Wakacyjnie na Spiszu
: 2019-07-11, 22:23
Hej!
Na początek, dlaczego Spisz...
Dzięki Nessce i Pudelkowi. To Ich relacja zachęciła mnie do wybrania się w tamte rejony wakacyjnie. Normalnie pewnie bym pojechał w Tatry, no ale z psem, co dopiero miał się na tych wakacjach uczyć chodzić.... bez sensu.
Wielu miejsc nie odwiedziliśmy, z różnych powodów. Ale w sumie... nie mieliśmy planów, działaliśmy raczej spontanicznie i wiecie co? Chyba mi się to spodobało. I to wychodzenie na szlak o 12... Piękna sprawa.
Bazę założyliśmy w Kacwinie. Powiem tak. Dla mnie dziesięć na dziesięć. Bezproblemowi gospodarze, mieszkający 10 km dalej. Dwa domki, 6-stka i 10-tka. I za płotem las. I bajeczne widoki. I w zasadzie wszystko było idealnie.
Może za wyjątkiem dwóch rzeczy.
Codziennie o 6 rano za płotem zjawiała się krowa. I miała taki pierdolny dzwon na szyi. Resztę sobie dopowiedzcie sami.... chociaż po dwóch dniach przywykłem.
Druga rzecz to muchy. Natrętne, gryzące. Ale wieczorem bitwa była krwawa, zaopatrzeni w mokre szmaty wybijaliśmy wojsko nieprzyjaciela w try miga.
Przyjeżdzamy i nic nie robimy, bo na zewnątrz 40 stopni, można się usmażyć żywcem. Kręcę się więc po ogrodzie, pierwszy tydzień jesteśmy sami, dopiero potem dojedzie małżeństwo z ... Bełchatowa.
Widoki z bazy mamy... no, ujdą.
A za sąsiadów mamy stado danieli, które po dwóch dniach oswoiły się na tyle, że reagowały, jak pochodziliśmy do ogrodzenia i żarły z ręki.
Jako że nasz wspaniały pies po górach miał dopiero zacząć się uczyć chodzić, pierwsze kroki były ostrożne.
W upale ruszyliśmy na Majową Górę, aż 741 metrów. Po kwadransie nie było mi już do śmiechu, bo przecięliśmy ślady misia.
Ale po pół godzinie wspinaczki daliśmy radę i osiągnęliśmy szczyt.
Potem ruszyliśmy na południe, myślałem, że dojdziemy do Wielkiej Frankowej, takiego fest widokowego, bezszlakowego szczytu.
Po drodze okazało się, że Yoshi to jednak nie Tobi, myślałem, że padnę.
W lesie było ok, ale jak wyszliśmy na polany, uderzyło w nas takie gorąco, że w sumie zeszliśmy w dolinę, upieczeni.
Pies wychłeptał dwa litry wody i pół rzeki w Kacwinie, a potem spał w cieniu i nie reagował nawet na kiełbasę.
Wspaniałe wakacje będą - tak pomyślałem.
No a że byłem niewychodzony, to na ochotnika poleciałem do Wielkiej Frankowej po piwo i kofolę. Wróciłem po trzech godzinach, tak spalony, ze myślałem, ze umrę. A knajpki, co Pudel polecał w relacji, zamknięte.
Na dodatek w sklepie piwo było tylko ciepłe i tak sponiewierany wróciłem do bazy. Na szczęście i ja nie znalazłem mostku na szlaku i mogłem sobie przejść rzeką. A w miejscowym sklepie, pod parasolem, za 3 złote ochłodziłem się jeszcze Tyskim.
Jeszcze mi sił starczyło, żeby dziecko moje quadem własnej roboty pojeździło po bazie i padłem na ryj, pokonany przez siły natury.
Drugiego dnia się nieco ochłodziło (poniżej 30) tośmy poszli na drugą stronę, na bezleśny grzbiet.
Najpierw spotkaliśmy mojego kuzyna.
A potem zaczęła się sielanka. Spisz w prawdziwym wydaniu. Zauroczyłem się.
Poruszaliśmy się bezszlakowo. Wystarczyło odejść kilka minut i już pojawiały się rozległe widoki.
Troszkę jak Cieńków, ale jakby bardziej dziko, jakby ładniej... I brak ludzi!
Widać też było słynną ścieżkę w koronach drzew na Magurze Spiskiej. Normalnie to szłoby pojechać autem prosto na przejście w Kacwinie, 12 km i jesteśmy pod górą, ale ktoś postawił zakaz, bo droga rowerowa, no i trzeba walić 30 km, objazdem... A auta i tak jeżdzą...
Pniemy się do góry na Krzyżową Górę. Ponad 700 metrów, aż mi w głowie się przewraca!
Rzut okiem za siebie, na Pieniny Spiskie
Znów spotykamy jakieś moje kuzynostwo.
Udaje mi się podejść na jakieś 30 metrów, dopiero się wtedy zrywają, a pies je goni do upadłego.
A że wycieczka krótka, to reszta czasu w bazie, gdzie jesteśmy bacznie obserwowani.
Zawiązują się nowe przyjażnie.
Obserwujemy zachód słońca
A po zmroku pierwszy raz w życiu widzę świetliki. Są ich dziesiątki. Nie mam niestety zdjęcia, ale fajne przeżycie. Julka to myślała, że one są tylko w bajkach. Tak więc sielanka trwa, pogoda dopisuje, humory też.
Dopiero następnego dnia będziemy mieć przygodę, która mocno zaważy na celach turystycznych, jakie będziemy obierać.
Na początek, dlaczego Spisz...
Dzięki Nessce i Pudelkowi. To Ich relacja zachęciła mnie do wybrania się w tamte rejony wakacyjnie. Normalnie pewnie bym pojechał w Tatry, no ale z psem, co dopiero miał się na tych wakacjach uczyć chodzić.... bez sensu.
Wielu miejsc nie odwiedziliśmy, z różnych powodów. Ale w sumie... nie mieliśmy planów, działaliśmy raczej spontanicznie i wiecie co? Chyba mi się to spodobało. I to wychodzenie na szlak o 12... Piękna sprawa.
Bazę założyliśmy w Kacwinie. Powiem tak. Dla mnie dziesięć na dziesięć. Bezproblemowi gospodarze, mieszkający 10 km dalej. Dwa domki, 6-stka i 10-tka. I za płotem las. I bajeczne widoki. I w zasadzie wszystko było idealnie.
Może za wyjątkiem dwóch rzeczy.
Codziennie o 6 rano za płotem zjawiała się krowa. I miała taki pierdolny dzwon na szyi. Resztę sobie dopowiedzcie sami.... chociaż po dwóch dniach przywykłem.
Druga rzecz to muchy. Natrętne, gryzące. Ale wieczorem bitwa była krwawa, zaopatrzeni w mokre szmaty wybijaliśmy wojsko nieprzyjaciela w try miga.
Przyjeżdzamy i nic nie robimy, bo na zewnątrz 40 stopni, można się usmażyć żywcem. Kręcę się więc po ogrodzie, pierwszy tydzień jesteśmy sami, dopiero potem dojedzie małżeństwo z ... Bełchatowa.
Widoki z bazy mamy... no, ujdą.
A za sąsiadów mamy stado danieli, które po dwóch dniach oswoiły się na tyle, że reagowały, jak pochodziliśmy do ogrodzenia i żarły z ręki.
Jako że nasz wspaniały pies po górach miał dopiero zacząć się uczyć chodzić, pierwsze kroki były ostrożne.
W upale ruszyliśmy na Majową Górę, aż 741 metrów. Po kwadransie nie było mi już do śmiechu, bo przecięliśmy ślady misia.
Ale po pół godzinie wspinaczki daliśmy radę i osiągnęliśmy szczyt.
Potem ruszyliśmy na południe, myślałem, że dojdziemy do Wielkiej Frankowej, takiego fest widokowego, bezszlakowego szczytu.
Po drodze okazało się, że Yoshi to jednak nie Tobi, myślałem, że padnę.
W lesie było ok, ale jak wyszliśmy na polany, uderzyło w nas takie gorąco, że w sumie zeszliśmy w dolinę, upieczeni.
Pies wychłeptał dwa litry wody i pół rzeki w Kacwinie, a potem spał w cieniu i nie reagował nawet na kiełbasę.
Wspaniałe wakacje będą - tak pomyślałem.
No a że byłem niewychodzony, to na ochotnika poleciałem do Wielkiej Frankowej po piwo i kofolę. Wróciłem po trzech godzinach, tak spalony, ze myślałem, ze umrę. A knajpki, co Pudel polecał w relacji, zamknięte.
Na dodatek w sklepie piwo było tylko ciepłe i tak sponiewierany wróciłem do bazy. Na szczęście i ja nie znalazłem mostku na szlaku i mogłem sobie przejść rzeką. A w miejscowym sklepie, pod parasolem, za 3 złote ochłodziłem się jeszcze Tyskim.
Jeszcze mi sił starczyło, żeby dziecko moje quadem własnej roboty pojeździło po bazie i padłem na ryj, pokonany przez siły natury.
Drugiego dnia się nieco ochłodziło (poniżej 30) tośmy poszli na drugą stronę, na bezleśny grzbiet.
Najpierw spotkaliśmy mojego kuzyna.
A potem zaczęła się sielanka. Spisz w prawdziwym wydaniu. Zauroczyłem się.
Poruszaliśmy się bezszlakowo. Wystarczyło odejść kilka minut i już pojawiały się rozległe widoki.
Troszkę jak Cieńków, ale jakby bardziej dziko, jakby ładniej... I brak ludzi!
Widać też było słynną ścieżkę w koronach drzew na Magurze Spiskiej. Normalnie to szłoby pojechać autem prosto na przejście w Kacwinie, 12 km i jesteśmy pod górą, ale ktoś postawił zakaz, bo droga rowerowa, no i trzeba walić 30 km, objazdem... A auta i tak jeżdzą...
Pniemy się do góry na Krzyżową Górę. Ponad 700 metrów, aż mi w głowie się przewraca!
Rzut okiem za siebie, na Pieniny Spiskie
Znów spotykamy jakieś moje kuzynostwo.
Udaje mi się podejść na jakieś 30 metrów, dopiero się wtedy zrywają, a pies je goni do upadłego.
A że wycieczka krótka, to reszta czasu w bazie, gdzie jesteśmy bacznie obserwowani.
Zawiązują się nowe przyjażnie.
Obserwujemy zachód słońca
A po zmroku pierwszy raz w życiu widzę świetliki. Są ich dziesiątki. Nie mam niestety zdjęcia, ale fajne przeżycie. Julka to myślała, że one są tylko w bajkach. Tak więc sielanka trwa, pogoda dopisuje, humory też.
Dopiero następnego dnia będziemy mieć przygodę, która mocno zaważy na celach turystycznych, jakie będziemy obierać.