliskiego krzaka sugerował, że jego mama jest gdzieś blisko!
KRATOWNICA
Miejscem budzącym od zawsze nasze zaintresowanie jest metalowa konstrukcja położona na skraju wyspy. Nie wiem jakie jest jej przeznaczenie... Może w celu ochraniania koniuszka wyspy przed rozmyciem?
W czasie powodzi zalewa ją zupełnie - jest gdzieś na lewo od mniejszego krzaczka Ale o wielkiej wodzie bedzie w kolejnym odcinku.
Przy niskim stanie wody można do owej kratownicy spokojnie podejść. Jest wtedy zazwyczaj zawalona belami drewna, patykami, śmieciami i wszystkim co osadziła tu woda. Idzie się więc po bezładnej napowietrznej konstrukcji drewnianej, zupelnie nie wiedząc co jest pod spodem. Trzeba uważać bo noga lubi wpaść w solidną dziure i potem niełatwo ją wyciągnąć. Nadmienię, że kabak ma ułatwione zadanie. 20 kg przejdzie bez problemu, a 60 kg się obwali i ugrzęźnie
Widziana spod kratownicy fabryczka - wzdłuż muru której codziennie tuptamy.
Kratownca w śnieznej zadymce prezentuje się nieco surealistycznie.
Zimą kratownica stoi częściowo w wodzie. Nie podchodzimy. Tak jak wpadanie w patykowo - błotnistą breje można zaryzykować, to obwalenie się z lodem już brzmi niezachęcająco. Dziś więc nie poklepiemy w pordzewiały filar.
Czasem poziom Odry jest bardzo niski. Mozna wtedy wleźć pod duży most i skorzystać z tamtejszych atrakcji! (zwłaszcza przydatne, gdy osiedlowe place zabaw były otaśmowane i obwieszone wrażymi kartkami z zakazami.
"Żółta kładka" widziana od drugiej strony. Z tego rzutu widzimy ją bardzo rzadko.
A tu widok z "rybiego mostu", z lekka przyzoomowany. Dopiero po ponad roku codziennego mijania, wypatrzyliśmy stare, niemieckie napisy na małej śluzie koło ruin młyna! Dolny Śląsk nie przestaje zaskakiwać!
Ten budynek, również położony koło starego młyna, też mijamy codziennie.
I wzbudzał on już nasze zainteresowanie, nieraz kukaliśmy do środka przez okienka, próbując odgadnąć czy ów działa, jaką funkcje pełnią ogromne hale lub czy może jest on opuszczony? Więc gdy pewnego dnia zauwazamy wywalone drzwi - nie omieszkamy skorzystać z tej okazji i rozejrzeć się dokładniej w jego środku.
Zwraca uwagę duża ilość solidnych, metalowych sprzętów.
W podłodze jest sporych rozmiarów otwór prowadzący na niższy poziom budynku. Jednak nie jest to zwykła piwnica - wyraźnie słychać, że szumi tam woda! Gdzieś tu pod spodem przepływa jedna z odnóg Odry! Kusi, aby tam zejść i dokładnie się przyjrzeć podziemnej rzece, ale niestety nie widzimy technicznych możliwości dla naszej ekipy... Budynek z obecnością podziemnego przepływu przypomina nam szumiący bunkier/śluzę przy moście w Ołoboku! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iedzy.html )
Biura tu też były.
Po drodze do przedszkola zdarzyło się również wiele sytuacji, które zapadły w pamięć, ale nie udało się ich zarejestrowac na zdjęciu. Jeden z żulików (z kamienicy na zakręcie) nagminnie chodzi środkiem ulicy i śpiewa albo wygłasza wykłady na tematy zróżnicowane. Dwóch przybyszy zza wschodniej granicy stało kiedyś na mostku i snuli wspomnienia z odsiadek w ukraińskich pierdlach (ech... żadnego innego dnia nie rzucaliśmy patyczków przez godzinę! Kabaczę było zachwycone i zdumione z takiego nagłego przypływu nieuzasadnionej dobroci mamusi. A mi uszy rosły do tych przedziwnych historii Widzieliśmy jak ptak porywa rybę i unosi ją w dziobie w nieznaną dal. Nie zawsze było różówo... Wyliśmy do księżyca ze złości wdeptując po raz kolejny w aromatyczną psią kupę czy śledziliśmy wzrokiem za parasolem, który wiatr wyrwał z rąk i uniósł poza zasięg naszych możliwości jego odzyskania... Były setki ulotnych wrażeń, których teraz sobie za cholerę nie przypomnę i nie mają one żadnego znaczenia pojedynczo, ale zlały się one w ogólne wrażenie i sympatię do przemierzanej codziennie trasy.
I znów minął rok. Kolejny rok naszych codziennych "wypraw" na Zwierzyniec. Zwijającej się spod nóg taśmy i pozornie jednolitych widoków.
Przejście pod blokiem zwane przez kabaka "paszczą". Przecinamy dużą szosę prowadzącą w kierunku Jelcza. Falisty chodnik pod topolami i kolejna ulica. Ścieżka wklinowana pomiędzy Odrę a mur fabryki. "Szurak" - zgrubienie na asfalcie, w które zawsze szuramy nóżkami. "Kaczy most" zwany również "patysiowym" na ciepłym, fabrycznym potoczku, który nie zamarza nawet mroźną zimą i kaczuchy grzeją tu sobie kupry. Łamanie chabaziów i rzucanie ich z mostku. Popłyną czy nie? Który pierwszy? A może wiatr zwieje je na brzeg? Zardzewiała latarnia, gdzie "tankujemy benzynę" robiąc "uuuuu". Drugi most, ten nad śluzą, gdzie zawsze wieje i trzeba trzymać czapki, już nie wspominając o parasolach. Chodniczek skrajem parku. Druga, mocniej śmierdząca fabryczka, do której zawiją terkoczące ciężarówki - kontenerowce wypełnione śmieciami. Trzeci most zwany "rybim", bo tu zawsze kabak zjada rybkę - żelka. Potem stare ceglane kamieniczki, murek przy małym sklepiku, kamienica miłosników spożywania na świeżym powietrzu, "gęsiowy" dom, zielona furtka, za którą czai się wściekły pies i zawsze trzymamy kciuki, aby była zamknięta. Domek z jabłonką i kopanie zgnitych jabłuszek. I już przedszkole...
Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Można by powiedzieć, że tylko wyć z nudów. Ale my jakoś pokochałyśmy tą naszą nadodrzańską trasę - i przemierzałyśmy ją nawet wtedy, gdy źli ludzie zamknęli nasze miłe przedszkole. A poza tym, oprócz opisanego powyżej schematu i monotonii - każdy dzień wnosi coś innego, nowego, niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju.
RÓŻNE ŚRODKI TRANSPORTU
W większości przypadków drogę do przedszkola pokonujemy pieszo. Czasem, gdy jest ciepło i ładna pogoda, to zabieramy ze sobą rowerek. Łączy się to jednak z takim problemem, że w jedną stronę trzeba takowy nieść pod pachą - jest za niski, żeby go prowadzić, a w przedszkolu nie bardzo jest gdzie go przechować. No ale troche w ten sposób udało się pojeździć (i pobiegać Tu też czai się odpowiedź na pytania, które pojawiły się kilka razy w różnych komentarzach - jak się udało nam schudnąć I właśnie w drodze do przedszkola kabak nauczył się jeźdżić na rowerze - na którymś etapie odczepiliśmy boczne kółeczka. Szkoda, że nie można tego samego zrobić z pływaniem!
Kiedy się nie chce człowiekowi targać roweru - zawsze można zabrać hulajnogę. Lżejsza, poręczniejsza a i potem tak szybko biegać nie trzeba
Tego roku, po raz pierwszy od fest dawna, w Oławie spadł śnieg, który utrzymywał się dłużej niż godzinę. Można więc było wyjąć z piwnicy sanki i użytkować je w celu przewożenia żywego ładunku. Ładunek się cieszył i tarzał w śniegu. Trzeba więc było zabierać dodatkowe ubranie na zmianę i od tego nieraz rozpoczynać dzień
BARKI
- to już niestety nie środek transportu do przedszkola (choć wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś się uda takową przejechać), ale ważny element naszych nadrzecznych wędrówek.
Rzecznych pływadeł spotkaliśmy w ciągu ostatniego roku kilka. Zazwyczaj barka przepływa obok i tyle. Jak mamy szczęście i znajdziemy się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie, to możemy sobie obejrzeć jak się takowa śluzuje. Acz raz trafiło się nam istne widowisko! Przedstawienie o skomplikowanym scenariuszu na około godzinę!
A więc najpierw barka wyłania się ze śluzy.
Wiezie jakieś gigantyczne, plastikowe, niebieskie beczki!
Zbliżenie. Wśród załogi widać konsternację, nerwowe rozmowy. Widać, że coś rozważają, planują, w ekipie są jakieś różnice poglądów.
Po raz pierwszy mamy okazję oglądać jak barka cumuje. Kabak zawsze się dopytuje po co są te słupy wystające z wody - i tu ma możliwość naocznie się przekonać, że jej nie oszukiwaliśmy.
"Pchacz" odłącza się od zestawu...
I mocno gazując daje w długą w sina dal!
Rozważamy czy te baniaki zostały właśnie dowiezione na swoje miejsce? Może dla pobliskiej fabryczki są przeznaczone? Ale jak u licha chcą je tutaj wyciągnąć na brzeg? Ciężko sobie wyobrazić wielki dźwig meandrujący między drzewami po wąskiej ścieżce, który nie zwala się ze stromej górki, opadającej tu w stronę przywiązanej właśnie barki.
Odciążony stateczek ochoczo sunie w stronę mostu.
I wszystko staje się jasne! Oni popłyneli zobaczyć czy się zmieszczą pod mostem! Dawno barki nie pływały bo była powódź, a nadal woda jest dosyć wysoka!
Wygląda więc na to, że meldują komu trzeba, że "przejdą", zabierają przyczepkę i oddalają się niespiesznie w kierunku Wrocławia.
A tu inna barka się śluzuje. Zdjęć za dużo nie ma bo w ciemnościach słabo wychodzą.
Inne barki. Ta chyba wiozła na grzbiecie jakiś żółty stateczek spacerowy?
Malutki stateczek też się śluzuje. Ciekawe czy np. dla pontonu by otwarli śluzę, czy jednak by trzeba przenosić brzegiem?
NIEOCZEKIWANE ATRAKCJE
Któregoś razu przechodzimy sobie przez most i wiatr owiewa nas zapachem spalenizny. Ale nie takiej miłej jak z ogniska, ale aromatem palonej gumy czy plastiku i to o natężeniu silniejszym, niz to, które zazwyczaj wydobywa się z domowych kominów. Im dalej - tym zapach nabiera siły! Na skraju małego parku wszystko staje się jasne! Spalony samochód!! I to chyba w miarę niedawno, bo stoi jeszcze w pianie, którą zapewne go gasili. Acz ciepły już nie był - macaliśmy! Kto i po co go tutaj spalił - nie udało się dowiedzieć. Wieczorem już go chyba nie było.
Napotykamy też inny wrak auta. Ten akurat przyniosła powódź!
Innym razem odkrywamy na brzegu rybę giganta! Puszka po piwie dla porównania wielkości.
Toż ona musi ważyć ze 20 kg! Skąd się tu wzieła? Sama na brzeg nie wylazła, to jasne... Ale czemu ktoś, kto ją złowił, jej sobie nie zabrał? A jeśli nie chciał jej zabierać - to czemu nie wypuścił z powrotem do wody? Nie prosto chyba wyciągnąć takiego olbrzyma na brzeg.. I zadać sobie tyle trudu, aby tak po prostu zostawić? Żal ryby... i żal zmarnowanego jedzenia... Mogła sobie dalej żyć albo cieszyć czyjeś podniebienie opieczona w bułeczce..
Psy, koty czy inna zwierzyna kręcąca się w tych okolicach również jakoś nie korzysta z tego podanego na tacy przysmaku... Ryba leży w tym samym miejscu jeszcze dobrych kilka dni. I puchnie... Zaczyna wyglądać jak balon! Już się boje do niej podchodzić, że strzeli, gdy akurat będziemy obok. A ulec ochlapaniu wnętrznościami zdechłej ryby, pewnie w połaczeniu z robalami, jakoś wybitnie nie mam ochoty!
A któregoś dnia ryba znika... Jak sen... Tak samo tajemniczo jak się pojawiła.. Zostaje jedynie kilka łusek i z lekka wygnieciona trawa...
Zaraz przy dużym moście odkrywamy drzewo ścięte przez bobry.. kurcze... prawie środek miasta a one tu tak ochoczo urzędują? Chyba 200 metrów od naszego bloku tak sobie poczyniają! Toperz się śmieje, że niedługo za opony w busiu się zabiorą
"Wypluwki" podwodnych poszukiwaczy skarbów. Kilka razy ich spotykamy. Przychodzą z długimi linkami, na końcu których są przywiązane bardzo silne magnesy - takie o udźwigu nawet kilkanaście kg. I wyciągają żelastwo z dna rzeki. To co im nie podejdzie - zostaje na chodniku. Omszałe, pordzewiałe, porośnięte małżami. O nieznanej historii i pochodzeniu. Zazwyczaj po kilku dniach znika.. Nie wiem czy zabierają je złomiarze czy jakieś miejskie śłużby. Zostaje tylko rudy ślad na betonie, a i ten po jakimś czasie wymywają deszcze... Aż do następnego ujawnienia się "poszukiwaczy pereł". Aha! Miłośnicy skarbów zawsze łowią z mostów! Są zazwyczaj mało rozmowni, łypią spode łba i nie pozwalają fotografować swoich zdobyczy.
Często po drodze spotykamy transport wózeczkowy. Co na tych wózeczkach nie jeździ! Przeważnie złom albo opał, acz kiedyś jechała też piramida ośmiu opon! W rejonie kręci się również dużo kotów, zwłaszcza już na Zwierzyńcu. Zarówno jedno jak i drugie dość ciężko sfotografować, więc przykładowych fotek jest niewiele...
WSCHODY I MGŁY
Często same warunki atmosferyczne uatrakcyjniają nadrzeczną wędrówkę, sprawiając, że jest ona zupełnie inna niż dnia poprzedniego. Czasem zdarzy się wielka mgła. Taka tłusta, gęsta i namacalna, gdy w niebycie znika drugi brzeg, a most zdaje się prowadzić donikąd.
Moim zdaniem najpiękniejsze są te mgły, przez które właśnie zaczyna się przebijać słońce - i stają się one żółte i świetliste.
Krótkie zimowe dni powodują, że mamy okazję podziwiać wschody słońca nad rzeką - z całą właściwą im paletą barw i kombinacji.
Brzegi oświetlone ciepłymi promieniami wschodzącego słońca - efekt jakby jesiennych liści!
A najcudniejsze to są mgły unoszące się kłębami nad wodą!! Gdyby jeszcze zdjęcie potrafiło oddać to jak one wirują!
I to samo - ale w wersji zimowej, nad rzeka pełną płynącej kry. Im zimniej - tym bardziej malowniczo wyglądają dymy okolicznych fabryczek. Są takie bardziej okazałe, gęstsze i bardzie buchające!
Ciekawe jest też wschodzące słońce nad fabryczkami - gdzie z lekka zatraca się granica gdzie chmura, gdzie mgła, a gdzie dym czy para.
Dym leci nie tylko z komina, również z otworu jakby w środku dachu!
Odkrywamy też kłęby pary wydobywające się zza płotu. Ki czort?
Wychodzi na to, że dymią te "baseny". Nie wiem co w nich trzymają, ale ciekawie to wygląda w mroźny dzień!
Nie omieszkam też upolować jakieś "kwaśne mleko" - mój ulubiony rodzaj chmur!
ZIMA
I w tym roku stała się rzecz niepojęta i dawno niespotykana! Oławę zaatakowała zima! Jest więc taki czas (na szczęście niedługi), że do przedszkola brniemy po kolana w śniegu albo w zadymce i dujawicy!
Nasza osiedlowa ciepłownia więc grzeje na maksa.
W garażach też się dogrzewają.
Tak.. Wiem... Większość ludzi nie lubi dymów i się nimi nie zachwyca. Ale ja mam inaczej. Ja jestem z Bytomia Widok dymu (i zapach) daje mi poczucie radości i bezpieczeństwa - pewnie podświadomie przywołując wspomnienia z sielskiego i szczęśliwego dzieciństwa
LÓD
Jak zima - to nie tylko śnieg, ale i lód! Ów w różnych formach będzie nieraz bohaterem naszych wędrówek. Po pierwsze kanał zamarzł. Ten wzdłuż którego idziemy.
Nawet niektórzy po nim łażą... Nie wiem czy wiedzą, że 100 metrów dalej jest wypływ ciepłego potoczku z fabryczki. Bo kaczki to wiedzą! Całą zimę się tam grupują i grzeją kupry!
Na brzegach kanału tworzą się fajne zwałowiska kry!
Pod krą jest powietrze, bo woda opadła. Fajnie więc można sobie ją łupać i nie ulegać zamoczeniu.
Główne koryto Odry nie zamarzło. Ale płynie nim kra... codziennie gęstsza... Acz nie doczekaliśmy momentu, aby Odra zamarzła całkiem.
Struktury lodu najciekawiej obserować z bliska.
Zupełnie jak meduza!
Zalodziałe kawałki stopnia wodnego przy żółtej kładce.
I jedna z moich ulubionych rzeczy związanych z zimą! Sople!!! Coś, co kiedyś było naturalne i popularne, a teraz z uporem maniaka się z tym walczy! Jak z trawą na wiosnę... Ale za murem fabrycznym przetrwały! Tu nie ma przypadkowych przechodniów, którzy mogą się poczuć zagrożeni i dostać ataku paniki. Tu sople mogą szczęśliwie sobie wisieć do kolejnej, solidnej odwilży!
PTAKI
Jak towarzyszy nam rzeka - to oczywiste jest, że również będą tam ptaki wodne. A w tym roku jest ich wyraźnie więcej niż w latach poprzednich. Nie odleciały? Przywędrowały z innych rejonów Polski, bo się zwiedziały, że Dolny Śląsk ma wyjątkowo łagodne zimy? Jedna czapla pozuje przy śluzie.
Stado kormoranów. Czegoś podobnego to jeszcze nigdy nie widziałam. Nawet w jakiś super - rezerwatach reklamujących się jako "wyspy kormoranów". To stado chyba gdzieś migrowało, bo takowe zjawisko było tylko w jeden dzień. Normalnie kormorany na Odrze występuja, ale raczej bardziej pojedynczo. A tu były ich dziesiątki, a nawet nie wiem czy nie setkami wirowały na granicy powietrza i wody, drąc dzioby i bijąc skrzydłami aż tupało w uszach!
Gęsi koło starego domu. Już na wyspie, kilka domów od przedszkola.
Jest napis 1792. Czyżby ten dom serio miał aż tyle lat?
A tu piskle wypadłe z gniazda. Później się okazało to raczej "podlot", który już nieraz gniazdo opuszcza wyruszając na coraz dłuższe wycieczki. Kabak oczywiście chciał go zabrać do domu. To nie brzmiało jak dobry pomysł, ale też nie mogliśmy go zostawić na środku ścieżki, gdzie jeżdża rowery, a ludzie masowo wyprowadzają psy. Ostatecznie zrobiłam mu tymczasowe gniazdko wyplecione z trawy i posadziłam w nim na dosć wysokim ścietym pniu. Donośny świergot z pobliskiego krzaka sugerował, że jego mama jest gdzieś blisko!
KRATOWNICA
Miejscem budzącym od zawsze nasze zaintresowanie jest metalowa konstrukcja położona na skraju wyspy. Nie wiem jakie jest jej przeznaczenie... Może w celu ochraniania koniuszka wyspy przed rozmyciem?
W czasie powodzi zalewa ją zupełnie - jest gdzieś na lewo od mniejszego krzaczka Ale o wielkiej wodzie bedzie w kolejnym odcinku.
Przy niskim stanie wody można do owej kratownicy spokojnie podejść. Jest wtedy zazwyczaj zawalona belami drewna, patykami, śmieciami i wszystkim co osadziła tu woda. Idzie się więc po bezładnej napowietrznej konstrukcji drewnianej, zupelnie nie wiedząc co jest pod spodem. Trzeba uważać bo noga lubi wpaść w solidną dziure i potem niełatwo ją wyciągnąć. Nadmienię, że kabak ma ułatwione zadanie. 20 kg przejdzie bez problemu, a 60 kg się obwali i ugrzęźnie
Widziana spod kratownicy fabryczka - wzdłuż muru której codziennie tuptamy.
Kratownca w śnieznej zadymce prezentuje się nieco surealistycznie.
Zimą kratownica stoi częściowo w wodzie. Nie podchodzimy. Tak jak wpadanie w patykowo - błotnistą breje można zaryzykować, to obwalenie się z lodem już brzmi niezachęcająco. Dziś więc nie poklepiemy w pordzewiały filar.
Czasem poziom Odry jest bardzo niski. Mozna wtedy wleźć pod duży most i skorzystać z tamtejszych atrakcji! (zwłaszcza przydatne, gdy osiedlowe place zabaw były otaśmowane i obwieszone wrażymi kartkami z zakazami.
"Żółta kładka" widziana od drugiej strony. Z tego rzutu widzimy ją bardzo rzadko.
A tu widok z "rybiego mostu", z lekka przyzoomowany. Dopiero po ponad roku codziennego mijania, wypatrzyliśmy stare, niemieckie napisy na małej śluzie koło ruin młyna! Dolny Śląsk nie przestaje zaskakiwać!
Ten budynek, również położony koło starego młyna, też mijamy codziennie.
I wzbudzał on już nasze zainteresowanie, nieraz kukaliśmy do środka przez okienka, próbując odgadnąć czy ów działa, jaką funkcje pełnią ogromne hale lub czy może jest on opuszczony? Więc gdy pewnego dnia zauwazamy wywalone drzwi - nie omieszkamy skorzystać z tej okazji i rozejrzeć się dokładniej w jego środku.
Zwraca uwagę duża ilość solidnych, metalowych sprzętów.
W podłodze jest sporych rozmiarów otwór prowadzący na niższy poziom budynku. Jednak nie jest to zwykła piwnica - wyraźnie słychać, że szumi tam woda! Gdzieś tu pod spodem przepływa jedna z odnóg Odry! Kusi, aby tam zejść i dokładnie się przyjrzeć podziemnej rzece, ale niestety nie widzimy technicznych możliwości dla naszej ekipy... Budynek z obecnością podziemnego przepływu przypomina nam szumiący bunkier/śluzę przy moście w Ołoboku! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iedzy.html )
Biura tu też były.
Po drodze do przedszkola zdarzyło się również wiele sytuacji, które zapadły w pamięć, ale nie udało się ich zarejestrowac na zdjęciu. Jeden z żulików (z kamienicy na zakręcie) nagminnie chodzi środkiem ulicy i śpiewa albo wygłasza wykłady na tematy zróżnicowane. Dwóch przybyszy zza wschodniej granicy stało kiedyś na mostku i snuli wspomnienia z odsiadek w ukraińskich pierdlach (ech... żadnego innego dnia nie rzucaliśmy patyczków przez godzinę! Kabaczę było zachwycone i zdumione z takiego nagłego przypływu nieuzasadnionej dobroci mamusi. A mi uszy rosły do tych przedziwnych historii Widzieliśmy jak ptak porywa rybę i unosi ją w dziobie w nieznaną dal. Nie zawsze było różówo... Wyliśmy do księżyca ze złości wdeptując po raz kolejny w aromatyczną psią kupę czy śledziliśmy wzrokiem za parasolem, który wiatr wyrwał z rąk i uniósł poza zasięg naszych możliwości jego odzyskania... Były setki ulotnych wrażeń, których teraz sobie za cholerę nie przypomnę i nie mają one żadnego znaczenia pojedynczo, ale zlały się one w ogólne wrażenie i sympatię do przemierzanej codziennie trasy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W minionym roku mieliśmy w Oławie dwie powodzie. Raz nas podlewało pod koniec czerwca, a drugi raz w październiku. Wprawdzie nie były one aż tak spektakularne jak te z roku 1997 czy 2010, ale też zwróciły już na siebie uwagę. Przypomnę tylko, że nasze przedszkole jest położone na wyspie, więc jeśli jakiś fragment Oławy nurkuje - to ten jest pierwszy na placu boju! Powódź nie powódź - do przedszkola i tak się chodzi! I automatycznie widoki wokół stają się zupełnie inne niż zazwyczaj. Dlatego więc postanowiłam im poświęcić osobną relację. Tuptając codziennie i obserwując podnoszącą się wodę - rozważamy czy już kupować ponton, aby w ten sposób pokonywać naszą trasę? Czy jeszcze trochę poczekać?
Rzeka stopniowo przechodzi w rozlewiska, bagienka i młaki dochodzące prawie do drogi czy naszej ścieżki idącej wałem.
No jeszcze trochę brakuje do jej zalania. W 2010 ta trasa wymagała już wspomagania się łódką
O zachodzie słońca i w zapadającym mroku wygląda to jak jakieś niekończące się moczary!
Kratownicę jeszcze ciut ciut widać, taki maleńki paseczek wystaje.
A tu już jej nie widać wcale - gdzieś chyba na jej wierzchu osadził się ten duży korzeń.
Powódź przynosi nie tylko wodę, ale również spore ilości szlamu utworzonego przez pianę, liście, patyki, śmieci, trawy i czasem zupełnie nieoczekiwane przedmioty, np. w jednym ze szlamowisk pływało 50 zł, ale niestety nie udało się dostać patykiem Poza tym może tylko tak wyglądało? A tak naprawdę była to karteczka wydarta z notesu? Poza tym przy dotknięciu pewnie by się i tak rozpadło z namoczenia.
Szlamowiska osadząją się na wszelakich zakrętach i w zatoczkach, co czyni krajobraz hmmmm… niecodziennym
Wody to już całkiem sporo! Barka już by pod mostem nie przeszła! Ba! Chyba płynąc pontonem by trzeba uważać na łeb!
Acz do rekordów upamiętnionych tabliczkami jeszcze trochu brakuje!
Słupy przy śluzie powoli zaczynają już znikać pod powierzchnią!
Drzwi śluzy też ledwo ledwo co wystają...
Słupy wyglądają jak maleńkie guziczki!
W czerwcu był moment, gdy zakryło je zupełnie!
To nasz zazwyczaj malutki "potoczek patysiowy"! Teraz zmienił się w szeroko rozlane jezioro i już nie płynie.
Potem, gdy woda nieco opada, zostaje "tama".
Ślimaki pouciekały na drzewa, żeby nie utonąć. Każdy prawie konar jest nimi oblepiony!
A to już na Zwierzyńcu. W tym miejscu zazwyczaj po deszczu zbiera się kałuża, ale zdecydowanie mniejsza. Woda chyba teraz wybija ze studzienek, więc pozabezpieczano je workami z piaskiem.
A dalej, naszą stałą drogą do żółtej kładki, już nie przejdziemy. Macamy patykiem. Powyżej kolan na pewno…
Musimy obejść dookoła… I co się okazuje? Że żółtą kładkę spotkało coś złego! Jest cała pogięta! Wygląda na to, że chyba wczoraj woda musiała ją zalać całkiem? Woda szła górą i coś dużego walnęło w mostek? np. płynące drzewo?
W czewcu żółta kładka też robiła wrażenie. Zazwyczaj pod nią jest stopień wodny - coś jakby wodospad. Przy odpowiednio wysokim poziomie woda wali równo i to w sposób oględnie mówiąc dosyć skotłowany. Zdjęcie raczej nie odda tej mocy i atmosfery, gdyż powietrze wypełnia ryk rzeki, a kładką cała się trzęsie od wibracji.
Idąć od drugiej strony, jak mozna się domyśleć, również opieramy się o rozlewiska... Hmmm... Ciekawe czy np. jak komuś wsadzili areszt domowy zwany eufemistycznie kwarantanną, a woda mu zalewa dom - to może go opuścić i się ewakuować? Czy dla dobra sprawy musi siedzieć na szafie? I czy policja pływa na kontrole pontonami albo brodzi w wodzie? Czy może jednak zapora wodna ich zniechęca przed wykonywaniem monotonnych "czynności służbowych"?
Wędrując w takich warunkach nieraz zbaczamy nieco z klasycznej drogi do przedszkola, aby obczaić co i jak w różnych okolicznych miejscach, np. idziemy zobaczyć co słychać za dużym mostem.
A tam wygląda całkiem ciekawie!
Odra wreszcie wygląda jak porządna rzeka, a nie jakiś mały strumyczek
I archipelagi bezludnych wysp się pojawiły!
Mieszkając w tych domach to już z lekka bym się zaczęła stresować!
Nasze osiedle ma szczęście stać na niewielkiej górce! I póki co, jeszcze nigdy w swej historii nie pływało! Acz i tak się cieszę bardzo, że nie mieszkamy na parterze...
Fabryczka, koło której codziennie przechodzimy wyłania jakby prosto z wody.
Idziemy zobaczyć jak prezentują się okolice przedszkola widziane zza rzeki. Widać zabudowania Zwierzyńca, gdzie woda podłazi już i z drugiej strony.
Przyprzedszkolna kamieniczka i dom gęsiowy.
Tu już przygotowani na wszelkie ewentualności!
A to już za wałem, który jak widać nieco przesiąka...
Wszelakim chaszczom bardzo do twarzy w tej odsłonie!
Bluszczom też chyba pasuje, że je wreszcie solidnie podlało!
Miejscami już się gubi, gdzie było główne koryto rzeki.
A strażacy jeżdżą tam i z powrotem, rozglądając się nieco nerwowo.
I jak się można domysleć - to i w kałuże wszędzie świat zaczyna obfitować. Niektórym to jest bardzo na rękę!
Rzeka stopniowo przechodzi w rozlewiska, bagienka i młaki dochodzące prawie do drogi czy naszej ścieżki idącej wałem.
No jeszcze trochę brakuje do jej zalania. W 2010 ta trasa wymagała już wspomagania się łódką
O zachodzie słońca i w zapadającym mroku wygląda to jak jakieś niekończące się moczary!
Kratownicę jeszcze ciut ciut widać, taki maleńki paseczek wystaje.
A tu już jej nie widać wcale - gdzieś chyba na jej wierzchu osadził się ten duży korzeń.
Powódź przynosi nie tylko wodę, ale również spore ilości szlamu utworzonego przez pianę, liście, patyki, śmieci, trawy i czasem zupełnie nieoczekiwane przedmioty, np. w jednym ze szlamowisk pływało 50 zł, ale niestety nie udało się dostać patykiem Poza tym może tylko tak wyglądało? A tak naprawdę była to karteczka wydarta z notesu? Poza tym przy dotknięciu pewnie by się i tak rozpadło z namoczenia.
Szlamowiska osadząją się na wszelakich zakrętach i w zatoczkach, co czyni krajobraz hmmmm… niecodziennym
Wody to już całkiem sporo! Barka już by pod mostem nie przeszła! Ba! Chyba płynąc pontonem by trzeba uważać na łeb!
Acz do rekordów upamiętnionych tabliczkami jeszcze trochu brakuje!
Słupy przy śluzie powoli zaczynają już znikać pod powierzchnią!
Drzwi śluzy też ledwo ledwo co wystają...
Słupy wyglądają jak maleńkie guziczki!
W czerwcu był moment, gdy zakryło je zupełnie!
To nasz zazwyczaj malutki "potoczek patysiowy"! Teraz zmienił się w szeroko rozlane jezioro i już nie płynie.
Potem, gdy woda nieco opada, zostaje "tama".
Ślimaki pouciekały na drzewa, żeby nie utonąć. Każdy prawie konar jest nimi oblepiony!
A to już na Zwierzyńcu. W tym miejscu zazwyczaj po deszczu zbiera się kałuża, ale zdecydowanie mniejsza. Woda chyba teraz wybija ze studzienek, więc pozabezpieczano je workami z piaskiem.
A dalej, naszą stałą drogą do żółtej kładki, już nie przejdziemy. Macamy patykiem. Powyżej kolan na pewno…
Musimy obejść dookoła… I co się okazuje? Że żółtą kładkę spotkało coś złego! Jest cała pogięta! Wygląda na to, że chyba wczoraj woda musiała ją zalać całkiem? Woda szła górą i coś dużego walnęło w mostek? np. płynące drzewo?
W czewcu żółta kładka też robiła wrażenie. Zazwyczaj pod nią jest stopień wodny - coś jakby wodospad. Przy odpowiednio wysokim poziomie woda wali równo i to w sposób oględnie mówiąc dosyć skotłowany. Zdjęcie raczej nie odda tej mocy i atmosfery, gdyż powietrze wypełnia ryk rzeki, a kładką cała się trzęsie od wibracji.
Idąć od drugiej strony, jak mozna się domyśleć, również opieramy się o rozlewiska... Hmmm... Ciekawe czy np. jak komuś wsadzili areszt domowy zwany eufemistycznie kwarantanną, a woda mu zalewa dom - to może go opuścić i się ewakuować? Czy dla dobra sprawy musi siedzieć na szafie? I czy policja pływa na kontrole pontonami albo brodzi w wodzie? Czy może jednak zapora wodna ich zniechęca przed wykonywaniem monotonnych "czynności służbowych"?
Wędrując w takich warunkach nieraz zbaczamy nieco z klasycznej drogi do przedszkola, aby obczaić co i jak w różnych okolicznych miejscach, np. idziemy zobaczyć co słychać za dużym mostem.
A tam wygląda całkiem ciekawie!
Odra wreszcie wygląda jak porządna rzeka, a nie jakiś mały strumyczek
I archipelagi bezludnych wysp się pojawiły!
Mieszkając w tych domach to już z lekka bym się zaczęła stresować!
Nasze osiedle ma szczęście stać na niewielkiej górce! I póki co, jeszcze nigdy w swej historii nie pływało! Acz i tak się cieszę bardzo, że nie mieszkamy na parterze...
Fabryczka, koło której codziennie przechodzimy wyłania jakby prosto z wody.
Idziemy zobaczyć jak prezentują się okolice przedszkola widziane zza rzeki. Widać zabudowania Zwierzyńca, gdzie woda podłazi już i z drugiej strony.
Przyprzedszkolna kamieniczka i dom gęsiowy.
Tu już przygotowani na wszelkie ewentualności!
A to już za wałem, który jak widać nieco przesiąka...
Wszelakim chaszczom bardzo do twarzy w tej odsłonie!
Bluszczom też chyba pasuje, że je wreszcie solidnie podlało!
Miejscami już się gubi, gdzie było główne koryto rzeki.
A strażacy jeżdżą tam i z powrotem, rozglądając się nieco nerwowo.
I jak się można domysleć - to i w kałuże wszędzie świat zaczyna obfitować. Niektórym to jest bardzo na rękę!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
To już ostatnia część wspomnień z naszych codziennych wędrówek wzdłuż Odry. Migawek z poranków i wieczorów na wałach, wśród plusku rzeki i kwiku wodnego ptactwa. Ostatnia - bo niedawno kabaczę poszło do szkoły. Szkoła też jest fajna, ale położona jest dużo bliżej i droga do niej wiedzie przez osiedle. Tęsknimy więc bardzo za tymi uroczymi, kilkukilometrowymi wycieczkami, do których ot tak bez powodu nigdy się człowiek nie zmobilizuje.
Poniżej kilka migawek dla przykładu, a cała reszta w linku: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... yniec.html
Poniżej kilka migawek dla przykładu, a cała reszta w linku: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... yniec.html
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości