Pieniny i Gorce z namiotem
: 2024-05-31, 19:01
Dobry.
Po pierwszym udanym wyjściu na Kolisty Groń w końcu udało się zorganizować kolejne wyjście pod namiot z Laynnem.
Na tą wyprawę mieli jechać jeszcze koledzy Wiktora, niestety tak im się poukładało że ostatecznie nie dali rady, zostaliśmy we dwoje.
Wygrał Lubań, ale żeby nie było zbyt prosto Wiktor rozszerzył trasę, w pierwotnej wersji plan był nawet bardzo ambitny, od Przeł. Snozka przez Majerz na Trzy Korony i do krościenka, a stamtąd na Lubań czerwonym szlakiem, mielibyśmy do pokonania jakieś 25 km z plecakiem który ważył kilkanaście kilo
Zmieniliśmy trasę na wariant lżejszy, który i tak okazał się mocnym wyzwaniem …
O 8.00 spotykamy się w Wadowicach pod PKP, gdzie zostawiam swoje auto i przesiadam się do Wiktora, po 1.5 godziny meldujemy się na Przełęczy Snozka.
Zapowiadał się gorący dzień, przed nami pierwsza część trasy, ta przyjemna w widoki i nie wymagająca, dla mnie to było odświeżenie zeszłorocznych wakacji, kiedy szliśmy dokładnie cały ten wariant szlaku który miał być pierwotnie, my pójdziemy tylko odcinek do Przeł. Osice.
Jako pierwszy punkt obieramy jakże klasyczny widok zamku Czorsztyn na tle Tatr, dla Laynna to nowości, więc ma się trochę lepiej
Zaczynamy kulturalnie od odpoczynku w cieniu drzewek i wypiciu piwka na przywitanie
Oczywiście żeby zobaczyć to co najlepsze musimy zejść ze szlaku (wariant trasy przepisu Sebastiana) Podziwiamy zamek na tle Tatr i ruszamy asfaltem pod górę, z ciężkim plecakiem wszystko jest trudniejsze, dla tego kiedy dochodzimy do knajpy robimy kolejną przerwę na napój chłodzący
Przed nami otwarta przestrzeń Majerza, ten fragment w minione wakacje zrobił na mnie duże wrażenie i bardzo mi się podobał, tym razem było równie imponująco, a dodatkowego smaczku dodawała burza która krążyła gdzieś po lewej stronie lekko nas strasząc.
Podziwiamy fale deszczu na niebie i nasłuchujemy jak grzmi, na szczęście poszła sobie dalej, a my mogliśmy w spokoju kontynuować marsz.
Po lewej stronie obserwujemy nasz cel główny, Lubań i stercząca nad linię lasu wieża, tam dzisiaj będziemy nocować
W okolicy przełęczy Osice pasie się stadko owiec, była nawet jedna czarna, ciekawe czemu tak robią że zawsze jest jedna czarna ?
Jest gorąco, a słońce przygrzewa mocno, bez kapelusza na głowie było by słabo …
Jedna z opcji mówiła że schodzimy do głównej drogi na Krościenko przez Hałuszową, ale zanim ruszymy idziemy zobaczyć na pobliski przystanek, na rozkład jazdy, a nóż coś pojedzie …
Ledwo podszedłem do rozkładu, kontem oka widzę autobus, zdążyliśmy tylko machnąć ręką, autobus stanął !
Okazało się że to nie był zwykły liniowiec, tylko autobus wożący ludzi na spływ Dunajcem, kierowca był na tyle miły że nas przybrał, jako że nie sprzedawał biletów, zapytany o cenę odparł żeby dać na jakieś piwko i będzie ok, w taki sposób znaleźliśmy się w Krościenku dość szybko i bezboleśnie
Idziemy do knajpy przy rondzie na obiad, później do delikatesów po coś zimnego do picia i ruszamy w górę.
Asfaltowy początek od razu mocno w górę, później przechodzi w leśną drogę, tak dochodzimy do pierwszego grzybka pod którym można odpocząć, zaglądamy na falę deszczu która przechodzi w niedalekiej odległości w stronę Lubania, wygląda jak tornado, szkoda tylko że idzie tam gdzie my zmierzamy.
Kawałek wyżej jest kolejny grzybek, jest ich w okolicy podobno 11, będąc na ostatnich wakacjach trafiłem na takiego po środku niczego, bez szlaku, tak po prostu sobie stał przy większej polanie na skraju lasu … A nasz kolejny grzybek jest przynajmniej przy szlaku, ale na grzbiecie dalej też stoi, a tam nie idzie żaden szlak, ciekawe kto decydował gdzie je stawiać i czemu w miejscach gdzie teoretycznie nikt nie chodzi ?
Chwila odpoczynku i ruszamy dalej, za jakąś chwilę powinna być wiatka, w której znowu zrobimy krótki odpoczynek.
Niestety dochodzimy do wiatki a tam stoją dwa wielkie dżipy, jeden to Bronko a drugiego nie pamiętam, skoro wiatka zajęta to siadamy na skraju polany i wypijamy kolejny napój, zawsze to pół kilo lżej w międzyczasie dżipy odjeżdżają.
Szlak się ciągnie strasznie, plecak robił się coraz cięższy, a my raz mocno pod górę, a za chwilę wypłaszczenie, energia wraca dopiero na sam koniec, kiedy już wiemy że jest bliziutko do celu.
Wychodzimy z lasu, światło jest już w ciepłych barwach, do zachodu pozostało niewiele czasu, więc trzeba się szybko zorganizować z rozbijaniem obozu i ruszać na wieżę !
W bazie mimo że nieczynna, ruch spory, dwie kilku osobowe grupki i jedna duża grupa przewodników beskidzkich, szykuje się jakaś imprezka …
My chcąc uniknąć wrzeszczącego do późnych godzin towarzystwa uciekamy dalej w stronę wieży i tam za drzewami rozbijamy obóz (impreza z gitarą i śpiewami, trwała do bardzo późna, później chyba w nocy przyszli jacyś nowi i darli ryja, spanie było słabe )
Ruszyliśmy na wieżę podziwiać zachód słońca, razem z nami oczywiście całe stadko rozwrzeszczanego towarzystwa …
Zachód był całkiem fajny, w stronę Babiej i Tatr widoczek był naprawdę sympatyczny
Ja widząc że już nic ciekawego się nie wydarzy zszedłem na dół, solidnie zmarznięty, bo wieże mają swoje minusy, np. Jest na nich zimno nawet latem
Chwilę później schodzi Laynn, ruszamy w stronę bazy, wcześniej poszedłem zapytać chłopaków czy możemy się do nich wbić na krzywy ryj, żeby upiec kiełbasę na ognisku, zgodzili się wiadomo, ale grzecznościowo wypadało zapytać.
Zjedliśmy i poszliśmy do namiotów, tam jeszcze chwilę pogadaliśmy, wypiłem herbatę i poszliśmy w kimono, byłem wyrąbany jak koń po westernie, o nocnych zdjęciach nie było nawet mowy.
Budziki nastawione na 4.00, mamy zamiar wstać na wschód, dobranoc.
CDN.
Po pierwszym udanym wyjściu na Kolisty Groń w końcu udało się zorganizować kolejne wyjście pod namiot z Laynnem.
Na tą wyprawę mieli jechać jeszcze koledzy Wiktora, niestety tak im się poukładało że ostatecznie nie dali rady, zostaliśmy we dwoje.
Wygrał Lubań, ale żeby nie było zbyt prosto Wiktor rozszerzył trasę, w pierwotnej wersji plan był nawet bardzo ambitny, od Przeł. Snozka przez Majerz na Trzy Korony i do krościenka, a stamtąd na Lubań czerwonym szlakiem, mielibyśmy do pokonania jakieś 25 km z plecakiem który ważył kilkanaście kilo
Zmieniliśmy trasę na wariant lżejszy, który i tak okazał się mocnym wyzwaniem …
O 8.00 spotykamy się w Wadowicach pod PKP, gdzie zostawiam swoje auto i przesiadam się do Wiktora, po 1.5 godziny meldujemy się na Przełęczy Snozka.
Zapowiadał się gorący dzień, przed nami pierwsza część trasy, ta przyjemna w widoki i nie wymagająca, dla mnie to było odświeżenie zeszłorocznych wakacji, kiedy szliśmy dokładnie cały ten wariant szlaku który miał być pierwotnie, my pójdziemy tylko odcinek do Przeł. Osice.
Jako pierwszy punkt obieramy jakże klasyczny widok zamku Czorsztyn na tle Tatr, dla Laynna to nowości, więc ma się trochę lepiej
Zaczynamy kulturalnie od odpoczynku w cieniu drzewek i wypiciu piwka na przywitanie
Oczywiście żeby zobaczyć to co najlepsze musimy zejść ze szlaku (wariant trasy przepisu Sebastiana) Podziwiamy zamek na tle Tatr i ruszamy asfaltem pod górę, z ciężkim plecakiem wszystko jest trudniejsze, dla tego kiedy dochodzimy do knajpy robimy kolejną przerwę na napój chłodzący
Przed nami otwarta przestrzeń Majerza, ten fragment w minione wakacje zrobił na mnie duże wrażenie i bardzo mi się podobał, tym razem było równie imponująco, a dodatkowego smaczku dodawała burza która krążyła gdzieś po lewej stronie lekko nas strasząc.
Podziwiamy fale deszczu na niebie i nasłuchujemy jak grzmi, na szczęście poszła sobie dalej, a my mogliśmy w spokoju kontynuować marsz.
Po lewej stronie obserwujemy nasz cel główny, Lubań i stercząca nad linię lasu wieża, tam dzisiaj będziemy nocować
W okolicy przełęczy Osice pasie się stadko owiec, była nawet jedna czarna, ciekawe czemu tak robią że zawsze jest jedna czarna ?
Jest gorąco, a słońce przygrzewa mocno, bez kapelusza na głowie było by słabo …
Jedna z opcji mówiła że schodzimy do głównej drogi na Krościenko przez Hałuszową, ale zanim ruszymy idziemy zobaczyć na pobliski przystanek, na rozkład jazdy, a nóż coś pojedzie …
Ledwo podszedłem do rozkładu, kontem oka widzę autobus, zdążyliśmy tylko machnąć ręką, autobus stanął !
Okazało się że to nie był zwykły liniowiec, tylko autobus wożący ludzi na spływ Dunajcem, kierowca był na tyle miły że nas przybrał, jako że nie sprzedawał biletów, zapytany o cenę odparł żeby dać na jakieś piwko i będzie ok, w taki sposób znaleźliśmy się w Krościenku dość szybko i bezboleśnie
Idziemy do knajpy przy rondzie na obiad, później do delikatesów po coś zimnego do picia i ruszamy w górę.
Asfaltowy początek od razu mocno w górę, później przechodzi w leśną drogę, tak dochodzimy do pierwszego grzybka pod którym można odpocząć, zaglądamy na falę deszczu która przechodzi w niedalekiej odległości w stronę Lubania, wygląda jak tornado, szkoda tylko że idzie tam gdzie my zmierzamy.
Kawałek wyżej jest kolejny grzybek, jest ich w okolicy podobno 11, będąc na ostatnich wakacjach trafiłem na takiego po środku niczego, bez szlaku, tak po prostu sobie stał przy większej polanie na skraju lasu … A nasz kolejny grzybek jest przynajmniej przy szlaku, ale na grzbiecie dalej też stoi, a tam nie idzie żaden szlak, ciekawe kto decydował gdzie je stawiać i czemu w miejscach gdzie teoretycznie nikt nie chodzi ?
Chwila odpoczynku i ruszamy dalej, za jakąś chwilę powinna być wiatka, w której znowu zrobimy krótki odpoczynek.
Niestety dochodzimy do wiatki a tam stoją dwa wielkie dżipy, jeden to Bronko a drugiego nie pamiętam, skoro wiatka zajęta to siadamy na skraju polany i wypijamy kolejny napój, zawsze to pół kilo lżej w międzyczasie dżipy odjeżdżają.
Szlak się ciągnie strasznie, plecak robił się coraz cięższy, a my raz mocno pod górę, a za chwilę wypłaszczenie, energia wraca dopiero na sam koniec, kiedy już wiemy że jest bliziutko do celu.
Wychodzimy z lasu, światło jest już w ciepłych barwach, do zachodu pozostało niewiele czasu, więc trzeba się szybko zorganizować z rozbijaniem obozu i ruszać na wieżę !
W bazie mimo że nieczynna, ruch spory, dwie kilku osobowe grupki i jedna duża grupa przewodników beskidzkich, szykuje się jakaś imprezka …
My chcąc uniknąć wrzeszczącego do późnych godzin towarzystwa uciekamy dalej w stronę wieży i tam za drzewami rozbijamy obóz (impreza z gitarą i śpiewami, trwała do bardzo późna, później chyba w nocy przyszli jacyś nowi i darli ryja, spanie było słabe )
Ruszyliśmy na wieżę podziwiać zachód słońca, razem z nami oczywiście całe stadko rozwrzeszczanego towarzystwa …
Zachód był całkiem fajny, w stronę Babiej i Tatr widoczek był naprawdę sympatyczny
Ja widząc że już nic ciekawego się nie wydarzy zszedłem na dół, solidnie zmarznięty, bo wieże mają swoje minusy, np. Jest na nich zimno nawet latem
Chwilę później schodzi Laynn, ruszamy w stronę bazy, wcześniej poszedłem zapytać chłopaków czy możemy się do nich wbić na krzywy ryj, żeby upiec kiełbasę na ognisku, zgodzili się wiadomo, ale grzecznościowo wypadało zapytać.
Zjedliśmy i poszliśmy do namiotów, tam jeszcze chwilę pogadaliśmy, wypiłem herbatę i poszliśmy w kimono, byłem wyrąbany jak koń po westernie, o nocnych zdjęciach nie było nawet mowy.
Budziki nastawione na 4.00, mamy zamiar wstać na wschód, dobranoc.
CDN.