Atomowa Kwatera Dowodzenia
: 2016-05-25, 18:23
Pomysł na odszukanie pewnej tajnej kwatery chodził nam po głowach już od dawna. I wreszcie w tym roku przeszliśmy do konkretów. Szybka wymiana maili i sprawnie zgraliśmy terminy i ludzi w pewien majowy weekend.Czego szukaliśmy? Jednej z pilniej strzeżonych tajemnic wojskowych PRL. Atomowa Kwatera Dowodzenia w Kampinosie jeszcze 10 lat temu była pilnie strzeżona, a o jej istnieniu wiedziało niewiele ludzi. Tu w razie wojny nuklearnej mieli schronić się rządzący, tu był sztab wojskowy, który miał łączność z całą Polską.
Teraz jednak są mapy Google, na których widać każdą ścieżkę i szczegół terenu… nic się nie ukryje.
Około 10 ruszamy na szlak.
Wchodzimy w głąb Puszczy Kampinoskiej. Bliskość stolicy i weekend sprawia, że ruch jest ogromny – rowery, biegacze, spacerowicze – trochę jak na targu… Puszcza jednak dzielnie to znosi – dla mnie jest za gęsto 😉
Idziemy znakowanymi szlakami, obierając jedyny słuszny kierunek. Obchodzimy wielkie bagno, po około 6 kilometrach wychodzimy z drugiej strony lasu i ponownie wchodzimy w wąską, tajemniczą drogę, której strzeże szlaban. W kontekście tego co za chwilę zobaczę, dziwię się teraz, że on jeszcze tu jest 🙂
Po około 500 metrach z lasu wyłania się budynek. Nieduży, piętrowy – wygląda jak … szkoła. Tak – to jest szkoła „tysiąclatka”. Taki element maskujący, bo niby szkoła w środku puszczy to przecież coś najnormalniejszego w świecie 🙂
Drugi budynek obok jest malutki i wygląda jak budynek gospodarczy, ale to on jest tu najważniejszy. Jest jeszcze trzeci – ale pod ziemią. To gigantyczny betonowy garaż – ma podobno około 2000 metrów kwadratowych powierzchni.
Szybko obiegam parter i piętro budynku…
Zaczynamy od posiłku na boisku szkolnym – czyli na dachu garażu 🙂 Nic nie zapowiada atrakcji, które kryje ziemia.
Schodzimy od garażu. Czołówki na głowę i wchodzimy w podziemny świat. Jest tu tylko jeden poziom, ale ogrom miejsca budzi szacunek.
Z głównej hali odchodzą w obie strony korytarze do mniejszych pomieszczeń. Są one połączone jakimiś tajemniczymi krótkimi łącznikami, otworami, przejściami. Kilka z nich prowadzi na zewnątrz budowli. Wszystko niestety straszliwie zdewastowane. Ale to jeszcze nic…
Teraz czas na główny budynek. Obiegamy szybko poziom 0 i poziom +1. Salki pomalowane w grafiti, wszystko kompletnie zniszczone. Czas na miejsca położone niżej. Pierwsze zejście prowadzi nas do tradycyjnej piwnicy, gdzie zastajemy kilka pomieszczeń z wpadającym przez małe okienka słońcem. Wracamy na górę, odnajdujemy drugie zejście.
Poziom -1
Przed nami kawałek piwnicy i trafiamy na dłuższy tunel. Ten wyprowadza nas do drugiego budynku. Przed nami czeluść… schody w dół, gdzie panuje kompletna ciemność.
No to jazda, po to tu przyjechaliśmy.
Poziom -2.
Czołówki ledwo przebijają się przez mrok. Jest prawie jak w piekle. Czuć swąd spalenizny, w świetle latarek unosi się kurz. Czarne, osmalony ściany. Labirynt korytarzy. Trafiamy na długi tunel, który co parę metrów przedziela śluza. Podążamy nim kilkadziesiąt metrów. Zbudowany jest z okrągłych cembrowin. Nagle się kończy zaślepiony wielką płytą. Po drodze mijamy kilka odchodzących w bok podobnych tuneli.
Wracamy do głównego korytarza i za chwilę trafiamy na kolejne zejście w dół.
Poziom -3
Kolejny labirynt. Pokoje, pokoiki, czarne ściany, grafiti. Wrażenie jest niesamowite. Wpadam do pomieszczenia, gdzie na środku zieje wielki otwór w podłodze a niżej – kolejne pomieszczenie. To tu mieściło się główne pomieszczenie dowodzenia. Szukam chwilę drogi powrotnej i trafiam na zejście niżej.
Poziom -4
Tu już biega nasza ekipa, zaglądając do kolejnych pomieszczeń. Chwila poszukiwań i jestem znowu w pomieszczeniu, które przed chwilą oglądałem z poziomu wyżej. Tu to same – wszechobecne zniszczenie.
Michał mówi krótko – złomiarze. A ja mam refleksję – może niech lepiej ludzkość wyginie, skoro potrafi rozwalić to, co miało się oprzeć bombie atomowej… Mamy chyba z Michałem podobne przemyślenia, bo rozmyślamy głośno nad turystycznym potencjałem miejsca, gdyby tylko ktoś tego przypilnował… Teraz jest to chyba nie do odtworzenia.
Łazimy po kompleksie pewnie z godzinę. Zaglądamy do znacznej liczby pomieszczeń, w jednym z nich znajduję coś co przypomina piekarnię, w innym jest głęboka studnia. Były tu kiedyś dwa agregaty prądotwórcze… Były. W jednym ostał się jakiś wielki zbiornik. Wróżę mu krótki żywot.
Pora na odwrót. Odszukujemy kolejne schody na górę i po kilku minutach dostrzegamy światło. Prawie jak powrót z Mordoru 🙂
Teraz jednak są mapy Google, na których widać każdą ścieżkę i szczegół terenu… nic się nie ukryje.
Około 10 ruszamy na szlak.
Wchodzimy w głąb Puszczy Kampinoskiej. Bliskość stolicy i weekend sprawia, że ruch jest ogromny – rowery, biegacze, spacerowicze – trochę jak na targu… Puszcza jednak dzielnie to znosi – dla mnie jest za gęsto 😉
Idziemy znakowanymi szlakami, obierając jedyny słuszny kierunek. Obchodzimy wielkie bagno, po około 6 kilometrach wychodzimy z drugiej strony lasu i ponownie wchodzimy w wąską, tajemniczą drogę, której strzeże szlaban. W kontekście tego co za chwilę zobaczę, dziwię się teraz, że on jeszcze tu jest 🙂
Po około 500 metrach z lasu wyłania się budynek. Nieduży, piętrowy – wygląda jak … szkoła. Tak – to jest szkoła „tysiąclatka”. Taki element maskujący, bo niby szkoła w środku puszczy to przecież coś najnormalniejszego w świecie 🙂
Drugi budynek obok jest malutki i wygląda jak budynek gospodarczy, ale to on jest tu najważniejszy. Jest jeszcze trzeci – ale pod ziemią. To gigantyczny betonowy garaż – ma podobno około 2000 metrów kwadratowych powierzchni.
Szybko obiegam parter i piętro budynku…
Zaczynamy od posiłku na boisku szkolnym – czyli na dachu garażu 🙂 Nic nie zapowiada atrakcji, które kryje ziemia.
Schodzimy od garażu. Czołówki na głowę i wchodzimy w podziemny świat. Jest tu tylko jeden poziom, ale ogrom miejsca budzi szacunek.
Z głównej hali odchodzą w obie strony korytarze do mniejszych pomieszczeń. Są one połączone jakimiś tajemniczymi krótkimi łącznikami, otworami, przejściami. Kilka z nich prowadzi na zewnątrz budowli. Wszystko niestety straszliwie zdewastowane. Ale to jeszcze nic…
Teraz czas na główny budynek. Obiegamy szybko poziom 0 i poziom +1. Salki pomalowane w grafiti, wszystko kompletnie zniszczone. Czas na miejsca położone niżej. Pierwsze zejście prowadzi nas do tradycyjnej piwnicy, gdzie zastajemy kilka pomieszczeń z wpadającym przez małe okienka słońcem. Wracamy na górę, odnajdujemy drugie zejście.
Poziom -1
Przed nami kawałek piwnicy i trafiamy na dłuższy tunel. Ten wyprowadza nas do drugiego budynku. Przed nami czeluść… schody w dół, gdzie panuje kompletna ciemność.
No to jazda, po to tu przyjechaliśmy.
Poziom -2.
Czołówki ledwo przebijają się przez mrok. Jest prawie jak w piekle. Czuć swąd spalenizny, w świetle latarek unosi się kurz. Czarne, osmalony ściany. Labirynt korytarzy. Trafiamy na długi tunel, który co parę metrów przedziela śluza. Podążamy nim kilkadziesiąt metrów. Zbudowany jest z okrągłych cembrowin. Nagle się kończy zaślepiony wielką płytą. Po drodze mijamy kilka odchodzących w bok podobnych tuneli.
Wracamy do głównego korytarza i za chwilę trafiamy na kolejne zejście w dół.
Poziom -3
Kolejny labirynt. Pokoje, pokoiki, czarne ściany, grafiti. Wrażenie jest niesamowite. Wpadam do pomieszczenia, gdzie na środku zieje wielki otwór w podłodze a niżej – kolejne pomieszczenie. To tu mieściło się główne pomieszczenie dowodzenia. Szukam chwilę drogi powrotnej i trafiam na zejście niżej.
Poziom -4
Tu już biega nasza ekipa, zaglądając do kolejnych pomieszczeń. Chwila poszukiwań i jestem znowu w pomieszczeniu, które przed chwilą oglądałem z poziomu wyżej. Tu to same – wszechobecne zniszczenie.
Michał mówi krótko – złomiarze. A ja mam refleksję – może niech lepiej ludzkość wyginie, skoro potrafi rozwalić to, co miało się oprzeć bombie atomowej… Mamy chyba z Michałem podobne przemyślenia, bo rozmyślamy głośno nad turystycznym potencjałem miejsca, gdyby tylko ktoś tego przypilnował… Teraz jest to chyba nie do odtworzenia.
Łazimy po kompleksie pewnie z godzinę. Zaglądamy do znacznej liczby pomieszczeń, w jednym z nich znajduję coś co przypomina piekarnię, w innym jest głęboka studnia. Były tu kiedyś dwa agregaty prądotwórcze… Były. W jednym ostał się jakiś wielki zbiornik. Wróżę mu krótki żywot.
Pora na odwrót. Odszukujemy kolejne schody na górę i po kilku minutach dostrzegamy światło. Prawie jak powrót z Mordoru 🙂