Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali lit
Suwałki na pierwszy i drugi rzut oka nie sprawiają najlepszego wrażenia - hałas, tłok, sznury pojazdów, blokowiska, kiczowata i niezbyt ciekawa architektura; ot, przeciętne polskie miasto średniej wielkości.
Tym razem przywitały nas dodatkowo korkiem-gigantem; autobus PKS-u bardzo wolno pokonywał kolejne metry, aby w końcu wysadzić nas na dworcu. Nareszcie!
Ostatnią noc na Suwalszczyźnie postanowiliśmy spędzić jak ludzie na oficjalnym kempingu. Kilka lat temu było to nie do pomyślenia, liczyło się tylko spanie na dziko i jak najbardziej prymitywne . Czasy się jednak zmieniają, już rok temu doceniliśmy nocleg pod dachem w PTSM-ie w Chełmie, po którym wypoczęci i czyści mogliśmy wracać do domu.
Suwalski kemping znajduje się w okolicach zalewu Arkadia, więc musimy przejść do niego przez centrum. Jest to dobra okazja aby trochę dokładniej poznać stolicę regionu, w której jestem trzeci raz.
Plac przy ulicy Sejneńskiej zawsze braliśmy za rynek, a okazuje się, że to jest... park. Jak dla mnie zbyt mało w nim roślinności, aby mógł nosić tą nazwę.
Zabudowa w ogóle nam się tu nie podoba - obok starych kamienic powciskano współczesne budowle żałośnie imitujące dawny styl. To jest właśnie to, co określiłem na początku kiczem - byle jak, nie musi pasować, pstrokacizna. Ważne, że są duże reklamy, najlepiej jeszcze migające.
Oddalając się od tego miejsca pojawia się więcej obiektów z czasów carskich - głównie cegła, ale i drewniany dom się trafi.
Przy ruchliwym skrzyżowaniu klasycystyczny kościół ewangelicki (jedyny czynny tego wyznania na Suwalszczyźnie).
W tym momencie tracę orientację, bo nic nie zgadza się z mapą, którą sfotografowałem obok dworca autobusowego. Eco jednak uspokaja, że wszystko jest w porządku... Miał rację - po prostu droga, którą zaczęliśmy iść, była na tyle nowa, że na tablicy jej jeszcze nie uwzględnili.
Widząc zalew Arkadia, którego początki sięgają XVIII wieku, wiemy już, że jesteśmy blisko.
Kemping działa przy stadionie, na którym swoje mecze rozgrywają Wigry Suwałki (obecnie - 2017 rok - I liga piłkarska, czyli de facto II). Sam stadion jest po renowacji, mieści około 3 tysięcy kibiców.
Na polskim kempingu nie spałem od 15 lat, byłem ciekaw co zastanę. Klimat jak z dobrych obiektów zagranicznych: czyściutko, trawa przycięta, w toaletach można jeść z ziemi. Namiotów zero, same kampery z Holendrami, Francuzami i Belgami w dojrzałym wieku.
Minusy też są - ziemia bardzo twarda, pod prysznicem trzeba ciągle wciskać knefel, aby leciała woda, bo inaczej po kilku sekundach się wyłącza. Podobno jak jest za gorąca (nie możemy sami jej regulować), to należy... uruchomić krany zewnętrzne, aby zrównoważyć temperaturę . Podobno zawaliła firma dokonująca remontu części sanitarnej i zamontowała takie dziwne ustrojstwa, chociaż według planów miały być inne. Zamknięta jest też kuchnia i suszarnia...
Nic to, rozstawiamy namioty obok huśtawek dla dzieci.
Sympatyczny pan z recepcji opowiada nam o niedalekim cmentarzu, na którym chowano zmarłych aż z siedmiu różnych wyznań. Miałem te miejsce zaznaczone już wcześniej, więc jest to nasz pierwszy cel wieczornego spaceru, gdy w końcu zmyliśmy brudy podróży.
Przed wejściem na teren OSiRu stoi... warszawska Syrenka z piłką w łapie . Chyba jakieś pokłosie EURO 2012... W tle - za zalewem - jaśnieje bryła kościoła św. Piotra i Pawła. Wybudowano go w 1900 roku jako cerkiew garnizonową pod wezwaniem Aleksandra Newskiego.
Zespół cmentarzy zaczyna się o parę minut drogi od kempingu. Jako pierwsza od naszej strony trafia się nekropolia muzułmańska, założona na początku ubiegłego wieku. W czasach Imperium Rosyjskiego Сувалки były miastem garnizonowym - wojsko silnie zdominowało życie stolicy guberni. W jego szeregach służyła niewielka grupa muzułmanów (głównie Tatarów), którym pozwolono dokonywać tutaj pochówków. Do naszych czasów nie zachował się jednak żaden nagrobek.
Po sąsiedzku spoczywali żydzi. Podobnie jak u wyznawców Mahometa wejście zagradza brama z kłódką. Powieszono na niej kartkę, że klucze znajdują się w urzędzie miejskim. Świetnie, to prawie nam po drodze...
Kirkut rozpoczął działalność stulecie wcześniej niż cmentarz islamski, zniszczyli go Niemcy. W okresie PRL-u trochę go uporządkowano, ocalałe macewy wsadzono w mur, postawiono też pomnik. Pozostaje nam obejrzeć to zza krat.
Cmentarz prawosławny był dla nas najbardziej interesujący, m.in. z powodu pięknej, drewnianej cerkiewki Wszystkich Świętych z 1892 roku. Takich zabytków trochę zabrakło podczas tegorocznej wędrówki, teraz mogę nasycić oczy.
Między drzewami i trawą nagrobki datowane na połowę 19. stulecia. Utworzono wtedy parafię prawosławną, kiedy do miasta przyjechali carscy urzędnicy wraz z rodzinami oraz żołnierze. Są też groby całkiem nowe.
W tylnej części znajduje się mniejsza, wydzielona kwatera staroobrzędowców. To już druga nekropolia tej grupy religijnej podczas wyjazdu - pierwszą odwiedziłem przy jeziorze Sztabinki. Tutaj zaskakuje mnie ilość świeżych dat śmierci - mimo, że wyznawcy tej odmiany prawosławia są społecznością mikroskopijną w skali kraju, to jednak nadal aktywną. Na wszystkich grobach tradycyjne krzyże prawosławne z trzema belkami, u prawosławnych "normalnych" sporo krzyży tzw. ruskich z dwiema belkami.
Inne zauważone różnice to znacznie częściej użyta u starowierców cyrylica oraz rosyjskobrzmiące imiona i nazwiska. Trudno się jednak dziwić, skoro są potomkami uchodźców z państwa carów.
Cztery wyznania "zaliczone", za niewielkim murkiem są kolejne dwa - tym razem ewangelicy: luteranie oraz nieliczni kalwini (opisani przez pracownika kempingu jako adwentyści). W tym miejscu nie jestem w stanie określić, którzy to którzy. Niektóre starsze napisy są w języku niemieckim, bowiem wielu ewangelików przybyło do Suwałk z Mazur.
Przy głównej ścieżce stoi niezbyt ładna kaplica cmentarna, podobno z początku XIX wieku. Przez kilka lat po ostatniej wojnie była jedynym obiektem luterańskim Suwałk i całego obecnego województwa podlaskiego, po tym jak główny zbór zajęli katolicy.
Największy z cmentarzy należy do rzymskich katolików - mamy więc siódme wyznanie! W środku stoi neogotycka kaplica, lecz nie przejawiamy już jakiejś większej chęci na włóczenie się alejkami, tym bardziej, że teren jest ogromny.
Nie brak tu, oczywiście, zabytków, część nagrobków została odnowiona. Najbardziej jednak rzucił mi się w oczy grób młodego chłopaka, który zginął podczas ataku na World Trade Center. Sylwetka wież nie pozwala go przeoczyć.
Jeśli mam być szczery, to wygląda dość dziwnie. A już napis "zginął w obronie wolności i wiary" jest tu kompletnie nie na miejscu... No, ale...
Nasyciwszy ducha mamy ochotę nasycić i ciało. Kierujemy się w kierunku ścisłego centrum, mijając piękne stare domy.
Dopiero teraz zaliczamy wizytę na suwalskim rynku, bo za taki trzeba uznać Park Konstytucji 3 Maja otoczony obiektami reprezentacyjnymi.
W poszukiwaniu lokalu gastronomicznego widzimy pomnik po dawnej synagodze - uszkodzona przez hitlerowców została rozebrana przez komunistów. Na jej miejscu wybudowano bloki.
W Suwałkach działa jadłodajnia będąca filią litewskiej restauracji z Puńska. Wyobrażaliśmy już sobie jakieś swojskie przysmaki, lecz okazało się, że takowych nie ma. Tzn. dla nas nie było, bo para, która pojawiła się później, dostała bliny... Może jest selekcja klientów? Musieliśmy zadowolić się tradycyjną, suwalską pizzą.
Idąc z powrotem znowu przechodzimy przez rynek - świadczy o tym chociażby zabytkowy ratusz z odwachem z 1844 roku.
W parku siedzą grupki młodzieży, którym sympatycznie z oczu nie patrzy (jest w końcu piątkowy wieczór), zatem nie zatrzymujemy się tutaj zbyt długo. Po drugiej stronie wznosi się konkatedra św. Aleksandra, kolejny przykład klasycyzmu.
Na ostatni wieczór Eco wyczaił knajpę z rockowymi klimatami i takie rzeczywiście znajdujemy . Fajny lokal z niezbyt niskimi cenami, w którym często odbywają się koncerty.
Wracamy przez zasypiające miasto, licząc, że tej nocy również będę spał snem sprawiedliwego...
Jakże się pomyliłem! Kemping położony jest blisko ruchliwej drogi, więc przez całą noc słychać warkot samochodów, zwłaszcza tych ciężkich. Obok pochrapuje Andrzej. To dałoby się jeszcze wytrzymać i już odpływałem do krainy marzeń, gdy... usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś chodził obok namiotów i podlewał kwiatki!
Powtórzył się on jeszcze kilkakrotnie i obudził także Eco.
- Oni nas zaleją! - zawołał dramatycznie.
Na początku nie wiedziałem o co chodzi i właściwie czemu ktoś w nocy postanowił zaopatrzyć kwiaty i krzewy w wodę?! Okazało się, iż na stadionie włączyły się zraszacze - ustawiono je tak idiotycznie, że oprócz murawy oblewały także płot, drogę, krzaki i podchodziły pod nasz namiot! Efekt był taki, że co minutę lub dwie dźwięk atakowanego strumieniem żelastwa i patyków podrywał mnie do góry!
Po kilku kwadransach bezowocnych prób ignorowania tego gówna złapałem śpiwór z karimatą i wściekły poszedłem do sanitariatów. Tam jest wystarczająco dużo miejsca, uwiłem sobie gniazdko pod umywalką i w końcu zasnąłem. Śniły mi się straszne rzeczy, ciągle ktoś mnie dusił, mordował, pojawił się mój dziadek, który strofował za tryb życia, a następnie Eco, który panikował, że zaspaliśmy i spóźnimy się na autobus.
Kilkukrotnie budziłem się zlany potem, zaś o godzinie 4 trzaskające drzwi uświadomiły mi, że oto mam gościa. Mina Holendra w szlafroku (do łazienek chodzili tylko w takich ciuchach) stojącego w wejściu - bezcenna . Biedaczyna na początku nie wiedział, co robić, a przylazł z większą potrzebą .
Budzik ustawiłem na 5-tą, ale właściwie nie musiałem tego robić, bo punktualnie o tej godzinie połowa kamperów zaczęła żyć: ludzie w szlafroczkach udali gremialnie myć, ktoś rozpoczął golenie z takim zapałem, jakby od tego zależało jego życie, inny po raz kolejny postanowił umyć swój wóz...
Spakowaliśmy się i ruszyliśmy pustawymi ulicami.
Mijamy cmentarz oświetlony z innej strony niż wczoraj.
Kościół przy rynkowym parku to kolejna świątynia, która kiedyś była cerkwią.
Niektóre bramy jako żywe przypominają górnośląskie familoki.
Do Warszawy wracamy autobusem tej samej firmy, która nas tu przywiozła tydzień temu. Tym razem jednak nie jest tak fajnie: kierowca kategorycznie nie zgadza się, abyśmy wysiedli... wcześniej! Mamy bilety kupione na plac Defilad, lecz bardziej pasowałby Dworzec Wileński.
- Kupiliście do centrum, to pojedziecie do centrum - decyduje chłop, który każde swoje zdanie wyrzuca niczym kapral w wojsku.
Rozumiem, gdybyśmy chcieli zajechać przystanek dalej, ale wcześniej? Nie wiem czy to taka polityka przedsiębiorstwa czy zły humor jednego osobnika; z pewnością czysty idiotyzm.
W ogóle trasa do stolicy RP jest pokręcona, bo zahaczamy jeszcze o... Mazury: trzy przystanki w Ełku, następnie metropolie typu Stawiski, w których nikt nie wsiada i nikt nie wychodzi.
Jedynym plusem jest podziwianie nowych krajobrazów - na zdjęciu kościół w mazurskich Sędkach (Sentken, Schönhorst) nad jeziorem Selmęt Wielki.
Przy Dworcu Wileńskim próbujemy jednak wysiąść i wziąć nasze bagaże, lecz kierowca jest nieugięty. Rzeczywiście pozostaje nam jechać do ścisłego centrum... Pod Pałacem Królewskim morze ludzi, zupełnie jakby rozdawali coś za darmo...
Wychodzimy pod PKiN. Straszny upał, podobny do tego z poprzedniej soboty. W Darze Stalina dla Narodu Polskiego również kolejka jak za komuny, chyba do wind. My korzystamy tylko z darmowych kibelków.
Przejeżdżamy metrem pod Wisłą i docieramy pod interesujący nas Dworzec Wileński. Przez upartego kierowcę autobusu straciliśmy co najmniej 45 minut...
Korzystając z okazji zaglądamy do pobliskiego Soboru Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny - głównej cerkwi polskiego kościoła prawosławnego. Wybudowana w latach 60. XIX wieku jest jedną z dwóch, które przetrwały likwidację świątyń ortodoksyjnych w okresie międzywojennym. Niestety, nawet tak ważny kościół ma zamknięte na klucz drzwi.
W okolicach Warszawy Wschodniej wpadamy do spelunki na ostatnie piwo, a że nie ma tam jedzenia, to przynosimy je z niedalekiego "chińczyka".
Śpiesząc się na pociąg Grzesiek porywa moją niedokończoną porcję i, przekonany, że opakowanie jest puste, wyrzuca je do śmieci. Już drugi raz w ostatnim czasie muszę grzebać w hasioku, aby uratować ważną rzecz .
W zugu - dla odmiany od autobusu - jedziemy przyjemnie i wygodnie, bo niemal całą podróż na Śląsk mamy przedział tylko dla siebie...
I tak kolejna wschodnia wyprawa przeszła do historii.
Tym razem przywitały nas dodatkowo korkiem-gigantem; autobus PKS-u bardzo wolno pokonywał kolejne metry, aby w końcu wysadzić nas na dworcu. Nareszcie!
Ostatnią noc na Suwalszczyźnie postanowiliśmy spędzić jak ludzie na oficjalnym kempingu. Kilka lat temu było to nie do pomyślenia, liczyło się tylko spanie na dziko i jak najbardziej prymitywne . Czasy się jednak zmieniają, już rok temu doceniliśmy nocleg pod dachem w PTSM-ie w Chełmie, po którym wypoczęci i czyści mogliśmy wracać do domu.
Suwalski kemping znajduje się w okolicach zalewu Arkadia, więc musimy przejść do niego przez centrum. Jest to dobra okazja aby trochę dokładniej poznać stolicę regionu, w której jestem trzeci raz.
Plac przy ulicy Sejneńskiej zawsze braliśmy za rynek, a okazuje się, że to jest... park. Jak dla mnie zbyt mało w nim roślinności, aby mógł nosić tą nazwę.
Zabudowa w ogóle nam się tu nie podoba - obok starych kamienic powciskano współczesne budowle żałośnie imitujące dawny styl. To jest właśnie to, co określiłem na początku kiczem - byle jak, nie musi pasować, pstrokacizna. Ważne, że są duże reklamy, najlepiej jeszcze migające.
Oddalając się od tego miejsca pojawia się więcej obiektów z czasów carskich - głównie cegła, ale i drewniany dom się trafi.
Przy ruchliwym skrzyżowaniu klasycystyczny kościół ewangelicki (jedyny czynny tego wyznania na Suwalszczyźnie).
W tym momencie tracę orientację, bo nic nie zgadza się z mapą, którą sfotografowałem obok dworca autobusowego. Eco jednak uspokaja, że wszystko jest w porządku... Miał rację - po prostu droga, którą zaczęliśmy iść, była na tyle nowa, że na tablicy jej jeszcze nie uwzględnili.
Widząc zalew Arkadia, którego początki sięgają XVIII wieku, wiemy już, że jesteśmy blisko.
Kemping działa przy stadionie, na którym swoje mecze rozgrywają Wigry Suwałki (obecnie - 2017 rok - I liga piłkarska, czyli de facto II). Sam stadion jest po renowacji, mieści około 3 tysięcy kibiców.
Na polskim kempingu nie spałem od 15 lat, byłem ciekaw co zastanę. Klimat jak z dobrych obiektów zagranicznych: czyściutko, trawa przycięta, w toaletach można jeść z ziemi. Namiotów zero, same kampery z Holendrami, Francuzami i Belgami w dojrzałym wieku.
Minusy też są - ziemia bardzo twarda, pod prysznicem trzeba ciągle wciskać knefel, aby leciała woda, bo inaczej po kilku sekundach się wyłącza. Podobno jak jest za gorąca (nie możemy sami jej regulować), to należy... uruchomić krany zewnętrzne, aby zrównoważyć temperaturę . Podobno zawaliła firma dokonująca remontu części sanitarnej i zamontowała takie dziwne ustrojstwa, chociaż według planów miały być inne. Zamknięta jest też kuchnia i suszarnia...
Nic to, rozstawiamy namioty obok huśtawek dla dzieci.
Sympatyczny pan z recepcji opowiada nam o niedalekim cmentarzu, na którym chowano zmarłych aż z siedmiu różnych wyznań. Miałem te miejsce zaznaczone już wcześniej, więc jest to nasz pierwszy cel wieczornego spaceru, gdy w końcu zmyliśmy brudy podróży.
Przed wejściem na teren OSiRu stoi... warszawska Syrenka z piłką w łapie . Chyba jakieś pokłosie EURO 2012... W tle - za zalewem - jaśnieje bryła kościoła św. Piotra i Pawła. Wybudowano go w 1900 roku jako cerkiew garnizonową pod wezwaniem Aleksandra Newskiego.
Zespół cmentarzy zaczyna się o parę minut drogi od kempingu. Jako pierwsza od naszej strony trafia się nekropolia muzułmańska, założona na początku ubiegłego wieku. W czasach Imperium Rosyjskiego Сувалки były miastem garnizonowym - wojsko silnie zdominowało życie stolicy guberni. W jego szeregach służyła niewielka grupa muzułmanów (głównie Tatarów), którym pozwolono dokonywać tutaj pochówków. Do naszych czasów nie zachował się jednak żaden nagrobek.
Po sąsiedzku spoczywali żydzi. Podobnie jak u wyznawców Mahometa wejście zagradza brama z kłódką. Powieszono na niej kartkę, że klucze znajdują się w urzędzie miejskim. Świetnie, to prawie nam po drodze...
Kirkut rozpoczął działalność stulecie wcześniej niż cmentarz islamski, zniszczyli go Niemcy. W okresie PRL-u trochę go uporządkowano, ocalałe macewy wsadzono w mur, postawiono też pomnik. Pozostaje nam obejrzeć to zza krat.
Cmentarz prawosławny był dla nas najbardziej interesujący, m.in. z powodu pięknej, drewnianej cerkiewki Wszystkich Świętych z 1892 roku. Takich zabytków trochę zabrakło podczas tegorocznej wędrówki, teraz mogę nasycić oczy.
Między drzewami i trawą nagrobki datowane na połowę 19. stulecia. Utworzono wtedy parafię prawosławną, kiedy do miasta przyjechali carscy urzędnicy wraz z rodzinami oraz żołnierze. Są też groby całkiem nowe.
W tylnej części znajduje się mniejsza, wydzielona kwatera staroobrzędowców. To już druga nekropolia tej grupy religijnej podczas wyjazdu - pierwszą odwiedziłem przy jeziorze Sztabinki. Tutaj zaskakuje mnie ilość świeżych dat śmierci - mimo, że wyznawcy tej odmiany prawosławia są społecznością mikroskopijną w skali kraju, to jednak nadal aktywną. Na wszystkich grobach tradycyjne krzyże prawosławne z trzema belkami, u prawosławnych "normalnych" sporo krzyży tzw. ruskich z dwiema belkami.
Inne zauważone różnice to znacznie częściej użyta u starowierców cyrylica oraz rosyjskobrzmiące imiona i nazwiska. Trudno się jednak dziwić, skoro są potomkami uchodźców z państwa carów.
Cztery wyznania "zaliczone", za niewielkim murkiem są kolejne dwa - tym razem ewangelicy: luteranie oraz nieliczni kalwini (opisani przez pracownika kempingu jako adwentyści). W tym miejscu nie jestem w stanie określić, którzy to którzy. Niektóre starsze napisy są w języku niemieckim, bowiem wielu ewangelików przybyło do Suwałk z Mazur.
Przy głównej ścieżce stoi niezbyt ładna kaplica cmentarna, podobno z początku XIX wieku. Przez kilka lat po ostatniej wojnie była jedynym obiektem luterańskim Suwałk i całego obecnego województwa podlaskiego, po tym jak główny zbór zajęli katolicy.
Największy z cmentarzy należy do rzymskich katolików - mamy więc siódme wyznanie! W środku stoi neogotycka kaplica, lecz nie przejawiamy już jakiejś większej chęci na włóczenie się alejkami, tym bardziej, że teren jest ogromny.
Nie brak tu, oczywiście, zabytków, część nagrobków została odnowiona. Najbardziej jednak rzucił mi się w oczy grób młodego chłopaka, który zginął podczas ataku na World Trade Center. Sylwetka wież nie pozwala go przeoczyć.
Jeśli mam być szczery, to wygląda dość dziwnie. A już napis "zginął w obronie wolności i wiary" jest tu kompletnie nie na miejscu... No, ale...
Nasyciwszy ducha mamy ochotę nasycić i ciało. Kierujemy się w kierunku ścisłego centrum, mijając piękne stare domy.
Dopiero teraz zaliczamy wizytę na suwalskim rynku, bo za taki trzeba uznać Park Konstytucji 3 Maja otoczony obiektami reprezentacyjnymi.
W poszukiwaniu lokalu gastronomicznego widzimy pomnik po dawnej synagodze - uszkodzona przez hitlerowców została rozebrana przez komunistów. Na jej miejscu wybudowano bloki.
W Suwałkach działa jadłodajnia będąca filią litewskiej restauracji z Puńska. Wyobrażaliśmy już sobie jakieś swojskie przysmaki, lecz okazało się, że takowych nie ma. Tzn. dla nas nie było, bo para, która pojawiła się później, dostała bliny... Może jest selekcja klientów? Musieliśmy zadowolić się tradycyjną, suwalską pizzą.
Idąc z powrotem znowu przechodzimy przez rynek - świadczy o tym chociażby zabytkowy ratusz z odwachem z 1844 roku.
W parku siedzą grupki młodzieży, którym sympatycznie z oczu nie patrzy (jest w końcu piątkowy wieczór), zatem nie zatrzymujemy się tutaj zbyt długo. Po drugiej stronie wznosi się konkatedra św. Aleksandra, kolejny przykład klasycyzmu.
Na ostatni wieczór Eco wyczaił knajpę z rockowymi klimatami i takie rzeczywiście znajdujemy . Fajny lokal z niezbyt niskimi cenami, w którym często odbywają się koncerty.
Wracamy przez zasypiające miasto, licząc, że tej nocy również będę spał snem sprawiedliwego...
Jakże się pomyliłem! Kemping położony jest blisko ruchliwej drogi, więc przez całą noc słychać warkot samochodów, zwłaszcza tych ciężkich. Obok pochrapuje Andrzej. To dałoby się jeszcze wytrzymać i już odpływałem do krainy marzeń, gdy... usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś chodził obok namiotów i podlewał kwiatki!
Powtórzył się on jeszcze kilkakrotnie i obudził także Eco.
- Oni nas zaleją! - zawołał dramatycznie.
Na początku nie wiedziałem o co chodzi i właściwie czemu ktoś w nocy postanowił zaopatrzyć kwiaty i krzewy w wodę?! Okazało się, iż na stadionie włączyły się zraszacze - ustawiono je tak idiotycznie, że oprócz murawy oblewały także płot, drogę, krzaki i podchodziły pod nasz namiot! Efekt był taki, że co minutę lub dwie dźwięk atakowanego strumieniem żelastwa i patyków podrywał mnie do góry!
Po kilku kwadransach bezowocnych prób ignorowania tego gówna złapałem śpiwór z karimatą i wściekły poszedłem do sanitariatów. Tam jest wystarczająco dużo miejsca, uwiłem sobie gniazdko pod umywalką i w końcu zasnąłem. Śniły mi się straszne rzeczy, ciągle ktoś mnie dusił, mordował, pojawił się mój dziadek, który strofował za tryb życia, a następnie Eco, który panikował, że zaspaliśmy i spóźnimy się na autobus.
Kilkukrotnie budziłem się zlany potem, zaś o godzinie 4 trzaskające drzwi uświadomiły mi, że oto mam gościa. Mina Holendra w szlafroku (do łazienek chodzili tylko w takich ciuchach) stojącego w wejściu - bezcenna . Biedaczyna na początku nie wiedział, co robić, a przylazł z większą potrzebą .
Budzik ustawiłem na 5-tą, ale właściwie nie musiałem tego robić, bo punktualnie o tej godzinie połowa kamperów zaczęła żyć: ludzie w szlafroczkach udali gremialnie myć, ktoś rozpoczął golenie z takim zapałem, jakby od tego zależało jego życie, inny po raz kolejny postanowił umyć swój wóz...
Spakowaliśmy się i ruszyliśmy pustawymi ulicami.
Mijamy cmentarz oświetlony z innej strony niż wczoraj.
Kościół przy rynkowym parku to kolejna świątynia, która kiedyś była cerkwią.
Niektóre bramy jako żywe przypominają górnośląskie familoki.
Do Warszawy wracamy autobusem tej samej firmy, która nas tu przywiozła tydzień temu. Tym razem jednak nie jest tak fajnie: kierowca kategorycznie nie zgadza się, abyśmy wysiedli... wcześniej! Mamy bilety kupione na plac Defilad, lecz bardziej pasowałby Dworzec Wileński.
- Kupiliście do centrum, to pojedziecie do centrum - decyduje chłop, który każde swoje zdanie wyrzuca niczym kapral w wojsku.
Rozumiem, gdybyśmy chcieli zajechać przystanek dalej, ale wcześniej? Nie wiem czy to taka polityka przedsiębiorstwa czy zły humor jednego osobnika; z pewnością czysty idiotyzm.
W ogóle trasa do stolicy RP jest pokręcona, bo zahaczamy jeszcze o... Mazury: trzy przystanki w Ełku, następnie metropolie typu Stawiski, w których nikt nie wsiada i nikt nie wychodzi.
Jedynym plusem jest podziwianie nowych krajobrazów - na zdjęciu kościół w mazurskich Sędkach (Sentken, Schönhorst) nad jeziorem Selmęt Wielki.
Przy Dworcu Wileńskim próbujemy jednak wysiąść i wziąć nasze bagaże, lecz kierowca jest nieugięty. Rzeczywiście pozostaje nam jechać do ścisłego centrum... Pod Pałacem Królewskim morze ludzi, zupełnie jakby rozdawali coś za darmo...
Wychodzimy pod PKiN. Straszny upał, podobny do tego z poprzedniej soboty. W Darze Stalina dla Narodu Polskiego również kolejka jak za komuny, chyba do wind. My korzystamy tylko z darmowych kibelków.
Przejeżdżamy metrem pod Wisłą i docieramy pod interesujący nas Dworzec Wileński. Przez upartego kierowcę autobusu straciliśmy co najmniej 45 minut...
Korzystając z okazji zaglądamy do pobliskiego Soboru Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny - głównej cerkwi polskiego kościoła prawosławnego. Wybudowana w latach 60. XIX wieku jest jedną z dwóch, które przetrwały likwidację świątyń ortodoksyjnych w okresie międzywojennym. Niestety, nawet tak ważny kościół ma zamknięte na klucz drzwi.
W okolicach Warszawy Wschodniej wpadamy do spelunki na ostatnie piwo, a że nie ma tam jedzenia, to przynosimy je z niedalekiego "chińczyka".
Śpiesząc się na pociąg Grzesiek porywa moją niedokończoną porcję i, przekonany, że opakowanie jest puste, wyrzuca je do śmieci. Już drugi raz w ostatnim czasie muszę grzebać w hasioku, aby uratować ważną rzecz .
W zugu - dla odmiany od autobusu - jedziemy przyjemnie i wygodnie, bo niemal całą podróż na Śląsk mamy przedział tylko dla siebie...
I tak kolejna wschodnia wyprawa przeszła do historii.
gdyby komuś jakimś cudem było nie dość zdjęć, to pokaźna gama jest tu: https://goo.gl/photos/1VgNE5x2tFf8wP7y9
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Nocowałem przy kempingu 2 noce i prawie za grosze, ale ci ze Ślůnska za zeta to by krowę do stolicy gonili, więc mogliście zaoszczędzić na transporcie powrotnym.
Nie jestem ciekawy, ale po cholerę wracaliście na Dworzec Wileński zamiast na Dworzec Zachodni. Pierwszy raz w stolicy?
Nie jestem ciekawy, ale po cholerę wracaliście na Dworzec Wileński zamiast na Dworzec Zachodni. Pierwszy raz w stolicy?
Ostatnio zmieniony 2017-06-12, 22:17 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:ludzie w szlafroczkach udali gremialnie myć,
To w jakiej gwarze?
Mi zdarzyło się, że nie chciał nas kierowca wyrzucić na przystanku, który nie obsługiwał (co rozumiem), choć często tak się udawało wysiąść. Ale min na pewno w PKSie nigdy się nie udało. Mimo wszystko dziwne zachowanie kierowcy...
ceper pisze:Nie jestem ciekawy, ale po cholerę wracaliście na Dworzec Wileński zamiast na Dworzec Zachodni.
bo pociąg z Zachodniego nie jeździł - ot, taki drobiazg
Piotrek pisze:Mimo wielu świetnych miejsc jakie przeszliście, to najbardziej chyba podoba mi się ten totalny luz podczas całego wypadu . I pamiętam, że w poprzednich Twoich/Waszych wyjazdach na wschód zawsze ten luz był.
luz to podstawa, tam się nie ma co spieszyć
laynn pisze:To w jakiej gwarze?
"się" zeżarło
laynn pisze:Mimo wszystko dziwne zachowanie kierowcy...
może też miał ciężką noc??
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Jechał i się tu zatrzymał sobotni pociąg TLK Wysocki z Warsaw East na Ślůnsk. Pendolino też się zatrzymuje.Pudelek pisze:ceper napisał/a:
Nie jestem ciekawy, ale po cholerę wracaliście na Dworzec Wileński zamiast na Dworzec Zachodni.
bo pociąg z Zachodniego nie jeździł
I na koniec zmarnować weekend? Podczas wyjazdu raczej wykreślam punkty programu w ramach planu B.
Eco nie do poznania bez kapelusza. Skradziono mu, zgubił czy zamienił na dobra luksusowe?
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Chyba nie do końca zrozumiałeś - pociąg zaczynał bieg na Wschodniej, a nam chodziło o pierwszą stację, aby na spokojnie wejść do pociągu, poukładać plecaki na górę i uniknąć burdelu przy tłumie ludzi, jak na Centralnym i na Zachodnim zazwyczaj występuje Zresztą z PKiN na Zachodni też musielibyśmy dojechać i tracić czas
Eco uznał, że będzie za długo i za ciepło na grzanie się w kapeluszu
Eco uznał, że będzie za długo i za ciepło na grzanie się w kapeluszu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Autobus z Suwałk jedzie też na Warsaw West, a nawet na Okęcie (na aerofobię pomaga setka).
Jadąc nad morze z rowerem wybieram I klasę TLK (rower 2 wagony dalej), gdzie zwykle miałem przedział dla siebie.
Wy z pewnością wybieraliście wagony gorszego sortu...
Jadąc nad morze z rowerem wybieram I klasę TLK (rower 2 wagony dalej), gdzie zwykle miałem przedział dla siebie.
Wy z pewnością wybieraliście wagony gorszego sortu...
Za 6 zeta mógł sobie przymocować do ronda kapelusza wiatraczek na baterię R6, miałby nieoceniony komfort i wzbudziłby jeszcze większe zainteresowanie wśród miejscowych.Pudelek pisze:Eco uznał, że będzie za długo i za ciepło na grzanie się w kapeluszu
ceper pisze:Autobus z Suwałk jedzie też na Warsaw West,
przeczytaj jeszcze raz to co napisałem wyżej: nam chodziło o pierwszą stację
A inna sprawa jest taka, że kupując bilet przez Polskiego Busa na firmę partnerską (Żak Express) mamy do wyboru tylko jeden przystanek - w centrum. Inne przystanki w W-wie są dostępne tylko przez stronę ŻE. Ale o tym dowiedzieliśmy się na miejscu i chyba więcej z tej firmy nie skorzystamy
Ostatnio zmieniony 2017-06-13, 11:43 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Musze to opatentować. Aby jechać nad morze pociągiem, ruszyć najpierw do Zakopca lub Bielska-Białej. Takie połączenie nadmorsko-górskiego wypadu.
W czasach młodości śmigałem piechotą na odcinku Warszawa Wschodnia - bazar Różyckiego - Warszawa Główna i z bagażem chyba cięższym wówczas ode mnie, a tu młodzież korzysta z metra. Mam nadzieję, że jako atrakcji turystycznej niż środka transportu.
Coś Eco tu nie zagląda od czasu wątku z dobrem wspólnym.
Edit:
W czasach młodości śmigałem piechotą na odcinku Warszawa Wschodnia - bazar Różyckiego - Warszawa Główna i z bagażem chyba cięższym wówczas ode mnie, a tu młodzież korzysta z metra. Mam nadzieję, że jako atrakcji turystycznej niż środka transportu.
Coś Eco tu nie zagląda od czasu wątku z dobrem wspólnym.
Edit:
Taki nieśpieszny luz, a jednak wszystko dopięte na ostatni guzik. Nawet przy braku czasu (on mnie tylko limituje), to jednak zawsze zakładam różne warianty powrotu. Smartfon i plastik czasem bywają przydatne.Pudelek pisze:kupując bilet przez Polskiego Busa
Ostatnio zmieniony 2017-06-13, 12:05 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 33 gości