W pewien lutowy piatek wyruszam na Roztocze. Na to Roztocze "wlasciwe" a nie tak jak zwykle na poludniowe. Pociag z Gliwic do Lublina mam o nieludzkiej godzinie 6 rano wiec musze wstac o 4. Dawno juz nie wyruszalam z Gliwic. Sporo sie tu zmienilo. To, ze zniknal moj ulubiony bar dworcowy to juz wiedzialam, acz teraz caly dworzec przeszedl remont i jest nieco inaczej niz bywalo. Juz totalnym ukoronowaniem zmian jest lokalny kibel. Przed jego drzwiami stoi automat na monety. Jesli dysponujemy tylko banknotami to idziemy sikac w krzaki. Jesli mamy monety wrzucamy je w dziurke. I co? nie, nie otwieraja sie drzwi. Z drugiej dziurki wychodzi wydruk z kodem kreskowym. Potem przechodzimy przez drzwi i za drzwiami jest bramka ze swiatelkami. Kod podstawiamy pod czytnik. Dopiero wtedy migaja swiatelka, bramka sie otwiera i mozemy skorzystac z kibla. Jak ktos ma pilna potrzebe skorzystania i sie spieszy to ma...przesrane... Milosnicy postepu, rozwoju i nowoczesnosci pewnie z uwielbieniem naciskaja kolejne błyskajace guziki, zalujac w duchu ze po drodze nie ma jeszcze np. żetonow, magnetycznych kart albo koniecznosci wpisywania szyfrow.
Pociag do Lublina jedzie dosc pusty. Za oknami przesuwaja sie obrazy totalnie pozbawione kolorow. Bure niebo, szare lasy, beżowy, zbełtany z błotem snieg. W Lublinie mam dwie godziny na przesiadke. Wstepuje do dobrze znanej, przydworcowej spelunki Perełka, gdzie dwoch panow w srednim wieku wspomina mordownie powiatu chełmskiego sprzed 20 lat. Barman sie smieje, ze rzadko bywa tak aby miec 3 przyjezdnych klientow a nikogo miejscowego. Potem ide poszukac jakiejs mapy Roztocza. Odwiedzam 3 ksiegarnie, ale takowych map brak. Mozna zakupic laminowana Chorwacje, plan Warszawy albo dokladny przewodnik po Madrycie. Ale po kiego diabła sprzedawac w Lublinie Roztocze?
Przed dworcem wsrod wszechogarniajacej szarosci uderza w oczy sympatyczny kolor włóczkowych sweterkow. Siedza w nich porecze! Jakie to mile, ze komus sie chcialo! Poki co widzialam wczesniej tylko dwa drzewa w takich wdziankach!
Z bananem na gebie sune wiec w strone przejscia podziemnego gdzie strzalki wskazuja obecnosc toalety. Przed jej samymi drzwiami zaczepia mnie lokalny menelek. Z poczatku jest klasycznie czyli "czy moge o cos zapytac" i "kierowniczko". Juz sie zastanawiam z ktorej kieszeni wydlubac jaka monete... Tymczasem menelek wypala "niech pani tam nie idzie". Zaczynam mu tlumaczyc, ze trzeba mi do kibla a on wlasnie tam jest. Zulik na to "No wlasnie. Ale tobie potrzebny kibel a nie jakis "toilet". Tutaj za wstep chca 2.5 zl bo im sie remontow zachcialo. A tam, po drugiej stronie drogi jest szalet miejski za złotowke. A? Po co przeplacac?". I tyle. I ponoc, ze zagadal bo wygladalam sympatycznie i nie chcial abym w jego rodzinnym miescie byla narazona na straty. Pozegnal sie i poszedl w swoja strone. Miłe.
Szalet miejski jest faktycznie milym miejscem. Tam akurat wdaje sie w rozmowe z babciami klozetowymi na temat kiszenia ogorkow. Probuja mi wmowic, ze liscie dębu szkodza tym przetworom. Moim zdaniem jest odwrotnie. Choc one polecaja liscie wisni. Moze kiedys sprobuje. Tylko skad ja je wezme? W lesie dęby sa a za skubanie wisni moze mnie ktos popędzic z ogrodu. Na tyle milo sie gawedzi, ze prawie sie spozniam na pociag do Zamoscia. Jeszcze biegne w zla strone bo maja tu perony A i B. Ufff... udalo sie!
Droga mija na popijaniu valkirii z butelki po "sprajcie". Od czasow historii z mlekiem i sokistami wiem, ze liczy sie etykieta na butelce a nie zawartosc. Obok jakas babka przewozi trzy koty, ktore caly czas sie rozłażą na wszystkie strony. Babka jednoczesnie jest w stanie schwytac dwa, ale nie na dlugo. Przypomina to jakas żonglerke w nieco zwolnionym tempie. Wsiada tez jakis mlody chlopak z wielkim i ciezkim kartonem, ktory nie wiedziec czemu probuje przeniesc przez caly wagon i nawet mu sie to prawie udaje, az do miejsca gdzie stoi moj plecak, ktorym przyznaje bez bicia troche zatarasowalam przejscie.
Po dwoch nieudanych probach przeniesienia paczki (mimo, ze probuje mu pomoc) chlopak odstawia karton i siada obok. Wypytuje sie mnie czy ja tez masowo zajmuje sie handlem na allegro i dlatego musze dzwigac takie ciezary. Gosc ma na glowie czapke z duzym orzelkiem, tylko nie wiem czemu orzełek jest do gory nogami. Troche glupio to wyglada... Nie wiem czy to specjalnie i ma to miec jakas wymowe czy np. ubral czapke na lewa strone? Chcialam zapytac ale jednak troche sie bałam ze dostane w zęby... Jedzie tez dwoch wojskowych, ktorzy przez cala droge pastuja buty. Mily zapach roznosi sie wokolo
Czasem za oknem pojawi sie jakas ladna stacyjka
W ktoryms momencie miga mi za oknem "Zamosc". Łapie plecak i wyskakuje. Pociag natomiast odjezdza dalej. Co jest? A mial byc tylko do Zamoscia.. I ta stacja jakos nie wyglada na dawne wojewodzkie miasto, wokol pola i pustka... Potem sie okazuje, ze sa trzy stacje Zamosc i jednak wysiadlam na tej wlasciwej. A przynajmniej na tej, na ktorej czeka Wiesio
Z Wiesiem jedziemy juz w strone Soch bedacych miejscem noclegow i imprez. W tej podzwierzynieckiej wiosce ma w ten weekend miejsce zlot ludziskow z forum npm i nieformalnej grupy zrzeszajacej sie pod tajemniczym kryptonimem TS+
Po drodze mijamy Szczebrzeszyn gdzie robimy sobie foty z chrząszczem. Latem ponoc jest tu jeszcze jeden chrzaszcz, siedzacy na ławeczce. Teraz go nie ma. Moze to jakis gatunek zapadajacy w sen zimowy? W calej miescinie wszystko jest chrząszczowe, tak sie nazywaja sklepy, bary, noclegi. Tylko trzciny nigdzie nie ma... Zero.. Biedne chrząszcze musza "brzmiec" na kosteczce bauma i pewnie jest im smutno
W Zwierzyncu i okolicach sniegu jest jeszcze kupa, ale wszystko sie topi, plynie a nocami zmienia sie w lod. Mam obawy, ze z kuligu nici... Koniom chyba raków sie nie ubiera...
Impreza ma miejsce w jednej z lokalnych agroturystyk. Milo spotkac wreszcie na zywo te wszystkie gęby znane z tylko z odmętow internetu Najpierw jest ognicho, a raczej pieczenie kielbas w wiacie kominkowej (bo leje).
Potem biesiady, rozmowy i spiewy przenosza sie do duzej sali,gdzie na srodku jest dziwny, metalowy słup. Rozne sa przypuszczenia co do slupa- ze konstrukcja nosna, ze podtrzymuje strop. Potem padaja tez stwierdzenia, ze jest to rura, zeby na niej tanczyc. Sa nawet jakies obietnice, ze niektorzy zatancza, ale dopiero o 3 w nocy. Ja poszlam spac o 2 wiec nie wiem jak to sie skonczylo. Zdjec z rzeczonego tanca przynajmniej nikt poki co nie udostepnil
Rano swiata nie widac. Nad Roztocze zeszla mgła gigant. Ledwo widac domowe ptactwo, ktore jest tu dosyc wytresowane i chyba reaguje na komendy "na prawo patrz"
A tu bym spala jakby bylo lato!
Cala ekipa idzie dzis na jakas dluga wycieczke. Ja musze sobie odpuscic z racji lekko skreconej nogi, stalo sie tak w wyniku wywiniecia orła przedwczoraj na lodzie w bytomskim lesie. Chodzic moge, boli tylko troche, ale trasa 18 km to jest dla mnie sporo nawet latem, bez sniegu i ze zdrowymi nogami Zatem dzisiejszy dzien spedzam w pojedynke..
Najpierw ide na cmentarz naprzeciw naszej kwatery. Wyjatkowo smutne i straszne miejsce. Hitlerowcy wymordowali tu w latach czterdziestych cala wies- ponad 180 osob, nie patrzac czy po drodze trafilo sie dziecko czy starenka babuszka.. Sa groby - wiek 1 lat albo 85. Ludzie to jednak straszne bydlęta... Przyczyna pacyfikacji wsi byla pomoc partyzantom... acz ponoc "partyzanci" byli podstawieni..
Brodze miedzy grobami w sniegu po kolana, troche czuje sie nieswojo, cmentarz jest na skraju wsi, wokol nikogo, tylko psy ujadaja gdzies w oddali, czasem odezwie sie dzwiek piły spalinowej. Planuje odkrecic na pobliska Bukową Góre gdy dostrzegam, ze nie jestem na cmentarzu sama. Przyszedl jakis gosc w kaszkiecie z kosa w rece. Co on u licha snieg bedzie kosil???? Widze, ze bacznie mi sie przyglada a w koncu podchodzi i pyta kim jestem i co tu robie. Koles wyraznie nie czai kim jest turysta bo nawet niezbyt slucha co mu odpowiadam. Dalej ciagnie swoja mysl, ze przeciez tu nic nie ma, ze ludzie to wyjezdzaja na wczasy nad morze albo w gory, a tu ani morza ani gor nie ma, wiec co ja tu robie? Nie uzyskawszy zadowalajacej odpowiedzi, cos tam gderajac pod nosem, oddala sie sie w strone Bukowej Gory. Na tym etapie rezygnuje z tego kierunku. Nie mam zbytniej ochoty znalezc sie w srodku lasu sam na sam z mgła i dziwnym kolesiem z kosą...
Tablica oznaczajaca koniec Soch przeglada sie w kaluzy jak jezioro. Samochody wpadajace w nia prysznic wody zakrywa razem z dachem. Ciekawe, ze zaden nie zwolni.. Widac podobnie jak ja uwielbiaja to pluuuum, na ktore toperz sie prawie nigdy nie chce zgodzic..
Ide w strone centrum wsi. Na skraju kroluja agroturystyki i nowe domy z betonu. Dalej jest juz sympatyczniej, coraz wiecej drewnianych chat, poprzekrzywianych plotkow, sztachet gdzie mech walczy z porostem o dominacje. Klimatu dopelniaja bocianie gniazda, wyboista droga i wszechobecna mgla...
Czasem trafi sie dom nietypowy- stary a nie drewniany. Z roznoksztaltnych kamulcow. Tez mily!
Krzyz na rozdrozu...
Sklepik jest zamkniety. Zagladam do srodka, szarpie za klamke, w srodku zapalone swiatlo. Dopiero na powrocie dostrzegam tez dzwonek. Fajnie tu maja- bo stolik i laweczki biesiadne stoja nieopodal, ale juz za plotem prywatnego gospodarstwa. Policaje moga sie wiec cmoknąc!
Za wsia wsrod pol niebo zlewa sie z horyznotem w jedno. Mokro, zimno, ponuro. Acz jest w tym jakis urok... Tzn mam na mysli mgle- bo w sniegu uroku dostrzec nie potrafie
Ucinam sobie tez pogawedke z panem Marianem, ktory poczatkowo probuje mnie nastraszyc, ze jest porywaczem, gwalcicielem i handlarzem organami ale w rzeczywistosci okazuje sie calkiem sympatycznym i lekko znudzonym lokalnym żulikiem. Opowiada mi historie swojej kurtki, ktora nosi juz od 30 lat bo zostala mu z wojska. Oprocz sluzenia w zachodniopomorskim siedzial jeszcze w pudle na Gornym Slasku- ponoc za to, ze dal w morde swojemu wojskowemu przelozonemu. A tak poza tym to tylko cale zycie na tym nudnym Roztoczu gdzie nic nie ma... Z waznych wydarzen z ostatnich dni uswiadomil mnie rowniez, ze "Kasztelan" wypuscil nowe piwo pszeniczne, ktore jest tanie i smaczne. Tylko coz z tego- skoro w lokalnym sklepie takowych nie maja?
Gdy pałętam sie po wsi spotykam kilka osob z naszej wycieczki. Reszta ponoc poszla ze Zwierzynca przez Bukowa Gore i beda tedy schodzic. Ide wiec im naprzeciw. Tego kolesia z kosa juz chyba tam nie ma? Po drodze spotykam terenowke z lesnikiem. Proponuje, ze mnie podwiezie na szczyt. Dobry pomysl, co bede łapami ta sniezna breje mielic? Jednak po 200 metrach sie zakopujemy w zaspie. No to pojezdzilam!
Z Bukowej Gory ponoc sa ladne widoki. Tak ludzie gadaja. Coz, pozostaje wierzyc im na slowo
Solidnie ogrzybione drzewo!
Na szczycie jest wiatka. Rozpalam male ognisko i czekam na reszte. Po pol godzinie ich nie ma, ognisko zgaslo, ja zmarzlam.. Zatem wracam.. Potem sie okazuje ze poszli jeszcze do knajpy
Potem zaczynam zalowac, ze nie poszlam z reszta na trase. Albo przynajmniej w tamta strone. Na polach za Florianka ekipa znalazla nowe landarty. Plenerowe rzezby i konstrukcje giganty, ktore artysci od kilku lat buduja w calym wojewodztwie- nad Bugiem, w polach, ogolnie w miejscach trudno dostepnych. Tu powstal m.in. jakis pielgrzymujacy las drzewnych kikutow i wiklinowa glowa wsparta na wozie. We mgle to ponoc wygladalo nieziemsko!
Dwa powyzsze zdjecia sa zrobione przez Wiesia z http://iwiesio.pl/
Sporo tych nietypowych rzezb mozna tez spotkac np. nad Bugiem w okolicach Bubla, gdzie wsrod szumu traw i plusku wody mozemy trafic na bialego konia na drzewie, dziwna hustawke lub wielka brame prowadzacac ku Białorusi. Co roku tworcy spotykaja sie w innym dzikim miejscu. Latem mozna sie zalapac na wernisaz gdy artysci oprowadzaja i opowiadaja o swoich dzialach albo poprzygladac sie ich pracy. Musze sie kiedys wybrac, strasznie mnie ten temat zainteresowal! Zreszta- kazdy powod powrotu nad Bug jest dobry! Wiecej o calej akcji tutaj: http://landart.lubelskie.pl/en/
Niedziela to juz glownie powrot na Śląsk, nieporownywalnie bardziej upierdliwy niz dojazd. Pociagi sa zatloczone i to jeszcze jakimis nerwowymi ludzmi. Grzanie włączaja na +50 stopni. Lubie saune, ale ta wystepuje w polaczeniu z duszacymi zapachami ciezkich perfum, w ktorych wspolpodrozni chyba sie kąpali. Do tego wszystkie 7 osob z mojego przedzialu musi jednoczesnie korzystac z laptopow, ciagle sie nimi trykaja, co wywoluje klotnie i dosyc napieta atmosfere. Ja ciagle mam na kolanach czyjs zwitek kabli od sluchawek, ktore musza byc wielkosci hełmu kosmonauty. To jest niesamowite jak krancowo inaczej wyglada Polska srodtygodniowa a inaczej weekend- ta sama trasa a dwa rozne swiaty.. Sytuacje ratuje ksiazka od Lidki "Olek i jego wielka wyprawa"- taka sama jak ta, ktorą nieopacznie przegapilam w opuszczonym palacyku pod Wroclawiem. Zaszywam sie wiec w skladziku kolo kibla, gdzie jest fragment powietrza niecuchnacego wanilią i te kilka godzin spedzam w Gruzji w latach 80tych, podrozujac wagonami kupe przez Moskwe, wsrod samowarow, skalnych miast, grania cykad i festynow winobraniowych.
Mgliste i zalodzone Roztocze
Mgliste i zalodzone Roztocze
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze: Dawno juz nie wyruszalam z Gliwic. Sporo sie tu zmienilo. To, ze zniknal moj ulubiony bar dworcowy to juz wiedzialam, acz teraz caly dworzec przeszedl remont i jest nieco inaczej niz bywalo. Juz totalnym ukoronowaniem zmian jest lokalny kibel. Przed jego drzwiami stoi automat na monety. Jesli dysponujemy tylko banknotami to idziemy sikac w krzaki. Jesli mamy monety wrzucamy je w dziurke. I co? nie, nie otwieraja sie drzwi. Z drugiej dziurki wychodzi wydruk z kodem kreskowym. Potem przechodzimy przez drzwi i za drzwiami jest bramka ze swiatelkami. Kod podstawiamy pod czytnik. Dopiero wtedy migaja swiatelka, bramka sie otwiera i mozemy skorzystac z kibla. Jak ktos ma pilna potrzebe skorzystania i sie spieszy to ma...przesrane... Milosnicy postepu, rozwoju i nowoczesnosci pewnie z uwielbieniem naciskaja kolejne błyskajace guziki, zalujac w duchu ze po drodze nie ma jeszcze np. żetonow, magnetycznych kart albo koniecznosci wpisywania szyfrow.
bar to zamknięty już dawno, lata przed remontem. Szkoda, parę razy jadłem tam jakąś zupę (głównie żurek) i było ciepło. Teraz otwarli subwaya, tam zawsze pusto. Nie dziwię się przy tych cenach. Już McDonald miałby tam lepiej.
Z kibla jeszcze nie korzystałem. Za małą potrzebą chodzę na drugą stronę torów w okolice garaży, za dużą do galerii handlowej To jednak plus takich przybytków
buba pisze:Wstepuje do dobrze znanej, przydworcowej spelunki Perełka,
no taka przydworcowa to jednak ona nie jest Ale fajnie było sobie wspomnieć czerwiec
Ostatnio zmieniony 2017-03-01, 12:27 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:za dużą do galerii handlowej To jednak plus takich przybytków
Ja tez czesto we Wroclawiu chodze do galerii w tej sprawie. Acz tylko w tygodniu, w weekendy odpada - takie kolejki.. Kilka razy wbijalam w takich sytuacjach do meskiego i tam faktycznie lepiej! A w Krakowie w galerii przydworcowej probowali na mnie wymusic oplate, mimo ze koszyczek stoi na "co łaska"
Pudelek pisze:no taka przydworcowa to jednak ona nie jest
Tylko przejsc ulice i juz jest!
Pudelek pisze:Ale fajnie było sobie wspomnieć czerwiec
W czerwcu to duzo lepiej siedzi sie na dworze
Ostatnio zmieniony 2017-03-01, 14:52 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
sokół pisze:Buba, a jak tam się spisują buciki za ponad kobel, które wyhaczyłaś swego czasu, nie wiedząc co to? Bo coś nie widzę, żebyś korzystała...
Na razie chodze w nich po miescie zeby troche zmiekły (idzie ku dobremu w tej kwestii, acz powoli). Poki co na dluzszym wyjezdzie jeszcze ich nie mialam ubranych, moje bundeswerki sa tak wspaniale ze zal mi sie z nimi rozstawac!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości