W połowie listopada wybieram się na “Zlot Miłośników Turystyki Wschodniej”, który tym razem wypada w środkowej Polsce, tak żeby wszystkim było tak samo daleko Padło na Smardzewice koło Tomaszowa Mazowieckiego. Zatem - trzeba tam jakoś dojechać. Tym razem jade sama. Można pociągiem - co jest opcją akceptowalną. Można się podłączyć do kogoś i gnać głównymi drogami - na myśl o czym raczej mi w ogóle jechać odechciewa. Ale pojawia się jeszcze jeden super plan. Wystarczy otworzyć mapę i popatrzeć jak wyglądają tereny między Częstochową, Radomskiem a Sulejowem. Gdzie dominują lasy, pola, małe wioski i nawet “żółta” droga jest rzadkością. Brzmi jak teren, gdzie chciałoby się pojechać po prostu na wprost, na azymut... (i znając bubowe szczęście ugrzęznąć gdzieś w bagnie ) Ale Marcin, z którym pojadę, ma terenówkę, więc może tym razem nie zakopiemy się już w pierwszej kałuży za wsią.
Plan jest zatem taki, że spotykamy się w Częstochowie i marcinowy GPS rysuje prostą linie przez bezdroża, której będziemy się próbowali trzymać. No dobra - linia owa nie do końca jest prosta - bardziej zygzakowata. Bo planujemy po drodze pozahaczać o różne ruiny i zapomniane, poopuszczane miejsca. Nigdy nie byłam w tych terenach. Środkowa Polska to teren dla mnie totalnie nieznany. Biała plama! Jakoś człowiek ma wkodowane włóczyć się po rubieżach, wędrować wzdłuż granic, pchać się w różniste koniuszki. I skutkiem tego jest, że środek wciąż czeka na odkrycie.. bo jakoś nigdy nie było czasu i okazji.
Z okien pociągu, gdzieś za Opolem, dzień zdaje się być słoneczny i jasny. Ale za Częstochową już mu lepiej.. Szarość, mgła, typowy listopadowy ponury dzień, który się kończy zaraz po tym jak się zaczął.. A może ta szarość i wilgoć będzie dodawać klimatu naszej włóczędze po zaułkach?
Pierwszy na naszej trasie jest pałac w Kłobukowicach. Już z daleka rzuca się w oczy malownicza wieża, do której mamy ambitny plan wleźć.
Dostanie się do środka nie nastręcza trudności - jest nawet kratka, z której robimy sobie drabinkę do okna… Taaaaa, a potem się okazuje, że nawet drzwi były otwarte Wnętrza są juz dosyć splądrowane, nie ma żadnych ciekawych przedmiotów czy mebli.
Z zewnątrz pałacyk zdawał się być w dobrym stanie. Od środka jednak widać, że niekoniecznie… Stropy się walą..
A najbardziej zbutwiała podłoga jest gdzie??? a w miejscu… prowadzącym do “naszej” wieży! No żesz to szlag! Długo cmokamy nad tym miejscem, przypominającymi nieco sito.. Oglądamy je z góry i z dołu. Rozważamy gdzie i jak polecimy, gdy jednak nas nie utrzyma… Ostatecznie rezygnujemy. Cóż.. wieża pozostanie dla lepszych gierojów
Obok pałacu jest jeszcze jeden ciekawy budynek. Spichlerz to jaki? Czy kaplica? Jedno jest pewne - pomieszczenie jest ogromne!
W Bogusławowie odwiedzamy niewielki kościół za wsią. Położony na pustkowiu, wśród łąk. Dach, schody i okoliczne drzewa pożera mech..
Wnętrza są w zadziwiająco lepszym stanie niż dach. On to chyba tegorocznej zimy nie przetrwa…
A my suniemy dalej… Lasami, polami, łąkami, miedzami..
Odwiedzamy wiejskie sklepiki w poszukiwaniu lokalnych piw. Tu akurat sklepik sklejony z przystankiem PKS. Jak przyjdzie za długo czekać na autobus - można wstąpić pokrzepić się jadłem i napitkiem!
W Fałkowie z zamku zostało już baaardzo niewiele
W Skotnikach za to jest dużo lepiej. Stoi tu ogromny i solidny dwór obronny.
Wnętrza są dosyć dziwne. Wygląda jakby ktoś zaczął tu generalny remont, zrobił stropy ze zbrojonego betonu, skuł ściany do cegły i … nagle wszystko porzucił. Wnętrza są cholernie ciemne i wilgotne. Wieje z nich chłodem, chyba o 10 stopni jest tu zimniej niż na dworze!
W niektórych pomieszczeniach zwracają uwagę ciekawe framugi..
No i chyba tyle by było - jeśli chodzi o dzisiejsze zwiedzanie.. Zapada ciemność - a my jeszcze nawet nie odwiedziliśmy połowy zaplanowanych miejsc. Jak tu można lubić zimę?? Latem to by był środek dnia!
Mijamy jeszcze gdzieś po drodze bardzo krzywy, ale jednak zamieszkany wciąż domek.
Przed nami długi wieczór. W doborowym zlotowym towarzystwie! Pozostaje nam więc opróżnianie kolejnych butelek i niekończące się pogawędki o wschodzie i nie tylko!
cdn
Gdzieś w środkowej Polsce
Gdzieś w środkowej Polsce
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pętając się po środkowej Polsce nie mogliśmy sobie odmówić odwiedzenia pewnych ciekawych i nietypowych miejsc. Jeleń i Konewka to dwa betonowe tunele położone w lasach koło Tomaszowa Mazowieckiego. Są to dawne schrony kolejowe, bardzo podobne i położone od siebie całkiem niedaleko. Różnice gabarytów są niewielkie - Konewka jest trochę dłuższa i całkowicie prosta. Tunel w Jeleniu nieco zakręca. Główna różnica polega na tym, że Jeleń jest opuszczony i niezagospodarowany, a w Konewce jest muzeum, wystawa samochodów, armat i innych eksponatów. Do Jelenia wchodzi się swobodnie, jak nam zagra w duszy, o dowolnej porze dnia i nocy. Do Konewki trzeba kupić bilet. W Jeleniu otacza nas namacalna ciemność, w Konewce pociągnięto elektryczność i oświetlone jest prawie wszystko, łącznie z tunelami technicznymi. Skądinąd fajne połączenie - co kto lubi, do wyboru do koloru, każdy znajdzie coś dla siebie. Czy ktoś lubi zwiedzać z przewodnikiem i patrzeć na gablotki, czy woli oddech mokrego betonu i samotność w ciemnych czeluściach korytarzy. Co ja wole zapewne wspominać nie muszę No ale skoro już tu jesteśmy - to warto zajrzeć do obu!
JELEŃ
Już z daleka widać, że to największa hodowla mchu w woj. łódzkim. Jeśli są gdzieś jeszcze jakieś fajniejsze to dajcie znać! Mogą być w innych częściach Polski. Ja po prostu kocham mech!
Wnętrza są na tyle przestronne, że ciężko je oświetlić zwykłą latarką czy fleszem aparatu...
Dużo lepiej radzą sobie w tej kwestii reflektory samochodu!
Małe boczne korytarzyki są przeważnie zalane i bez gumiaków ciężko nimi wędrować..
Tunel otaczają inne schrony, pełniące zapewne jakieś funkcje pomocnicze. Nie wiem czy z nich się ostrzeliwano, czy służyły za magazyny - ale wszystkie też są zbudowane z grubego betonu. Wystaje sporo malowniczo pordzewiałego żelastwa, więc zwiedza się je równie przyjemnie.
Tak... Ten Jeleń to miejsce na tyle sympatyczne, że chyba kiedyś wrócimy tu sobie z planem noclegu w betonowych ścianach albo przy ognichu gdziesik obok!
KONEWKA
Nawet dziś, w listopadowy szary dzień, kręci się tutaj sporo ludzi. Strach się bać, co tutaj się dzieje latem!
Bardzo nie lubie instytucji paragonów. Zwykle ich nie biorę i wkurza mnie, że jest obowiązek, aby sprzedawca na chamca mi je wciskał do ręki.. Tyle jest warta ta cała współczesna nadęta ekologia.. Ile papieru trzeba zrobić, ile drzew wyciąć i ile smrodu w atmosfere puścić, aby móc codziennie na całym świecie wyprodukować dziesiątki tysięcy kilometrów paragonów - które służą tylko do tego, aby je wyrzucić... Ale wyjatkowo tu jest inaczej. Tu paragon zabieram - i chowam na pamiątkę. Bo może jest równie niepotrzebny, ale przynajmniej ładny!
Główny korytarz nie robi specjalnego wrażenia - klimat (i ilość ludzi) podobny jak w przejściu podziemnym pod miejską ulicą albo na PKP. Światełko świeci, ludzie biegają, jakieś tablice wiszą.
Już, już prawie chce zwiedzanie uznać za "klepnięte" i zapodać odwrót, gdy zauważam drabinkę w dół. Hmmmm... To chyba te "tunele techniczne", gdzie w Jeleniu, z racji na "uwodnienie", nie mielismy okazji (a raczej ochoty) połazić.
Mimo oświetlenia tutejsze korytarze prezentują się całkiem przyjemnie! I nagle znika gdzieś tłum, tzn. nie znika, cały czas tą szkolną wycieczkę słychać - jak tupie i drze japy gdzieś tam u góry. Acz teraz jest to dźwięk na tyle stłumiony, że brzmi jak przebitka z innego świata...
Nagle rzuca mi się w oczy odejście w boczny tunelik.. Już nieoświetlone. Ciemność pachnie jakby zmieloną cegłą..
Zatem sobie tuptam. Korytarzyk idzie po łuku i dochodzi do części zalanej na malowniczy ceglasty kolor..
Zatem wracam. Ziuta i Grześ czekają na mnie przed budynkiem, miałam tylko oblecieć na szybko... Ekhhhmm... Ja tymczasem dołaże do kolejnego miejsca, gdzie korytarz kończy się w wodzie..
No dobra, wszystko ładnie pięknie - ale gdzie moje wyjście?? To, którym tu wlazłam?? Zawracam i znów dochodzę do ceglastego jeziora... Ja pinkole! Ale będzie wstyd, jak się okaże, że się zgubiłam na trasie turystycznej! Wszyscy znajomi będą ze mnie drzeć łacha przez kolejne 30 lat! Jeszcze nawet latarki nie mam, tylko sobie świece telefonem jak gimnazjalista eksplorujący szkolną piwnicę Telefon robi pipip i miga okienkiem informując, że on się zaraz z tej zabawy wycofuje Wyjście się jednak znajduje. Naprawde nie wiem jakim cudem je przeoczyłam. I to dwukrotnie
JELEŃ
Już z daleka widać, że to największa hodowla mchu w woj. łódzkim. Jeśli są gdzieś jeszcze jakieś fajniejsze to dajcie znać! Mogą być w innych częściach Polski. Ja po prostu kocham mech!
Wnętrza są na tyle przestronne, że ciężko je oświetlić zwykłą latarką czy fleszem aparatu...
Dużo lepiej radzą sobie w tej kwestii reflektory samochodu!
Małe boczne korytarzyki są przeważnie zalane i bez gumiaków ciężko nimi wędrować..
Tunel otaczają inne schrony, pełniące zapewne jakieś funkcje pomocnicze. Nie wiem czy z nich się ostrzeliwano, czy służyły za magazyny - ale wszystkie też są zbudowane z grubego betonu. Wystaje sporo malowniczo pordzewiałego żelastwa, więc zwiedza się je równie przyjemnie.
Tak... Ten Jeleń to miejsce na tyle sympatyczne, że chyba kiedyś wrócimy tu sobie z planem noclegu w betonowych ścianach albo przy ognichu gdziesik obok!
KONEWKA
Nawet dziś, w listopadowy szary dzień, kręci się tutaj sporo ludzi. Strach się bać, co tutaj się dzieje latem!
Bardzo nie lubie instytucji paragonów. Zwykle ich nie biorę i wkurza mnie, że jest obowiązek, aby sprzedawca na chamca mi je wciskał do ręki.. Tyle jest warta ta cała współczesna nadęta ekologia.. Ile papieru trzeba zrobić, ile drzew wyciąć i ile smrodu w atmosfere puścić, aby móc codziennie na całym świecie wyprodukować dziesiątki tysięcy kilometrów paragonów - które służą tylko do tego, aby je wyrzucić... Ale wyjatkowo tu jest inaczej. Tu paragon zabieram - i chowam na pamiątkę. Bo może jest równie niepotrzebny, ale przynajmniej ładny!
Główny korytarz nie robi specjalnego wrażenia - klimat (i ilość ludzi) podobny jak w przejściu podziemnym pod miejską ulicą albo na PKP. Światełko świeci, ludzie biegają, jakieś tablice wiszą.
Już, już prawie chce zwiedzanie uznać za "klepnięte" i zapodać odwrót, gdy zauważam drabinkę w dół. Hmmmm... To chyba te "tunele techniczne", gdzie w Jeleniu, z racji na "uwodnienie", nie mielismy okazji (a raczej ochoty) połazić.
Mimo oświetlenia tutejsze korytarze prezentują się całkiem przyjemnie! I nagle znika gdzieś tłum, tzn. nie znika, cały czas tą szkolną wycieczkę słychać - jak tupie i drze japy gdzieś tam u góry. Acz teraz jest to dźwięk na tyle stłumiony, że brzmi jak przebitka z innego świata...
Nagle rzuca mi się w oczy odejście w boczny tunelik.. Już nieoświetlone. Ciemność pachnie jakby zmieloną cegłą..
Zatem sobie tuptam. Korytarzyk idzie po łuku i dochodzi do części zalanej na malowniczy ceglasty kolor..
Zatem wracam. Ziuta i Grześ czekają na mnie przed budynkiem, miałam tylko oblecieć na szybko... Ekhhhmm... Ja tymczasem dołaże do kolejnego miejsca, gdzie korytarz kończy się w wodzie..
No dobra, wszystko ładnie pięknie - ale gdzie moje wyjście?? To, którym tu wlazłam?? Zawracam i znów dochodzę do ceglastego jeziora... Ja pinkole! Ale będzie wstyd, jak się okaże, że się zgubiłam na trasie turystycznej! Wszyscy znajomi będą ze mnie drzeć łacha przez kolejne 30 lat! Jeszcze nawet latarki nie mam, tylko sobie świece telefonem jak gimnazjalista eksplorujący szkolną piwnicę Telefon robi pipip i miga okienkiem informując, że on się zaraz z tej zabawy wycofuje Wyjście się jednak znajduje. Naprawde nie wiem jakim cudem je przeoczyłam. I to dwukrotnie
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czasem jedziesz na weekendową wycieczkę w pozornie ciekawy rejon - a po powrocie ni cholery nie ma co opisać.. A innym razem po prostu czekasz sobie na pociąg i ... jest nieco inaczej Miłe niespodzianki zwykle czają się tam, gdzie człowiek totalnie się ich nie spodziewa!
Na dworcu PKP w Tomaszowie Mazowieckim melduję się jakieś półtorej godziny przed planowanym odjazdem mojego pociągu. Jakoś tak mam, że zawsze lubię być wcześniej. Nie trzeba się śpieszyć idąc, nigdy nie wiadomo co się po drodze wydarzy, co nas zatrzyma, kogo się spotka. Mając zapas czasu zawsze jest tak jakoś spokojniej. Lubię też ten moment oczekiwania na swój środek transportu, moment kiedy można totalnie wyrzec się pośpiechu, zagapić gdzieś w dal i totalnie zawiesić. Bo czekasz, nic nie przyspieszysz i juz nic nie zależy od ciebie. Gdzie indziej zawsze masz cos do zrobienia, do załatwienia, do poprawienia. A tu masz ławkę lub kawałek betonu pod dworcową ścianą. Moment dogodny, aby być sam na sam ze swoimi myślami - albo żeby poobserwować świat wokół. Dziś akurat pada na to drugie.. I okazuje się, że tego czasu to tak wcale nie mam za dużo
Dworzec położony jest na obrzeżach miasta. Mam już wchodzić szukać kas biletowych, gdy dostrzegam domek. Zaraz przy dworcu stoi drewniana chatka, mocno zarośnięta. Jest listopad, a nadal trzeba się do niej przedzierać przez busz lian i kolczastych pnączy. Latem to chyba widać tylko zieloną górkę! Domek wygląda jakby sie tu teleportował z jakiejś podlaskiej wioski.
Klimatu dodaje zaparkowany przed płotem samochód.. Równie zarosły i zasypany jesiennymi liśćmi. I w podobnym stopniu nadgryziony zębem czasu..
Przez chwilę wydaje mi się, że albo kręci mi się w głowie, albo mam wzrokowe omamy?? Ale samochód nagle zaczyna się ruszać. Kolebie się na boki coraz intensywniej, a spod maski dobywa się jakiś charkot? Jakby płacz dziecka? Sprawa nie daje mi spokoju. Znajduję sobie długi kij i nim odnoszę nieco maskę... a ze środka wydefilowuje, gęsiego, cała rodzina mocno obrażonych kotów. Patrzą na mnie z odrazą. "Przyszła taka zmora i nas niepokoi w niedzielny poranek!" Koty parskają z niezadowolenia i powolnym acz zdecydowanym krokiem oddalają się w stronę chatki, po czym zwinnie wskakują do niej przez okno. Oczywiście też gęsiego. Jest ich chyba 6 lub 7 sztuk i grzecznie każdy stoi w kolejce, jakby miał przypisane miejsce!
W domku chyba już od dawna nikt nie mieszka na stałe (no chyba, że liczyć te koty?? ) Stan wnętrz sugeruje, że często bytuje tu kwiat lokalnej elity imprezowej
A na samym dworcu jest to, co lubię najbardziej! Dworcowy bar! "Artek" go zwą! Jak rzadko można teraz napotkać takie miejsca!
Od razu się rozsiadam, zamawiam herbatkę. Jest przemiła obsługa i klimat jak z dawnych lat. Dziś serwują pyszną zupę pomidorową! Jest też kaflowy piec (który jak widać zaprzyjaźnił się z kaloryferami)
Mam na śniadanko jeszcze pasztet w puszce! Ale nie byle jaki! Domowy i o smaku tak wybornym, że wręcz szkoda go smarować musztardą! To podarek od znajomego. Jeśli czytasz tą relacje to jeszcze raz ogromniaste podziękowania!
Do baru zagląda wiele osobistości. Dwóch Ukraińców rozpija wódkę pod stołem i rozważa czy stawka w pracy 1.5 zł za godzinę to robienie ich w ch... czy nie? Babka w średnim wieku przeprowadza wideorozmowę z synem siedzącym w pierdlu, trzy gimnazjalistki wybierają się do Łodzi, rozważając gdzie tam można poznać bogatego faceta... A i tak najlepszy jest skacowany facet z podbitym okiem, patrzący w herbatę melancholijnym wzrokiem pełnym nocnych przygód.. Była taka piosenka Kaczmarskiego "Bankiet".. Jakoś właśnie teraz stanęła mi przed oczami. Bo właśnie chyba oglądam na żywo fragment teledysku do niej... (jak ktoś nie kojarzy: https://www.youtube.com/watch?v=Nu8odTHHCHw
Jeszcze idę przejść się w drugą stronę wzdłuż torów. W świat betonowych płyt, błota, kałuż i wystających zza torów kominów.
A właśnie! Kominy! Ich stan sugeruje, że zakład zaprzestał już działalności jakiś czas temu...
Ale już nie mam niestety czasu aby się tam przejść... Jeszcze kolejne półtorej godziny by się przydało.. Przeszukiwania internetu sugerują, że warto odwiedzić to ciekawe miejsce.. Tylko czy napis ze zdjęcia jeszcze istnieje? (zdjęcie z googlemaps)
Na dworcu PKP w Tomaszowie Mazowieckim melduję się jakieś półtorej godziny przed planowanym odjazdem mojego pociągu. Jakoś tak mam, że zawsze lubię być wcześniej. Nie trzeba się śpieszyć idąc, nigdy nie wiadomo co się po drodze wydarzy, co nas zatrzyma, kogo się spotka. Mając zapas czasu zawsze jest tak jakoś spokojniej. Lubię też ten moment oczekiwania na swój środek transportu, moment kiedy można totalnie wyrzec się pośpiechu, zagapić gdzieś w dal i totalnie zawiesić. Bo czekasz, nic nie przyspieszysz i juz nic nie zależy od ciebie. Gdzie indziej zawsze masz cos do zrobienia, do załatwienia, do poprawienia. A tu masz ławkę lub kawałek betonu pod dworcową ścianą. Moment dogodny, aby być sam na sam ze swoimi myślami - albo żeby poobserwować świat wokół. Dziś akurat pada na to drugie.. I okazuje się, że tego czasu to tak wcale nie mam za dużo
Dworzec położony jest na obrzeżach miasta. Mam już wchodzić szukać kas biletowych, gdy dostrzegam domek. Zaraz przy dworcu stoi drewniana chatka, mocno zarośnięta. Jest listopad, a nadal trzeba się do niej przedzierać przez busz lian i kolczastych pnączy. Latem to chyba widać tylko zieloną górkę! Domek wygląda jakby sie tu teleportował z jakiejś podlaskiej wioski.
Klimatu dodaje zaparkowany przed płotem samochód.. Równie zarosły i zasypany jesiennymi liśćmi. I w podobnym stopniu nadgryziony zębem czasu..
Przez chwilę wydaje mi się, że albo kręci mi się w głowie, albo mam wzrokowe omamy?? Ale samochód nagle zaczyna się ruszać. Kolebie się na boki coraz intensywniej, a spod maski dobywa się jakiś charkot? Jakby płacz dziecka? Sprawa nie daje mi spokoju. Znajduję sobie długi kij i nim odnoszę nieco maskę... a ze środka wydefilowuje, gęsiego, cała rodzina mocno obrażonych kotów. Patrzą na mnie z odrazą. "Przyszła taka zmora i nas niepokoi w niedzielny poranek!" Koty parskają z niezadowolenia i powolnym acz zdecydowanym krokiem oddalają się w stronę chatki, po czym zwinnie wskakują do niej przez okno. Oczywiście też gęsiego. Jest ich chyba 6 lub 7 sztuk i grzecznie każdy stoi w kolejce, jakby miał przypisane miejsce!
W domku chyba już od dawna nikt nie mieszka na stałe (no chyba, że liczyć te koty?? ) Stan wnętrz sugeruje, że często bytuje tu kwiat lokalnej elity imprezowej
A na samym dworcu jest to, co lubię najbardziej! Dworcowy bar! "Artek" go zwą! Jak rzadko można teraz napotkać takie miejsca!
Od razu się rozsiadam, zamawiam herbatkę. Jest przemiła obsługa i klimat jak z dawnych lat. Dziś serwują pyszną zupę pomidorową! Jest też kaflowy piec (który jak widać zaprzyjaźnił się z kaloryferami)
Mam na śniadanko jeszcze pasztet w puszce! Ale nie byle jaki! Domowy i o smaku tak wybornym, że wręcz szkoda go smarować musztardą! To podarek od znajomego. Jeśli czytasz tą relacje to jeszcze raz ogromniaste podziękowania!
Do baru zagląda wiele osobistości. Dwóch Ukraińców rozpija wódkę pod stołem i rozważa czy stawka w pracy 1.5 zł za godzinę to robienie ich w ch... czy nie? Babka w średnim wieku przeprowadza wideorozmowę z synem siedzącym w pierdlu, trzy gimnazjalistki wybierają się do Łodzi, rozważając gdzie tam można poznać bogatego faceta... A i tak najlepszy jest skacowany facet z podbitym okiem, patrzący w herbatę melancholijnym wzrokiem pełnym nocnych przygód.. Była taka piosenka Kaczmarskiego "Bankiet".. Jakoś właśnie teraz stanęła mi przed oczami. Bo właśnie chyba oglądam na żywo fragment teledysku do niej... (jak ktoś nie kojarzy: https://www.youtube.com/watch?v=Nu8odTHHCHw
Jeszcze idę przejść się w drugą stronę wzdłuż torów. W świat betonowych płyt, błota, kałuż i wystających zza torów kominów.
A właśnie! Kominy! Ich stan sugeruje, że zakład zaprzestał już działalności jakiś czas temu...
Ale już nie mam niestety czasu aby się tam przejść... Jeszcze kolejne półtorej godziny by się przydało.. Przeszukiwania internetu sugerują, że warto odwiedzić to ciekawe miejsce.. Tylko czy napis ze zdjęcia jeszcze istnieje? (zdjęcie z googlemaps)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Czy w barze Antek serwują alkohol? Bo jeśli nie, to żaden bar
Uwielbiam takie lokale na czeskich i słowackich stacjach. Nawet mam plan zrobić kiedyś objazdówkę pociągami skupiając się właśnie na nich
Chyba nie serwuja alkoholu Nie wpadlo mi w oczy.
A w Czechach jest takich barow dworcowych sporo?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Na większości otwartych dworców działa knajpka, ewentualnie w najbliższym sąsiedztwie. Ale tam głównie picie, nie jedzenie
W Polsce jest zakaz sprzedawania alkoholu na dworcach, więc ich też nie ma.
To tez trochu do d... Ja to lubie jak w knajpie jest i picie i jedzenie. Zeby chociaz bylo jakies jedno "danie dnia" na cieplo i chocby jakis sikacz piwny do popicia... Tyle mi zwykle do szczescia wystarczy! No dobra - nie! Musi byc jeszcze herbata
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Zazwyczaj w pobliżu stacji można coś zjeść, a jak masz np. kwadrans na przesiadkę to nie pójdziesz na obiad, ale na szybkie piwo albo kielonka jak najbardziej
Piwo albo kielonka to mozna wyjac sobie z plecaka - z obiadem gorzej
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 15 gości