Nadbużańska przygoda - wschodnie rubieże po raz wtóry
Środa, piąty dzień włóczęgi po nadbużańskich terenach. Poranek w lasku obok Hanny znów upalny.
Przypomina mi lasy nad Bałtykiem.
Tradycyjnie rano nie śpieszy nam się. Śniadanie, potem jeszcze relaks na skraju pola.
Z powrotem wchodzimy na czerwony szlak, którym łaziliśmy wczoraj i był tak słabo oznakowany. Na szczęście tutaj prowadzi dość szerokimi drogami nie- lub słabo utwardzonymi.
Na polach trwają prace, więc co chwilę mija nas ciągnik. A oprócz tego sielsko...
Na winklu przy kapliczce robimy postój, który niektórzy wykorzystują na opalanie się. Potem krajobraz trochę się zmienia, przechodzimy obok dawnego PGR-u oraz przez przysiółek Hanny - Osiamczuki. W gniazdach widać młode bociany.
Leniwie mijają kolejne metry, szlak zaś kajś zniknął, ale idziemy w dobrym kierunku, więc nie rozpaczamy z tego powodu.
Po dłuższym czasie dochodzimy do piaszczystej drogi, prowadzącej w jedną stronę do mostku nad jakimś strumykiem, a w drugą do najbliższej wioski. I szlak wraca przed nasze oczy
Tu też rolnicy pracują na swoich gruntach, a że w większości czynią to wiekowymi już maszynami bez dachów, a o klimie nawet nie mówiąc, to nie zazdrościmy im.
Po lewej stronie boćki i muliste jeziorka.
Pojawiają się domy - to wioska Dołhobrody (Долхоброди). Jak wszędzie - sporo tu drewnianych domów, jednak nie tak zdobionych jak na właściwym Podlasiu.
W taki gorąc chciałoby się usiąść w cieniu i napić czegoś zimnego, więc szukamy sklepu. Do tej pory był w niemal każdej miejscowości, jest więc duża szansa, że i tutaj go znajdziemy. O radości, sklep stoi w środku wsi!
Siadamy z boku, pod daszkiem specjalnie przygotowanym na tą okazję
Wypijamy kilka napojów piwopodobnych, dokonujemy też przygotowania jajecznicy, która jest tradycyjną potrawą wschodnich wypraw - bez niej wypad byłby nieważny
Co jakiś czas podchodzą do naszego kącika miejscowi i łapczywie osuszają swoje butelki. Głównie w ciszy, jednak jeden był bardziej rozmowny i poinformował, że w naszym dzisiejszym miejscu docelowym nie tylko mają jeszcze większy sklep, ale nawet bar To ostatnie ucieszyło nas najbardziej, bo ostatnia odwiedzona przez nas knajpa to Terespol, a jednak picie pod sklepem to nie to samo, co w lokalu
Na odchodnym pod przybytek podjeżdża Straż Graniczna, lecz nas zlewają. My też ich zlewamy i suniemy na przystanek do znanej od paru dni drogi wojewódzkiej.
Busem, ten samym który woził nas już dwa razy, transportujemy się do Różanki (Ружанка). Wieś nad samym Bugiem, kiedyś miasteczko rywalizujące z Włodawą; stał tutaj pałac z XVIII wieku, który nie przetrwał wojen światowych, działał duży folwark Zamoyskich.
Nas jednak najbardziej w tym momencie interesuje obiecana knajpa i wkrótce ją znajdujemy
Zimna Perła w takich kufelkach - co za zestaw!
Spędzamy pod parasolami duuużo czasu - robimy zakupy, chłopaki grają w siatkonogę, co odczuwają też pobliskie samochody
Zbieramy się dopiero, gdy zaczyna robić się ciemno. Na nocleg wybraliśmy wiatę nad samym Bugiem, o której dowiedzieliśmy się od... no właśnie, nie pamiętam już od kogo czy skąd. W każdym razie w Różance na pewno miała być wiata. Co prawda barmanki z knajpy na wieść o noclegu w tamtym miejscu robiły trochę przerażone miny, że Straży Granicznej się to nie spodoba, ale uspokoiliśmy je, że mamy namiary na pograniczników i o wszystkim ich zawiadomimy.
Nie zdążyliśmy. Najpierw szukaliśmy wiaty, klucząc koło neogotyckiego kościoła w centrum.
Znaleźliśmy dużą wieżę widokową stojącą obok OSP, ale to na pewno nie była ta wiata. Ruszyłem z Eco na poszukiwanie właściwego celu, lecz bezskutecznie. W końcu dzwoni do nas Buba, opowiadając iż mają wizytę SG pod wieżą. Już ktoś z życzliwych mieszkańców doniósł o podejrzanych typach łażących po wsi i wysłano patrol. Dla nas było to lepiej, bo nie musieliśmy sami do nich dzwonić, wskazali nam też drogę do "naszej" wiaty...
Stała faktycznie nad samą rzeką, kilkanaście metrów od słupka granicznego i niewiele dalej od białoruskiego brzegu.
Wiata bardziej imprezowa niż noclegowa z nie do końca szczelnym dachem, ale na szczęście oprócz paru kropel które miały w nocy spaść na Bubę nie odnotowano większych strat
Poranek miałem dramatyczny, gdyż najpierw wydawało mi się, że zgubiłem akumulator, a potem kartę do aparatu! Odnalazło się jedno i drugie, lecz kilka siwych włosów przybyło na brodzie...
Na pożegnanie z Bugiem robię zdjęcie z faną
Na przecince widać białoruski słupek.
Kawałek od wiaty ciągną się sypiące mury okalające dawny pałacowy park.
Park podupadł ostatecznie w PRL-u, choć wśród zdziczałej roślinności stoją niszczejące budynki i ich resztki. Na fragmencie powstało boisko, na którym grają piłkarze LZS-u "Płomień".
Więcej zostało z folwarku - m.in. mocno nakruszona czasem brama wjazdowa i oficyna pałacowa.
Kilkaset metrów dalej są też obiekty takie jak dawna gorzelnia i magazyny, jednak nie zapisałem sobie tego przed wyjazdem i na miejscu o nich zapomnieliśmy
Chodnikami z krawężnikami pomalowanymi na biało wracamy do głównej drogi, skąd zabierze nas poranny bus.
Przystanek jest jakiś dziwny - na środku wygląda jakby ktoś się wysikał, a potem przykrył gałęziami, są też napisy o Kaczyńskim i żydach jeb...ych, ale najbardziej zaskoczył PKS, który przyjechał pełny (dotychczas spotykaliśmy wyłącznie niemal puste). Na szczęście kierowca się ulitował i wpuścił na te kilka kilometrów do Włodawy...
Przypomina mi lasy nad Bałtykiem.
Tradycyjnie rano nie śpieszy nam się. Śniadanie, potem jeszcze relaks na skraju pola.
Z powrotem wchodzimy na czerwony szlak, którym łaziliśmy wczoraj i był tak słabo oznakowany. Na szczęście tutaj prowadzi dość szerokimi drogami nie- lub słabo utwardzonymi.
Na polach trwają prace, więc co chwilę mija nas ciągnik. A oprócz tego sielsko...
Na winklu przy kapliczce robimy postój, który niektórzy wykorzystują na opalanie się. Potem krajobraz trochę się zmienia, przechodzimy obok dawnego PGR-u oraz przez przysiółek Hanny - Osiamczuki. W gniazdach widać młode bociany.
Leniwie mijają kolejne metry, szlak zaś kajś zniknął, ale idziemy w dobrym kierunku, więc nie rozpaczamy z tego powodu.
Po dłuższym czasie dochodzimy do piaszczystej drogi, prowadzącej w jedną stronę do mostku nad jakimś strumykiem, a w drugą do najbliższej wioski. I szlak wraca przed nasze oczy
Tu też rolnicy pracują na swoich gruntach, a że w większości czynią to wiekowymi już maszynami bez dachów, a o klimie nawet nie mówiąc, to nie zazdrościmy im.
Po lewej stronie boćki i muliste jeziorka.
Pojawiają się domy - to wioska Dołhobrody (Долхоброди). Jak wszędzie - sporo tu drewnianych domów, jednak nie tak zdobionych jak na właściwym Podlasiu.
W taki gorąc chciałoby się usiąść w cieniu i napić czegoś zimnego, więc szukamy sklepu. Do tej pory był w niemal każdej miejscowości, jest więc duża szansa, że i tutaj go znajdziemy. O radości, sklep stoi w środku wsi!
Siadamy z boku, pod daszkiem specjalnie przygotowanym na tą okazję
Wypijamy kilka napojów piwopodobnych, dokonujemy też przygotowania jajecznicy, która jest tradycyjną potrawą wschodnich wypraw - bez niej wypad byłby nieważny
Co jakiś czas podchodzą do naszego kącika miejscowi i łapczywie osuszają swoje butelki. Głównie w ciszy, jednak jeden był bardziej rozmowny i poinformował, że w naszym dzisiejszym miejscu docelowym nie tylko mają jeszcze większy sklep, ale nawet bar To ostatnie ucieszyło nas najbardziej, bo ostatnia odwiedzona przez nas knajpa to Terespol, a jednak picie pod sklepem to nie to samo, co w lokalu
Na odchodnym pod przybytek podjeżdża Straż Graniczna, lecz nas zlewają. My też ich zlewamy i suniemy na przystanek do znanej od paru dni drogi wojewódzkiej.
Busem, ten samym który woził nas już dwa razy, transportujemy się do Różanki (Ружанка). Wieś nad samym Bugiem, kiedyś miasteczko rywalizujące z Włodawą; stał tutaj pałac z XVIII wieku, który nie przetrwał wojen światowych, działał duży folwark Zamoyskich.
Nas jednak najbardziej w tym momencie interesuje obiecana knajpa i wkrótce ją znajdujemy
Zimna Perła w takich kufelkach - co za zestaw!
Spędzamy pod parasolami duuużo czasu - robimy zakupy, chłopaki grają w siatkonogę, co odczuwają też pobliskie samochody
Zbieramy się dopiero, gdy zaczyna robić się ciemno. Na nocleg wybraliśmy wiatę nad samym Bugiem, o której dowiedzieliśmy się od... no właśnie, nie pamiętam już od kogo czy skąd. W każdym razie w Różance na pewno miała być wiata. Co prawda barmanki z knajpy na wieść o noclegu w tamtym miejscu robiły trochę przerażone miny, że Straży Granicznej się to nie spodoba, ale uspokoiliśmy je, że mamy namiary na pograniczników i o wszystkim ich zawiadomimy.
Nie zdążyliśmy. Najpierw szukaliśmy wiaty, klucząc koło neogotyckiego kościoła w centrum.
Znaleźliśmy dużą wieżę widokową stojącą obok OSP, ale to na pewno nie była ta wiata. Ruszyłem z Eco na poszukiwanie właściwego celu, lecz bezskutecznie. W końcu dzwoni do nas Buba, opowiadając iż mają wizytę SG pod wieżą. Już ktoś z życzliwych mieszkańców doniósł o podejrzanych typach łażących po wsi i wysłano patrol. Dla nas było to lepiej, bo nie musieliśmy sami do nich dzwonić, wskazali nam też drogę do "naszej" wiaty...
Stała faktycznie nad samą rzeką, kilkanaście metrów od słupka granicznego i niewiele dalej od białoruskiego brzegu.
Wiata bardziej imprezowa niż noclegowa z nie do końca szczelnym dachem, ale na szczęście oprócz paru kropel które miały w nocy spaść na Bubę nie odnotowano większych strat
Poranek miałem dramatyczny, gdyż najpierw wydawało mi się, że zgubiłem akumulator, a potem kartę do aparatu! Odnalazło się jedno i drugie, lecz kilka siwych włosów przybyło na brodzie...
Na pożegnanie z Bugiem robię zdjęcie z faną
Na przecince widać białoruski słupek.
Kawałek od wiaty ciągną się sypiące mury okalające dawny pałacowy park.
Park podupadł ostatecznie w PRL-u, choć wśród zdziczałej roślinności stoją niszczejące budynki i ich resztki. Na fragmencie powstało boisko, na którym grają piłkarze LZS-u "Płomień".
Więcej zostało z folwarku - m.in. mocno nakruszona czasem brama wjazdowa i oficyna pałacowa.
Kilkaset metrów dalej są też obiekty takie jak dawna gorzelnia i magazyny, jednak nie zapisałem sobie tego przed wyjazdem i na miejscu o nich zapomnieliśmy
Chodnikami z krawężnikami pomalowanymi na biało wracamy do głównej drogi, skąd zabierze nas poranny bus.
Przystanek jest jakiś dziwny - na środku wygląda jakby ktoś się wysikał, a potem przykrył gałęziami, są też napisy o Kaczyńskim i żydach jeb...ych, ale najbardziej zaskoczył PKS, który przyjechał pełny (dotychczas spotykaliśmy wyłącznie niemal puste). Na szczęście kierowca się ulitował i wpuścił na te kilka kilometrów do Włodawy...
Ostatnio zmieniony 2016-06-28, 16:20 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Włodawa (וולאָדאַווע, Володава, Валодава) - miasto trzech kultur: polskiej, rusińskiej i żydowskiej. W przeszłości oczywiście, lecz miejscowość reklamuje się tym na każdym kroku. Dziś się o tym nie przekonamy, gdyż busik wywozi nas na dworzec autobusowy, położony daleko od centrum.
Wychodzimy i zastanawiamy się co robić - odpowiedzią staje się pobliski bar "Rondo". Bardzo fajne miejsce z sympatyczną obsługą i smacznym jedzeniem. Dawno nie siedziałem w tak fajnym przybytku.
Spędzamy tu trochę czasu w oczekiwaniu na autobus; dziś mamy bowiem zamiar odbić od granicy i Bugu na zachód do Poleskiego Parku Narodowego. Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w tych rejonach to grzechem byłoby tam nie zajrzeć.
Autobusem jest trzęsący się Autosan z kierowcą w rozpiętej koszuli - od razu czuć klimat
Przesiadkę mamy w Starym Brusie, około 20 km od Włodawy. Senna siedziba gminy z kilkoma sklepami.
Zostawiam towarzystwo pod jednym z nich i idę zobaczyć jedyny zabytek miejscowości - kościół Matki Boskiej Częstochowskiej. Wybudowano go na początku XIX wieku jako cerkiew unicką, od 1875 była prawosławna, a od 1918 katolicki. Wejście ozdobione jest dwoma kolumnami przez co wygląda z daleka jak pałac.
Za kościołem rozciąga się przypałacowy park z resztkami zabudowań dworskich, ale są zamieszkałe, więc nie podchodzę bliżej.
Z góry obserwuje mnie bocian. Choć chyba bardziej swoje potomstwo.
Następnym połączeniem przemieszczamy się do Pieszowoli przy północnej granicy Poleskiego PN. Kierowca specjalnie dla nas zatrzymuje się pod samym sklepem
Sklep jest z gatunku tych, gdzie człowiek ma ochotę usiąść, nawet jeśli początkowo chciał iść już dalej.
Wkrótce pojawia się miejscowy - Leszek. Twierdzi, że kosił za płotem trawę i zobaczywszy turystów postanawia się dosiąść. Niestety, Leszek jest namolny. To chyba jedyny osobnik podczas całego wyjazdu, który był tak męczący. Gada bez ładu i składu, żali się, iż obecnie jest samotny i szuka wybranki. W oko wpada mu Buba i nie przeszkadza mu fakt nawet jej stan cywilny Zaczyna snuć jakieś plany o pierścionkach i kwiatach, my z kolei sobie wyobrażamy jak by je przyniósł w jednym zębie, który mu pozostał
W końcu decydujemy się już pójść, bo kontakt z nim traci się coraz bardziej. Aby czasem nas nie odwiedził w nocy informujemy, że ruszamy pieszo w kierunku Włodawy, w co chyba nie wierzy
Pieszowola nie posiada specjalnych zabytków, ale ogólna zabudowa jakoś się komponuje z drzewami wzdłuż drogi, widać też jakiś pałacyk czy dawną szkołę (na ścianie jest tabliczka z napisem "Punkt filialny").
Drogę do Poleskiego PN znaczą tablice z żółwiem. Czyżby mieli tu więcej wolnych turystów?
Szutrowa droga kiedyś była aleją dworską. Po bokach widać rozległe łąki, charakterystyczne dla okolicy.
Po kwadransie wyłania się polana - jedno z czterech miejsc biwakowych w Poleskim PN. Jest na niej ogromna wiata, miejsce na ognisko, zapas drewna i wychodek.
Za nocleg pobierane są opłaty - 3 złote za namiot i 1,5 złotego za osobę. Teoretycznie wpłat należy dokonywać po drugiej stronie Parku albo bankowo. Ani jednego ani drugiego nie mieliśmy możliwości zrobić, więc zadzwoniliśmy po prostu do dyrekcji i powiedzieliśmy, że chcemy tu spać. Nie było problemu, niby jakiś leśniczy mógł się zjawić po opłatę, ale go nie było.
Rzuciwszy plecaki w mniej widoczne miejsca poszliśmy w głąb Parku. Spodziewaliśmy się mokradeł, torfowisk i jezior. A tu tylko łąki i lasy oraz pasące się owce.
Napisać, że byliśmy zawiedzeni to za mało - byliśmy wściekli! To po to oddaliliśmy się od Bugu?
Dopiero w drodze powrotnej okazało się, że poszliśmy trochę za daleko i po skręceniu dotarliśmy w końcu nad jezioro (Staw Głęboki). Z punktu podglądania zwierząt i wieży widokowej były wreszcie ładne widoki na wodę.
Po tak skromnym wycinku zobaczonego terenu ciężko stwierdzić na temat atrakcyjności Poleskiego Parku Narodowego. Na pewno jednak lepiej byłoby przyjechać tu na rowerach, żeby nie ganiać kilometrami piechotą wśród łąk.
Na polu biwakowym robimy ostatnie ognisko tego wypadu. Dzięki zapasowi drewna nie trzeba szukać go w lesie (co jest zresztą nielegalne w tym miejscu).
Ostatni dziki poranek jest upalny jak dwa dni wcześniej, niektórzy się jeszcze na słońcu opalają.
Po dotarciu na przystanek wyczekujemy autobusu, lecz ten się nie zjawia. Mijają minuty, coraz więcej. Eco dzwoni do informacji i dowiaduje się, że ten kurs... nie jeździ! To po cholerę jest w rozkładzie?! Kursuje podobno następny za półtorej godziny. Nie zostaje nam nic innego niż znowu poleźć do sklepu.
Tak jak przypuszczaliśmy od razu zjawia się Leszek, który znów coś niby kosił za płotem Opowiada, że obudził się rano o 5.30 i od razu przystąpił do koszenia, co niezbyt spodobało się jego sąsiadom...
Rozmowa jest jeszcze bardziej beznadziejna niż wczoraj, ignorowanie go za bardzo się nie udaje, kontakt coraz mocniej urwany... w pewnym momencie ględzi coś o tym, że od chodzenia boso robią się siwe włosy łonowe i każe Eco ściągnąć spodnie, to się sam o tym przekona Przypomniała mi się rozmowa z lokalsem z Czeremchy, który poczuł się w naszym towarzystwie tak swojsko, że wspominał o wsadzaniu mydełka w dupę i podpalaniu
Z ulgą poszliśmy na autobus, który prawie nam zwiał, bo przyjechał za wcześnie. Ale zdążyliśmy!
We Włodawie radośnie witają nas w barze "Rondo" Mamy znów trochę czasu, więc męska część ekipy poszła do centrum (Buba była dzień wcześniej). O dawnej wielokulturowości przypominają murale czy raczej płotarze.
Do II wojny światowej Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców - pozostały po nich trzy synagogi, wyremontowane po zniszczeniach wojennych i PRL-owskich.
Najmłodsza jest synagoga bejt midrasz z lat 20. XX wieku, w której mieściła się m.in. szkoła talmudyczna.
Synagoga Mała (Nowa) pochodzi z XVIII wieku, a za komuny działało w niej kino i magazyn GS-u.
Najciekawsza jest barokowa Synagoga Wielka (ten sam czas budowy co mała) w stylu zupełnie nie przypominającym mi innych domów modlitwy starozakonnych.
Dziś wszystkie mieszczą Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.
Miasto Czterech Kultur
Przez zaniedbany i zastawiony autami rynek przemijamy szybko aby zobaczyć cerkiew prawosławną. Stanęła jako unicka w latach 1840-43, po kasacji w 1875 stała się prawosławna i tak jest do dnia dzisiejszego. Pod koniec XIX wieku przebudowano ją w stylu bizantyjsko-rosyjskim, jak większość w diecezji chełmskiej.
Eco z Grześkiem idą pomoczyć nogi do Włodawki i nad Bug (gdzie Andrzej będzie miał spotkanie ze SG), ja jeszcze robię zdjęcia barokowemu kościołowi św. Ludwika, który miał tego samego projektanta co Wielka Synagoga.
W drodze powrotnej do baru jeszcze kilka ujęć regionalnych.
Na ostatnim jest graffiti z mostem przerzuconym nad Bugiem - to chyba nawiązanie do prób otworzenia tutaj przejścia z Białorusią. Dotychczas spełzły na niczym, a przecież kiedyś stał tutaj most do zabużańskich terenów, a u Łukaszenki nadal działa stacja kolejowa o nazwie Włodawa, która była głównym dworcem dzisiejszego polskiego miasta.
Ostatnim już autokarem żegnamy Podlasie Południowe (ale jeszcze nie Polesie); naszym celem jest Chełm (Холм). To już historyczna Ruś Czerwona. Nazwa ta w Polsce praktycznie nie funkcjonuje, no bo jak to - Ruś u nas?? Podobnie jak bardziej na południe, w Sanoku czy Przemyślu - "panie, jak tam Ruś, toż to Podkarpacie"...
Z daleka widać górujące nad miastem wieże bazyliki.
Piątkowy nocleg zaklepaliśmy w PTSM-ie. Trochę luksusu przyda się przed powrotem, poza tym chcemy obejrzeć mecz otwarcia Mistrzostw Europy
Schronisko leży blisko starówki i mieści się w jakimś dawnym dworku.
Stare płytki i wysokie sufity dobitnie świadczą o tym, iż jest to obiekt starej daty.
Ogólnie to świetne miejsce z sympatyczną obsługą, warto polecić! Po prysznicu (dla innych pierwszym od tygodnia) ruszamy na miasto do knajpy, a przy okazji zobaczyć kilka zabytków. Przez chwilę gdy byliśmy w środku padał silny deszcz, były to jedyne opady od soboty!
Jest więc jedyna chełmska cerkiew św. Jana Teologa wybudowana dla stacjonującego w mieście silnego garnizonu rosyjskiego.
Chełmski rynek z niski kamieniczkami.
Barokowy kościół, najstarsza chełmska parafia.
Dawna Mała Synagoga, dziś "saloon" (drugi budynek z prawej).
Na więcej zabrakło czasu, trzeba będzie kiedyś wrócić.
Otwarcie ME oglądamy w pizzerii, gdzie pizze robią rzeczywiście ogromne. Niestety, nastrój psuje wygrana Francuzów z Rumunami.
W sobotę zostało nam już tylko dojść na dworzec. Po drodze zaglądamy na kirkut, niemal całkowicie zniszczony przez Niemców, a zrekonstruowany po 1989 roku. Większość nagrobków jest jednak nowa i symboliczna.
W XIX wieku Żydzi byli trzecią narodowością w mieście, po Rosjanach i Polakach. Mieszkali też Rusiny i Ukraińcy, tu urodził Mychajło Hruszewski, de facto pierwszy prezydent Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Z Chełma pociągiem jedziemy do Lublina mijając kilka starych dworców.
W Lublinie hałas i tłok, ostatnie piwo wypijamy w spelunce o wdzięcznej nazwie "Bar Perełka".
A potem już tylko TLK i do domu...
Wychodzimy i zastanawiamy się co robić - odpowiedzią staje się pobliski bar "Rondo". Bardzo fajne miejsce z sympatyczną obsługą i smacznym jedzeniem. Dawno nie siedziałem w tak fajnym przybytku.
Spędzamy tu trochę czasu w oczekiwaniu na autobus; dziś mamy bowiem zamiar odbić od granicy i Bugu na zachód do Poleskiego Parku Narodowego. Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w tych rejonach to grzechem byłoby tam nie zajrzeć.
Autobusem jest trzęsący się Autosan z kierowcą w rozpiętej koszuli - od razu czuć klimat
Przesiadkę mamy w Starym Brusie, około 20 km od Włodawy. Senna siedziba gminy z kilkoma sklepami.
Zostawiam towarzystwo pod jednym z nich i idę zobaczyć jedyny zabytek miejscowości - kościół Matki Boskiej Częstochowskiej. Wybudowano go na początku XIX wieku jako cerkiew unicką, od 1875 była prawosławna, a od 1918 katolicki. Wejście ozdobione jest dwoma kolumnami przez co wygląda z daleka jak pałac.
Za kościołem rozciąga się przypałacowy park z resztkami zabudowań dworskich, ale są zamieszkałe, więc nie podchodzę bliżej.
Z góry obserwuje mnie bocian. Choć chyba bardziej swoje potomstwo.
Następnym połączeniem przemieszczamy się do Pieszowoli przy północnej granicy Poleskiego PN. Kierowca specjalnie dla nas zatrzymuje się pod samym sklepem
Sklep jest z gatunku tych, gdzie człowiek ma ochotę usiąść, nawet jeśli początkowo chciał iść już dalej.
Wkrótce pojawia się miejscowy - Leszek. Twierdzi, że kosił za płotem trawę i zobaczywszy turystów postanawia się dosiąść. Niestety, Leszek jest namolny. To chyba jedyny osobnik podczas całego wyjazdu, który był tak męczący. Gada bez ładu i składu, żali się, iż obecnie jest samotny i szuka wybranki. W oko wpada mu Buba i nie przeszkadza mu fakt nawet jej stan cywilny Zaczyna snuć jakieś plany o pierścionkach i kwiatach, my z kolei sobie wyobrażamy jak by je przyniósł w jednym zębie, który mu pozostał
W końcu decydujemy się już pójść, bo kontakt z nim traci się coraz bardziej. Aby czasem nas nie odwiedził w nocy informujemy, że ruszamy pieszo w kierunku Włodawy, w co chyba nie wierzy
Pieszowola nie posiada specjalnych zabytków, ale ogólna zabudowa jakoś się komponuje z drzewami wzdłuż drogi, widać też jakiś pałacyk czy dawną szkołę (na ścianie jest tabliczka z napisem "Punkt filialny").
Drogę do Poleskiego PN znaczą tablice z żółwiem. Czyżby mieli tu więcej wolnych turystów?
Szutrowa droga kiedyś była aleją dworską. Po bokach widać rozległe łąki, charakterystyczne dla okolicy.
Po kwadransie wyłania się polana - jedno z czterech miejsc biwakowych w Poleskim PN. Jest na niej ogromna wiata, miejsce na ognisko, zapas drewna i wychodek.
Za nocleg pobierane są opłaty - 3 złote za namiot i 1,5 złotego za osobę. Teoretycznie wpłat należy dokonywać po drugiej stronie Parku albo bankowo. Ani jednego ani drugiego nie mieliśmy możliwości zrobić, więc zadzwoniliśmy po prostu do dyrekcji i powiedzieliśmy, że chcemy tu spać. Nie było problemu, niby jakiś leśniczy mógł się zjawić po opłatę, ale go nie było.
Rzuciwszy plecaki w mniej widoczne miejsca poszliśmy w głąb Parku. Spodziewaliśmy się mokradeł, torfowisk i jezior. A tu tylko łąki i lasy oraz pasące się owce.
Napisać, że byliśmy zawiedzeni to za mało - byliśmy wściekli! To po to oddaliliśmy się od Bugu?
Dopiero w drodze powrotnej okazało się, że poszliśmy trochę za daleko i po skręceniu dotarliśmy w końcu nad jezioro (Staw Głęboki). Z punktu podglądania zwierząt i wieży widokowej były wreszcie ładne widoki na wodę.
Po tak skromnym wycinku zobaczonego terenu ciężko stwierdzić na temat atrakcyjności Poleskiego Parku Narodowego. Na pewno jednak lepiej byłoby przyjechać tu na rowerach, żeby nie ganiać kilometrami piechotą wśród łąk.
Na polu biwakowym robimy ostatnie ognisko tego wypadu. Dzięki zapasowi drewna nie trzeba szukać go w lesie (co jest zresztą nielegalne w tym miejscu).
Ostatni dziki poranek jest upalny jak dwa dni wcześniej, niektórzy się jeszcze na słońcu opalają.
Po dotarciu na przystanek wyczekujemy autobusu, lecz ten się nie zjawia. Mijają minuty, coraz więcej. Eco dzwoni do informacji i dowiaduje się, że ten kurs... nie jeździ! To po cholerę jest w rozkładzie?! Kursuje podobno następny za półtorej godziny. Nie zostaje nam nic innego niż znowu poleźć do sklepu.
Tak jak przypuszczaliśmy od razu zjawia się Leszek, który znów coś niby kosił za płotem Opowiada, że obudził się rano o 5.30 i od razu przystąpił do koszenia, co niezbyt spodobało się jego sąsiadom...
Rozmowa jest jeszcze bardziej beznadziejna niż wczoraj, ignorowanie go za bardzo się nie udaje, kontakt coraz mocniej urwany... w pewnym momencie ględzi coś o tym, że od chodzenia boso robią się siwe włosy łonowe i każe Eco ściągnąć spodnie, to się sam o tym przekona Przypomniała mi się rozmowa z lokalsem z Czeremchy, który poczuł się w naszym towarzystwie tak swojsko, że wspominał o wsadzaniu mydełka w dupę i podpalaniu
Z ulgą poszliśmy na autobus, który prawie nam zwiał, bo przyjechał za wcześnie. Ale zdążyliśmy!
We Włodawie radośnie witają nas w barze "Rondo" Mamy znów trochę czasu, więc męska część ekipy poszła do centrum (Buba była dzień wcześniej). O dawnej wielokulturowości przypominają murale czy raczej płotarze.
Do II wojny światowej Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców - pozostały po nich trzy synagogi, wyremontowane po zniszczeniach wojennych i PRL-owskich.
Najmłodsza jest synagoga bejt midrasz z lat 20. XX wieku, w której mieściła się m.in. szkoła talmudyczna.
Synagoga Mała (Nowa) pochodzi z XVIII wieku, a za komuny działało w niej kino i magazyn GS-u.
Najciekawsza jest barokowa Synagoga Wielka (ten sam czas budowy co mała) w stylu zupełnie nie przypominającym mi innych domów modlitwy starozakonnych.
Dziś wszystkie mieszczą Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.
Miasto Czterech Kultur
Przez zaniedbany i zastawiony autami rynek przemijamy szybko aby zobaczyć cerkiew prawosławną. Stanęła jako unicka w latach 1840-43, po kasacji w 1875 stała się prawosławna i tak jest do dnia dzisiejszego. Pod koniec XIX wieku przebudowano ją w stylu bizantyjsko-rosyjskim, jak większość w diecezji chełmskiej.
Eco z Grześkiem idą pomoczyć nogi do Włodawki i nad Bug (gdzie Andrzej będzie miał spotkanie ze SG), ja jeszcze robię zdjęcia barokowemu kościołowi św. Ludwika, który miał tego samego projektanta co Wielka Synagoga.
W drodze powrotnej do baru jeszcze kilka ujęć regionalnych.
Na ostatnim jest graffiti z mostem przerzuconym nad Bugiem - to chyba nawiązanie do prób otworzenia tutaj przejścia z Białorusią. Dotychczas spełzły na niczym, a przecież kiedyś stał tutaj most do zabużańskich terenów, a u Łukaszenki nadal działa stacja kolejowa o nazwie Włodawa, która była głównym dworcem dzisiejszego polskiego miasta.
Ostatnim już autokarem żegnamy Podlasie Południowe (ale jeszcze nie Polesie); naszym celem jest Chełm (Холм). To już historyczna Ruś Czerwona. Nazwa ta w Polsce praktycznie nie funkcjonuje, no bo jak to - Ruś u nas?? Podobnie jak bardziej na południe, w Sanoku czy Przemyślu - "panie, jak tam Ruś, toż to Podkarpacie"...
Z daleka widać górujące nad miastem wieże bazyliki.
Piątkowy nocleg zaklepaliśmy w PTSM-ie. Trochę luksusu przyda się przed powrotem, poza tym chcemy obejrzeć mecz otwarcia Mistrzostw Europy
Schronisko leży blisko starówki i mieści się w jakimś dawnym dworku.
Stare płytki i wysokie sufity dobitnie świadczą o tym, iż jest to obiekt starej daty.
Ogólnie to świetne miejsce z sympatyczną obsługą, warto polecić! Po prysznicu (dla innych pierwszym od tygodnia) ruszamy na miasto do knajpy, a przy okazji zobaczyć kilka zabytków. Przez chwilę gdy byliśmy w środku padał silny deszcz, były to jedyne opady od soboty!
Jest więc jedyna chełmska cerkiew św. Jana Teologa wybudowana dla stacjonującego w mieście silnego garnizonu rosyjskiego.
Chełmski rynek z niski kamieniczkami.
Barokowy kościół, najstarsza chełmska parafia.
Dawna Mała Synagoga, dziś "saloon" (drugi budynek z prawej).
Na więcej zabrakło czasu, trzeba będzie kiedyś wrócić.
Otwarcie ME oglądamy w pizzerii, gdzie pizze robią rzeczywiście ogromne. Niestety, nastrój psuje wygrana Francuzów z Rumunami.
W sobotę zostało nam już tylko dojść na dworzec. Po drodze zaglądamy na kirkut, niemal całkowicie zniszczony przez Niemców, a zrekonstruowany po 1989 roku. Większość nagrobków jest jednak nowa i symboliczna.
W XIX wieku Żydzi byli trzecią narodowością w mieście, po Rosjanach i Polakach. Mieszkali też Rusiny i Ukraińcy, tu urodził Mychajło Hruszewski, de facto pierwszy prezydent Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Z Chełma pociągiem jedziemy do Lublina mijając kilka starych dworców.
W Lublinie hałas i tłok, ostatnie piwo wypijamy w spelunce o wdzięcznej nazwie "Bar Perełka".
A potem już tylko TLK i do domu...
Ostatnio zmieniony 2016-07-01, 13:12 przez Pudelek, łącznie zmieniany 4 razy.
Na nadbużańskie tereny warto się wybrać ... na rowerze, co autor relacji dostrzegł w ostatnim jej odcinku, dzięki temu można zwiedzić znacznie więcej, szybciej i wygodniej /nie dysponuję urlopem, by marnować czas/. Ekipa Pudelka w tym wydaniu to tu- i tam-bylcy, tym bardziej mnie dziwi ich strach przed smartfonem - źródłem map oraz informacji turystyczno-komunikacyjnej. Mnie nigdy pani z okienka PKP ani konduktor raczej nie poinformuje o pociągach, co najwyżej może mi sprzedać bilet (i to raczej rzadko, bo przez internet prościej), z reguły mam przygotowany godzinogram z alternatywnymi planami A i B na max. 3-4 dni, gdyby jednak pogoda lub miejscowi spłatali psikusa.
W relacji brak niemieckich nazw miejscowości, wszak te tereny 72 lata temu były w granicach III Rzeszy.
Poza tym zbyt dużo alkoholu, jeśli już to polecam (chociaż nie piłem) coś dobrego
W relacji brak niemieckich nazw miejscowości, wszak te tereny 72 lata temu były w granicach III Rzeszy.
Poza tym zbyt dużo alkoholu, jeśli już to polecam (chociaż nie piłem) coś dobrego
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
ceper pisze:W relacji brak niemieckich nazw miejscowości, wszak te tereny 72 lata temu były w granicach III Rzeszy.
Trochę bardziej na południe. Zapewne zostaną wymienione w następnej relacji z terenów nadbużańskich. .
Podczas II wojny światowej (wysiedlenie Zamojszczyzny):
Horyszów – Pfingstdorf
Huszczka – Bergfeld
Pańska Dolina – Pfälzdorf
Płoskie – Ebenheim
Siedliska – Mattern
Sitaniec – Silbenfeld
Skierbieszów – Heidenstein
Wysokie – Hochdorf
Zawada – Wirsing
za:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Niemiecki ... wo%C5%9Bci
Ówczesny Jugendamt tak mniej więcej działał:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dzieci_Zamojszczyzny
Tam gdzie Niemiec postawi klocka tam jest Reich.
Krótkie podsumowanie:
* przeszliśmy nieco ponad 60 km. To niedużo w porównaniu do ilości czasu, ale taki był cel wyjazdu - bez napierdzielania.
* spośród 7 noclegów 3 były pod namiotem, 3 pod wiatą i 1 w schronisku
* zapłonęły 4 ogniska
* raz kąpałem się w rzece i dwukrotnie pod prysznicem
* dwukrotnie padało, co najmniej cztery dni należy określić jako upalne - była to najlepsza pogoda w czasie wszystkich wschodnich wyjazdów
* nikogo nie ukradli, ze strat należy zaliczyć moje bryle, które gdzieś zostawiłem i blombę z zęba
* zobaczyliśmy 12 kościołów i kaplic katolickich (z tego 4 będące pierwotnie cerkwiami), 7 cerkwi prawosławnych, 1 cerkiew unicką i 3 synagogi
* zajrzeliśmy na 3 cmentarze (po jednym katolickim, prawosławnym i żydowskim)
* mijaliśmy 2 klasztory (jeden katolicki i jeden prawosławny)
* piliśmy w 7 knajpach i przy 7 sklepach
* trzykrotnie jechaliśmy stopem, 8 razy busem.
* przeszliśmy nieco ponad 60 km. To niedużo w porównaniu do ilości czasu, ale taki był cel wyjazdu - bez napierdzielania.
* spośród 7 noclegów 3 były pod namiotem, 3 pod wiatą i 1 w schronisku
* zapłonęły 4 ogniska
* raz kąpałem się w rzece i dwukrotnie pod prysznicem
* dwukrotnie padało, co najmniej cztery dni należy określić jako upalne - była to najlepsza pogoda w czasie wszystkich wschodnich wyjazdów
* nikogo nie ukradli, ze strat należy zaliczyć moje bryle, które gdzieś zostawiłem i blombę z zęba
* zobaczyliśmy 12 kościołów i kaplic katolickich (z tego 4 będące pierwotnie cerkwiami), 7 cerkwi prawosławnych, 1 cerkiew unicką i 3 synagogi
* zajrzeliśmy na 3 cmentarze (po jednym katolickim, prawosławnym i żydowskim)
* mijaliśmy 2 klasztory (jeden katolicki i jeden prawosławny)
* piliśmy w 7 knajpach i przy 7 sklepach
* trzykrotnie jechaliśmy stopem, 8 razy busem.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Jest bardzo dziwne , że Bełżec czy Sobibór nie posiadają nazw niemieckich.
Da się to wytłumaczyć:
"Przy stacji działał w latach 1942–1943 niemiecki obóz zagłady SS-Sonderkommando Sobibor, w skład załogi którego wchodziło 30 Niemców oraz 150 Ukraińców. Zamordowano tam co najmniej ćwierć miliona ludzi".
Za:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sobib%C3%B3r
Żywioł ukraiński po prostu przeważał , a Niemcy to dżentelmeni i po prostu uszanowali to.
Da się to wytłumaczyć:
"Przy stacji działał w latach 1942–1943 niemiecki obóz zagłady SS-Sonderkommando Sobibor, w skład załogi którego wchodziło 30 Niemców oraz 150 Ukraińców. Zamordowano tam co najmniej ćwierć miliona ludzi".
Za:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sobib%C3%B3r
Żywioł ukraiński po prostu przeważał , a Niemcy to dżentelmeni i po prostu uszanowali to.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Pudelek pisze:cezaryol pisze:A nawet jeszcze kilkadziesiąt kilometrów dalej na Północ do Bielska Podlaskiego.
aż o tak dalekim zasięgu nie słyszałem, ale bardzo możliwe. Tyle, że na pewno Akcja Wisła Bugu nie przekroczyła.
Rzeź Wołyńska odbyła się na wschód od linii Buga.
Na terenach okupowanych przez Niemcy. Za ich przyzwoleniem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości