Podlasie- edycja czwarta (z Nowego Nurca do Porosiuków)
: 2014-06-05, 23:32
Zgodnie z pierwotnym planem mielismy isc dalej na polnoc. Rok temu zakonczylismy nasza wedrowke w Augustowie, wiec wychodzilo ze w tym bedziemy dalej dreptac wzdluz granicy przez Suwalszczyzne. Ale jakos zrobilo sie nam zal Podlasia. Co Podlasie to Podlasie Ktos, nie pamietam juz kto, rzucil pomysl ze moze pograniczna tradycje utrzymamy tylko zmienimy kierunek.. Ruszymy tam gdzie zaczynalismy trzy lata temu wedrowke ku polnocy. Czyli z Czeremchy. Tylko ze pojdziemy na poludnie. Pomysl zostal zgodnie podchwycony przez caly kolektyw.
Czesc ekipy wyrusza na wycieczke juz w piatek wieczorem (co nie do konca wychodzi im na dobre bo spotkali w pociagu zlodzieja).
Ja z wielkim buczeniem musze jeszcze w sobote isc do pracy i dopiero nocna pora ruszamy z toperzem w strone Warszawy. Tam przesiadka na Siedlce gdzie grzezniemy na prawie 6 godzin. Pobyt tam troche rekompensuje sympatyczny bar dworcowy i zarosniety chwastem kawalek peronu gdzie lokujemy sie na lekko przydlugawa sjeste.
W kolejny pociag pakujemy sie juz razem z Grzesiem. Wysiadamy na malej stacyjce polozonej wsrod łąk i sosnowych zagajnkow zwanej Nowy Nurzec. Od imprezujacej kolo pobliskiego domu rodzinki dowiadujemy sie ze sklep otwieraja o 16 - zatem niebawem!
Niespiesznie kierujemy sie w obranym kierunku obserwujac spokojnie plynace zycie mijanej wioski.
Rozsiadamy sie pod sklepem raczac sie jadlem, napojem i blogim odpoczynkiem. Kazdy spedza czas troche inaczej
Ja
toperz
Grzes
Chwile pozniej przysiada sie do nas pan Andrzej -lokalny sympatyk napojow energetycznych. Opowiada jak to jezdzil cysterna po caluskiej Europie. Plynnosc wyrzucanych z jego ust nazw odleglych miast i krain swiadczy ze albo faktycznie byl tam naprawde albo swego czasu przykladal sie do lekcji geografii. Koles koniecznie chce nas zabrac do jakiegos zrodla wyplywajacego ze skaly gdzie tylko on jeden zna droge. Najpierw twierdzi, ze zawiezie nas tam za piwo, potem ze za flaszke i ogolnie cena rosnie, mimo ze nie wykazujemy zainteresowania jego propozycja. Zreszta on ciagle mowi tylko o pieniadzach, gdzie ile zarobil, na co wydal. Im dalej brnie w rozmowe tym bardziej astronomicznymi sumami rzuca, a zer na koncu liczb przybywa proporcjonalnie do ilosci łykow wypitego piwa.
Ruszamy w strone Tymianki. Droga wyglada jak najpiekniejszy skalniak pelen roznorakich sucholubnych roslin i kolorowych kamieni.
Idziemy tez kawalek aleja gdzie przy kazdym duzym drzewie rosnie przytulony jałowiec (albo jakies inne tujopodobne stworzenie)
Gonia nas czarne chmury, ze wszystkich stron sie blyska i zlowrogo mruczy.
W Tymiance budzimy swoim przybyciem zainteresowanie wsrod miejscowych. Zagaduje nas chlopak od punktu kopulacyjnego koni i dziadek ktory pracowal w Mielniku łupiac kamienie przy budowie drogi w latach 70 tych. Spotykamy tez dwie babki i faceta w bialej koszuli ktorzy sobie spaceruja z trzema psami. Postanawiaja nas odporowadzic na koniec wsi.
Mowia ze chetnie by nas przenocowali w stodole ale jeszcze nie pozbierali siana, serdecznie tez zapraszaja do domu na kawe, ale jak bedziemy tu nastepnym razem. Mowia tez ze burzy nie bedzie. Matka naszego nowego znajomego odganiala dzis burze chlebowa łopata a to zawsze skutkuje. (kolor horyzontu, struktura chmur nad nami i zblizajace sie grzmoty mowia cos zupelnie przeciwnego)
Rozmowa schodzi tez na obecne problemy wsi. Dawniej byly tu trzy sklepy- teraz wszystkie zamkniete.
Dawne uprawy i pastwiska zarastaja krzakami. Z pewna duma miejscowi mowia o wyremontowanej swietlicy i boisku do siatkowki.. ale zaraz komentuja ze smutkiem- “jest ale nie ma dla kogo”. To fakt- nie widzimy stada mlodziezy biegajacego za pilka. W ciagu ostatnich 30 lat z wioski ubylo 2/3 mieszkancow..
Mijamy przydrozne krzyze z napisami chyba po białorusku.
Miejscowi tez momentami mowia do nas w tym "swoim" jezyku, ktory brzmi jak mieszanka polskiego, ukrainskiego i rosyjskiego. Jednoczesnie wszyscy spotkani w tej okolicy ludzie odżegnuja sie od jakiegokolwiek zwiazku z Bialorusinami zza granicy- "tam ruskie a Łukaszenka jest zly". O sobie mowia "my jestesmy Podlasianie"
Po drodze widzimy jak maly kotek sprytnie zwiewa na drzewo przed psami. Wygladajac zza galezi jakby sie usmiechal chytrze patrzac na psiska ujadajace bezsilnie na dole
Namioty stawiamy na obrzezach zagajnika za wsia. Na skraju łąki leza zwloki stracha na wroble. Taaakk.. Nie ma pol i upraw to i on poszedl na bezrobocie..
Gdzies tu i teraz powinnismy sie spotkac z eco i Pudlem. Ostatnie informacje od nich mamy takie ze pija samogon z miejscowymi w Klukowiczach. Potem kontakt sie urywa na dluzszy czas.
Ostatecznie udaje sie dodzwonic do Pudla i ponoc wraz z Iza czekaja pod kosciolem w Siemichoczach. Grzes po nich idzie i wpada w czarna dziure.
Zaczyna padac deszcz, robi sie ciemno. Siedzimy wiec w namiocie sluchajac kropli uderzajacych w tropik, dalekiego ujadania psow i antydzikowych regularnych strzalow.
Jakos na tym etapie usypiamy. Gdy po godzinie Grzes przyprowadza w koncu ekipe, jakos marzy mi sie juz tylko cieply spiworek. Chwile gawedzimy, dzielimy sie wspomnieniami z minionego dnia ale jednak “sila marzen” okazuje sie dla mnie silniejsza.
Burzy ostatecznie nie bylo. Cos tam pokapalo z nieba noca i tyle. Dzien pozniej dowiadujemy sie ze w Siemiatyczach padal grad wielkosci kurzych jaj, a i w innych wioskach nawalnica zrobila duze spustoszenia.
Widac tam nie mieli chlebowych łopat.
Przed 8 wykurza nas z namiotow upał palacego slonca. Poranek jest wybitnie upalny i duszny. Wylegamy przed namioty, wykladamy sie na wygrzanej trawie i raczymy domowym winkiem eco, ktorego jak zwykle przyjechala ogromna butla.
Najtwardszym udaje sie tez zmoc inne trunki
W pobliskiej mulistej rzeczce niektorzy zazywaja kapieli, inni robia pranie.
W Siemichoczach kierujemy sie pod sklep.
Okazuje sie niestety ze nie ma jajek. W sasiednim gospodarstwie tez nie. I co teraz? A jajecznica to juz tradycyjna potrawa naszych podlaskich wycieczek. Jeden z miejscowych wyczuwa powage sytuacji i obiecuje pomoc. Pakuje wiec do auta mnie i toperza i wyruszamy na poszukiwanie upragnionych jajec. Zajezdzamy do jego znajomej, ktora nie dosc ze sprzedaje nam upragnione wiktuały to jeszcze sie okazuje ze pochodzi z Radzionkowa! Chwile wiec gawedzimy o roznych okolicach i dzielnicach Bytomia np. o dolomitowej dolinie gdzie dawniej robili ogniska.
Ponownie pakujemy sie do auta i tym razem jedziemy do domku tesciowej naszego nowego znajomego. Facet obdarowuje nas sporym kawalkiem mrozonego boczku, a w szklarni urywa wielka salate, szczypior i rzodkiewke. Obladowani pysznym zarciem wracamy pod sklep.
Tam reszta ekipy nawiazala juz znajomosc z panem Józkiem i Piotrkiem. Rozsiadamy sie, gawedzimy, przyrzadzamy jajecznice oraz zaopatrujemy w plynne wyroby regionalne.
Upragniona potrawa
Powoli zaczyna sie zbierac na burze. Niebo nad drewnianymi chalupkami robi sie coraz bardziej granatowe.
Trzy lata temu widzielismy na slupach ostrzezenia ze na Podlasiu panuje wscieklizna.
Czasu minelo duzo ale jej rozsiane ogniska niestety wciaz mozna tu gdzieniegdzie spotkac. Kolo kosciola w Siemichoczach spotykamy wsciekla babe. Wypada na ulice z piana na ustach i drze sie na nas, ze mamy nie robic zdjec, natychmiast mamy sie wynosic z tej wioski i ze widziala nas tu juz wczoraj i “pozawczoraj”. Ciekawe jak silna jest jej mania przesladowcza i czy np. miesiac temu tez nas widziala? Iza wdaje sie z nia w krotka pogawedke ktorej celem jest wyperswadowanie jej poziomu glupoty ktory reprezentuje. Zreszta to chyba cala taka nawiedzona rodzina. Najprawdopodobniej wczoraj z tego samego domu wyszedl facet ktory przegonil czesc naszej ekipy ktora przeczekiwala deszcz pod przykoscielnym daszkiem…
Burza w koncu nadchodzi- spedzamy ten czas w przystankowej wiacie. Jest wesolo, eco np. tanczy na rurze. W ramach uznania zostaje napojony cytrynowka!
Z Siemichoczow do Anusina przez lesny tunel prowadzi prosta jak strzala asfaltowa droga. Teraz po deszczu unosi sie nad nia gesta mgla o zapachu ktory posiada jedynie odpowiednio wygrzana szosa ochlodzona gwaltownym opadem. Wokol unosi sie tez zapach kwiatow dzikiego bzu, mokrych chwastow, dzdzownic i slimakow.
Droga niby nowiuska i rowniutenka i dziur w niej malo, ale te nieliczne sa zabojcze
W lesie siedzi ukryta kaplica. Z zewnatrz nie robi specjalnego wrazenie
Znacznie ciekawszy jest srodek, mroczny, jakby osmolony. Pelny krzyzykow, obrazkow, wstazek.
Zza pęku medalikow łypie na nas powaznym wzrokiem jedna z ikon.
W Anusinie cerkiew.
Po remoncie zupelnie nie do poznania. Z 2006 roku pamietam ją taka. Wedlug mnie ladniej jej bylo w zieleni i w otoczeniu wiekszej ilosci drzew i zarosli.
Druga cerkiewka jest przy cmentarzu, gdzie wiekszosc grobow opisana jest jezykiem “podlasianskim” (jak to wczoraj uczyl nas jeden gosc z Tymianki)
Pogoda wciaz straszy deszczem wiec na krotki odpoczynek rozkladamy sie w dziwnej przydroznej konstrukcji. Jest ona jakby mostkiem nad malym ciekiem wodnym. Z wygladu przypomina kapliczke. W podlodze ma wycieta dziure prowadzaca do rzeczki przeplywajacej dolem. Po powrocie gdzies wyczytalam ze to “kapliczka 'Na Jordanie' do święcenia wody”.
Suniemy dalej w strone Werpola
W kolejnej wsi takze dominuje drewno. Stare i nowe, podrzezbiane, proste, pociete lub porąbane, pomalowane i obrosle porostami.
Na droge bujnie wylewaja sie kwiaty, chcace zyc swobodnie jak dawniej, majace gleboko gdzies nowiuski asfalt w ktory zaopatrzona zostala ta wies.
Nieraz u plota gawedzimy z miejscowymi. Padaja jak zawsze podobne pytanie, a skad, a dokad, a po co. I te zdumione spojrzenia, cmokania i wzdychania nad masa plecakow i ciezkim losem zwlaszcza biednych “dziewuszek” i zyczenia zdrowia, szczescia i pogody w nadchodzacych dniach wedrowki. I mile usmiechy.
Potem wies ma sie ku koncowi i schodzimy na boczne trakty o przyjazniejszej nawierzchni.
Wkraczamy znow w las, pelen mgiel i rozmytych widokow.
Nawet znaki drogowe sa tu ukryte, zamazane, wmieszane w przyrode..
Eco, Pudel i Grzes ida cala czas za nami.
W pewnym momencie rozplywaja sie w powietrzu. Nie ma! Znikneli. Siadamy na poboczu drogi i czekamy. Nikt nie nadchodzi. Dzwonimy. Brak zasiegu. Czekamy jeszcze z pol godziny. W koncu postanawiamy isc dalej w kierunku Adamowa i Metnej. Kolory robia sie coraz bardziej zlote co przypomina ze warto pomyslec o noclegu.
Dogodnego miejsca na namioty jakos wogole nie widac. Albo wilgotny las, albo ogrodzone pole czy domy. Mijamy Adamowo, potem Mętną. Pod koniec drugiej wsi rzuca sie w oczy spora wiata przy swietlicy wiejskiej. Teren niestety jest zamkniety na klodke. Babka z domu obok sugeruje aby udac sie do soltysa, co zaraz czynimy. Soltys okazuje sie przemilym czlowiekiem, przywozi nam klucze, pokazuje wszystkie udogodnienia, dopytuje czy napewno bedzie nam wygodnie. A rzeczywiscie jest tu pelen wypas! Wiata, miejsce na ognisko, laweczki, kran z woda , dwie slawojki, szopa z suchym drewnem.. Jest nawet boisko z ktorego rano korzystamy. Po raz pierwszy gralam w siatkowke pileczka palantowka- naprawde baaardzo pasjonujaca gra - tylko troche rece bola (zwlaszcza jak pileczka trafi akurat w koraliki )
Jest juz ciemno jak przychodzi reszta naszej ekipy. Jest ognisko, na ktorym pieczemy boczek ktory podarowal nam gosciu z Siemichoczow, sa serki oscypki ktore wioze jeszcze z Olawy. Jest tez nabyty po drodze bimber, chyba najbardziej paskudny jaki mialam okazje pic w zyciu. Mimo ze jestem milosniczka tego trunku- tego egzemplarza nie moge przelknac. Wali perfumami jak sklepowe wodki.
Tu tez udaje sie zrobic kolejne zdjecie do kolekcji pt. "podlaski skręcik"
2011
2012 (tu konieczny jest opis- wewnatrz znajduje sie nie tyton a sianko ze stodoly w Kowalach )
2013
2014
Rano pod wiate podjezdza soltys ze znajomymi i przywoza kwiatki do posadzenia. Mowia ze im zal ze nie udalo sie wczoraj bo by sie nam lepiej spalo.
Kawalek za Mętna Iza lapie na stopa dwa auta. A ktos sie wczoraj smial ze nie uda sie jej zlapac transportu dla 6 osob. My jedziemy z dwojka entomologow ktorzy poluja w okolicy na motyle i chrabaszcze. Jeden z nich wlasnie wrocil z Gruzji, gdzie spedzil kilka tygodni, zrobil po calym kraju ponad 2 tysiace kilometrow. Oczywiscie tam tez byl sluzbowo, badajac zakresy wystepowania roznistych robali. Jezdzil tez do Armenii i Azerbejdzanu w celu wiadomym. Ech… Grunt to sobie wybrac w zyciu wlasciwy zawod… To sa te momenty kiedy naprawde zzera mnie zazdrosc..
W Mielniku zakotwiczamy w sympatycznej knajpie zwanej “Wczasowa”
i oddajemy sie wyzerce. Kartacze, surowki, szarlotki na cieplo z bita smietana.
No i napojow braknac nie moze
W miedzyczasie w podgrupach zwiedzamy miejscowosc. Wylazimy na gore Uszescie, ktorej szczyt musial byc mily zanim upstrzyli go tablicami
Nieopodal jest gleboki wykop odkrywkowej kopalni kredy.
Na skraju urwiska stoi ogromna wiata nadajaca sie na nocleg chyba dla 30 osob.
Kluczac gdzies uliczkami Mielnika mijamy faceta malujacego w deszczu plot. Toperz mowi mu “dzien dobry”. Pada nieco dziwna odpowiedz :”O jaki grzeczny jestes. A ty chlopczyku jak masz na imie?”. Potem jest cos jeszcze o imieninach i zaproszeniu nas na kawe ale calosc brzmi jakos nietypowo i toperz chyba podswiadomie przyspiesza kroku.
Wdrapujemy sie na wzgorze z ruinami kosciola.
Lubie takie miejsca. Przez ostatnich 8 lat kompletnie nic sie tu nie zmienilo. Ruiny stoja jak staly, a obok nich opuszczony budynek dawnej plebanii. I teraz, tak jak wtedy, drzwi do komorki sa otwarte a wewnatrz leza deski i powiazane w snopki pokrzywy. Tzn pokrzywy wygladaja na swieze, nie osmioletnie
Nad kosciolem jest jeszcze wyzsza gorka zwana Zamkowa. Nazwa wskazuje ze byl tu kiedys zamek ale go juz nie ma. Jest za to ladny widok na plynacy u podnoza Bug.
Na szczycie sa resztki dawnej przyzamkowej kaplicy. tzn mam na mysli ten niepozorny murek na ktorym przysiadla nasza ferajna.
Zwiedzamy tez dwie cerkwie. Jedna jest duza, murowana i “wielobulasta”
Druga, mniesza i drewniana wraz z cmentarzykiem ukryla sie za poletkiem rabatek.
Na cmentarzu widac ze niektorzy lubia niebieski kolor
inne stare drewno obłaza porosty
Jeden grob robi wrazenie jakby zostal rozbity, rozorany i potem na szybko zakopany na nowo
Najdziwniejszy jest pordzewialy pomnik pochodzacy jeszcze z konca XIX. Oprocz pomnika i tablicy tworza go metalowe fragmenty jakiejs konstrukcji, jakby sruba wykrecona z torow kolejowych?
Na obrzezach miasteczka jest tez kapliczka ktora nie wiem czemu ale przypomina mi pseudogoralskie knajpy przy autostradzie
Ostatecznie tak wychodzi ze w Mielniku spedzamy chyba z 5 godzin, naprzemiennie siedzac w knajpie, wloczac sie uliczkami, przeczekujac kolejne burze itp. Najbardziej niepocieszona tym faktem jest Iza ktorej wlacza sie instynkt “pożeracza kilometrow” i ostatecznie wybywa sama gdzies do przodu.
My w koncu tez zmierzamy w strone promu. W tej okolicy wogole nie ma mostow na Bugu. Ostatnimi czasy powstaly dwa promy. Jak bylam tu ostatnio to mozna bylo liczyc jedynie na przeprawe łódka.
Nasz dzisiejszy prom jest napedzany recznie. Plynac nim stajemy przed sporym dylematem- czy pomagac przy przeciaganiu liny? z jednej strony to sympatyczne zajecie a z drugiej - wtedy szybciej pokonamy rzeke a troche szkoda kazdej chwili spedzonej na promie…
Udaje sie nam znalezc urocze miejsce na biwak. Piaszczysta droga, łączka nad sama rzeka.
Przeplywa tu jedynie odnoga Bugu, odcieta przez wyspe od glownego nurtu, wiec kapiacy sie nie maja problemu ze porywa ich zbyt silny prad rzeki.
Wiekszosc ekipy decyduje sie na kapiel, niektorzy nawet kilkakrotnie (dla mnie jest niestety za zimno i na mysl o wejsciu do wody postanawiam ubrac ciepla koszule)
Wdajemy sie w pogawedke z rybakami, ktorzy spedzaja tu popoludnie z psem Miskiem.
Rybacy najchetniej i najdluzej rozmawiaja z Iza ktora wylania sie z nurtow rzeki w bikini
Unikatowe zdjecie- toperz glaszcze psa!!!
Brzegi rzeki porastaja wierzby, trzciny, sosny i kosaćce.
Niebawem zaczyna plonac ognisko ktore obsiada wesola gromada.
Umawiamy sie dzis na wspolna biesiade z Wiesiem z forum npm. Niestety zachodzi jakies nieporozumienie i czekamy na siebie przy roznych promach. Na szczescie ostatecznie udaje sie nam pozbierac do kupy. Wiesio przywozi ziemniaki z ktorych zaraz robimy uzytek wrzucajac je do ogniska! Wiesio pokazuje nam na mapie wiele ciekawych miejsc w okolicy. Gawedzimy tez o minionych i planowanych wyprawach i imprezach. Niestety Wiesio musi isc jutro do pracy wiec wspolne ogniskowanie konczy sie kolo polnocy.
Rozmowa cos schodzi na zaby. Opowiadam o dawnych latach ,pieczonych w ognisku zabich udkach i dosyc drastycznej metodzie przyrzadzania tej potrawy przez znajomych. Zaby zyjace w zakolach Bugu chyba w pelni rozumieja ludzka mowe bo ich oburzony kumkot jeszcze dlugo niesie sie po okolicy..
CDN
Czesc ekipy wyrusza na wycieczke juz w piatek wieczorem (co nie do konca wychodzi im na dobre bo spotkali w pociagu zlodzieja).
Ja z wielkim buczeniem musze jeszcze w sobote isc do pracy i dopiero nocna pora ruszamy z toperzem w strone Warszawy. Tam przesiadka na Siedlce gdzie grzezniemy na prawie 6 godzin. Pobyt tam troche rekompensuje sympatyczny bar dworcowy i zarosniety chwastem kawalek peronu gdzie lokujemy sie na lekko przydlugawa sjeste.
W kolejny pociag pakujemy sie juz razem z Grzesiem. Wysiadamy na malej stacyjce polozonej wsrod łąk i sosnowych zagajnkow zwanej Nowy Nurzec. Od imprezujacej kolo pobliskiego domu rodzinki dowiadujemy sie ze sklep otwieraja o 16 - zatem niebawem!
Niespiesznie kierujemy sie w obranym kierunku obserwujac spokojnie plynace zycie mijanej wioski.
Rozsiadamy sie pod sklepem raczac sie jadlem, napojem i blogim odpoczynkiem. Kazdy spedza czas troche inaczej
Ja
toperz
Grzes
Chwile pozniej przysiada sie do nas pan Andrzej -lokalny sympatyk napojow energetycznych. Opowiada jak to jezdzil cysterna po caluskiej Europie. Plynnosc wyrzucanych z jego ust nazw odleglych miast i krain swiadczy ze albo faktycznie byl tam naprawde albo swego czasu przykladal sie do lekcji geografii. Koles koniecznie chce nas zabrac do jakiegos zrodla wyplywajacego ze skaly gdzie tylko on jeden zna droge. Najpierw twierdzi, ze zawiezie nas tam za piwo, potem ze za flaszke i ogolnie cena rosnie, mimo ze nie wykazujemy zainteresowania jego propozycja. Zreszta on ciagle mowi tylko o pieniadzach, gdzie ile zarobil, na co wydal. Im dalej brnie w rozmowe tym bardziej astronomicznymi sumami rzuca, a zer na koncu liczb przybywa proporcjonalnie do ilosci łykow wypitego piwa.
Ruszamy w strone Tymianki. Droga wyglada jak najpiekniejszy skalniak pelen roznorakich sucholubnych roslin i kolorowych kamieni.
Idziemy tez kawalek aleja gdzie przy kazdym duzym drzewie rosnie przytulony jałowiec (albo jakies inne tujopodobne stworzenie)
Gonia nas czarne chmury, ze wszystkich stron sie blyska i zlowrogo mruczy.
W Tymiance budzimy swoim przybyciem zainteresowanie wsrod miejscowych. Zagaduje nas chlopak od punktu kopulacyjnego koni i dziadek ktory pracowal w Mielniku łupiac kamienie przy budowie drogi w latach 70 tych. Spotykamy tez dwie babki i faceta w bialej koszuli ktorzy sobie spaceruja z trzema psami. Postanawiaja nas odporowadzic na koniec wsi.
Mowia ze chetnie by nas przenocowali w stodole ale jeszcze nie pozbierali siana, serdecznie tez zapraszaja do domu na kawe, ale jak bedziemy tu nastepnym razem. Mowia tez ze burzy nie bedzie. Matka naszego nowego znajomego odganiala dzis burze chlebowa łopata a to zawsze skutkuje. (kolor horyzontu, struktura chmur nad nami i zblizajace sie grzmoty mowia cos zupelnie przeciwnego)
Rozmowa schodzi tez na obecne problemy wsi. Dawniej byly tu trzy sklepy- teraz wszystkie zamkniete.
Dawne uprawy i pastwiska zarastaja krzakami. Z pewna duma miejscowi mowia o wyremontowanej swietlicy i boisku do siatkowki.. ale zaraz komentuja ze smutkiem- “jest ale nie ma dla kogo”. To fakt- nie widzimy stada mlodziezy biegajacego za pilka. W ciagu ostatnich 30 lat z wioski ubylo 2/3 mieszkancow..
Mijamy przydrozne krzyze z napisami chyba po białorusku.
Miejscowi tez momentami mowia do nas w tym "swoim" jezyku, ktory brzmi jak mieszanka polskiego, ukrainskiego i rosyjskiego. Jednoczesnie wszyscy spotkani w tej okolicy ludzie odżegnuja sie od jakiegokolwiek zwiazku z Bialorusinami zza granicy- "tam ruskie a Łukaszenka jest zly". O sobie mowia "my jestesmy Podlasianie"
Po drodze widzimy jak maly kotek sprytnie zwiewa na drzewo przed psami. Wygladajac zza galezi jakby sie usmiechal chytrze patrzac na psiska ujadajace bezsilnie na dole
Namioty stawiamy na obrzezach zagajnika za wsia. Na skraju łąki leza zwloki stracha na wroble. Taaakk.. Nie ma pol i upraw to i on poszedl na bezrobocie..
Gdzies tu i teraz powinnismy sie spotkac z eco i Pudlem. Ostatnie informacje od nich mamy takie ze pija samogon z miejscowymi w Klukowiczach. Potem kontakt sie urywa na dluzszy czas.
Ostatecznie udaje sie dodzwonic do Pudla i ponoc wraz z Iza czekaja pod kosciolem w Siemichoczach. Grzes po nich idzie i wpada w czarna dziure.
Zaczyna padac deszcz, robi sie ciemno. Siedzimy wiec w namiocie sluchajac kropli uderzajacych w tropik, dalekiego ujadania psow i antydzikowych regularnych strzalow.
Jakos na tym etapie usypiamy. Gdy po godzinie Grzes przyprowadza w koncu ekipe, jakos marzy mi sie juz tylko cieply spiworek. Chwile gawedzimy, dzielimy sie wspomnieniami z minionego dnia ale jednak “sila marzen” okazuje sie dla mnie silniejsza.
Burzy ostatecznie nie bylo. Cos tam pokapalo z nieba noca i tyle. Dzien pozniej dowiadujemy sie ze w Siemiatyczach padal grad wielkosci kurzych jaj, a i w innych wioskach nawalnica zrobila duze spustoszenia.
Widac tam nie mieli chlebowych łopat.
Przed 8 wykurza nas z namiotow upał palacego slonca. Poranek jest wybitnie upalny i duszny. Wylegamy przed namioty, wykladamy sie na wygrzanej trawie i raczymy domowym winkiem eco, ktorego jak zwykle przyjechala ogromna butla.
Najtwardszym udaje sie tez zmoc inne trunki
W pobliskiej mulistej rzeczce niektorzy zazywaja kapieli, inni robia pranie.
W Siemichoczach kierujemy sie pod sklep.
Okazuje sie niestety ze nie ma jajek. W sasiednim gospodarstwie tez nie. I co teraz? A jajecznica to juz tradycyjna potrawa naszych podlaskich wycieczek. Jeden z miejscowych wyczuwa powage sytuacji i obiecuje pomoc. Pakuje wiec do auta mnie i toperza i wyruszamy na poszukiwanie upragnionych jajec. Zajezdzamy do jego znajomej, ktora nie dosc ze sprzedaje nam upragnione wiktuały to jeszcze sie okazuje ze pochodzi z Radzionkowa! Chwile wiec gawedzimy o roznych okolicach i dzielnicach Bytomia np. o dolomitowej dolinie gdzie dawniej robili ogniska.
Ponownie pakujemy sie do auta i tym razem jedziemy do domku tesciowej naszego nowego znajomego. Facet obdarowuje nas sporym kawalkiem mrozonego boczku, a w szklarni urywa wielka salate, szczypior i rzodkiewke. Obladowani pysznym zarciem wracamy pod sklep.
Tam reszta ekipy nawiazala juz znajomosc z panem Józkiem i Piotrkiem. Rozsiadamy sie, gawedzimy, przyrzadzamy jajecznice oraz zaopatrujemy w plynne wyroby regionalne.
Upragniona potrawa
Powoli zaczyna sie zbierac na burze. Niebo nad drewnianymi chalupkami robi sie coraz bardziej granatowe.
Trzy lata temu widzielismy na slupach ostrzezenia ze na Podlasiu panuje wscieklizna.
Czasu minelo duzo ale jej rozsiane ogniska niestety wciaz mozna tu gdzieniegdzie spotkac. Kolo kosciola w Siemichoczach spotykamy wsciekla babe. Wypada na ulice z piana na ustach i drze sie na nas, ze mamy nie robic zdjec, natychmiast mamy sie wynosic z tej wioski i ze widziala nas tu juz wczoraj i “pozawczoraj”. Ciekawe jak silna jest jej mania przesladowcza i czy np. miesiac temu tez nas widziala? Iza wdaje sie z nia w krotka pogawedke ktorej celem jest wyperswadowanie jej poziomu glupoty ktory reprezentuje. Zreszta to chyba cala taka nawiedzona rodzina. Najprawdopodobniej wczoraj z tego samego domu wyszedl facet ktory przegonil czesc naszej ekipy ktora przeczekiwala deszcz pod przykoscielnym daszkiem…
Burza w koncu nadchodzi- spedzamy ten czas w przystankowej wiacie. Jest wesolo, eco np. tanczy na rurze. W ramach uznania zostaje napojony cytrynowka!
Z Siemichoczow do Anusina przez lesny tunel prowadzi prosta jak strzala asfaltowa droga. Teraz po deszczu unosi sie nad nia gesta mgla o zapachu ktory posiada jedynie odpowiednio wygrzana szosa ochlodzona gwaltownym opadem. Wokol unosi sie tez zapach kwiatow dzikiego bzu, mokrych chwastow, dzdzownic i slimakow.
Droga niby nowiuska i rowniutenka i dziur w niej malo, ale te nieliczne sa zabojcze
W lesie siedzi ukryta kaplica. Z zewnatrz nie robi specjalnego wrazenie
Znacznie ciekawszy jest srodek, mroczny, jakby osmolony. Pelny krzyzykow, obrazkow, wstazek.
Zza pęku medalikow łypie na nas powaznym wzrokiem jedna z ikon.
W Anusinie cerkiew.
Po remoncie zupelnie nie do poznania. Z 2006 roku pamietam ją taka. Wedlug mnie ladniej jej bylo w zieleni i w otoczeniu wiekszej ilosci drzew i zarosli.
Druga cerkiewka jest przy cmentarzu, gdzie wiekszosc grobow opisana jest jezykiem “podlasianskim” (jak to wczoraj uczyl nas jeden gosc z Tymianki)
Pogoda wciaz straszy deszczem wiec na krotki odpoczynek rozkladamy sie w dziwnej przydroznej konstrukcji. Jest ona jakby mostkiem nad malym ciekiem wodnym. Z wygladu przypomina kapliczke. W podlodze ma wycieta dziure prowadzaca do rzeczki przeplywajacej dolem. Po powrocie gdzies wyczytalam ze to “kapliczka 'Na Jordanie' do święcenia wody”.
Suniemy dalej w strone Werpola
W kolejnej wsi takze dominuje drewno. Stare i nowe, podrzezbiane, proste, pociete lub porąbane, pomalowane i obrosle porostami.
Na droge bujnie wylewaja sie kwiaty, chcace zyc swobodnie jak dawniej, majace gleboko gdzies nowiuski asfalt w ktory zaopatrzona zostala ta wies.
Nieraz u plota gawedzimy z miejscowymi. Padaja jak zawsze podobne pytanie, a skad, a dokad, a po co. I te zdumione spojrzenia, cmokania i wzdychania nad masa plecakow i ciezkim losem zwlaszcza biednych “dziewuszek” i zyczenia zdrowia, szczescia i pogody w nadchodzacych dniach wedrowki. I mile usmiechy.
Potem wies ma sie ku koncowi i schodzimy na boczne trakty o przyjazniejszej nawierzchni.
Wkraczamy znow w las, pelen mgiel i rozmytych widokow.
Nawet znaki drogowe sa tu ukryte, zamazane, wmieszane w przyrode..
Eco, Pudel i Grzes ida cala czas za nami.
W pewnym momencie rozplywaja sie w powietrzu. Nie ma! Znikneli. Siadamy na poboczu drogi i czekamy. Nikt nie nadchodzi. Dzwonimy. Brak zasiegu. Czekamy jeszcze z pol godziny. W koncu postanawiamy isc dalej w kierunku Adamowa i Metnej. Kolory robia sie coraz bardziej zlote co przypomina ze warto pomyslec o noclegu.
Dogodnego miejsca na namioty jakos wogole nie widac. Albo wilgotny las, albo ogrodzone pole czy domy. Mijamy Adamowo, potem Mętną. Pod koniec drugiej wsi rzuca sie w oczy spora wiata przy swietlicy wiejskiej. Teren niestety jest zamkniety na klodke. Babka z domu obok sugeruje aby udac sie do soltysa, co zaraz czynimy. Soltys okazuje sie przemilym czlowiekiem, przywozi nam klucze, pokazuje wszystkie udogodnienia, dopytuje czy napewno bedzie nam wygodnie. A rzeczywiscie jest tu pelen wypas! Wiata, miejsce na ognisko, laweczki, kran z woda , dwie slawojki, szopa z suchym drewnem.. Jest nawet boisko z ktorego rano korzystamy. Po raz pierwszy gralam w siatkowke pileczka palantowka- naprawde baaardzo pasjonujaca gra - tylko troche rece bola (zwlaszcza jak pileczka trafi akurat w koraliki )
Jest juz ciemno jak przychodzi reszta naszej ekipy. Jest ognisko, na ktorym pieczemy boczek ktory podarowal nam gosciu z Siemichoczow, sa serki oscypki ktore wioze jeszcze z Olawy. Jest tez nabyty po drodze bimber, chyba najbardziej paskudny jaki mialam okazje pic w zyciu. Mimo ze jestem milosniczka tego trunku- tego egzemplarza nie moge przelknac. Wali perfumami jak sklepowe wodki.
Tu tez udaje sie zrobic kolejne zdjecie do kolekcji pt. "podlaski skręcik"
2011
2012 (tu konieczny jest opis- wewnatrz znajduje sie nie tyton a sianko ze stodoly w Kowalach )
2013
2014
Rano pod wiate podjezdza soltys ze znajomymi i przywoza kwiatki do posadzenia. Mowia ze im zal ze nie udalo sie wczoraj bo by sie nam lepiej spalo.
Kawalek za Mętna Iza lapie na stopa dwa auta. A ktos sie wczoraj smial ze nie uda sie jej zlapac transportu dla 6 osob. My jedziemy z dwojka entomologow ktorzy poluja w okolicy na motyle i chrabaszcze. Jeden z nich wlasnie wrocil z Gruzji, gdzie spedzil kilka tygodni, zrobil po calym kraju ponad 2 tysiace kilometrow. Oczywiscie tam tez byl sluzbowo, badajac zakresy wystepowania roznistych robali. Jezdzil tez do Armenii i Azerbejdzanu w celu wiadomym. Ech… Grunt to sobie wybrac w zyciu wlasciwy zawod… To sa te momenty kiedy naprawde zzera mnie zazdrosc..
W Mielniku zakotwiczamy w sympatycznej knajpie zwanej “Wczasowa”
i oddajemy sie wyzerce. Kartacze, surowki, szarlotki na cieplo z bita smietana.
No i napojow braknac nie moze
W miedzyczasie w podgrupach zwiedzamy miejscowosc. Wylazimy na gore Uszescie, ktorej szczyt musial byc mily zanim upstrzyli go tablicami
Nieopodal jest gleboki wykop odkrywkowej kopalni kredy.
Na skraju urwiska stoi ogromna wiata nadajaca sie na nocleg chyba dla 30 osob.
Kluczac gdzies uliczkami Mielnika mijamy faceta malujacego w deszczu plot. Toperz mowi mu “dzien dobry”. Pada nieco dziwna odpowiedz :”O jaki grzeczny jestes. A ty chlopczyku jak masz na imie?”. Potem jest cos jeszcze o imieninach i zaproszeniu nas na kawe ale calosc brzmi jakos nietypowo i toperz chyba podswiadomie przyspiesza kroku.
Wdrapujemy sie na wzgorze z ruinami kosciola.
Lubie takie miejsca. Przez ostatnich 8 lat kompletnie nic sie tu nie zmienilo. Ruiny stoja jak staly, a obok nich opuszczony budynek dawnej plebanii. I teraz, tak jak wtedy, drzwi do komorki sa otwarte a wewnatrz leza deski i powiazane w snopki pokrzywy. Tzn pokrzywy wygladaja na swieze, nie osmioletnie
Nad kosciolem jest jeszcze wyzsza gorka zwana Zamkowa. Nazwa wskazuje ze byl tu kiedys zamek ale go juz nie ma. Jest za to ladny widok na plynacy u podnoza Bug.
Na szczycie sa resztki dawnej przyzamkowej kaplicy. tzn mam na mysli ten niepozorny murek na ktorym przysiadla nasza ferajna.
Zwiedzamy tez dwie cerkwie. Jedna jest duza, murowana i “wielobulasta”
Druga, mniesza i drewniana wraz z cmentarzykiem ukryla sie za poletkiem rabatek.
Na cmentarzu widac ze niektorzy lubia niebieski kolor
inne stare drewno obłaza porosty
Jeden grob robi wrazenie jakby zostal rozbity, rozorany i potem na szybko zakopany na nowo
Najdziwniejszy jest pordzewialy pomnik pochodzacy jeszcze z konca XIX. Oprocz pomnika i tablicy tworza go metalowe fragmenty jakiejs konstrukcji, jakby sruba wykrecona z torow kolejowych?
Na obrzezach miasteczka jest tez kapliczka ktora nie wiem czemu ale przypomina mi pseudogoralskie knajpy przy autostradzie
Ostatecznie tak wychodzi ze w Mielniku spedzamy chyba z 5 godzin, naprzemiennie siedzac w knajpie, wloczac sie uliczkami, przeczekujac kolejne burze itp. Najbardziej niepocieszona tym faktem jest Iza ktorej wlacza sie instynkt “pożeracza kilometrow” i ostatecznie wybywa sama gdzies do przodu.
My w koncu tez zmierzamy w strone promu. W tej okolicy wogole nie ma mostow na Bugu. Ostatnimi czasy powstaly dwa promy. Jak bylam tu ostatnio to mozna bylo liczyc jedynie na przeprawe łódka.
Nasz dzisiejszy prom jest napedzany recznie. Plynac nim stajemy przed sporym dylematem- czy pomagac przy przeciaganiu liny? z jednej strony to sympatyczne zajecie a z drugiej - wtedy szybciej pokonamy rzeke a troche szkoda kazdej chwili spedzonej na promie…
Udaje sie nam znalezc urocze miejsce na biwak. Piaszczysta droga, łączka nad sama rzeka.
Przeplywa tu jedynie odnoga Bugu, odcieta przez wyspe od glownego nurtu, wiec kapiacy sie nie maja problemu ze porywa ich zbyt silny prad rzeki.
Wiekszosc ekipy decyduje sie na kapiel, niektorzy nawet kilkakrotnie (dla mnie jest niestety za zimno i na mysl o wejsciu do wody postanawiam ubrac ciepla koszule)
Wdajemy sie w pogawedke z rybakami, ktorzy spedzaja tu popoludnie z psem Miskiem.
Rybacy najchetniej i najdluzej rozmawiaja z Iza ktora wylania sie z nurtow rzeki w bikini
Unikatowe zdjecie- toperz glaszcze psa!!!
Brzegi rzeki porastaja wierzby, trzciny, sosny i kosaćce.
Niebawem zaczyna plonac ognisko ktore obsiada wesola gromada.
Umawiamy sie dzis na wspolna biesiade z Wiesiem z forum npm. Niestety zachodzi jakies nieporozumienie i czekamy na siebie przy roznych promach. Na szczescie ostatecznie udaje sie nam pozbierac do kupy. Wiesio przywozi ziemniaki z ktorych zaraz robimy uzytek wrzucajac je do ogniska! Wiesio pokazuje nam na mapie wiele ciekawych miejsc w okolicy. Gawedzimy tez o minionych i planowanych wyprawach i imprezach. Niestety Wiesio musi isc jutro do pracy wiec wspolne ogniskowanie konczy sie kolo polnocy.
Rozmowa cos schodzi na zaby. Opowiadam o dawnych latach ,pieczonych w ognisku zabich udkach i dosyc drastycznej metodzie przyrzadzania tej potrawy przez znajomych. Zaby zyjace w zakolach Bugu chyba w pelni rozumieja ludzka mowe bo ich oburzony kumkot jeszcze dlugo niesie sie po okolicy..
CDN