Gdzieś na Górnym Śląsku
Gdzieś na Górnym Śląsku
Ranczo z ulicy Chemicznej
Na pograniczu Siemianowic i Katowic jest miejsce zupełnie nie przystające do ludnej i ruchliwej śląskiej aglomeracji. Jest to zaułek Siemianowic, ale wciśnięty pomiędzy dwie katowickie dzielnice. Miejsce robiące wrażenie zapomnianego przez Boga i ludzi. Jeden blok (dawny hotel robotniczy), hałda, jakieś magazyny w oddali, przystanek autobusowy pełen gęsi, poprzemysłowe nieużytki i bezmiar rozwalisk, zarośli i zaułków o niezidentyfikowanym przeznaczeniu.
Zabiera mnie tam Karolina, która trafiła w te tereny jakiś czas temu - szukając hałdy, gdzie ponoć składowano radioaktywne odpady. Hałda powstała w miejscu dawnego wysypiska śmieci. Sztuczne wzgórze ponoć czasami samo się zapala i okadza okolice dosyć aromatycznym dymem. Czy opowieści o promieniowaniu są tylko legendami - nie wiem, bo to nie hałda będzie tematem tej opowieści.
Przy okazji tamtej eksploracji hałd (więc zupełnie przypadkowo) zostało odkryte “Ranczo”. I to ono jest głównym celem naszej dzisiejszej wycieczki!
Twórcą tego obiektu jest pan Jerzy Świder, osoba o bardzo ciekawym, pełnym niespodziewanych zwrotów, życiorysie. Jego historia przypomina mi nieco dawnych, bieszczadzkich zakapiorów, którym przedziwne koleje losów potrafiły napisać najdziwniejsze scenariusze… Pan Jurek mieszka wraz ze swoją dużą rodziną w tym samotnym bloku przy hałdzie. Mamy okazję rozmawiać tylko z jego żoną. Gospodarz akurat tego dnia gdzieś wyjechał. Acz i tak rozmowa z nim byłaby trudna - obecnie, ze względu na swoją chorobę, pan Jurek nie mówi, porozumiewać się można jedynie na migi, lub za pomocą listów na kartce..
Pan Jurek przyjechał na Śląsk w bardzo głębokiej młodości, zostawiając za sobą niezbyt radosny świat - np. dom dziecka.. Śląsk w tamte lata zdawał się być rajem dla wszelakich przybyszów znikąd - praca od ręki, mieszkanie, dobra kasa, towarzystwo, zabawy.. Pan Jurek dobrze zarabiał jako spawacz, był też sportowcem. Acz i tu na Śląsku nie wszystko toczyło się dla niego szczęśliwie. Nie miał rodziny, wpadł w alkoholizm, po drodze zdarzył się jakiś pobyt w więzieniu. A w końcu trafiła się jeszcze straszna choroba - rak krtani. Ale życie potrafi być niesamowicie przewrotne. Bo zdawało się, że to już jest koniec, a on jednak okazał się być początkiem! Początkiem nowego życia.. Życia, które pan Jurek uważa za lepsze niż było to wcześniej - mimo że tamto odbywało się w zdrowiu. To było 20 lat temu. Pan Jurek pokonał swoje choroby (zarówno raka jak i alkoholizm), ożenił się, ma siedmioro dzieci. Stał się bardzo religijny, zbudował “Ranczo” i twierdzi, że dopiero teraz jest szczęśliwy.
Ranczo powstało z materiałów wtórnych, o które jest obecnie bardzo prosto. W naszych czasach pojawił się kult wyrzucania. Pojawił się brak szacunku do przedmiotów - nawet gdy te są wciąż użyteczne, gdy działają i mogłyby służyć jeszcze dziesiątki lat. Ludzie popadli w nałóg kupowania - bo moda, bo trzeba mieć nowe, bo stara rzecz to obciach i co powiedzą sąsiedzi. Pryzmy niepotrzebnych przedmiotów piętrzą się więc pod niebo i toniemy w śmieciach.. Pan Jurek więc nie miał najmniejszego problemu z pozyskiwaniem budulca i ozdób do swojego folwarku. Jeździ z wózeczkiem po okolicy i zbiera jak grzyby po deszczu - meble, dywany, zabawki, samochodowe części...
Na terenie “Rancza” żyje sporo zwierząt. Kury, gęsi, kucyki, psy, kozy... Gąski okazały się najbardziej fotogeniczne
Tutejsze płoty i budy przystrojone są w samochodowe opony, kołpaki, dywany, lalki, misie, konie na biegunach oraz niezliczoną ilość odezw i napisów. Są takowe o charakterze religijnym - typu “Wiara zwycięża”. Niektóre odezwy są dosyć optymistyczne, np. “Życie ma niesamowitą wartość”, “Kto kocha nie liczy lat”, “Uśmiechnij się”, “Można się śmiać”. Acz sporo jest też takich o dość smutnym przesłaniu - związanym z ciągłą walką o utrzymanie i nie zniszczenie tego miejsca: “Żal komuś”, „Gnębią ranczo”, „13 lat źle piszą”, “Powoli rozbieram Ranczo”, “Ranczo to ciężki plecak”, “Życie nie raz zdradziło nas”..
“Ranczo było - jest - będzie”... a laleczka - wisielec puszcza nam oko… Wiatr? To na pewno był wiatr… To musiał być wiatr…
Główna brama. Mieszkańcy kroczą dostojnie, noga za nogą. Ogęgały nas nieco... Gąski są oburzone! No bo co? Przyszły jakieś przybłędy i kręcą się jak g… w przeręblu!
Kapliczka z konikiem na dachu.
Konie na wysokościach. Są tu bardzo lubiane!
Brzoza w czerwone moro.
Groźne gąsiory i złe psy - pod czujnym okiem prezydenta!
Barak telewizyjny?
Uwaga! Dziecko za kierownicą!
Talerz? Tarcza do strzelania? Tablica ogłoszeń?
Wesoły słonik.
Koguty - wampiry z logo Biedronki? Hmmmm.. Różnie można to rozumieć
Przez chwilę miałam wrażenie, że wyjeżdża stąd samochód!
Czy to różowe to kiedyś był kiosk “Ruchu”? To chyba nie na wózeczku gospodarz tu przytargał!
Akuku!
Wszystko utopione jest tu w zieleni.
Miejsce jest pełne pozytywnej energii, radości i twórczego zapału. Pasji, która może jest nieco ekstrawagancka, ale zupełnie nieszkodliwa dla innych. Jak niewiele trzeba, aby nadać komuś sens życia - trochę desek i przedmiotów, które innym były już niepotrzebne...
Wielu ludziom jednak “Ranczo” przeszkadza. Nie przystaje do jedynej, właściwej wizji świata - z trawą z rolki, tujami jak z plastiku i równiusią do bólu kostką bauma. Inność straszliwie niektórych boli i mają wręcz fanatyczną potrzebę walki z każdym jej przejawem. Pan Jurek więc od lat boryka się ze skutkami donosów, z urzędnikami, sądami, policją, strażą miejską, komornikami... Wielu ludzi, nie potrafiących zrobić nic ciekawego swojego, za główną życiową misję wybrało sobie zniszczyć to, co stworzyli inni… Pan Jurek zdaje sobie sprawę, że siemianowickie “Ranczo” nie jest wieczne i ludzka nienawiść do oryginalności w końcu kiedyś je pokona.. Ponoć powstaje już pomału “Ranczo 2”, gdzieś w Polsce, ale daleko stąd. Już na w pełni prywatnej ziemi gospodarza. Tamto ma być “dla dzieci” - acz ciekawe czy dzieci podzielają pasję ojca?
Siemianowickie “Ranczo”, pan Jurek, jego dzieci i zwierzęta pojawiły się też jako tło w teledysku rapera Miuosh “Reprezent”. Jak ktoś ma ochotę - do obejrzenia/posłuchania tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=XIeIje1G24A
Na pograniczu Siemianowic i Katowic jest miejsce zupełnie nie przystające do ludnej i ruchliwej śląskiej aglomeracji. Jest to zaułek Siemianowic, ale wciśnięty pomiędzy dwie katowickie dzielnice. Miejsce robiące wrażenie zapomnianego przez Boga i ludzi. Jeden blok (dawny hotel robotniczy), hałda, jakieś magazyny w oddali, przystanek autobusowy pełen gęsi, poprzemysłowe nieużytki i bezmiar rozwalisk, zarośli i zaułków o niezidentyfikowanym przeznaczeniu.
Zabiera mnie tam Karolina, która trafiła w te tereny jakiś czas temu - szukając hałdy, gdzie ponoć składowano radioaktywne odpady. Hałda powstała w miejscu dawnego wysypiska śmieci. Sztuczne wzgórze ponoć czasami samo się zapala i okadza okolice dosyć aromatycznym dymem. Czy opowieści o promieniowaniu są tylko legendami - nie wiem, bo to nie hałda będzie tematem tej opowieści.
Przy okazji tamtej eksploracji hałd (więc zupełnie przypadkowo) zostało odkryte “Ranczo”. I to ono jest głównym celem naszej dzisiejszej wycieczki!
Twórcą tego obiektu jest pan Jerzy Świder, osoba o bardzo ciekawym, pełnym niespodziewanych zwrotów, życiorysie. Jego historia przypomina mi nieco dawnych, bieszczadzkich zakapiorów, którym przedziwne koleje losów potrafiły napisać najdziwniejsze scenariusze… Pan Jurek mieszka wraz ze swoją dużą rodziną w tym samotnym bloku przy hałdzie. Mamy okazję rozmawiać tylko z jego żoną. Gospodarz akurat tego dnia gdzieś wyjechał. Acz i tak rozmowa z nim byłaby trudna - obecnie, ze względu na swoją chorobę, pan Jurek nie mówi, porozumiewać się można jedynie na migi, lub za pomocą listów na kartce..
Pan Jurek przyjechał na Śląsk w bardzo głębokiej młodości, zostawiając za sobą niezbyt radosny świat - np. dom dziecka.. Śląsk w tamte lata zdawał się być rajem dla wszelakich przybyszów znikąd - praca od ręki, mieszkanie, dobra kasa, towarzystwo, zabawy.. Pan Jurek dobrze zarabiał jako spawacz, był też sportowcem. Acz i tu na Śląsku nie wszystko toczyło się dla niego szczęśliwie. Nie miał rodziny, wpadł w alkoholizm, po drodze zdarzył się jakiś pobyt w więzieniu. A w końcu trafiła się jeszcze straszna choroba - rak krtani. Ale życie potrafi być niesamowicie przewrotne. Bo zdawało się, że to już jest koniec, a on jednak okazał się być początkiem! Początkiem nowego życia.. Życia, które pan Jurek uważa za lepsze niż było to wcześniej - mimo że tamto odbywało się w zdrowiu. To było 20 lat temu. Pan Jurek pokonał swoje choroby (zarówno raka jak i alkoholizm), ożenił się, ma siedmioro dzieci. Stał się bardzo religijny, zbudował “Ranczo” i twierdzi, że dopiero teraz jest szczęśliwy.
Ranczo powstało z materiałów wtórnych, o które jest obecnie bardzo prosto. W naszych czasach pojawił się kult wyrzucania. Pojawił się brak szacunku do przedmiotów - nawet gdy te są wciąż użyteczne, gdy działają i mogłyby służyć jeszcze dziesiątki lat. Ludzie popadli w nałóg kupowania - bo moda, bo trzeba mieć nowe, bo stara rzecz to obciach i co powiedzą sąsiedzi. Pryzmy niepotrzebnych przedmiotów piętrzą się więc pod niebo i toniemy w śmieciach.. Pan Jurek więc nie miał najmniejszego problemu z pozyskiwaniem budulca i ozdób do swojego folwarku. Jeździ z wózeczkiem po okolicy i zbiera jak grzyby po deszczu - meble, dywany, zabawki, samochodowe części...
Na terenie “Rancza” żyje sporo zwierząt. Kury, gęsi, kucyki, psy, kozy... Gąski okazały się najbardziej fotogeniczne
Tutejsze płoty i budy przystrojone są w samochodowe opony, kołpaki, dywany, lalki, misie, konie na biegunach oraz niezliczoną ilość odezw i napisów. Są takowe o charakterze religijnym - typu “Wiara zwycięża”. Niektóre odezwy są dosyć optymistyczne, np. “Życie ma niesamowitą wartość”, “Kto kocha nie liczy lat”, “Uśmiechnij się”, “Można się śmiać”. Acz sporo jest też takich o dość smutnym przesłaniu - związanym z ciągłą walką o utrzymanie i nie zniszczenie tego miejsca: “Żal komuś”, „Gnębią ranczo”, „13 lat źle piszą”, “Powoli rozbieram Ranczo”, “Ranczo to ciężki plecak”, “Życie nie raz zdradziło nas”..
“Ranczo było - jest - będzie”... a laleczka - wisielec puszcza nam oko… Wiatr? To na pewno był wiatr… To musiał być wiatr…
Główna brama. Mieszkańcy kroczą dostojnie, noga za nogą. Ogęgały nas nieco... Gąski są oburzone! No bo co? Przyszły jakieś przybłędy i kręcą się jak g… w przeręblu!
Kapliczka z konikiem na dachu.
Konie na wysokościach. Są tu bardzo lubiane!
Brzoza w czerwone moro.
Groźne gąsiory i złe psy - pod czujnym okiem prezydenta!
Barak telewizyjny?
Uwaga! Dziecko za kierownicą!
Talerz? Tarcza do strzelania? Tablica ogłoszeń?
Wesoły słonik.
Koguty - wampiry z logo Biedronki? Hmmmm.. Różnie można to rozumieć
Przez chwilę miałam wrażenie, że wyjeżdża stąd samochód!
Czy to różowe to kiedyś był kiosk “Ruchu”? To chyba nie na wózeczku gospodarz tu przytargał!
Akuku!
Wszystko utopione jest tu w zieleni.
Miejsce jest pełne pozytywnej energii, radości i twórczego zapału. Pasji, która może jest nieco ekstrawagancka, ale zupełnie nieszkodliwa dla innych. Jak niewiele trzeba, aby nadać komuś sens życia - trochę desek i przedmiotów, które innym były już niepotrzebne...
Wielu ludziom jednak “Ranczo” przeszkadza. Nie przystaje do jedynej, właściwej wizji świata - z trawą z rolki, tujami jak z plastiku i równiusią do bólu kostką bauma. Inność straszliwie niektórych boli i mają wręcz fanatyczną potrzebę walki z każdym jej przejawem. Pan Jurek więc od lat boryka się ze skutkami donosów, z urzędnikami, sądami, policją, strażą miejską, komornikami... Wielu ludzi, nie potrafiących zrobić nic ciekawego swojego, za główną życiową misję wybrało sobie zniszczyć to, co stworzyli inni… Pan Jurek zdaje sobie sprawę, że siemianowickie “Ranczo” nie jest wieczne i ludzka nienawiść do oryginalności w końcu kiedyś je pokona.. Ponoć powstaje już pomału “Ranczo 2”, gdzieś w Polsce, ale daleko stąd. Już na w pełni prywatnej ziemi gospodarza. Tamto ma być “dla dzieci” - acz ciekawe czy dzieci podzielają pasję ojca?
Siemianowickie “Ranczo”, pan Jurek, jego dzieci i zwierzęta pojawiły się też jako tło w teledysku rapera Miuosh “Reprezent”. Jak ktoś ma ochotę - do obejrzenia/posłuchania tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=XIeIje1G24A
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
-
- Posty: 338
- Rejestracja: 2019-05-12, 19:59
FasolaNaSzlaku pisze:Te ranczo to chyba spod rąk tego samego "projektanta" wyszło , co stworzył ta graciarnie na Klimczoku
A tego z Klimczoka to nie znam!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Gór Ski pisze:Do tej Hałdy mam z domu 1,5 km ostatnio mniej dymi
A czy slyszales moze kiedys (w sensie czy chodza takie legendy po okolicy), ze ta halda jest radioaktywna, ze leza tam odpady uranowe itp? Bo dotarly do mnie takie historie i zastanawiam sie skad sie wziely!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Vision pisze:Miejsce ciekawe trzeba przyznać, chociaż specjalnie na żywo nie chciałoby mi się tam jechać, ale na zdjęciach miło pooglądać. Ma facet fantazję trzeba przyznać.
Na zywo prezentuje sie to jeszcze lepiej! Jako ze na zdjeciach np. nie slychac gęgotu gęsi!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Interesujące i twórcze to lapidarium, choć momentami upiorne. Ciekawe, czy przyświecała mu jakaś idea (tego optymizmu?), czy też to zbieranina tego, co popadnie?
Ostatnio zmieniony 2020-03-31, 14:56 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
Wiolcia pisze:Ciekawe, czy przyświecała mu jakaś idea
No chyba idea byla taka, zeby swoimi przemysleniami podzielic sie z calym swiatem?
czy też to zbieranina tego, co popadnie?
A tego wlasnie nie wiem - czy koles szedl na spacer z myslą przewodnia "dzis szukam kołpakow i starych misiow"czy raczej byla to kwestia co wpadnie w oczy?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jakoś nigdy nie byłam specjalną miłośniczką sztuki. Zwykle rzeczy charakteryzowane tym określeniem kompletnie nie wpadały w moje gusta. “Galeria sztuki” - gdzie trzeba było się gapić na obrazy czy rzeźby (i jeszcze za to płacić) wiały dla mnie nudą i beznadzieją. Dotyczyło to zarówno sztuki nowoczesnej (gdzie kupa zrobiona na środku kartki była ponoć arcydziełem godnym poświęcenia uwagi), jak i sztuki klasycznej. Nigdy nie przemawiały do mnie tłuste amorki wpierdzielające winogrona, jabłka na talerzu (brzydsze niż u mnie w kuchni) ani jakieś sceny batalistyczne, przed którymi wszyscy mdleli z zachwytu. A przynajmniej udawali, że mdleją, bo przyjęło się, że jak ci nie odpowiada przyjęty i narzucony odgórnie kanon piękna - to znaczy żeś prostak i cham. A ludzie zazwyczaj lubią być fajni, lubią być uważani za kulturalnych i obytych w świecie, więc wszyscy zwykle pod tymi obrazami czy rzeźbami cmokali z mniej lub bardziej dobrze udawanym zachwytem. Ze szkolnych lat pozostało mi w pamięci ślizganie się w przepastnych korytarzach takich ekspozycji oraz kolektywne podpijanie jakiejś flaszeczki w kiblu, aby choć trochę osłodzić sobie te masakrycznie nudne chwile…
Dziś wybrałyśmy się z koleżanką na wycieczkę, celem zwiedzania zaułków Górnego Śląska. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy Karolina zaproponowała zwiedzenie “galerii sztuki”! Na usta pchało mi się coś w stylu “ale k… dlaczego????” Udało mi się nic nie powiedzieć, ale przypuszczam, że na gębie miałam wypisane całkiem dużo No kurde… Mieliśmy zwiedzać rozwaliska, ruiny i zakazane dzielnice, pogoda jest piękna, przyświeca lipcowe słoneczko - a my pójdziemy się gapić na jakieś obrazy pod dachem??? Cały dzień psu w d…! No ale dobra. Karolina dziś jest “organizatorką wycieczki” i skoro jej na tym zależy - to ok… Poza tym pojawiła się jakaś nutka ciekawości - w końcu Karolina ZAWSZE zabierała mnie wyłącznie w ciekawe miejsca…
Samo miejsce owej “galerii” już z lekka napawało optymizmem - stare poprzemysłowe budynki. Odnowione wprawdzie, ale zawsze coś.
I powiem tak… Ciężko się przyznać przed samą sobą do pomyłki, do złego oszacowania sytuacji i do tego, że dotychczas g… się wiedziało o świecie… Bo miałyśmy tam być chwilkę, a minęło chyba parę godzin… A pozostałe punkty zwiedzania zeszły jakoś na dalszy plan… Miejsce okazało się być na tyle ciekawe i przede wszystkim inne od wszystkiego co do tej pory widziałam, że ten fragment dzisiejszej wycieczki zdecydowanie najbardziej zapadł mi w pamięć.
Miejsce to nazywało się “Galeria Sztuki Naiwnej”. Nie jest to coś stacjonarnego, to wędrowna kolekcja przemieszczająca się tu czy tam. Teraz na miesiąc czy ileś tam osiedliła się na Śląsku.. I co ciekawe - marzyły mi się na dzisiaj prawdziwe klimaty Śląska z dawnych lat - okopcone podwórka, żulerskie zaułki, dymiace kominy, chlewiki i zapadłe bramy, gdzie postronni ludzie o zdrowych zmysłach raczej z własnej woli nie zaglądają. I spora część prezentowanych tu obrazów właśnie takiego Śląska dotyczyła. W dużej części przedstawiała Śląsk, którego już nie ma… Takiego z omami na ławeczkach, gołębiorzami, kurami i kozami hodowanymi w przyfamilokowych kamerlikach i niebem gęsto zasnutym dymami kominów… Takiego Śląska z moich dziecinnych wspomnień - który nie był ani opuszczony, ani odpicowany… Bo teraz jakoś się tak przyjęło, że tylko te dwie opcje są możliwe…
Kurcze! Praktycznie każdy z tych obrazków bym sobie chętnie powiesiła na ścianie - i patrzyła na niego codziennie!
Piękno familokowych zaułków w pełnej krasie! Z czasów, gdy dym nie powodował smogu, gołębie nie przenosiły zarazków a dzieci nie łapały kleszczy na trawie...
Miejsca, gdzie jest dużo kotów i pająków zawsze mają właściwy klimat!
Tu jakiś festyn strzelecki w cieniu hałd i kominów.
Nie wiem gdzie jeździła taka kolejka - i jeszcze zabierała pasażerów?
Kolejna kolejka.. Chyba wąskotorówka.. Tak w centrum miasta?
Tu bardziej drezynowo ...
Msza polowa przy leśnej kapliczce…
Diabelskie wnętrze huty… Takiej, jak ta, do której kiedyś wjeżdzał ogólnodostępny tramwaj… A ja mając kilka latek, z nosem przyklejonym do szyby, zaglądałam do martenowskich pieców...
Tu też scenka przemysłowa. Nie wiem co pan w białym kasku trzyma w ręce - chyba raczej nie pisze smsa
Tutaj chyba dzieje się coś niedobrego na dzielnicy.. Uliczny malarz spierdziela, babiny się modlą, stoją jakieś barykady na podwórku? Nawet słoneczniki z pewnym niepokojem zerkają zza płota…
Powrót z jakiejś majówki? A może po prostu spacerek?
Utopce straszą nad stawem w księżycowe noce!
Gołębie, stadko kur, koleś z flaszeczką… Aż słychać z tego obrazu gruchanie, ujadanie psa i terkotanie kopalnianych szybów…
A tu dźwięk trąb odbijających się echem od budynków...
I kolejne klasyczne śląskie podwórko… A nie, czekaj....
Grill na działce, w cieniu kominów
A wiecej TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iwnej.html
Bo na przeklikiwanie wszystkiego to nie mam cierpliwosci...
Dziś wybrałyśmy się z koleżanką na wycieczkę, celem zwiedzania zaułków Górnego Śląska. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy Karolina zaproponowała zwiedzenie “galerii sztuki”! Na usta pchało mi się coś w stylu “ale k… dlaczego????” Udało mi się nic nie powiedzieć, ale przypuszczam, że na gębie miałam wypisane całkiem dużo No kurde… Mieliśmy zwiedzać rozwaliska, ruiny i zakazane dzielnice, pogoda jest piękna, przyświeca lipcowe słoneczko - a my pójdziemy się gapić na jakieś obrazy pod dachem??? Cały dzień psu w d…! No ale dobra. Karolina dziś jest “organizatorką wycieczki” i skoro jej na tym zależy - to ok… Poza tym pojawiła się jakaś nutka ciekawości - w końcu Karolina ZAWSZE zabierała mnie wyłącznie w ciekawe miejsca…
Samo miejsce owej “galerii” już z lekka napawało optymizmem - stare poprzemysłowe budynki. Odnowione wprawdzie, ale zawsze coś.
I powiem tak… Ciężko się przyznać przed samą sobą do pomyłki, do złego oszacowania sytuacji i do tego, że dotychczas g… się wiedziało o świecie… Bo miałyśmy tam być chwilkę, a minęło chyba parę godzin… A pozostałe punkty zwiedzania zeszły jakoś na dalszy plan… Miejsce okazało się być na tyle ciekawe i przede wszystkim inne od wszystkiego co do tej pory widziałam, że ten fragment dzisiejszej wycieczki zdecydowanie najbardziej zapadł mi w pamięć.
Miejsce to nazywało się “Galeria Sztuki Naiwnej”. Nie jest to coś stacjonarnego, to wędrowna kolekcja przemieszczająca się tu czy tam. Teraz na miesiąc czy ileś tam osiedliła się na Śląsku.. I co ciekawe - marzyły mi się na dzisiaj prawdziwe klimaty Śląska z dawnych lat - okopcone podwórka, żulerskie zaułki, dymiace kominy, chlewiki i zapadłe bramy, gdzie postronni ludzie o zdrowych zmysłach raczej z własnej woli nie zaglądają. I spora część prezentowanych tu obrazów właśnie takiego Śląska dotyczyła. W dużej części przedstawiała Śląsk, którego już nie ma… Takiego z omami na ławeczkach, gołębiorzami, kurami i kozami hodowanymi w przyfamilokowych kamerlikach i niebem gęsto zasnutym dymami kominów… Takiego Śląska z moich dziecinnych wspomnień - który nie był ani opuszczony, ani odpicowany… Bo teraz jakoś się tak przyjęło, że tylko te dwie opcje są możliwe…
Kurcze! Praktycznie każdy z tych obrazków bym sobie chętnie powiesiła na ścianie - i patrzyła na niego codziennie!
Piękno familokowych zaułków w pełnej krasie! Z czasów, gdy dym nie powodował smogu, gołębie nie przenosiły zarazków a dzieci nie łapały kleszczy na trawie...
Miejsca, gdzie jest dużo kotów i pająków zawsze mają właściwy klimat!
Tu jakiś festyn strzelecki w cieniu hałd i kominów.
Nie wiem gdzie jeździła taka kolejka - i jeszcze zabierała pasażerów?
Kolejna kolejka.. Chyba wąskotorówka.. Tak w centrum miasta?
Tu bardziej drezynowo ...
Msza polowa przy leśnej kapliczce…
Diabelskie wnętrze huty… Takiej, jak ta, do której kiedyś wjeżdzał ogólnodostępny tramwaj… A ja mając kilka latek, z nosem przyklejonym do szyby, zaglądałam do martenowskich pieców...
Tu też scenka przemysłowa. Nie wiem co pan w białym kasku trzyma w ręce - chyba raczej nie pisze smsa
Tutaj chyba dzieje się coś niedobrego na dzielnicy.. Uliczny malarz spierdziela, babiny się modlą, stoją jakieś barykady na podwórku? Nawet słoneczniki z pewnym niepokojem zerkają zza płota…
Powrót z jakiejś majówki? A może po prostu spacerek?
Utopce straszą nad stawem w księżycowe noce!
Gołębie, stadko kur, koleś z flaszeczką… Aż słychać z tego obrazu gruchanie, ujadanie psa i terkotanie kopalnianych szybów…
A tu dźwięk trąb odbijających się echem od budynków...
I kolejne klasyczne śląskie podwórko… A nie, czekaj....
Grill na działce, w cieniu kominów
A wiecej TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iwnej.html
Bo na przeklikiwanie wszystkiego to nie mam cierpliwosci...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ta kolejka to Balkan, czyli wąskotorówka, która do 1977 roku kursowała w Katowicach z Giszowca na Szopienice (między innymi przez Nikiszowiec, którego charakterystyczna zabudowa przedstawiona jest na obrazku). Przez samo centrum Nikiszowca kolejka raczej nie jeździła, ale na 100 % pewny nie jestem.
Ostatnio zmieniony 2020-04-02, 21:27 przez gar, łącznie zmieniany 1 raz.
buba pisze:A czy slyszales moze kiedys (w sensie czy chodza takie legendy po okolicy), ze ta halda jest radioaktywna, ze leza tam odpady uranowe itp? Bo dotarly do mnie takie historie i zastanawiam sie skad sie wziely!
Nie kojarzę nic o odpadach radioaktywnych , natomiast wczoraj się przejechałem po tych hałdach i okolicach i widać jak roślinność zaczyna opanowywać byłe hałdy do tego spotkane bażanty zające stado jeleni , sarny i na końcu Locha z warchlakami te byłe hałdy tętnią życiem , brakowało mi do szczęścia spotkać Łosia i Żubra
Pyskowice, Bały - niedokończone mosty
Do Pyskowic jeździłam wiele razy. Za czasów podstawówki na zbiory truskawek (pierwszy poranny autobus nr 20 relacji Bytom - Pyskowice to w odpowiednim sezonie był cały napchany dzieciakami. Każdy miał tam swoje plany - jeden trochę zarobić, ktoś inny najeść sie do syta zajumanych truskawek, innym pachniały szerokie przestrzenie i wolność pierwszych w życiu samodzielnych wyjazdów. Jechaliśmy też kiedyś z rodzicami do Pyskowic zawieść znaleziony portfel… Potem niezliczoną ilość razy przemierzałam kolejową linie na trasie Gliwice - Oława, której jedna z nitek przebiega właśnie przez Pyskowice. Tak, patrzyłam przez okno pociągu, ale człowiek czasem patrzy i nie widzi… Kręciliśmy się też kiedyś w rejonie stacji zwiedzając na pół zapomniany skansen kolejowy - kompletnie nie wiedząc, ze kilometr czy dwa dalej czai się takie cudo...
I dopiero w tym roku dowiedziałam się, że nieopodal Pyskowic znajduje się niedokończony węzeł kolejowy, którego budowę rozpoczęto przed wojną za niemieckich czasów - no i nie została ukończona. Czemu postanowili stację węzłową umieścić akurat w podmokłym terenie, który wymaga zbudowania szeregu mostów, a nie np. kilometr dalej? Nie jest to dla mnie jasne...
A stoją tam sobie trzy mosty, prawie jeden na drugim. Pierwszy z nich (ten najmniej ciekawy wizualnie) jest używany przez obecną linie kolejową Gliwice - Opole. Dwa pozostałe, o malowniczych, łukowatych przęsłach, cieszą imprezowiczów i spacerujących. Nie wiem czy kiedyś coś po nich jeździło - jakieś fragmenty podkładów kolejowych się tam walają.
Na cały kompleks składają się jeszcze dwa podwójne tunele, które wyglądają jak wielka betonowa lornetka wrzucona w środek rzeki Drama. Rzeka przepływa zarówno przez tunele jak i obok nich. Wyglądają trochę jak bunkry czy inne hangary. Ich kształt jest zupełnie inny od pobliskich mostów, jak również są dużo niższe, stąd ciężko nam wydedukować o ich planowanym przeznaczeniu.
Do pierwszej z “rur” podchodzimy od strony drogi. Beton malowniczo omszał. Bobry też nie próżnują. A my nie możemy się przebrać przez rzeczke. No cóż, trzeba wyleźć na most kolejowy.
Z góry obserwowany obiekt przedstawia się jeszcze ciekawiej!
Plany wlezienia do środka spełzają na niczym. Woda jest za głęboka nawet na gumiaki. Może kiedyś zaczniemy wozić ponton na takie eskapady!
A to był nasz alternatywny pomysł na pokonanie rzeczki Ale jednak wybraliśmy most kolejowy - mimo nalegań kabaka
A tu widać trzy stojące koło siebie mosty. Pierwszy czynny, po którym śmigają pociągi. Drugi tworzący kapitalną wiatę na imprezy - i w dali filary trzeciego.
Kolejne malownicze przepusty rzeczki.
Rewelacyjne miejsce na biwak, impreze czy ognisko - nawet w czasie burzy czy zamieci śnieżnej!
Czynny most kolejowy widziany z ciemnych odchłani pod drugim mostem.
Obrót na pięcie o 180 stopni i widoczek na najwyższy z mostów.
Budowla wykorzystywana jest jako ścianka wspinaczkowa oraz do skoków na linach.
Niech się schowają wszystkie zadeptane i obiletowane Stańczyki!
Położone po drugiej stronie mostów betonowe rury bardziej przypadają nam do gustu. Bo łatwo wyleźć na górę.
Omszenie kępkowe
A i zajrzeć do środka w miarę suchą stopą.
Poszłam sprawdzić co za tabliczka wala się na wyspie. Jasna sprawa - “miejsce niebezpieczne i ble ble ble”. Można było się domyśleć, że jak miejsce ciekawe, to trzeba zabronić tu bywać. Ale jakiś Włóczykij z małą Mi już tu byli!
Pozostałości starych podkładów. Acz tu mamy wątpliwości czy one nie zawędrowały jakoś później, aby stanowić fragment toru przełajowego dla motocykli.
Wiadukty najładniej prezentują sie razem
Gdzieś między tym wszystkim, wśród płowych szumiących traw, natrafiamy na malutki bunkierek.
Najwyższy wiadukt jest fajnym punktem widokowym.
Po zejściu z jednego z mostów ślady podkładów prowadzą w las. Nie omieszkamy sprawdzić dokąd nas zawiodą!
Również poniżej cały las jest poprzeplatany starym butwiejącym drewnem, w których zapachu zatopiony jest nieodłączny aromat kolei!
Docieramy nad umocnienia otaczające drogę nr 40.
A i kawałek dalej przy szosie stoją betonowe ściany. Chyba miały stanowić przyczułki kolejnego wiaduktu, którego budowa została przerwana na dość wczesnym etapie. Solidna ta inwestycja była tu planowana!
Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócimy i zrobimy jakąś fajną impreze! Bo miejsce rokuje!
Do Pyskowic jeździłam wiele razy. Za czasów podstawówki na zbiory truskawek (pierwszy poranny autobus nr 20 relacji Bytom - Pyskowice to w odpowiednim sezonie był cały napchany dzieciakami. Każdy miał tam swoje plany - jeden trochę zarobić, ktoś inny najeść sie do syta zajumanych truskawek, innym pachniały szerokie przestrzenie i wolność pierwszych w życiu samodzielnych wyjazdów. Jechaliśmy też kiedyś z rodzicami do Pyskowic zawieść znaleziony portfel… Potem niezliczoną ilość razy przemierzałam kolejową linie na trasie Gliwice - Oława, której jedna z nitek przebiega właśnie przez Pyskowice. Tak, patrzyłam przez okno pociągu, ale człowiek czasem patrzy i nie widzi… Kręciliśmy się też kiedyś w rejonie stacji zwiedzając na pół zapomniany skansen kolejowy - kompletnie nie wiedząc, ze kilometr czy dwa dalej czai się takie cudo...
I dopiero w tym roku dowiedziałam się, że nieopodal Pyskowic znajduje się niedokończony węzeł kolejowy, którego budowę rozpoczęto przed wojną za niemieckich czasów - no i nie została ukończona. Czemu postanowili stację węzłową umieścić akurat w podmokłym terenie, który wymaga zbudowania szeregu mostów, a nie np. kilometr dalej? Nie jest to dla mnie jasne...
A stoją tam sobie trzy mosty, prawie jeden na drugim. Pierwszy z nich (ten najmniej ciekawy wizualnie) jest używany przez obecną linie kolejową Gliwice - Opole. Dwa pozostałe, o malowniczych, łukowatych przęsłach, cieszą imprezowiczów i spacerujących. Nie wiem czy kiedyś coś po nich jeździło - jakieś fragmenty podkładów kolejowych się tam walają.
Na cały kompleks składają się jeszcze dwa podwójne tunele, które wyglądają jak wielka betonowa lornetka wrzucona w środek rzeki Drama. Rzeka przepływa zarówno przez tunele jak i obok nich. Wyglądają trochę jak bunkry czy inne hangary. Ich kształt jest zupełnie inny od pobliskich mostów, jak również są dużo niższe, stąd ciężko nam wydedukować o ich planowanym przeznaczeniu.
Do pierwszej z “rur” podchodzimy od strony drogi. Beton malowniczo omszał. Bobry też nie próżnują. A my nie możemy się przebrać przez rzeczke. No cóż, trzeba wyleźć na most kolejowy.
Z góry obserwowany obiekt przedstawia się jeszcze ciekawiej!
Plany wlezienia do środka spełzają na niczym. Woda jest za głęboka nawet na gumiaki. Może kiedyś zaczniemy wozić ponton na takie eskapady!
A to był nasz alternatywny pomysł na pokonanie rzeczki Ale jednak wybraliśmy most kolejowy - mimo nalegań kabaka
A tu widać trzy stojące koło siebie mosty. Pierwszy czynny, po którym śmigają pociągi. Drugi tworzący kapitalną wiatę na imprezy - i w dali filary trzeciego.
Kolejne malownicze przepusty rzeczki.
Rewelacyjne miejsce na biwak, impreze czy ognisko - nawet w czasie burzy czy zamieci śnieżnej!
Czynny most kolejowy widziany z ciemnych odchłani pod drugim mostem.
Obrót na pięcie o 180 stopni i widoczek na najwyższy z mostów.
Budowla wykorzystywana jest jako ścianka wspinaczkowa oraz do skoków na linach.
Niech się schowają wszystkie zadeptane i obiletowane Stańczyki!
Położone po drugiej stronie mostów betonowe rury bardziej przypadają nam do gustu. Bo łatwo wyleźć na górę.
Omszenie kępkowe
A i zajrzeć do środka w miarę suchą stopą.
Poszłam sprawdzić co za tabliczka wala się na wyspie. Jasna sprawa - “miejsce niebezpieczne i ble ble ble”. Można było się domyśleć, że jak miejsce ciekawe, to trzeba zabronić tu bywać. Ale jakiś Włóczykij z małą Mi już tu byli!
Pozostałości starych podkładów. Acz tu mamy wątpliwości czy one nie zawędrowały jakoś później, aby stanowić fragment toru przełajowego dla motocykli.
Wiadukty najładniej prezentują sie razem
Gdzieś między tym wszystkim, wśród płowych szumiących traw, natrafiamy na malutki bunkierek.
Najwyższy wiadukt jest fajnym punktem widokowym.
Po zejściu z jednego z mostów ślady podkładów prowadzą w las. Nie omieszkamy sprawdzić dokąd nas zawiodą!
Również poniżej cały las jest poprzeplatany starym butwiejącym drewnem, w których zapachu zatopiony jest nieodłączny aromat kolei!
Docieramy nad umocnienia otaczające drogę nr 40.
A i kawałek dalej przy szosie stoją betonowe ściany. Chyba miały stanowić przyczułki kolejnego wiaduktu, którego budowa została przerwana na dość wczesnym etapie. Solidna ta inwestycja była tu planowana!
Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócimy i zrobimy jakąś fajną impreze! Bo miejsce rokuje!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W pobliżu jest skansen kolejowy (na południowy wschód). Nie kusiło Was zrobić rekonesans tego terenu (pewnie ogrodzony drutem kolczastym)?
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości