Polesie Wołyńskie: królestwo komarów, muszek i innych bydląt
: 2018-05-27, 22:29
Późna wiosna jest okresem, kiedy od kilku lat wyruszamy na wschód Polski. Wędrówka wzdłuż granic to już świecka tradycja, podobnie jak zasada naprzemienności: jeden rok w kierunku północnym, drugi południowym. Ostatnio maszerowaliśmy po Suwalszczyźnie, zatem tym razem przyszła pora na rejony, gdzie skończyliśmy przygodę jeszcze rok wcześniej...
W 2016 ostatecznie dotarliśmy do Chełma, więc tego roku chcieliśmy tam startować. Wyjazd zaczynam - jak zwykle ostatnio - od jajecznicy i piwa z małego browaru w hipstersko-burżujskiej knajpie, następnie spotykam się z Eco i razem wchodzimy do pociągu, w którym czeka już Buba! Ładujemy się do przedziału, w którym przyjdzie nam spędzić kolejne 5 godzin...
Za oknami szaro i buro, potem zaczyna padać. Piękna wiosna obecna przez cały kwiecień nagle gdzieś się schowała. Nie psuje to nam jednak humorów, zwłaszcza, że przez całą drogę trwają ciągłe rozmowy, do których włącza się nawet jedna ze starszych pań (specjalistka od domowych nalewek ). Mijamy kolejne ważne i wielkie miejscowości, jak np. Włoszczową, na której - o dziwo - wysiadło dość sporo osób.
Krytycznym punktem podróży był Radom, gdzie mieliśmy się przesiąść do autobusu zastępczego - czas na to wynosił około 10 minut, a jeszcze złapaliśmy spóźnienie. Na szczęście wszystko udało się idealnie, więc w coraz lepszym humorze zmierzamy ku naszemu dzisiejszemu celowi...
Andrzej postanowił zadzwonić do schroniska młodzieżowego, w którym mieliśmy rezerwację.
- Dzień dobry. Chciałem potwierdzić przyjazd. Będziemy około 21-szej, bo za niedługo mamy Lublin.
Chwila ciszy i wysłuchiwanie drugiej strony.
- Tak, Lublin. Nie, nie Wrocław.
Głos Eco zaczął lekko się zmieniać.
- Ale zaraz, to jest schronisko w Chełmie?
Napięcie rośnie.
- Jaki Kamień??! Na Dolnym Śląsku?! Przecież ja rezerwowałem w Chełmie!
Atmosfera zgęstniała. Takiego rozwoju sytuacji nikt się nie spodziewał! Okazało się, iż z PTSM-em, w którym nocowaliśmy dwa lata temu, ciężko się skontaktować: dwa podane telefony milczą, na maile nie odpowiadają. Wreszcie Eco znalazł trzeci numer i się dodzwonił. Osoba przyjmująca rezerwacje nie podawała swojego położenia, a Andrzej nie pytał, skoro na oficjalnych stronach był to kontakt do schroniska w Chełmie! Podobno to już któryś z kolei przypadek tego typu, ale winnych nie ma i nikt z tym nic nie robi! Kolejne osoby będą przeświadczone, iż klepią sobie łóżko w województwie lubelskim, a tymczasem będą na nich czekać w dolnośląskim!
Na sam początek dostaliśmy po dupie. Licho nie mogło odpuścić, zresztą zaatakowało podwójnie, bowiem kilka dni wcześniej Buba skręciła sobie nogę i teraz jedzie z usztywnieniem.
No i co teraz zrobimy??
Na razie wysiedliśmy w Lublinie, gdzie nawet pojawiło się słońce.
Zaglądamy do znanej nam nieodległej spelunki o szerokości klatki schodowej, w której mieści się bar, kibel, krzesła oraz kilku nietrzeźwych mężczyzn. Po tej wizycie Andrzej oślepł, bowiem zdołał się zgubić na kilkusetmetrowym odcinku dzielącym lokal od dworca kolejowego . Szedł tuż za mną, potem zagadany gdzieś zniknął i musiał dzwonić, aby mnie odnaleźć. Następnie znów stracił mnie z oczu i drugi telefon był już bardziej dramatyczny, bowiem za chwilę miał odjechać nasz pociąg podstawiony na jakimś oddalonym peronie .
Tym razem skończyło się szczęśliwie i pomknęliśmy torami podziwiając m.in. drewniany dworzec w Minkowicach i ceglany w Kaniach. Oba powstały na Kolei Nadwiślańskiej uruchomionej w latach 70. XIX wieku. Gdzieś czytałem, że ten drugi zagrożony jest wyburzeniem.
Wraz z kolejnymi kilometrami atmosfera się poprawia, zapewne dzięki uszczuplaniu zawartości plecaków . Rozmowy schodzą na tematy historyczne, m.in. opisuję dzieje Chełma w okresie rozbiorów. Nagle wtrąca się jakiś facet:
- Chełm był w zaborze austriackim!
- Od kiedy? - pytam przewrotnie.
- Od zawsze!
Ahaa. Patrząc na wyraz jego twarzy dalsza dyskusja nie miała najmniejszego sensu. Zresztą raczej nie usłyszałby kwestii Eco:
- To czemu wszędzie pełno mogił po powstaniu styczniowym?
Zapewne tutejsi powstańcy walczyli - z przekory - z Austriakami zamiast Rosjanami .
Pogoda znów się zmienia - leje i to ostro, choć chwilowo. W Chełmie jesteśmy około 20.30. Buba kuśtyka do taksówkarza, pytając się o cenę kursu. Jest taki niski, że wsiadamy w trójkę. Taryfiarz zawozi nas pod PTSM, gdzie umierają resztki nadziei: budynek zamknięty na głucho, w oknach znane numery telefonu: jeden nie działa, a drugi na Dolny Śląsk!!
Z beznadziei wyrywa nas kierowca taksówki - zna namiary na tani nocleg. Dzwonimy, jest miejsce w cenie 32 złotych! Bierzemy! Jedyny minus to oddalenie od centrum, lecz w tym momencie nas to kompletnie nie interesuje.
Podjeżdżamy pod duży gmach przypominający blok. W środku coś na kształt recepcji. Dostajemy pokój na czwartym piętrze. Z kiblem, prysznic jest piętro niżej . Nieważne!
W oczekiwaniu na zameldowanie łażę po korytarzu i czytam napisy na drzwiach: NFZ, sklep rehabilitacyjny, Związek Zawodowy Pielęgniarek, NSZZ Solidarność, Izba Lekarska... Kurna, jesteśmy w szpitalu??
Prawie, bowiem to obiekt administracyjny pobliskiej placówki wojewódzkiej. Na samej górze mieści się "hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi", czyli w sam raz dla nas !
Wchodząc do pokoju przypominającego czeskie noclegownie czujemy, jak opadają emocje - a jednak to my okazaliśmy się zwycięzcami w pojedynku z lichem! Na deser dnia uderzamy do pizzerii (takie lokale dominują w mieście), gdzie karmią nawet smacznie, a wódkę leją spod lady. W końcu zaczyna się weekend .
Po tym przydługim wstępie czas na konkrety - poranne zwiedzanie Chełma (Chełmu?). Wieże kościołów wyznaczające centrum doskonale widać z okna naszej kwatery, a pogoda postanowiła jeszcze się nie poprawiać.
Buba oszczędza swoją skręconą nogę i zostaje, ja i Andrzej korzystamy z taksówki. Zamawiamy kurs na rynek.
- Ale jaki? - pyta kierowca. - Warzywny czy odzieżowy?
- Eeee... - kompletnie nie wiemy co odpowiedzieć. - Ten główny.
- No to warzywny.
I zawiózł nas... pod targowisko ! Nie wiem, może na wschodzie Polski rynek i targ są synonimami? Na szczęście i tak było to blisko prawdziwego głównego placu.
Chełm (Холм) to ośrodek z bogatą historią. Dawne miasto królewskie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, stolica ziemi chełmskiej będącej częścią województwa ruskiego. W XIX wieku jej miejsce zastąpiła gubernia chełmska. Okolica była w ciągu jednego tylko stulecia intensywnie rusyfikowana, polonizowana, ukrainizowana i ponownie polonizowana, tym razem skutecznie.
Chełm to także największe miasto Polesia Wołyńskiego - tą nazwę słyszy się rzadko, gdyż Wołyń kojarzy się z mordami na Ukrainie, a Polesie bardziej z terenami zza wschodnią granicą. Jeszcze rzadziej mówi się o Rusi Czerwonej, gdyż ta to już w ogóle źle brzmi .
Pamiątką po burzliwej przeszłości są m.in. kościoły. Niedaleko rynku wznosi się barokowy Rozesłania Świętych Apostołów. W środku są już ludzie zbierający się na poranną mszę.
Jądrem pierwotnego miasta była tzw. Wysoka Górka, zwana też Górką Zamkową. Znajdował się tu kiedyś zamek władców Rusi Halickiej. Obecnie zdominowana jest przez Bazylikę Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.
Początkowo stała tu cerkiew - najpierw prawosławna, potem unicka. Współczesna świątynia została wybudowana w XVIII wieku i służyła właśnie unitom. Po likwidacji tego kościoła w Imperium Rosyjskim włączono ją w struktury prawosławne, a po 1918 roku w rzymsko-katolickie. W okresie II wojny światowej na krótko przejęli ją Ukraińcy i znów zamienili na sobór, który ponownie stał się kościołem rzymskim za PRL-u.
W stronę drzwi zmierzają młodzi komuniści z rodzicami, więc tylko zerkamy do środka: z cerkiewnego wystroju do dziś nic nie zostało, natomiast w ołtarzu umieszczona jest kopia Chełmskiej Ikony Matki Bożej (oryginał przebywa w Łucku).
Przykatedralną dzwonnicę wznieśli Rosjanie około 1878 roku jako symbol zwycięstwa prawdziwej wiary nad unitami. Po odzyskaniu niepodległości były plany jej zburzenia, lecz na szczęście przetrwała i po przebudowie służy jako punkt widokowy.
Od strony wschodniej zabudowania kościelne zabezpiecza Brama Uściłuska - jedyny zachowany w całości obiekt obwarowań i najstarszy budynek w mieście (z 1616 roku). Za nią rozciąga się park XXX-lecia (a przynajmniej do niedawna tak się nazywał), wybudowany częściowo w czynie społecznym.
Najwyższym punktem Górki Zamkowej jest wczesnośredniowieczne grodzisko. Kiedyś było ono nawet wyższe, lecz władze carskie splantowały je i wybudowały kaplicę. W 1921 roku została ona rozebrana przez Polaków, a na fundamencie powstał "Kopiec X-lecia niepodległości".
Panorama z niego raczej marna, widoczność w takiej pogodzie kiepska, choć nasz hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi widać .
W sąsiednim lasku zachowały się resztki cmentarza prawosławnego - widok dość smutny. Kilkadziesiąt nagrobków ginie wśród krzaków i z wolna niszczeje.
Poniżej w czasie I wojny światowej założono nekropolię wojskową. Spoczywają tu żołnierze niemieccy i rosyjscy, polscy z września 1939, a także ci walczący w latach 40. z podziemiem (polskim i ukraińskim). Całość jest mocno zaniedbana, nawet groby tych "poprawnych politycznie". Tyle się plecie o patriotyzmie, ideałach, bohaterach, ubiera bzdurne "patriotyczne" koszulki, uczestniczy w marszach z pochodniami i racami, ale jak trzeba zrobić coś rzeczywiście sensownego to jakoś nie ma chętnych...
W dolnej części pochowano kilkudziesięciu czerwonoarmistów. Jest też kwatera "zasłużonych". Na kilku nagrobkach widać wpis, iż zmarły był członkiem KPZU, czyli Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Obszar jej działalności obejmował przedwojenne polskie województwa południowo-wschodnie, a większość jej działaczy została stracona w czasie stalinowskiej wielkiej czystki. Ci tutaj musieli mieć duże szczęście lub siedzieć w sanacyjnych więzieniach.
Rzędy grobów uzupełnia rzeźba z minionego systemu ozdobiona orłem bez korony. Ciągle jeszcze mu jej nie doklejono.
W drodze powrotnej mijamy cerkiew św. Jana Teologa - jedyną nadal czynną w mieście. Wybudował ją carski rząd w połowie XIX wieku jako świątynię wojskową, ale w związku z szybko rosnącą liczbą wiernych po kilkunastu latach zmieniła funkcję na parafialną. W okresie międzywojennym w Chełmie mieszkało jeszcze około 5 tysięcy prawosławnych, więc konieczna stała się jej powiększenie.
W przeciwieństwie do poprzednich lat tegoroczny wyjazd zaczęliśmy w piątkowe przedpołudnie, więc całą sobotę spędzamy już na Kresach. Nie ma gonitwy, napiętych terminów. Spokojnie wracamy do hostelu, robimy zakupy, bierzemy prysznic (osoby z zaburzeniami psychicznymi zapewne dałyby radę skorzystać z kabiny na podwyższeniu, ale już otyłe i z chorymi stawami niekoniecznie) i jemy śniadanie.
Następnie po raz czwarty bierzemy taksówkę. Kierowca zjawił się na określoną godzinę, poczekał, zawiózł na dworzec autobusowy i zainkasował astronomiczną sumę 15 złotych! Przyzwyczajony jestem, że w historycznej stolicy Górnego Śląska taksiarze nawet się nie ruszą za taką kwotę, a tu proszę - miła odmiana!
Opuszczamy Chełm i kierujemy się w kierunku granicy. Eco chciał podjechać do wioski Stulno i stamtąd przejść lasami do wieży widokowej nad Wolą Uhruską. Plany swoje, a licho swoje - autobusy do niej odjeżdżają nie z dworca, ale z postoju busików. Komunikacja międzymiastowa jest tu pokręcona, bo dodatkowo niektóre zatrzymują się tylko na jakiś odległych ulicach, przez co obcy człowiek ma problem w tym wszystkim się połapać. Ostatecznie więc wchodzimy do PKS-u jadącego bezpośrednio do Woli Uhruskiej (Воля Ухруска), co wyszło nam na plus.
Wysiadamy na szerokim placu - zatoczce. W środku trawa powoli dobiera się do pomnika z poprzedniej epoki.
Obiekt częściowo "zdekomunizowano" - tablica ze wspomnieniem o żołnierzach polskich i radzieckich na razie została, usunięto drugą z groźnym tekstem: "Pokój, Wolność, Socjalizm".
Za drogą drewniany budynek dworca. Zamknięty na dziesięć spustów, pomazany przez kiboli wyklętych, ale prawdopodobnie w sezonie wakacyjnym kursują tędy pociągi w kierunku Włodawy. Co ciekawe - stacja nosi nazwę "Uhrusk", a nie "Wola Uhruska".
Wieża ciśnień z końca XIX wieku i bijący pokłony Andrzej.
Takie tabliczki przystankowe to też już zabytek.
Nad wsią w ostatnich latach postawiono wieżę widokową, z której podobno rozciąga się panorama starorzeczy Bugu. No to idziemy!
Wieżę ulokowano na wzgórzu zwanym "Pomnik", bowiem w 1900 roku odsłonięto na nim popiersie Aleksandra II, a w uroczystości miał brać udział sam Mikołaj II, wracający z Chełma do Petersburga. Na pewno wówczas teren ten był znacznie mniej zalesiony.
Piękne widoki na okolice okazały się piękną ściemą - z góry można się napatrzeć jedynie na wioskę i drzewa. Być może, aby zobaczyć starorzecza albo i sam Bug, trzeba najpierw coś wciągnąć albo przynajmniej porządnie łyknąć...
Z punktu widzenia widokowego wieża to porażka, przed deszczem także nie ochroni, więc po kiego grzyba ją tu stawiano? Podejrzewam, że służy głównie jako miejsce libacji...
Jedynym jej plusem był fakt, że udało nam się nabrać Bubę i radośnie wlazła na najwyższe piętro, żeby zobaczyć te wszystkie nadbużańskie cuda .
Wracamy do wioski aby zjeść obiad. Wyczailiśmy restaurację, lecz kręci się tam niepokojąco dużo ludzi.
- Komunie - stwierdza Eco.
- Eee, przecież jest sobota! - odpowiadam.
Niestety, okazuje się, iż tutaj komunistów wyświęcają w szabat. Cholera...
Za linią kolejową widzimy jakieś parasole obok marketu, więc podchodzimy. Pizzeria, w dodatku z biegającymi wszędzie dzieciakami w czasie urodzin, ale obsługa sympatyczna. Dobre i to, zostajemy. Przy okazji można zrobić zakupy i uroczyście przekazać je bagażowemu .
Pizza jest tu całkiem smaczna i ogromnych rozmiarów - dawno takiej nie widziałem! Nie dajemy radę zjeść całości, zabieramy jeden wielki kawałek na wieczór do ogniska.
Przed godziną 17-tą ruszamy w końcu w drogę! Nawet pogoda zaczęła się poprawiać, momentami wychodzi słońce...
...chociaż licho do końca o nas nie zapomniało i czai się na horyzoncie.
Tuż za tablicą miejscowości wyjeżdża z bocznej szosy samochód i zatrzymuje się. Babka otwiera okno i woła:
- Podwieźć??
Takie stopy lubię najbardziej - które same nas znajdują .
Daleko nie jedziemy - do sąsiedniego Uhruska (Угруськ). Wysiadamy na końcu miejscowości, pod remontowaną cerkwią - jedną z nielicznych, która przetrwała niszczycielskie akcje w latach 30. i późniejszych. Pierwszą świątynię prawosławną wzniesiono w Uhrusku już w 1220 roku, tą współczesną wybudowano w 1849 (wtedy należała do unitów) i podlega pod parafię we Włodawie.
W ogóle dzisiejsza wieś w dawnych wiekach była ważnym ośrodkiem, istniał tu gród książąt halickich i prawosławne biskupstwo, zniszczone w XIII wieku przez Tatarów.
Kościół katolicki stoi bardziej w centrum. Parafia także ma kilkuwiekową historię, natomiast barokowy dom Boży pochodzi z XVIII wieku.
Ponieważ zbliża się na deszcz, więc idę go obejrzeć samemu. W drzwiach mijam się z jakimś facetem.
- Skąd pan przyjechał? - zainteresował się widząc nieuhryńską gębę.
- Z Opola.
- Z Opola Lubelskiego? - upewnia się.
- Nie, ze śląskiego - odpowiadam uprzejmie.
- Niemożliwe!
A jednak .
Pozostała część ekipy okupuje klimatyczny przystanek.
Wkrótce rzeczywiście zaczyna przez chwilę lać, więc sprytnie schowani spędzamy czas na różnych rozgrzewających zabawach.
Idziemy dalej. Przed nami długa prosta.
Pamiętacie Ministerstwo Głupich Kroków Monty Pytona? Od razu mi się one przypomina widząc to przejście dla pieszych, tylko, że tutaj mamy do czynienia także z Ministerstwem Głupich Urzędników i Drogowców!
Starannie oznakowane pasy (uwaga na dzieci!) z rowu odwadniającego na podmokłą łąkę! Genialne!
Kolejna wioska to Siedliszcze (Седлище). Obok drogi położony jest cmentarz prawosławny, założony w XIX wieku (wtedy jeszcze jako unicki). Stan zachowania nagrobków jest różny, na nowszych mogiłach brak charakterystycznych wschodnich krzyży, więc być może chowają tam także katolików.
Suniemy przed siebie. Czasem trafi się drewniany dom, czasem upierdliwy kundel.
Z okien autobusu widzieliśmy w wiosce sklep, lecz godzina prawie wieczorna, więc go zamknięto. Siadamy zatem pod remizą.
Na ścianie tabliczka z adresem świetlicy gromadzkiej, zatem musieli ją przymocować przed 1972 rokiem.
Za rogiem czai się ceglano-murowany pomnik poświęcony żołnierzom radzieckim. Rosyjski napis jest częściowo nieczytelny.
Po półgodzinnym odpoczynku stwierdzamy, że za bardzo rzucamy się tu w oczy i należy zacząć szukać miejsca na nocleg. Odbijamy od asfaltówki na czerwony Szlak Nadbużański, który przez wiele kilometrów biegnie równolegle do rzeki.
Za mostem skręcany w polną ścieżynkę i rozglądamy się za placem pod namiot. Znajdujemy je jakieś pół kilometra dalej, przy kolejnej przeprawie nad wijącą się Uherką, dopływem Bugu. Nie powinniśmy być tutaj widoczni z drogi i wioski, raczej nie grozi nam rozjechanie przez pijanego rolnika (co zawsze bardzo niepokoi Bubę), a dodatkowo dookoła pełno opału na rozpałkę ogniska.
Problemem są natomiast owady, które wraz z zapadającymi ciemnościami stają się coraz bardziej natarczywe i upierdliwe. Sądzimy, że to tymczasowa agresja z powodu bliskości wody. Ależ jesteśmy naiwni...
Wieczór upływa spokojnie. Na ogniu skwierczy wuszt i boczek, także cebula. Nie mogło zabraknąć zapiekanek i ocalonego kawałka pizzy.
Około 21.30 mrok przecina para świateł. Wydaje nam się, że to jeden z nielicznych samochodów poruszających się drogą wojewódzką z której zeszliśmy. Jednak jakieś te lampy są inne i wyraźnie się powiększają. Po chwili nie mamy już wątpliwości, że ktoś kieruje się w stronę Bugu, a więc pewnie i nas! Nieznajomi przejeżdżają przez most i skręcają w stronę obozowiska. Ahaaa... miejscowi czy funkcjonariusze? A może przemytnicy? Eco przeczytał, że w tych rejonach jest ich cała masa.
Pojawia się terenówka i staje kilka metrów przed ogniskiem. Wychodzi dwóch facetów w mundurach.
- Dobry wieczór, straż graniczna - rzuca jeden z nich, na co Andrzej odpowiada wesoło:
- Ooo, przyjechaliście panowie na kolację? - co wyraźnie zbija nieproszonych gości z tropu .
Nie wiemy, czy ktoś nas usłużnie podkablował SG czy może zauważyli dzięki swojemu sprzętowi kontrolującemu granicę. Rozmowa jest miła i bez żadnych pretensji - wiedzieliśmy, że prędzej czy później dojdzie do takiego spotkania, więc wszystko przebiega niejako zgodnie z planem. Oddajemy dokumenty do sprawdzenia czy nie jesteśmy poszukiwani na terenie Unii Europejskiej, po czym strażnicy udzielają nam kilku cennych porad:
- nie kąpać się w Bugu, bo jest zdradliwy,
- nie wolno w ogóle do niego wchodzić, bo to karalne,
- zakaz zbliżania się do brzegu na bliżej niż 15 metrów, gdyż to pas drogi granicznej.
Zwłaszcza to ostatnie mocno mnie zdziwiło, bowiem wielokrotnie szliśmy nad rzeką i nigdy nie było żadnych problemów, ba - raz nawet mieliśmy kontrolę dosłownie nad samym Bugiem. Coś się pozmieniało??
- Ja tu mam bloczek mandatowy na takie okazje, 500 złotych - pokazuje jeden ze strażników.
Dziwne.
- A gdybyśmy chcieli przejść czerwonym szlakiem? - pytam.
- To trzeba to zgłosić.
Dostaję kartkę z numerem telefonu, także do sąsiedniej placówki.
Cały czas czekamy na potwierdzenie z jakiejś centrali czy nie jesteśmy na bakier z prawem (chłopaki z SG najpierw myśleli, że to koczowisko nielegalnych imigrantów ). Ogień trzaska, a światła Land Rovera błyskają w tle.
W końcu SG odjeżdża życząc nam miłej nocy. I taka będzie - pierwsza w poleskim plenerze. Nastrój trochę psuje lekki deszcz, który wygania nas do namiotów, ale wierzymy, że jutro będzie lepiej.
W 2016 ostatecznie dotarliśmy do Chełma, więc tego roku chcieliśmy tam startować. Wyjazd zaczynam - jak zwykle ostatnio - od jajecznicy i piwa z małego browaru w hipstersko-burżujskiej knajpie, następnie spotykam się z Eco i razem wchodzimy do pociągu, w którym czeka już Buba! Ładujemy się do przedziału, w którym przyjdzie nam spędzić kolejne 5 godzin...
Za oknami szaro i buro, potem zaczyna padać. Piękna wiosna obecna przez cały kwiecień nagle gdzieś się schowała. Nie psuje to nam jednak humorów, zwłaszcza, że przez całą drogę trwają ciągłe rozmowy, do których włącza się nawet jedna ze starszych pań (specjalistka od domowych nalewek ). Mijamy kolejne ważne i wielkie miejscowości, jak np. Włoszczową, na której - o dziwo - wysiadło dość sporo osób.
Krytycznym punktem podróży był Radom, gdzie mieliśmy się przesiąść do autobusu zastępczego - czas na to wynosił około 10 minut, a jeszcze złapaliśmy spóźnienie. Na szczęście wszystko udało się idealnie, więc w coraz lepszym humorze zmierzamy ku naszemu dzisiejszemu celowi...
Andrzej postanowił zadzwonić do schroniska młodzieżowego, w którym mieliśmy rezerwację.
- Dzień dobry. Chciałem potwierdzić przyjazd. Będziemy około 21-szej, bo za niedługo mamy Lublin.
Chwila ciszy i wysłuchiwanie drugiej strony.
- Tak, Lublin. Nie, nie Wrocław.
Głos Eco zaczął lekko się zmieniać.
- Ale zaraz, to jest schronisko w Chełmie?
Napięcie rośnie.
- Jaki Kamień??! Na Dolnym Śląsku?! Przecież ja rezerwowałem w Chełmie!
Atmosfera zgęstniała. Takiego rozwoju sytuacji nikt się nie spodziewał! Okazało się, iż z PTSM-em, w którym nocowaliśmy dwa lata temu, ciężko się skontaktować: dwa podane telefony milczą, na maile nie odpowiadają. Wreszcie Eco znalazł trzeci numer i się dodzwonił. Osoba przyjmująca rezerwacje nie podawała swojego położenia, a Andrzej nie pytał, skoro na oficjalnych stronach był to kontakt do schroniska w Chełmie! Podobno to już któryś z kolei przypadek tego typu, ale winnych nie ma i nikt z tym nic nie robi! Kolejne osoby będą przeświadczone, iż klepią sobie łóżko w województwie lubelskim, a tymczasem będą na nich czekać w dolnośląskim!
Na sam początek dostaliśmy po dupie. Licho nie mogło odpuścić, zresztą zaatakowało podwójnie, bowiem kilka dni wcześniej Buba skręciła sobie nogę i teraz jedzie z usztywnieniem.
No i co teraz zrobimy??
Na razie wysiedliśmy w Lublinie, gdzie nawet pojawiło się słońce.
Zaglądamy do znanej nam nieodległej spelunki o szerokości klatki schodowej, w której mieści się bar, kibel, krzesła oraz kilku nietrzeźwych mężczyzn. Po tej wizycie Andrzej oślepł, bowiem zdołał się zgubić na kilkusetmetrowym odcinku dzielącym lokal od dworca kolejowego . Szedł tuż za mną, potem zagadany gdzieś zniknął i musiał dzwonić, aby mnie odnaleźć. Następnie znów stracił mnie z oczu i drugi telefon był już bardziej dramatyczny, bowiem za chwilę miał odjechać nasz pociąg podstawiony na jakimś oddalonym peronie .
Tym razem skończyło się szczęśliwie i pomknęliśmy torami podziwiając m.in. drewniany dworzec w Minkowicach i ceglany w Kaniach. Oba powstały na Kolei Nadwiślańskiej uruchomionej w latach 70. XIX wieku. Gdzieś czytałem, że ten drugi zagrożony jest wyburzeniem.
Wraz z kolejnymi kilometrami atmosfera się poprawia, zapewne dzięki uszczuplaniu zawartości plecaków . Rozmowy schodzą na tematy historyczne, m.in. opisuję dzieje Chełma w okresie rozbiorów. Nagle wtrąca się jakiś facet:
- Chełm był w zaborze austriackim!
- Od kiedy? - pytam przewrotnie.
- Od zawsze!
Ahaa. Patrząc na wyraz jego twarzy dalsza dyskusja nie miała najmniejszego sensu. Zresztą raczej nie usłyszałby kwestii Eco:
- To czemu wszędzie pełno mogił po powstaniu styczniowym?
Zapewne tutejsi powstańcy walczyli - z przekory - z Austriakami zamiast Rosjanami .
Pogoda znów się zmienia - leje i to ostro, choć chwilowo. W Chełmie jesteśmy około 20.30. Buba kuśtyka do taksówkarza, pytając się o cenę kursu. Jest taki niski, że wsiadamy w trójkę. Taryfiarz zawozi nas pod PTSM, gdzie umierają resztki nadziei: budynek zamknięty na głucho, w oknach znane numery telefonu: jeden nie działa, a drugi na Dolny Śląsk!!
Z beznadziei wyrywa nas kierowca taksówki - zna namiary na tani nocleg. Dzwonimy, jest miejsce w cenie 32 złotych! Bierzemy! Jedyny minus to oddalenie od centrum, lecz w tym momencie nas to kompletnie nie interesuje.
Podjeżdżamy pod duży gmach przypominający blok. W środku coś na kształt recepcji. Dostajemy pokój na czwartym piętrze. Z kiblem, prysznic jest piętro niżej . Nieważne!
W oczekiwaniu na zameldowanie łażę po korytarzu i czytam napisy na drzwiach: NFZ, sklep rehabilitacyjny, Związek Zawodowy Pielęgniarek, NSZZ Solidarność, Izba Lekarska... Kurna, jesteśmy w szpitalu??
Prawie, bowiem to obiekt administracyjny pobliskiej placówki wojewódzkiej. Na samej górze mieści się "hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi", czyli w sam raz dla nas !
Wchodząc do pokoju przypominającego czeskie noclegownie czujemy, jak opadają emocje - a jednak to my okazaliśmy się zwycięzcami w pojedynku z lichem! Na deser dnia uderzamy do pizzerii (takie lokale dominują w mieście), gdzie karmią nawet smacznie, a wódkę leją spod lady. W końcu zaczyna się weekend .
Po tym przydługim wstępie czas na konkrety - poranne zwiedzanie Chełma (Chełmu?). Wieże kościołów wyznaczające centrum doskonale widać z okna naszej kwatery, a pogoda postanowiła jeszcze się nie poprawiać.
Buba oszczędza swoją skręconą nogę i zostaje, ja i Andrzej korzystamy z taksówki. Zamawiamy kurs na rynek.
- Ale jaki? - pyta kierowca. - Warzywny czy odzieżowy?
- Eeee... - kompletnie nie wiemy co odpowiedzieć. - Ten główny.
- No to warzywny.
I zawiózł nas... pod targowisko ! Nie wiem, może na wschodzie Polski rynek i targ są synonimami? Na szczęście i tak było to blisko prawdziwego głównego placu.
Chełm (Холм) to ośrodek z bogatą historią. Dawne miasto królewskie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, stolica ziemi chełmskiej będącej częścią województwa ruskiego. W XIX wieku jej miejsce zastąpiła gubernia chełmska. Okolica była w ciągu jednego tylko stulecia intensywnie rusyfikowana, polonizowana, ukrainizowana i ponownie polonizowana, tym razem skutecznie.
Chełm to także największe miasto Polesia Wołyńskiego - tą nazwę słyszy się rzadko, gdyż Wołyń kojarzy się z mordami na Ukrainie, a Polesie bardziej z terenami zza wschodnią granicą. Jeszcze rzadziej mówi się o Rusi Czerwonej, gdyż ta to już w ogóle źle brzmi .
Pamiątką po burzliwej przeszłości są m.in. kościoły. Niedaleko rynku wznosi się barokowy Rozesłania Świętych Apostołów. W środku są już ludzie zbierający się na poranną mszę.
Jądrem pierwotnego miasta była tzw. Wysoka Górka, zwana też Górką Zamkową. Znajdował się tu kiedyś zamek władców Rusi Halickiej. Obecnie zdominowana jest przez Bazylikę Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.
Początkowo stała tu cerkiew - najpierw prawosławna, potem unicka. Współczesna świątynia została wybudowana w XVIII wieku i służyła właśnie unitom. Po likwidacji tego kościoła w Imperium Rosyjskim włączono ją w struktury prawosławne, a po 1918 roku w rzymsko-katolickie. W okresie II wojny światowej na krótko przejęli ją Ukraińcy i znów zamienili na sobór, który ponownie stał się kościołem rzymskim za PRL-u.
W stronę drzwi zmierzają młodzi komuniści z rodzicami, więc tylko zerkamy do środka: z cerkiewnego wystroju do dziś nic nie zostało, natomiast w ołtarzu umieszczona jest kopia Chełmskiej Ikony Matki Bożej (oryginał przebywa w Łucku).
Przykatedralną dzwonnicę wznieśli Rosjanie około 1878 roku jako symbol zwycięstwa prawdziwej wiary nad unitami. Po odzyskaniu niepodległości były plany jej zburzenia, lecz na szczęście przetrwała i po przebudowie służy jako punkt widokowy.
Od strony wschodniej zabudowania kościelne zabezpiecza Brama Uściłuska - jedyny zachowany w całości obiekt obwarowań i najstarszy budynek w mieście (z 1616 roku). Za nią rozciąga się park XXX-lecia (a przynajmniej do niedawna tak się nazywał), wybudowany częściowo w czynie społecznym.
Najwyższym punktem Górki Zamkowej jest wczesnośredniowieczne grodzisko. Kiedyś było ono nawet wyższe, lecz władze carskie splantowały je i wybudowały kaplicę. W 1921 roku została ona rozebrana przez Polaków, a na fundamencie powstał "Kopiec X-lecia niepodległości".
Panorama z niego raczej marna, widoczność w takiej pogodzie kiepska, choć nasz hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi widać .
W sąsiednim lasku zachowały się resztki cmentarza prawosławnego - widok dość smutny. Kilkadziesiąt nagrobków ginie wśród krzaków i z wolna niszczeje.
Poniżej w czasie I wojny światowej założono nekropolię wojskową. Spoczywają tu żołnierze niemieccy i rosyjscy, polscy z września 1939, a także ci walczący w latach 40. z podziemiem (polskim i ukraińskim). Całość jest mocno zaniedbana, nawet groby tych "poprawnych politycznie". Tyle się plecie o patriotyzmie, ideałach, bohaterach, ubiera bzdurne "patriotyczne" koszulki, uczestniczy w marszach z pochodniami i racami, ale jak trzeba zrobić coś rzeczywiście sensownego to jakoś nie ma chętnych...
W dolnej części pochowano kilkudziesięciu czerwonoarmistów. Jest też kwatera "zasłużonych". Na kilku nagrobkach widać wpis, iż zmarły był członkiem KPZU, czyli Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Obszar jej działalności obejmował przedwojenne polskie województwa południowo-wschodnie, a większość jej działaczy została stracona w czasie stalinowskiej wielkiej czystki. Ci tutaj musieli mieć duże szczęście lub siedzieć w sanacyjnych więzieniach.
Rzędy grobów uzupełnia rzeźba z minionego systemu ozdobiona orłem bez korony. Ciągle jeszcze mu jej nie doklejono.
W drodze powrotnej mijamy cerkiew św. Jana Teologa - jedyną nadal czynną w mieście. Wybudował ją carski rząd w połowie XIX wieku jako świątynię wojskową, ale w związku z szybko rosnącą liczbą wiernych po kilkunastu latach zmieniła funkcję na parafialną. W okresie międzywojennym w Chełmie mieszkało jeszcze około 5 tysięcy prawosławnych, więc konieczna stała się jej powiększenie.
W przeciwieństwie do poprzednich lat tegoroczny wyjazd zaczęliśmy w piątkowe przedpołudnie, więc całą sobotę spędzamy już na Kresach. Nie ma gonitwy, napiętych terminów. Spokojnie wracamy do hostelu, robimy zakupy, bierzemy prysznic (osoby z zaburzeniami psychicznymi zapewne dałyby radę skorzystać z kabiny na podwyższeniu, ale już otyłe i z chorymi stawami niekoniecznie) i jemy śniadanie.
Następnie po raz czwarty bierzemy taksówkę. Kierowca zjawił się na określoną godzinę, poczekał, zawiózł na dworzec autobusowy i zainkasował astronomiczną sumę 15 złotych! Przyzwyczajony jestem, że w historycznej stolicy Górnego Śląska taksiarze nawet się nie ruszą za taką kwotę, a tu proszę - miła odmiana!
Opuszczamy Chełm i kierujemy się w kierunku granicy. Eco chciał podjechać do wioski Stulno i stamtąd przejść lasami do wieży widokowej nad Wolą Uhruską. Plany swoje, a licho swoje - autobusy do niej odjeżdżają nie z dworca, ale z postoju busików. Komunikacja międzymiastowa jest tu pokręcona, bo dodatkowo niektóre zatrzymują się tylko na jakiś odległych ulicach, przez co obcy człowiek ma problem w tym wszystkim się połapać. Ostatecznie więc wchodzimy do PKS-u jadącego bezpośrednio do Woli Uhruskiej (Воля Ухруска), co wyszło nam na plus.
Wysiadamy na szerokim placu - zatoczce. W środku trawa powoli dobiera się do pomnika z poprzedniej epoki.
Obiekt częściowo "zdekomunizowano" - tablica ze wspomnieniem o żołnierzach polskich i radzieckich na razie została, usunięto drugą z groźnym tekstem: "Pokój, Wolność, Socjalizm".
Za drogą drewniany budynek dworca. Zamknięty na dziesięć spustów, pomazany przez kiboli wyklętych, ale prawdopodobnie w sezonie wakacyjnym kursują tędy pociągi w kierunku Włodawy. Co ciekawe - stacja nosi nazwę "Uhrusk", a nie "Wola Uhruska".
Wieża ciśnień z końca XIX wieku i bijący pokłony Andrzej.
Takie tabliczki przystankowe to też już zabytek.
Nad wsią w ostatnich latach postawiono wieżę widokową, z której podobno rozciąga się panorama starorzeczy Bugu. No to idziemy!
Wieżę ulokowano na wzgórzu zwanym "Pomnik", bowiem w 1900 roku odsłonięto na nim popiersie Aleksandra II, a w uroczystości miał brać udział sam Mikołaj II, wracający z Chełma do Petersburga. Na pewno wówczas teren ten był znacznie mniej zalesiony.
Piękne widoki na okolice okazały się piękną ściemą - z góry można się napatrzeć jedynie na wioskę i drzewa. Być może, aby zobaczyć starorzecza albo i sam Bug, trzeba najpierw coś wciągnąć albo przynajmniej porządnie łyknąć...
Z punktu widzenia widokowego wieża to porażka, przed deszczem także nie ochroni, więc po kiego grzyba ją tu stawiano? Podejrzewam, że służy głównie jako miejsce libacji...
Jedynym jej plusem był fakt, że udało nam się nabrać Bubę i radośnie wlazła na najwyższe piętro, żeby zobaczyć te wszystkie nadbużańskie cuda .
Wracamy do wioski aby zjeść obiad. Wyczailiśmy restaurację, lecz kręci się tam niepokojąco dużo ludzi.
- Komunie - stwierdza Eco.
- Eee, przecież jest sobota! - odpowiadam.
Niestety, okazuje się, iż tutaj komunistów wyświęcają w szabat. Cholera...
Za linią kolejową widzimy jakieś parasole obok marketu, więc podchodzimy. Pizzeria, w dodatku z biegającymi wszędzie dzieciakami w czasie urodzin, ale obsługa sympatyczna. Dobre i to, zostajemy. Przy okazji można zrobić zakupy i uroczyście przekazać je bagażowemu .
Pizza jest tu całkiem smaczna i ogromnych rozmiarów - dawno takiej nie widziałem! Nie dajemy radę zjeść całości, zabieramy jeden wielki kawałek na wieczór do ogniska.
Przed godziną 17-tą ruszamy w końcu w drogę! Nawet pogoda zaczęła się poprawiać, momentami wychodzi słońce...
...chociaż licho do końca o nas nie zapomniało i czai się na horyzoncie.
Tuż za tablicą miejscowości wyjeżdża z bocznej szosy samochód i zatrzymuje się. Babka otwiera okno i woła:
- Podwieźć??
Takie stopy lubię najbardziej - które same nas znajdują .
Daleko nie jedziemy - do sąsiedniego Uhruska (Угруськ). Wysiadamy na końcu miejscowości, pod remontowaną cerkwią - jedną z nielicznych, która przetrwała niszczycielskie akcje w latach 30. i późniejszych. Pierwszą świątynię prawosławną wzniesiono w Uhrusku już w 1220 roku, tą współczesną wybudowano w 1849 (wtedy należała do unitów) i podlega pod parafię we Włodawie.
W ogóle dzisiejsza wieś w dawnych wiekach była ważnym ośrodkiem, istniał tu gród książąt halickich i prawosławne biskupstwo, zniszczone w XIII wieku przez Tatarów.
Kościół katolicki stoi bardziej w centrum. Parafia także ma kilkuwiekową historię, natomiast barokowy dom Boży pochodzi z XVIII wieku.
Ponieważ zbliża się na deszcz, więc idę go obejrzeć samemu. W drzwiach mijam się z jakimś facetem.
- Skąd pan przyjechał? - zainteresował się widząc nieuhryńską gębę.
- Z Opola.
- Z Opola Lubelskiego? - upewnia się.
- Nie, ze śląskiego - odpowiadam uprzejmie.
- Niemożliwe!
A jednak .
Pozostała część ekipy okupuje klimatyczny przystanek.
Wkrótce rzeczywiście zaczyna przez chwilę lać, więc sprytnie schowani spędzamy czas na różnych rozgrzewających zabawach.
Idziemy dalej. Przed nami długa prosta.
Pamiętacie Ministerstwo Głupich Kroków Monty Pytona? Od razu mi się one przypomina widząc to przejście dla pieszych, tylko, że tutaj mamy do czynienia także z Ministerstwem Głupich Urzędników i Drogowców!
Starannie oznakowane pasy (uwaga na dzieci!) z rowu odwadniającego na podmokłą łąkę! Genialne!
Kolejna wioska to Siedliszcze (Седлище). Obok drogi położony jest cmentarz prawosławny, założony w XIX wieku (wtedy jeszcze jako unicki). Stan zachowania nagrobków jest różny, na nowszych mogiłach brak charakterystycznych wschodnich krzyży, więc być może chowają tam także katolików.
Suniemy przed siebie. Czasem trafi się drewniany dom, czasem upierdliwy kundel.
Z okien autobusu widzieliśmy w wiosce sklep, lecz godzina prawie wieczorna, więc go zamknięto. Siadamy zatem pod remizą.
Na ścianie tabliczka z adresem świetlicy gromadzkiej, zatem musieli ją przymocować przed 1972 rokiem.
Za rogiem czai się ceglano-murowany pomnik poświęcony żołnierzom radzieckim. Rosyjski napis jest częściowo nieczytelny.
Po półgodzinnym odpoczynku stwierdzamy, że za bardzo rzucamy się tu w oczy i należy zacząć szukać miejsca na nocleg. Odbijamy od asfaltówki na czerwony Szlak Nadbużański, który przez wiele kilometrów biegnie równolegle do rzeki.
Za mostem skręcany w polną ścieżynkę i rozglądamy się za placem pod namiot. Znajdujemy je jakieś pół kilometra dalej, przy kolejnej przeprawie nad wijącą się Uherką, dopływem Bugu. Nie powinniśmy być tutaj widoczni z drogi i wioski, raczej nie grozi nam rozjechanie przez pijanego rolnika (co zawsze bardzo niepokoi Bubę), a dodatkowo dookoła pełno opału na rozpałkę ogniska.
Problemem są natomiast owady, które wraz z zapadającymi ciemnościami stają się coraz bardziej natarczywe i upierdliwe. Sądzimy, że to tymczasowa agresja z powodu bliskości wody. Ależ jesteśmy naiwni...
Wieczór upływa spokojnie. Na ogniu skwierczy wuszt i boczek, także cebula. Nie mogło zabraknąć zapiekanek i ocalonego kawałka pizzy.
Około 21.30 mrok przecina para świateł. Wydaje nam się, że to jeden z nielicznych samochodów poruszających się drogą wojewódzką z której zeszliśmy. Jednak jakieś te lampy są inne i wyraźnie się powiększają. Po chwili nie mamy już wątpliwości, że ktoś kieruje się w stronę Bugu, a więc pewnie i nas! Nieznajomi przejeżdżają przez most i skręcają w stronę obozowiska. Ahaaa... miejscowi czy funkcjonariusze? A może przemytnicy? Eco przeczytał, że w tych rejonach jest ich cała masa.
Pojawia się terenówka i staje kilka metrów przed ogniskiem. Wychodzi dwóch facetów w mundurach.
- Dobry wieczór, straż graniczna - rzuca jeden z nich, na co Andrzej odpowiada wesoło:
- Ooo, przyjechaliście panowie na kolację? - co wyraźnie zbija nieproszonych gości z tropu .
Nie wiemy, czy ktoś nas usłużnie podkablował SG czy może zauważyli dzięki swojemu sprzętowi kontrolującemu granicę. Rozmowa jest miła i bez żadnych pretensji - wiedzieliśmy, że prędzej czy później dojdzie do takiego spotkania, więc wszystko przebiega niejako zgodnie z planem. Oddajemy dokumenty do sprawdzenia czy nie jesteśmy poszukiwani na terenie Unii Europejskiej, po czym strażnicy udzielają nam kilku cennych porad:
- nie kąpać się w Bugu, bo jest zdradliwy,
- nie wolno w ogóle do niego wchodzić, bo to karalne,
- zakaz zbliżania się do brzegu na bliżej niż 15 metrów, gdyż to pas drogi granicznej.
Zwłaszcza to ostatnie mocno mnie zdziwiło, bowiem wielokrotnie szliśmy nad rzeką i nigdy nie było żadnych problemów, ba - raz nawet mieliśmy kontrolę dosłownie nad samym Bugiem. Coś się pozmieniało??
- Ja tu mam bloczek mandatowy na takie okazje, 500 złotych - pokazuje jeden ze strażników.
Dziwne.
- A gdybyśmy chcieli przejść czerwonym szlakiem? - pytam.
- To trzeba to zgłosić.
Dostaję kartkę z numerem telefonu, także do sąsiedniej placówki.
Cały czas czekamy na potwierdzenie z jakiejś centrali czy nie jesteśmy na bakier z prawem (chłopaki z SG najpierw myśleli, że to koczowisko nielegalnych imigrantów ). Ogień trzaska, a światła Land Rovera błyskają w tle.
W końcu SG odjeżdża życząc nam miłej nocy. I taka będzie - pierwsza w poleskim plenerze. Nastrój trochę psuje lekki deszcz, który wygania nas do namiotów, ale wierzymy, że jutro będzie lepiej.