Bug rowerowo
W piątkowy poranek mam plan na kolejne kilometry… od rana upał, więc zaczynam już przed ósmą – dokładnie tam, gdzie ostatnio skończyłem – w Łęgach. Dojeźdźam na koniec nasypu przed jeziorem, rower znowu zmontowany i jazda. Ruszam łąką, bo po chwili wjechać na nadbużankę. Wysoki nasyp jest mocno zarośnięty, tylko wąska dróżka przede mną, pokrzywy i tak szybko zmierzam w stronę Bugu.
Nie dojeżdżam jednak do rzeki przy palach – skręcam z nasypu i docieram do niej w okolicach końca mojej ostatniej rowerowej przygody. Droga jest oczywista – nie ma tu przedzierania się przez chaszcze czy zarośnięte rozlewiska.
Docieram szybko do Krzyczewa, tu przeciskam się wąską ścieżką ponad samą rzeką i już widzę drewniany kościółek. Obok wodowskaz pokazuje wyjątkowo niski stan wody – do alarmowego brakuje około 4 metrów wody.
Teraz czas na teren, którego nie znam. Schodzę z rowerem z wysokiej skarpy i ruszam w gąszcz. Jakoś się przebijam, ale fragmenty trasy są mocno piaszczyste, opony grzęzną i trzeba pokonać je „z buta”.
Piaski się kończą i zaczyna się leśna droga, wiodąca początkowo ponad samą wodą a potem stopniowo się wznosząca. Las się przerzedza i pojawiam się w Neplach. Podziwiam piękny widok na kanion (no prawie) i jazda dalej.
Mijam wąwozy i czołg. Jestem na asfalcie. Tylko kawałek i zaraz skręcam w stronę Krzny. Szukam przeprawy… niestety – będzie objazd.
Wracam na asfalt i przez most wracam na polne drogi. Jadę wstecz by dotrzeć nad połączenie rzek… i tu odkrycie – można się było tutaj przeprawić, bo wody po kolana. Zabrakło 100 metrów 🙂 Prąd jest dość bystry, a całe ujście Krzny to wielka piaszczysta łacha.
Robię krótką przerwę, bo jest dość wcześnie, a do końca zaplanowanej trasy zostało już niewiele.
Teraz ruszam wzdłuż rzeki aż do Kuzawki, prawie do mostu przejścia granicznego w Kukurykach. Tereny zupełnie dzikie, ale droga jest bardzo wyraźna. Do tego niesamowicie widokowa. Przypomina trochę trasy krosowe w górach 🙂
Wreszcie Kuzawka. Odwrót – wystarczy 🙂 Przejeżdżam wieś – cichą i senną. Polna droga prowadzi znowu do Nepli.
W Neplach czeka mnie lotna premia z podjazdem, potem w dół, GPS pokazuje na zjeździe około 32 km/h 🙂 Demon prędkości 😉
Wracam asfaltem do Krzyczewa i tu skręcam znowu w boczne drogi, bu dotrzeć skrótami do Łęgów. Zahaczam jeszcze nad jezioro, które jakoś zawsze omijałem. Krótka przerwa na kanapkę i za 15 minut jestem przy samochodzie.
Podsumowanie – czas 4 godziny, dystans około 34 kilometry.
Nie dojeżdżam jednak do rzeki przy palach – skręcam z nasypu i docieram do niej w okolicach końca mojej ostatniej rowerowej przygody. Droga jest oczywista – nie ma tu przedzierania się przez chaszcze czy zarośnięte rozlewiska.
Docieram szybko do Krzyczewa, tu przeciskam się wąską ścieżką ponad samą rzeką i już widzę drewniany kościółek. Obok wodowskaz pokazuje wyjątkowo niski stan wody – do alarmowego brakuje około 4 metrów wody.
Teraz czas na teren, którego nie znam. Schodzę z rowerem z wysokiej skarpy i ruszam w gąszcz. Jakoś się przebijam, ale fragmenty trasy są mocno piaszczyste, opony grzęzną i trzeba pokonać je „z buta”.
Piaski się kończą i zaczyna się leśna droga, wiodąca początkowo ponad samą wodą a potem stopniowo się wznosząca. Las się przerzedza i pojawiam się w Neplach. Podziwiam piękny widok na kanion (no prawie) i jazda dalej.
Mijam wąwozy i czołg. Jestem na asfalcie. Tylko kawałek i zaraz skręcam w stronę Krzny. Szukam przeprawy… niestety – będzie objazd.
Wracam na asfalt i przez most wracam na polne drogi. Jadę wstecz by dotrzeć nad połączenie rzek… i tu odkrycie – można się było tutaj przeprawić, bo wody po kolana. Zabrakło 100 metrów 🙂 Prąd jest dość bystry, a całe ujście Krzny to wielka piaszczysta łacha.
Robię krótką przerwę, bo jest dość wcześnie, a do końca zaplanowanej trasy zostało już niewiele.
Teraz ruszam wzdłuż rzeki aż do Kuzawki, prawie do mostu przejścia granicznego w Kukurykach. Tereny zupełnie dzikie, ale droga jest bardzo wyraźna. Do tego niesamowicie widokowa. Przypomina trochę trasy krosowe w górach 🙂
Wreszcie Kuzawka. Odwrót – wystarczy 🙂 Przejeżdżam wieś – cichą i senną. Polna droga prowadzi znowu do Nepli.
W Neplach czeka mnie lotna premia z podjazdem, potem w dół, GPS pokazuje na zjeździe około 32 km/h 🙂 Demon prędkości 😉
Wracam asfaltem do Krzyczewa i tu skręcam znowu w boczne drogi, bu dotrzeć skrótami do Łęgów. Zahaczam jeszcze nad jezioro, które jakoś zawsze omijałem. Krótka przerwa na kanapkę i za 15 minut jestem przy samochodzie.
Podsumowanie – czas 4 godziny, dystans około 34 kilometry.
Ostatnio zmieniony 2016-08-20, 17:25 przez Wiesio, łącznie zmieniany 2 razy.
Kolejny tydzień - kolejny wyjazd. Będzie tajemniczo!
Bug – Strefa 51
Zimny tydzień spowodował, że zaczynało mnie „nosić”. Pierwszy od dłuższego czasu dzień natychmiast poderwał mnie z rana i ruszam do Niemirowa. Już w drodze spotyka mnie pierwsza niespodzianka: przy drodze stoi tajemnicza ekipa, na drodze rozłożone jakieś maty i i wielka plansza: „UWAGA. TEREN ZAPOWIETRZONY”. Zapowiada się ciekawie. Druga identyczna ekipa stoi w Gnojnie, tuż przed miejscem mojego dzisiejszego startu. Tu jest już informacja, że chodzi o afrykański pomór świń. Twardym trzeba być :)
Dojeżdżam pod prom. Przeprawa nieczynna jest już od maja. O ile wcześniej mówiło się o niskim stanie wody, to teraz sytuacja jest klarowna – na środku przeprawy widać piaszczystą wyspę.
Rower złożony, ruszam w drogę. To nowy teren i jeszcze nie wiem co mnie dziś spotka. Plan zakłada dotarcie do Janowa w okolice stadniny. Ruszam ostro i po około 500 metrach wjeżdżam w pierwsze dziś zarośla. Droga jest dość dobra, choć chwilami pojawiają się na niej błotniste doły. Już po około kilometrze osiągam pierwszy punkt dzisiejszej trasy – początek zielonej granicy. W tym miejscu kończy się lub zaczyna – zależy z której strony patrzeć – granica na Bugu. Za rzeką widzę szeroki wyorany pas ziemi, trochę zasieków i dwa słupy graniczne.
Dalej leśna ścieżka omija kilka leśnych jezior – pozostałości starego koryta Bugu i wreszcie wyjeżdżam na łąkę.
Już z daleka widzę tajemnicze obiekty. Tak – to Strefa 51. Jestem tak daleko od cywilizacji, że jestem przekonany, że to idealne miejsce lądowania Obcych i właśnie tu zostawili po sobie szereg śladów. Już na początek rzuca się w oczy stanowisko obserwacyjne do kierowania ruchem Obcych. Najprawdopodobniej nadlatywali ze wschodu.
Teraz przejazd przez rozlewisko, ale na szczęście droga jest usypana z kamieni, między którymi słychać szum przeciskającej się wody.
Tu z ziemi bije źródło wody. Miejscowe legendy mówią, że sięga ono 100 metrów w głąb i potrafi wciągać całe krowy 🙂 Podwodne gejzery zdają się potwierdzać tę teorię.
Za chwilę spotykam tajemniczą wydrążoną kolumnę – być może pod ziemią znajduje się jakiś zbiornik i widzę naziemną część służącą do tankowania pojazdów Obcych. Teraz czas na dziwną budowlę, która wygląda jak spychacz z desek, który utknął. Nie mam teorii, do czego mogła służyć.
Za rozlewiskiem spostrzegam wielkie budowle stojące na palach przypominające szkielety ryb. Niestety, nie mam pewności czy to jakieś miejsce kultu, czy też Obcy chcieli pozostawić nam swoje wizerunki.
Za chwilę na drodze pojawia się system naprowadzania statków Obcych. System wiszących kamieni miał prawdopodobnie na celu precyzyjne ustalenie wpływu ruchu obrotowego ziemi na trajektorię.
Ruszam dalej. Natykam się w trawie na tajemnicze pale, być może początki osiedla obcych. Z jakiegoś jednak powodu porzucili oni budowę, bo wygląda ona na niedokończoną.
Nie wiem czy Obcy planowali dłuższy pobyt, w niewielkim jeziorku odkrywam początki budowy parku wodnego.
Jadę dalej. Nagle na jednym z drzew spostrzegam konia. Jest to niewątpliwie koń. Czy jednak na pewno jest to ziemski egzemplarz? Jest to mój pierwszy w życiu koń na drzewie. Nie mam pomysłu, jak interpretować jego pojawienie się.
Oddalam się od miejsca działania obcej cywilizacji, gdy pojawia się jeszcze jeden dziwny obiekt. Być może tak właśnie wyglądają Obcy, gdy zmierzają całą grupę na kolonizację kolejnej planety.
Mocno poruszony znaleziskiem jadę dalej. Droga robi się bardziej wyraźna, jadę wzdłuż naturalnego obniżenia, które stanowi obszar zalewowy Bugu. W pewnym momencie droga zjeżdża w dół, kolejne metry zielska i nareszcie trochę lasku. W lasku zaskoczenie – odcinek do mierzenia prędkości chwilowej. Czyżby nie koniec obszaru działania Obcych?
Dokładnie. Tu lądowali znacznie później bo i obiekty wyglądają na nowsze. I wygląda to raczej na próbę osiedlenia się.
Najpierw widzę elektrownię.
Na horyzoncie pojawiają się początki budowy osiedla. I są nawet domki dla ptaków. Chyba mieli poważne zamiary.
Wreszcie coś odmiennego – jestem przekonany że to teleporter. Być może tylko z Polski na Białoruś i odwrotnie ale pewności nie mam.
Przekraczając wrota (w dziwnym języku pisało The Gate), natykam się na kolejny obiekt. No tak – służył na pewno rozrywce. Bo przecież wygląda jak huśtawka. Wiem już na pewno że Obcy mierzyli około 4 metrów wzrostu, z czego nogi miały około 50 cm…
Wracam przez wrota do roweru, by kontynuować podróż. W oddali pojawia się wieś. To Bubel. Po dłuższej jeździe jestem w miejscu, które już znam. Tu była Noc Kupały i tu straszyły czarownice. I tu też zanikają wszelkie ślady działalności Obcych.
Teraz czeka mnie dziewiczy i jak się okazuje trudny kawałek trasy. Z lewej strony mam Bug, z prawej zbliża się do mnie wysoka skarpa doliny Bugu, poprzecinana licznymi wąwozami. Ścieżka robi się ledwo widoczna, jadę praktycznie zboczem góry, co jakiś czas przekraczam kolejne strumienie wypływające ze zbocza – i tak około kilometra w górę i w dół. To chyba najbardziej widowiskowy z dotychczas przejechanych odcinków.
Nagle moja droga się kończy. Na wprost gąszcz, w prawo wydeptana ścieżka pod górę, w lewo zejście na zielony dywan. Chwila zastanowienia, idę w lewo. Po około 100 metrach jest znowu droga. Wracam po rower, przebijam się przez doły i dalej jazda.
Dłuższy czas jest spokój. Do czasu. Droga obniża się stopniowo i kończy się nagle zarośniętym rozlewiskiem. No to mamy problem.
Wycofuję się kawałek, ruszam przez łąkę. Jest skoszony pas, więc ktoś tu musiał przetrzeć dalej szlak 🙂 Niestety ten kończy się nagle kilkumetrowej szerokości zarośniętym rozlewiskiem. Widać, że ktoś się tu przedarł – obstawiam jakiegoś pogranicznika na quadzie. Skoro jemu się udało… to się przeprawiamy. Brrr, woda jest dziwnie lodowata. Po kilku minutach jestem z wszystkimi klamotami na drugim brzegu.
Drogi brak. Na horyzoncie widać wieże kościelne z Janowa Podlaskiego.
Idę więc kilometr po ściernisku i nareszcie znowu jest droga. Teraz szybko dojeżdżam w okolice stadniny w Janowie Podlaskim. Tu już zgodnie z planem łapię dojazd do Pawłowa, zaraz asfalt i zostaje tylko powrót do Gnojna w celu zamknięcia pętli. Przed Bublem jest efektowny zjazd w dolinę Bugu, mijam senną i cichą wieś i po 3 godzinach jestem znowu przy samochodzie.
Trasa
I jeszcze komentarz. Instalacje, które oglądałem pochodzą z dwóch edycji Land Art Festiwalu
I drugi komentarz. Ktoś ukradł jedną z huśtawek, bo były dwie. Naród zaradny, uważa że wszystko niczyje – przyda się. Pewnie teraz cieszy się jaki to on sprytny. Nie, nie jesteś sprytny… jesteś pospolitym złodziejem.
Bug – Strefa 51
Zimny tydzień spowodował, że zaczynało mnie „nosić”. Pierwszy od dłuższego czasu dzień natychmiast poderwał mnie z rana i ruszam do Niemirowa. Już w drodze spotyka mnie pierwsza niespodzianka: przy drodze stoi tajemnicza ekipa, na drodze rozłożone jakieś maty i i wielka plansza: „UWAGA. TEREN ZAPOWIETRZONY”. Zapowiada się ciekawie. Druga identyczna ekipa stoi w Gnojnie, tuż przed miejscem mojego dzisiejszego startu. Tu jest już informacja, że chodzi o afrykański pomór świń. Twardym trzeba być :)
Dojeżdżam pod prom. Przeprawa nieczynna jest już od maja. O ile wcześniej mówiło się o niskim stanie wody, to teraz sytuacja jest klarowna – na środku przeprawy widać piaszczystą wyspę.
Rower złożony, ruszam w drogę. To nowy teren i jeszcze nie wiem co mnie dziś spotka. Plan zakłada dotarcie do Janowa w okolice stadniny. Ruszam ostro i po około 500 metrach wjeżdżam w pierwsze dziś zarośla. Droga jest dość dobra, choć chwilami pojawiają się na niej błotniste doły. Już po około kilometrze osiągam pierwszy punkt dzisiejszej trasy – początek zielonej granicy. W tym miejscu kończy się lub zaczyna – zależy z której strony patrzeć – granica na Bugu. Za rzeką widzę szeroki wyorany pas ziemi, trochę zasieków i dwa słupy graniczne.
Dalej leśna ścieżka omija kilka leśnych jezior – pozostałości starego koryta Bugu i wreszcie wyjeżdżam na łąkę.
Już z daleka widzę tajemnicze obiekty. Tak – to Strefa 51. Jestem tak daleko od cywilizacji, że jestem przekonany, że to idealne miejsce lądowania Obcych i właśnie tu zostawili po sobie szereg śladów. Już na początek rzuca się w oczy stanowisko obserwacyjne do kierowania ruchem Obcych. Najprawdopodobniej nadlatywali ze wschodu.
Teraz przejazd przez rozlewisko, ale na szczęście droga jest usypana z kamieni, między którymi słychać szum przeciskającej się wody.
Tu z ziemi bije źródło wody. Miejscowe legendy mówią, że sięga ono 100 metrów w głąb i potrafi wciągać całe krowy 🙂 Podwodne gejzery zdają się potwierdzać tę teorię.
Za chwilę spotykam tajemniczą wydrążoną kolumnę – być może pod ziemią znajduje się jakiś zbiornik i widzę naziemną część służącą do tankowania pojazdów Obcych. Teraz czas na dziwną budowlę, która wygląda jak spychacz z desek, który utknął. Nie mam teorii, do czego mogła służyć.
Za rozlewiskiem spostrzegam wielkie budowle stojące na palach przypominające szkielety ryb. Niestety, nie mam pewności czy to jakieś miejsce kultu, czy też Obcy chcieli pozostawić nam swoje wizerunki.
Za chwilę na drodze pojawia się system naprowadzania statków Obcych. System wiszących kamieni miał prawdopodobnie na celu precyzyjne ustalenie wpływu ruchu obrotowego ziemi na trajektorię.
Ruszam dalej. Natykam się w trawie na tajemnicze pale, być może początki osiedla obcych. Z jakiegoś jednak powodu porzucili oni budowę, bo wygląda ona na niedokończoną.
Nie wiem czy Obcy planowali dłuższy pobyt, w niewielkim jeziorku odkrywam początki budowy parku wodnego.
Jadę dalej. Nagle na jednym z drzew spostrzegam konia. Jest to niewątpliwie koń. Czy jednak na pewno jest to ziemski egzemplarz? Jest to mój pierwszy w życiu koń na drzewie. Nie mam pomysłu, jak interpretować jego pojawienie się.
Oddalam się od miejsca działania obcej cywilizacji, gdy pojawia się jeszcze jeden dziwny obiekt. Być może tak właśnie wyglądają Obcy, gdy zmierzają całą grupę na kolonizację kolejnej planety.
Mocno poruszony znaleziskiem jadę dalej. Droga robi się bardziej wyraźna, jadę wzdłuż naturalnego obniżenia, które stanowi obszar zalewowy Bugu. W pewnym momencie droga zjeżdża w dół, kolejne metry zielska i nareszcie trochę lasku. W lasku zaskoczenie – odcinek do mierzenia prędkości chwilowej. Czyżby nie koniec obszaru działania Obcych?
Dokładnie. Tu lądowali znacznie później bo i obiekty wyglądają na nowsze. I wygląda to raczej na próbę osiedlenia się.
Najpierw widzę elektrownię.
Na horyzoncie pojawiają się początki budowy osiedla. I są nawet domki dla ptaków. Chyba mieli poważne zamiary.
Wreszcie coś odmiennego – jestem przekonany że to teleporter. Być może tylko z Polski na Białoruś i odwrotnie ale pewności nie mam.
Przekraczając wrota (w dziwnym języku pisało The Gate), natykam się na kolejny obiekt. No tak – służył na pewno rozrywce. Bo przecież wygląda jak huśtawka. Wiem już na pewno że Obcy mierzyli około 4 metrów wzrostu, z czego nogi miały około 50 cm…
Wracam przez wrota do roweru, by kontynuować podróż. W oddali pojawia się wieś. To Bubel. Po dłuższej jeździe jestem w miejscu, które już znam. Tu była Noc Kupały i tu straszyły czarownice. I tu też zanikają wszelkie ślady działalności Obcych.
Teraz czeka mnie dziewiczy i jak się okazuje trudny kawałek trasy. Z lewej strony mam Bug, z prawej zbliża się do mnie wysoka skarpa doliny Bugu, poprzecinana licznymi wąwozami. Ścieżka robi się ledwo widoczna, jadę praktycznie zboczem góry, co jakiś czas przekraczam kolejne strumienie wypływające ze zbocza – i tak około kilometra w górę i w dół. To chyba najbardziej widowiskowy z dotychczas przejechanych odcinków.
Nagle moja droga się kończy. Na wprost gąszcz, w prawo wydeptana ścieżka pod górę, w lewo zejście na zielony dywan. Chwila zastanowienia, idę w lewo. Po około 100 metrach jest znowu droga. Wracam po rower, przebijam się przez doły i dalej jazda.
Dłuższy czas jest spokój. Do czasu. Droga obniża się stopniowo i kończy się nagle zarośniętym rozlewiskiem. No to mamy problem.
Wycofuję się kawałek, ruszam przez łąkę. Jest skoszony pas, więc ktoś tu musiał przetrzeć dalej szlak 🙂 Niestety ten kończy się nagle kilkumetrowej szerokości zarośniętym rozlewiskiem. Widać, że ktoś się tu przedarł – obstawiam jakiegoś pogranicznika na quadzie. Skoro jemu się udało… to się przeprawiamy. Brrr, woda jest dziwnie lodowata. Po kilku minutach jestem z wszystkimi klamotami na drugim brzegu.
Drogi brak. Na horyzoncie widać wieże kościelne z Janowa Podlaskiego.
Idę więc kilometr po ściernisku i nareszcie znowu jest droga. Teraz szybko dojeżdżam w okolice stadniny w Janowie Podlaskim. Tu już zgodnie z planem łapię dojazd do Pawłowa, zaraz asfalt i zostaje tylko powrót do Gnojna w celu zamknięcia pętli. Przed Bublem jest efektowny zjazd w dolinę Bugu, mijam senną i cichą wieś i po 3 godzinach jestem znowu przy samochodzie.
Trasa
I jeszcze komentarz. Instalacje, które oglądałem pochodzą z dwóch edycji Land Art Festiwalu
I drugi komentarz. Ktoś ukradł jedną z huśtawek, bo były dwie. Naród zaradny, uważa że wszystko niczyje – przyda się. Pewnie teraz cieszy się jaki to on sprytny. Nie, nie jesteś sprytny… jesteś pospolitym złodziejem.
Ostatnio zmieniony 2016-08-22, 22:30 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Znakomite rejony! Ja muszę tam kiedyś trafić, ale ja jednak jestem turystą pieszym, nie rowerowym. Wspominając swoje jazdy na rowerze do głowy przychodzą mi głównie wypadki
Chciałabym tam dotrzeć mimo wszystko w przyszłe wakacje, bo w te najzwyczajniej w świecie nie wystarczyło czasu...
Chciałabym tam dotrzeć mimo wszystko w przyszłe wakacje, bo w te najzwyczajniej w świecie nie wystarczyło czasu...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Zapewne ostatnia w tym roku relacja nadrzeczna. Dziękuję za cierpliwość ;-)
Chyba trzeba pomału kończyć sezon rowerowy. Próbowałem to zrobić tydzień wcześniej, ale zbyt dużo zajęć spowodowało, że odłożyłem wyprawę. Pogoda na szczęście okazała się przychylna i zaczekała kolejne siedem dni.
Szybka pobudka o siódmej, rower do bagażnika i za pół godziny jestem w Kodniu.
Plan dość ambitny, bo chcę przejechać odcinek Okczyn – Szostaki, który domknie lukę w nieobejrzanych odcinkach Bugu.
Kilka minut po ósmej ruszam nadbużanką do Okczyna. Jest chłodno, albo jak kto woli – rześko 🙂 Kilka kilometrów asfaltem mija błyskawicznie i już skręcam do wsi. Mijam kilka domów i znajduję zjazd nad Bug.
Zmierzam ponownie w stronę Kodnia, ale tym razem znowu po ścieżkach idących nad samą rzeką. Na tym odcinku są one dość dobrze przetarte przez pograniczników, ale też mocno piaszczyste i wiele fragmentów trzeba będzie ciągnąć rower, bo grzęźnie tak, że nawet najmocniejsza przerzutka nie daje rady (a raczej rowerzysta) 🙂
Dojeżdżam do pierwszych zabudowań i tu skręcam w dół, na ogromny łęg. Główna ścieżka idzie prosto, no ale przecież plan zakłada jazdę po linii Bugu. Droga na szczęście nie jest najgorsza, tylko mocno wyboista. I mogę podziwiać wysokie skarpy po białoruskiej stronie. Chwilami osiągają one kilkanaście metrów, podczas gdy ja jadę metr nad lustrem wody.
Której zresztą jest w tym roku znowu bardzo mało i podejrzewam, że przy wyższych stanach tak łatwo by mi nie poszło. Co więcej widać co chwila ogromne płycizny, które ciągną się na całej szerokości rzeki i kończą nagłym uskokiem. Za tydzień może ich nie być, albo utworzy się wyspa. Dzika rzeka.
Na jednym z zakrętów natykam się na miejscówkę wędkarzy. Samotny stołek i kilka podpórek 🙂
Po zrobieniu ogromnego łuku docieram znowu do Kodnia.
Tu muszę na chwilę wjechać na asffalt, bo drogę przegradza mi park z pałacem. Pałacyk zwany Placencją został wybudowany w latach 70. z XVIII w. przez Sapiehów jako letnia rezydencja rodu. Jest to klasycystyczny piętrowy budynek z położonym na osi wysokim, dwukondygnacyjnym portykiem wspartym na czterech smukłych kolumnach. W naczółku widoczny jest kartusz herbowy dawnych właścicieli. Obecnie w zabytku mieści się Dom Opieki im. Brata Alberta.
Kolejny raz też napotykam znaki czerwonego szlaku nadbużańskiego. Spotkałem się wiele razy z opisem problemów z szukaniem tego szlaku i ktoś chyba sobie wziął te narzekania do serca, bo oznakowanie jest teraz wyraźnie odnowione i bardzo dokładne – czasem widać jednocześnie nawet 2-3 znaki 🙂
Mijam klasztor w Kodniu i ruszam na łąkę. Przecinam przy okazji ogrody klasztorne i znowu trafiam na wąską ścieżkę ponad rzeką. Zza drzew widzę wieże kodeńskiej bazyliki, na polu wokół znaku granicznego traktor pracowicie obrabia pole.
Ponownie docieram do miejsca, gdzie z głównej drogi muszę zjechać na tzw. łęg kodeński. Oznacza to piaski, nierówności, korzenie, ale też dalej trzymam się rzeki. No i widoki wynagradzają niedogodności w jeździe 🙂
Robi się ciepło 🙂 Droga wiedzie czasem lasem, czasem pojawia się pole. Na drogę wychodzi sarna. A niedługo potem widzę hotel klasy turystycznej 🙂
Chwilę później w krzakach czają się dwaj pogranicznicy. Nie zaczepiają – w końcu jestem na znakowanym szlaku turystycznym 🙂
Zbliżam się do miejsca, które wypatrzyłem na zdjęciach satelitarnych i które wyglądało na najciekawsze na dzisiejszej trasie. Nie rozczarowałem się. Ogromne piaszczyste zbocze stromo wpada prosto do Bugu. Piasek jest biały i w słońcu aż razi w oczy. Do
tego na górze rozległa plaża. Miejsce jest piękne.
Pozwalam sobie na chwilę relaksu. I oczywiście czas na zdjęcia.
Z mapy wynika, że do końca dzisiejszej trasy zostało już niewiele.Znowu leśna ścieżka, czasem kolejne łęgi, piasek i tak dojeżdżam do pola kukurydzy. Droga robi się jakaś nieoczywista, ale jadę na do przodu przez dzikie łąki w nadziei, że gdzieś znowu się pojawi. Nie zawiodłem się. Pół kilometra dalej znowu pojawia się ścieżka i rzeka.
Tu Bug zbliża się do głównej drogi, którą mam zamiar wracać. Słyszę już przejeżdżające samochody, jeszcze kilkaset metrów i jestem na asfalcie.
Został tylko powrót do Kodnia. Kilometry lecą szybko i jestem w punkcie startu. Wyszło 38 kilometrów, czas 5 godzin.
Chyba trzeba pomału kończyć sezon rowerowy. Próbowałem to zrobić tydzień wcześniej, ale zbyt dużo zajęć spowodowało, że odłożyłem wyprawę. Pogoda na szczęście okazała się przychylna i zaczekała kolejne siedem dni.
Szybka pobudka o siódmej, rower do bagażnika i za pół godziny jestem w Kodniu.
Plan dość ambitny, bo chcę przejechać odcinek Okczyn – Szostaki, który domknie lukę w nieobejrzanych odcinkach Bugu.
Kilka minut po ósmej ruszam nadbużanką do Okczyna. Jest chłodno, albo jak kto woli – rześko 🙂 Kilka kilometrów asfaltem mija błyskawicznie i już skręcam do wsi. Mijam kilka domów i znajduję zjazd nad Bug.
Zmierzam ponownie w stronę Kodnia, ale tym razem znowu po ścieżkach idących nad samą rzeką. Na tym odcinku są one dość dobrze przetarte przez pograniczników, ale też mocno piaszczyste i wiele fragmentów trzeba będzie ciągnąć rower, bo grzęźnie tak, że nawet najmocniejsza przerzutka nie daje rady (a raczej rowerzysta) 🙂
Dojeżdżam do pierwszych zabudowań i tu skręcam w dół, na ogromny łęg. Główna ścieżka idzie prosto, no ale przecież plan zakłada jazdę po linii Bugu. Droga na szczęście nie jest najgorsza, tylko mocno wyboista. I mogę podziwiać wysokie skarpy po białoruskiej stronie. Chwilami osiągają one kilkanaście metrów, podczas gdy ja jadę metr nad lustrem wody.
Której zresztą jest w tym roku znowu bardzo mało i podejrzewam, że przy wyższych stanach tak łatwo by mi nie poszło. Co więcej widać co chwila ogromne płycizny, które ciągną się na całej szerokości rzeki i kończą nagłym uskokiem. Za tydzień może ich nie być, albo utworzy się wyspa. Dzika rzeka.
Na jednym z zakrętów natykam się na miejscówkę wędkarzy. Samotny stołek i kilka podpórek 🙂
Po zrobieniu ogromnego łuku docieram znowu do Kodnia.
Tu muszę na chwilę wjechać na asffalt, bo drogę przegradza mi park z pałacem. Pałacyk zwany Placencją został wybudowany w latach 70. z XVIII w. przez Sapiehów jako letnia rezydencja rodu. Jest to klasycystyczny piętrowy budynek z położonym na osi wysokim, dwukondygnacyjnym portykiem wspartym na czterech smukłych kolumnach. W naczółku widoczny jest kartusz herbowy dawnych właścicieli. Obecnie w zabytku mieści się Dom Opieki im. Brata Alberta.
Kolejny raz też napotykam znaki czerwonego szlaku nadbużańskiego. Spotkałem się wiele razy z opisem problemów z szukaniem tego szlaku i ktoś chyba sobie wziął te narzekania do serca, bo oznakowanie jest teraz wyraźnie odnowione i bardzo dokładne – czasem widać jednocześnie nawet 2-3 znaki 🙂
Mijam klasztor w Kodniu i ruszam na łąkę. Przecinam przy okazji ogrody klasztorne i znowu trafiam na wąską ścieżkę ponad rzeką. Zza drzew widzę wieże kodeńskiej bazyliki, na polu wokół znaku granicznego traktor pracowicie obrabia pole.
Ponownie docieram do miejsca, gdzie z głównej drogi muszę zjechać na tzw. łęg kodeński. Oznacza to piaski, nierówności, korzenie, ale też dalej trzymam się rzeki. No i widoki wynagradzają niedogodności w jeździe 🙂
Robi się ciepło 🙂 Droga wiedzie czasem lasem, czasem pojawia się pole. Na drogę wychodzi sarna. A niedługo potem widzę hotel klasy turystycznej 🙂
Chwilę później w krzakach czają się dwaj pogranicznicy. Nie zaczepiają – w końcu jestem na znakowanym szlaku turystycznym 🙂
Zbliżam się do miejsca, które wypatrzyłem na zdjęciach satelitarnych i które wyglądało na najciekawsze na dzisiejszej trasie. Nie rozczarowałem się. Ogromne piaszczyste zbocze stromo wpada prosto do Bugu. Piasek jest biały i w słońcu aż razi w oczy. Do
tego na górze rozległa plaża. Miejsce jest piękne.
Pozwalam sobie na chwilę relaksu. I oczywiście czas na zdjęcia.
Z mapy wynika, że do końca dzisiejszej trasy zostało już niewiele.Znowu leśna ścieżka, czasem kolejne łęgi, piasek i tak dojeżdżam do pola kukurydzy. Droga robi się jakaś nieoczywista, ale jadę na do przodu przez dzikie łąki w nadziei, że gdzieś znowu się pojawi. Nie zawiodłem się. Pół kilometra dalej znowu pojawia się ścieżka i rzeka.
Tu Bug zbliża się do głównej drogi, którą mam zamiar wracać. Słyszę już przejeżdżające samochody, jeszcze kilkaset metrów i jestem na asfalcie.
Został tylko powrót do Kodnia. Kilometry lecą szybko i jestem w punkcie startu. Wyszło 38 kilometrów, czas 5 godzin.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 27 gości