Rowerowy Bug 2018 i kolejne
Kolejna wyprawa z cyklu 'wzdłuż rzeki”. Zastanawiałem się czy nie powinna być w osobnym wątku, ale jednak byłem nad Bugiem
Toczna to nieduża rzeczka, na niektórych mapach zwana też Kałużą. Krystalicznie czysta woda, meandry, stare młyny – to klimaty, na które liczyłem. I nie zawiodłem się.
Na miejsce startu na tej wyprawie wybrałem parking stacji kolejowej w Platerowie. Stacja stanowi przeciwieństwo tej ostatnio odwiedzanej w Nurcu – od wielu lat zamknięta, okna zabite blachą, budynek jest odrapany i mocno zaniedbany. Może jeszcze doczeka dobrych czasów? Właściwie to ta sama linia kolejowa, tylko województwo inne…
Na razie ruszam łąkami w kierunku lasu, gdzie mam chociaż trochę cienia. Po kilku kilometrach wjeżdżam w długi wąwóz, który na szczęście wiedzie w dół, ale i tak jazda po głębokim piasku idzie opornie.
Wąwóz się kończy i wypadam na asfalt. Jestem w dolinie Tocznej. Trafiam na pierwszy młyn. Niestety – jego czasy świetności chyba już minęły.
Kolejna wieś i kolejny ciekawy budynek. Jest murowany, to i w lepszym stanie.
Kilka zakrętów i odkrywam ukrytą wśród zieleni kapliczkę.
Ruszam dalej, mijając co kilka kilometrów małe, urokliwie wioski.
Po dłuższym zjeździe trafiam na przydrożne jeziorko. Krowy się pasą, uschnięte drzewo przegląda się w wodzie – sielanka…
A potem…. trafiam na prawdziwy rarytas 🙂 Już słyszę te dzwoniące w zębach plomby 😉
Poboczem jest jeszcze gorzej, bo piasek jest głęboki i sypki…
Marzenie każdego rowerzysty ma około 3 kilometry 🙂
Zaglądam na kolejne mostki na Tocznej.
I kolejne wsie…
Starsza pani poprawia przydrożne kwiaty i jest bardzo szczęśliwa, że zatrzymałem się pogadać z nią chwilkę.
Trafiam na kolejny mostek na Tocznej. Jest dość wąski i obok ciągnie się bród, który zapewne bez problemu przejeżdżają różne ciągniki i co większe maszyny rolnicze. Ruszam z werwą swoim góralem i oczywiście woda mnie pokonuje, co kończy się nieplanowanym postojem na środku Tocznej po kolana w wodzie 🙂
Czas na dłuższą sesję, bo rzeka wygląda tu niezwykle fotograficznie.
Ruszam dalej w kierunku Drażniewa. Gdzieś w krzakach stoi jakiś zapomniany dom….
Jeszcze tylko kilometr i wyjeżdżam na główną drogę, gdzie czeka mnie ostatni młyn. Ten jest w dużo lepszym stanie – przynajmniej z zewnątrz.
Tu znam już każdą ścieżkę, bo to mój „teren rekreacji”, gdzie wpadam pospacerować po nadbużańskich łąkach.
Kręcę się chwilę, zjadam zapasy i ruszam przez lasy do Platerowa. Teraz już idzie mi szybko, bo jadę najkrótszą możliwą drogą. Jakkolwiek jedna z wyrysowanych wcześniej tras okazuje się ślepym zaułkiem i zaliczam jeden wycof z krzaków 🙂
42 kilometry za mną 🙂
Toczna to nieduża rzeczka, na niektórych mapach zwana też Kałużą. Krystalicznie czysta woda, meandry, stare młyny – to klimaty, na które liczyłem. I nie zawiodłem się.
Na miejsce startu na tej wyprawie wybrałem parking stacji kolejowej w Platerowie. Stacja stanowi przeciwieństwo tej ostatnio odwiedzanej w Nurcu – od wielu lat zamknięta, okna zabite blachą, budynek jest odrapany i mocno zaniedbany. Może jeszcze doczeka dobrych czasów? Właściwie to ta sama linia kolejowa, tylko województwo inne…
Na razie ruszam łąkami w kierunku lasu, gdzie mam chociaż trochę cienia. Po kilku kilometrach wjeżdżam w długi wąwóz, który na szczęście wiedzie w dół, ale i tak jazda po głębokim piasku idzie opornie.
Wąwóz się kończy i wypadam na asfalt. Jestem w dolinie Tocznej. Trafiam na pierwszy młyn. Niestety – jego czasy świetności chyba już minęły.
Kolejna wieś i kolejny ciekawy budynek. Jest murowany, to i w lepszym stanie.
Kilka zakrętów i odkrywam ukrytą wśród zieleni kapliczkę.
Ruszam dalej, mijając co kilka kilometrów małe, urokliwie wioski.
Po dłuższym zjeździe trafiam na przydrożne jeziorko. Krowy się pasą, uschnięte drzewo przegląda się w wodzie – sielanka…
A potem…. trafiam na prawdziwy rarytas 🙂 Już słyszę te dzwoniące w zębach plomby 😉
Poboczem jest jeszcze gorzej, bo piasek jest głęboki i sypki…
Marzenie każdego rowerzysty ma około 3 kilometry 🙂
Zaglądam na kolejne mostki na Tocznej.
I kolejne wsie…
Starsza pani poprawia przydrożne kwiaty i jest bardzo szczęśliwa, że zatrzymałem się pogadać z nią chwilkę.
Trafiam na kolejny mostek na Tocznej. Jest dość wąski i obok ciągnie się bród, który zapewne bez problemu przejeżdżają różne ciągniki i co większe maszyny rolnicze. Ruszam z werwą swoim góralem i oczywiście woda mnie pokonuje, co kończy się nieplanowanym postojem na środku Tocznej po kolana w wodzie 🙂
Czas na dłuższą sesję, bo rzeka wygląda tu niezwykle fotograficznie.
Ruszam dalej w kierunku Drażniewa. Gdzieś w krzakach stoi jakiś zapomniany dom….
Jeszcze tylko kilometr i wyjeżdżam na główną drogę, gdzie czeka mnie ostatni młyn. Ten jest w dużo lepszym stanie – przynajmniej z zewnątrz.
Tu znam już każdą ścieżkę, bo to mój „teren rekreacji”, gdzie wpadam pospacerować po nadbużańskich łąkach.
Kręcę się chwilę, zjadam zapasy i ruszam przez lasy do Platerowa. Teraz już idzie mi szybko, bo jadę najkrótszą możliwą drogą. Jakkolwiek jedna z wyrysowanych wcześniej tras okazuje się ślepym zaułkiem i zaliczam jeden wycof z krzaków 🙂
42 kilometry za mną 🙂
Jest urlop, jest pogoda – do kompletu potrzebny mi jeszcze rower. Ten oczywiście jak zawsze jest pod ręką 🙂 Zapas wody ląduje w camelbagu (to doceniony nareszcie przeze mnie wynalazek) i po 20 minutach parkuję w okolicy przeprawy promowej do Niemirowa. Chwilę rozmawiam z miłymi starszymi ludźmi, którzy zrobili tu sobie bazę ze swoim kamperem przed kolejnym etapem podróży. Ja też tak chcę na emeryturze.
Prom nadal leży na drugim brzegu, więc pora na kolejną powtórkę trasy sprzed kilu lat – dziś zamierzam odwiedzić wszystkie Landarty w jeden dzień.
Zagłębiam się nadgraniczną ścieżkę i w kilka minut jestem przy punkcie widokowym na „zieloną granicę”.
Tyle razy już tu byłem, że nawet za bardzo nie palę się do wyciągania aparatu z torby. Dzisiejszy wyjazd służy bardziej zrelaksowaniu się 🙂
Mijam jeziorko i znowu jestem nad rzeką.
Stąd widać już przedstawiciela tutejszej fauny – żyrafę 🙂 To znak, że przede mną pierwszy Landart.
Teraz czas na przeprawę. Woda opadła i prawie udaje się się przejechać – dopóki koło nie utknęło między kamieniami…
Źródełko, które tutaj biło, teraz gdzieś się schowało, a ślad jego istnienia, to wybijająca ze skarpy mała struga.
Mijam resztki kolejnych landartowch ekspozycji.
Koń z drzewa zniknął… stoją tylko słupy graniczne. Dojeżdżam do terenów kolejnego Landartu, ale mijam go bokiem. Teleporter na Białoruś stoi, chociaż czas też już go trochę nadgryzł.
Teraz przede mną odcinek, który przy pierwszym tędy przejeździe dał mi w kość. Ścieżka idzie zboczem skarpy, przecina jakieś strumyki i wąwozy, W jednym ze strumieni zaliczam efektowny lot i zdziwiony wygrzebuję się z błota 🙂
Ścieżka kończy się w gąszczu i ledwo widocznym śladem wśród pokrzyw przedostaję się szczęśliwie na drugą stronę obniżenia, gdzie odnajduję dalszą drogę. Zmierzam do kolejnego Landartu w Buczycach.
Ten odbył się rok wcześniej, więc dzieła mają się jeszcze całkiem dobrze.
Będąc tu ostatnio, próbowałem dalej jechać przez łąki, ale nie był to dobry wybór, więc dziś wybieram objazd polną drogą i ruszam w okolice Stadniny w Janowie Podlaskim.
Jedzie się bardzo przyjemnie – do czasu, aż droga się kończy 🙂
Odbijam w stronę widocznych w dali budynków i dojeżdżam na tyły Stadniny. Tu odnajduję znaki ścieżki przyrodniczej „Łęg Nadbużański”, więc postanawiam pociągnąć trasę aż do Pralni. Walczę z wertepami, potem przecinam wielką i pachnącą łąkę, która rzuca się na mnie i zmusza do poleżenia 🙂
Lekko się chmurzy, więc stwierdzam, że wystarczy walki z terenem i wyjeżdżam na betonową drogę, gdzie moje tempo jazdy rośnie i po kilku kilometrach znowu jestem w Stadninie. Jeszcze tylko podjazd pod górę w Pawłowie i zostaje mi ostatnia prosta do punktu startu. Przy okazji mijam dwa ostatnie Landarty.
Piękny przystanek z butami, przerobiony przez artystów przeżył metamorfozę…
Ostatnie kilometry i już jestem przy aucie. No to sobie pojeździłem 🙂
Prom nadal leży na drugim brzegu, więc pora na kolejną powtórkę trasy sprzed kilu lat – dziś zamierzam odwiedzić wszystkie Landarty w jeden dzień.
Zagłębiam się nadgraniczną ścieżkę i w kilka minut jestem przy punkcie widokowym na „zieloną granicę”.
Tyle razy już tu byłem, że nawet za bardzo nie palę się do wyciągania aparatu z torby. Dzisiejszy wyjazd służy bardziej zrelaksowaniu się 🙂
Mijam jeziorko i znowu jestem nad rzeką.
Stąd widać już przedstawiciela tutejszej fauny – żyrafę 🙂 To znak, że przede mną pierwszy Landart.
Teraz czas na przeprawę. Woda opadła i prawie udaje się się przejechać – dopóki koło nie utknęło między kamieniami…
Źródełko, które tutaj biło, teraz gdzieś się schowało, a ślad jego istnienia, to wybijająca ze skarpy mała struga.
Mijam resztki kolejnych landartowch ekspozycji.
Koń z drzewa zniknął… stoją tylko słupy graniczne. Dojeżdżam do terenów kolejnego Landartu, ale mijam go bokiem. Teleporter na Białoruś stoi, chociaż czas też już go trochę nadgryzł.
Teraz przede mną odcinek, który przy pierwszym tędy przejeździe dał mi w kość. Ścieżka idzie zboczem skarpy, przecina jakieś strumyki i wąwozy, W jednym ze strumieni zaliczam efektowny lot i zdziwiony wygrzebuję się z błota 🙂
Ścieżka kończy się w gąszczu i ledwo widocznym śladem wśród pokrzyw przedostaję się szczęśliwie na drugą stronę obniżenia, gdzie odnajduję dalszą drogę. Zmierzam do kolejnego Landartu w Buczycach.
Ten odbył się rok wcześniej, więc dzieła mają się jeszcze całkiem dobrze.
Będąc tu ostatnio, próbowałem dalej jechać przez łąki, ale nie był to dobry wybór, więc dziś wybieram objazd polną drogą i ruszam w okolice Stadniny w Janowie Podlaskim.
Jedzie się bardzo przyjemnie – do czasu, aż droga się kończy 🙂
Odbijam w stronę widocznych w dali budynków i dojeżdżam na tyły Stadniny. Tu odnajduję znaki ścieżki przyrodniczej „Łęg Nadbużański”, więc postanawiam pociągnąć trasę aż do Pralni. Walczę z wertepami, potem przecinam wielką i pachnącą łąkę, która rzuca się na mnie i zmusza do poleżenia 🙂
Lekko się chmurzy, więc stwierdzam, że wystarczy walki z terenem i wyjeżdżam na betonową drogę, gdzie moje tempo jazdy rośnie i po kilku kilometrach znowu jestem w Stadninie. Jeszcze tylko podjazd pod górę w Pawłowie i zostaje mi ostatnia prosta do punktu startu. Przy okazji mijam dwa ostatnie Landarty.
Piękny przystanek z butami, przerobiony przez artystów przeżył metamorfozę…
Ostatnie kilometry i już jestem przy aucie. No to sobie pojeździłem 🙂
Hanna trochę musiała poczekać… Pochmurny środek tygodnia nie zachęcał za bardzo do odwiedzin, ale zaryzykowałem.
Znanymi sobie skrótami docieram do Kuzawki. Skróty okazują się trochę wyboiste, bo trafiam na remont drogi 🙂 Na szczęście docieram sprawnie na miejsce startu. Oczywiście przy starej remizie w Kuzawce.
Trochę czasu upłynęło od czasu, gdy przejeżdżałem ten odcinek, z przyjemnością więc tu wróciłem. Tym razem będzie to wizyta z nowym rowerem 🙂 Ten błyskawicznie zostaje wypakowany i już jestem gotowy do drogi.
Przejeżdżam przez senną i cichą wieś i już jestem nad Bugiem
Nad rzeką wiszą ciężkie i ciemne chmury, ale czy zawsze muszę fotografować rzekę w pełnym słońcu?
Ruszam przetartym przez pograniczników szlakiem i trafiam na przeszkodę wodną. Przypominam sobie, jak ciężko było się kiedyś tędy przebić, teraz jednak przeprawa jest błyskawiczna.
Straż Graniczna przygotowała na moją wizytę piękny mostek 🙂
Za chwilę jestem po drugiej stronie i rozpędzam się przez nadbużańskie łąki.
Docieram na pierwszy duży zakręt z plażą, więc obowiązkowo robię panoramę.
Kuzawka VR
Chwilę kręcę się po plaży…
Bug jak zawsze dziki…
Tempo mam całkiem dobre i szybko zbliżam się do wielkiego łuku rzeki, porośniętego wierzbowym łęgiem.
Szukam czegoś nowego i zostaję zaskoczony niezwykłym widokiem splątanych gałęzi wierzb.
Kolejny zakręt…
Kuzawka VR
Wbijam się w jakieś krzaki, by jechać tuż przy rzece. Ścieżka jest ledwo widoczna, ale zakładam, że skoro pogranicznicy tędy przejechali to i mi się uda. Założenie jest dobre 🙂 Z niemałym trudem, ale udaje mi się wyplątać z labiryntu 🙂
W oddali widzę już cel mojej podróży. To plaża, na którą wybierałem się latem z Galernikami, ale pandemia zrewidowała nasze plany.
Dużo piasku… to jedno z ciekawszych miejsc nad Bugiem.
Pierwsza panorama…
Hanna VR
I kolejna…
Hanna VR
Kręcę się chwilę, szukając tematów do ciekawych zdjęć.
Ciemne chmury rozwiał wiatr… 🙂 Nie w piosence tylko wokół mnie. Pojawiają się ciepłe promienie słońca.
Kolory od razu nabierają życia 🙂
Ruszam dalej – mój cel to Pawluki. Całkiem niedawno odbierałem tu w burzowej aurze kajakarzy.
Ścieżka biegnie przy samej rzece, więc jazda sprawia dużą przyjemność, bo towarzyszą mi ciągle niezwykłe widoki.
Kolejne kilometry mijają błyskawiczne i już jest cywilizacja. Pawluki to kilka domów, leżących około 1.5 kilometra od głównego traktu, a dojazd tutaj to jedna wąska polna droga wijąca się przez łąki.
Oczywiście jest tu znakowany szlak turystyczny 🙂
Ruszam w kierunku Stawek, gdzie zamierzam zakończyć dzisiejszą nadbużańską przygodę.
Aż szkoda stąd odjeżdżać…
Odbijam w pierwszą napotkaną drogę i po kilkuset metrach jestem na GreenVelo.
Tu to już można pędzić jak po autostradzie. A ruch jest całkiem spory. Jadą długodystansowcy z rowerami obczepionymi sakwami, szybkobieżni na lekko i całe rodziny 🙂
Wreszcie jest Hanna 🙂
Oczywiście nie odmawiam sobie przyjemności zajrzenia do centrum, gdzie można podziwiać niedawno wyremontowany kościół.
Z Hanny do Kuzawki jadę kilka minut i zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy pamiątkowej tablicy poświęconej Tadeuszowi Kościuszce.
Niezawodny aloszak pisze:
Postanowiłem sprawdzić, w jakich okolicznościach nasz Bohater Narodowy odpłynął z Kuzawki i co go skłoniło do podróży za ocean. W tym celu odszukałem Tygodnik Ilustrowany Nr. 300 z dnia 24 września 1881 roku. W którym to w artykule pt: „ Pamiętniki Jerzego Soroki, pazia i koniuszego księcia generała ziem podolskich, 1772 – 1822.” znajduje się opis okoliczności, w jakich Tadeusz Kościuszko postanowił wyjechać za ocean.
Jako się okazuje nasz bohater musiał opuścić kraj z powodu kobiety, z którą to chciał się ożenić, córki Hetmana Polnego Litewskiego Sosnowskiego, pod którego dowództwem służył T. Kościuszko. Gdy Hetman Sosnowski stanowczo przeciwstawił się temu ślubowi, wówczas jego córka Ludwika postanowiła nie usłuchać woli ojca i usiłowała uciec do Tadeusza. Lecz zapobiegliwy ojciec dobrze pilnował córki i zatrzymał ją przy bramie pałacowej. Postępek ten jednak wywołał w hetmanie silne wzburzenie. Wówczas Tadeusz Kościuszko zmuszony był pożegnać się ze służbą u hetmana Litewskiego i uciekać. Gdyż w tamtych czasach hetmani posiadali nad oficerami władzę nieograniczoną i groziło mu rozstrzelanie. Młody Tadeusz postanawia schronić się w Sławatyckich dobrach, które w tym czasie dzierżawione były przez jego szwagra. W majątku tym przebywała w owym czasie młodsza siostra Tadeusza, chorążyna Katarzyna Żółkowska.
Sławatycze kościół katolicki, poniżej Cerkiew prawosławna oba obiekty stoją naprzeciw siebie.
Tam też Tadeusz Kościuszko spotyka się z przejeżdżającym przez te okolice księciem Adamem Czartoryskim, który zatrzymał się w sławatyckiej karczmie na odpoczynek. Młody T. Kościuszko zwierza się Księciu, iż nie widząc w Polsce szans na awans i obawiając się zemsty ze strony hetmana Litewskiego Sosnowskiego postanowił wyjechać do Ameryki za przykładem księcia Poniatowskiego i wielu innych Polaków, gdzie może się dosłużyć wyższych szlifów oficerskich. Lecz przeszkodą w tych zamiarach dla młodego Tadeusza Kościuszki, był brak gotówki na podróż. Wówczas Książe dał 500 czerwonych złotych młodemu Tadeuszowi, chcąc mu pomóc w realizacji zamiarów.
Wkrótce T. Kościuszko dzięki pomocy swego dobroczyńcy, odpływa z przystani w Kuzawce do Gdańska, a potem dalej do Ameryki gdzie służył 9 lat, dosłużywszy się stopnia generalskiego oraz Orderu Cyncynatów.
Plan wykonany, pogoda dopisala, więc wracam szczęśliwy do domu. Następnego ranka skonał akumulator w aucie 😉
Trasa:
Znanymi sobie skrótami docieram do Kuzawki. Skróty okazują się trochę wyboiste, bo trafiam na remont drogi 🙂 Na szczęście docieram sprawnie na miejsce startu. Oczywiście przy starej remizie w Kuzawce.
Trochę czasu upłynęło od czasu, gdy przejeżdżałem ten odcinek, z przyjemnością więc tu wróciłem. Tym razem będzie to wizyta z nowym rowerem 🙂 Ten błyskawicznie zostaje wypakowany i już jestem gotowy do drogi.
Przejeżdżam przez senną i cichą wieś i już jestem nad Bugiem
Nad rzeką wiszą ciężkie i ciemne chmury, ale czy zawsze muszę fotografować rzekę w pełnym słońcu?
Ruszam przetartym przez pograniczników szlakiem i trafiam na przeszkodę wodną. Przypominam sobie, jak ciężko było się kiedyś tędy przebić, teraz jednak przeprawa jest błyskawiczna.
Straż Graniczna przygotowała na moją wizytę piękny mostek 🙂
Za chwilę jestem po drugiej stronie i rozpędzam się przez nadbużańskie łąki.
Docieram na pierwszy duży zakręt z plażą, więc obowiązkowo robię panoramę.
Kuzawka VR
Chwilę kręcę się po plaży…
Bug jak zawsze dziki…
Tempo mam całkiem dobre i szybko zbliżam się do wielkiego łuku rzeki, porośniętego wierzbowym łęgiem.
Szukam czegoś nowego i zostaję zaskoczony niezwykłym widokiem splątanych gałęzi wierzb.
Kolejny zakręt…
Kuzawka VR
Wbijam się w jakieś krzaki, by jechać tuż przy rzece. Ścieżka jest ledwo widoczna, ale zakładam, że skoro pogranicznicy tędy przejechali to i mi się uda. Założenie jest dobre 🙂 Z niemałym trudem, ale udaje mi się wyplątać z labiryntu 🙂
W oddali widzę już cel mojej podróży. To plaża, na którą wybierałem się latem z Galernikami, ale pandemia zrewidowała nasze plany.
Dużo piasku… to jedno z ciekawszych miejsc nad Bugiem.
Pierwsza panorama…
Hanna VR
I kolejna…
Hanna VR
Kręcę się chwilę, szukając tematów do ciekawych zdjęć.
Ciemne chmury rozwiał wiatr… 🙂 Nie w piosence tylko wokół mnie. Pojawiają się ciepłe promienie słońca.
Kolory od razu nabierają życia 🙂
Ruszam dalej – mój cel to Pawluki. Całkiem niedawno odbierałem tu w burzowej aurze kajakarzy.
Ścieżka biegnie przy samej rzece, więc jazda sprawia dużą przyjemność, bo towarzyszą mi ciągle niezwykłe widoki.
Kolejne kilometry mijają błyskawiczne i już jest cywilizacja. Pawluki to kilka domów, leżących około 1.5 kilometra od głównego traktu, a dojazd tutaj to jedna wąska polna droga wijąca się przez łąki.
Oczywiście jest tu znakowany szlak turystyczny 🙂
Ruszam w kierunku Stawek, gdzie zamierzam zakończyć dzisiejszą nadbużańską przygodę.
Aż szkoda stąd odjeżdżać…
Odbijam w pierwszą napotkaną drogę i po kilkuset metrach jestem na GreenVelo.
Tu to już można pędzić jak po autostradzie. A ruch jest całkiem spory. Jadą długodystansowcy z rowerami obczepionymi sakwami, szybkobieżni na lekko i całe rodziny 🙂
Wreszcie jest Hanna 🙂
Oczywiście nie odmawiam sobie przyjemności zajrzenia do centrum, gdzie można podziwiać niedawno wyremontowany kościół.
Z Hanny do Kuzawki jadę kilka minut i zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy pamiątkowej tablicy poświęconej Tadeuszowi Kościuszce.
Niezawodny aloszak pisze:
Postanowiłem sprawdzić, w jakich okolicznościach nasz Bohater Narodowy odpłynął z Kuzawki i co go skłoniło do podróży za ocean. W tym celu odszukałem Tygodnik Ilustrowany Nr. 300 z dnia 24 września 1881 roku. W którym to w artykule pt: „ Pamiętniki Jerzego Soroki, pazia i koniuszego księcia generała ziem podolskich, 1772 – 1822.” znajduje się opis okoliczności, w jakich Tadeusz Kościuszko postanowił wyjechać za ocean.
Jako się okazuje nasz bohater musiał opuścić kraj z powodu kobiety, z którą to chciał się ożenić, córki Hetmana Polnego Litewskiego Sosnowskiego, pod którego dowództwem służył T. Kościuszko. Gdy Hetman Sosnowski stanowczo przeciwstawił się temu ślubowi, wówczas jego córka Ludwika postanowiła nie usłuchać woli ojca i usiłowała uciec do Tadeusza. Lecz zapobiegliwy ojciec dobrze pilnował córki i zatrzymał ją przy bramie pałacowej. Postępek ten jednak wywołał w hetmanie silne wzburzenie. Wówczas Tadeusz Kościuszko zmuszony był pożegnać się ze służbą u hetmana Litewskiego i uciekać. Gdyż w tamtych czasach hetmani posiadali nad oficerami władzę nieograniczoną i groziło mu rozstrzelanie. Młody Tadeusz postanawia schronić się w Sławatyckich dobrach, które w tym czasie dzierżawione były przez jego szwagra. W majątku tym przebywała w owym czasie młodsza siostra Tadeusza, chorążyna Katarzyna Żółkowska.
Sławatycze kościół katolicki, poniżej Cerkiew prawosławna oba obiekty stoją naprzeciw siebie.
Tam też Tadeusz Kościuszko spotyka się z przejeżdżającym przez te okolice księciem Adamem Czartoryskim, który zatrzymał się w sławatyckiej karczmie na odpoczynek. Młody T. Kościuszko zwierza się Księciu, iż nie widząc w Polsce szans na awans i obawiając się zemsty ze strony hetmana Litewskiego Sosnowskiego postanowił wyjechać do Ameryki za przykładem księcia Poniatowskiego i wielu innych Polaków, gdzie może się dosłużyć wyższych szlifów oficerskich. Lecz przeszkodą w tych zamiarach dla młodego Tadeusza Kościuszki, był brak gotówki na podróż. Wówczas Książe dał 500 czerwonych złotych młodemu Tadeuszowi, chcąc mu pomóc w realizacji zamiarów.
Wkrótce T. Kościuszko dzięki pomocy swego dobroczyńcy, odpływa z przystani w Kuzawce do Gdańska, a potem dalej do Ameryki gdzie służył 9 lat, dosłużywszy się stopnia generalskiego oraz Orderu Cyncynatów.
Plan wykonany, pogoda dopisala, więc wracam szczęśliwy do domu. Następnego ranka skonał akumulator w aucie 😉
Trasa:
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 26 gości