Wakacyjnie na Spiszu
Wakacyjnie na Spiszu
Hej!
Na początek, dlaczego Spisz...
Dzięki Nessce i Pudelkowi. To Ich relacja zachęciła mnie do wybrania się w tamte rejony wakacyjnie. Normalnie pewnie bym pojechał w Tatry, no ale z psem, co dopiero miał się na tych wakacjach uczyć chodzić.... bez sensu.
Wielu miejsc nie odwiedziliśmy, z różnych powodów. Ale w sumie... nie mieliśmy planów, działaliśmy raczej spontanicznie i wiecie co? Chyba mi się to spodobało. I to wychodzenie na szlak o 12... Piękna sprawa.
Bazę założyliśmy w Kacwinie. Powiem tak. Dla mnie dziesięć na dziesięć. Bezproblemowi gospodarze, mieszkający 10 km dalej. Dwa domki, 6-stka i 10-tka. I za płotem las. I bajeczne widoki. I w zasadzie wszystko było idealnie.
Może za wyjątkiem dwóch rzeczy.
Codziennie o 6 rano za płotem zjawiała się krowa. I miała taki pierdolny dzwon na szyi. Resztę sobie dopowiedzcie sami.... chociaż po dwóch dniach przywykłem.
Druga rzecz to muchy. Natrętne, gryzące. Ale wieczorem bitwa była krwawa, zaopatrzeni w mokre szmaty wybijaliśmy wojsko nieprzyjaciela w try miga.
Przyjeżdzamy i nic nie robimy, bo na zewnątrz 40 stopni, można się usmażyć żywcem. Kręcę się więc po ogrodzie, pierwszy tydzień jesteśmy sami, dopiero potem dojedzie małżeństwo z ... Bełchatowa.
Widoki z bazy mamy... no, ujdą.
A za sąsiadów mamy stado danieli, które po dwóch dniach oswoiły się na tyle, że reagowały, jak pochodziliśmy do ogrodzenia i żarły z ręki.
Jako że nasz wspaniały pies po górach miał dopiero zacząć się uczyć chodzić, pierwsze kroki były ostrożne.
W upale ruszyliśmy na Majową Górę, aż 741 metrów. Po kwadransie nie było mi już do śmiechu, bo przecięliśmy ślady misia.
Ale po pół godzinie wspinaczki daliśmy radę i osiągnęliśmy szczyt.
Potem ruszyliśmy na południe, myślałem, że dojdziemy do Wielkiej Frankowej, takiego fest widokowego, bezszlakowego szczytu.
Po drodze okazało się, że Yoshi to jednak nie Tobi, myślałem, że padnę.
W lesie było ok, ale jak wyszliśmy na polany, uderzyło w nas takie gorąco, że w sumie zeszliśmy w dolinę, upieczeni.
Pies wychłeptał dwa litry wody i pół rzeki w Kacwinie, a potem spał w cieniu i nie reagował nawet na kiełbasę.
Wspaniałe wakacje będą - tak pomyślałem.
No a że byłem niewychodzony, to na ochotnika poleciałem do Wielkiej Frankowej po piwo i kofolę. Wróciłem po trzech godzinach, tak spalony, ze myślałem, ze umrę. A knajpki, co Pudel polecał w relacji, zamknięte.
Na dodatek w sklepie piwo było tylko ciepłe i tak sponiewierany wróciłem do bazy. Na szczęście i ja nie znalazłem mostku na szlaku i mogłem sobie przejść rzeką. A w miejscowym sklepie, pod parasolem, za 3 złote ochłodziłem się jeszcze Tyskim.
Jeszcze mi sił starczyło, żeby dziecko moje quadem własnej roboty pojeździło po bazie i padłem na ryj, pokonany przez siły natury.
Drugiego dnia się nieco ochłodziło (poniżej 30) tośmy poszli na drugą stronę, na bezleśny grzbiet.
Najpierw spotkaliśmy mojego kuzyna.
A potem zaczęła się sielanka. Spisz w prawdziwym wydaniu. Zauroczyłem się.
Poruszaliśmy się bezszlakowo. Wystarczyło odejść kilka minut i już pojawiały się rozległe widoki.
Troszkę jak Cieńków, ale jakby bardziej dziko, jakby ładniej... I brak ludzi!
Widać też było słynną ścieżkę w koronach drzew na Magurze Spiskiej. Normalnie to szłoby pojechać autem prosto na przejście w Kacwinie, 12 km i jesteśmy pod górą, ale ktoś postawił zakaz, bo droga rowerowa, no i trzeba walić 30 km, objazdem... A auta i tak jeżdzą...
Pniemy się do góry na Krzyżową Górę. Ponad 700 metrów, aż mi w głowie się przewraca!
Rzut okiem za siebie, na Pieniny Spiskie
Znów spotykamy jakieś moje kuzynostwo.
Udaje mi się podejść na jakieś 30 metrów, dopiero się wtedy zrywają, a pies je goni do upadłego.
A że wycieczka krótka, to reszta czasu w bazie, gdzie jesteśmy bacznie obserwowani.
Zawiązują się nowe przyjażnie.
Obserwujemy zachód słońca
A po zmroku pierwszy raz w życiu widzę świetliki. Są ich dziesiątki. Nie mam niestety zdjęcia, ale fajne przeżycie. Julka to myślała, że one są tylko w bajkach. Tak więc sielanka trwa, pogoda dopisuje, humory też.
Dopiero następnego dnia będziemy mieć przygodę, która mocno zaważy na celach turystycznych, jakie będziemy obierać.
Na początek, dlaczego Spisz...
Dzięki Nessce i Pudelkowi. To Ich relacja zachęciła mnie do wybrania się w tamte rejony wakacyjnie. Normalnie pewnie bym pojechał w Tatry, no ale z psem, co dopiero miał się na tych wakacjach uczyć chodzić.... bez sensu.
Wielu miejsc nie odwiedziliśmy, z różnych powodów. Ale w sumie... nie mieliśmy planów, działaliśmy raczej spontanicznie i wiecie co? Chyba mi się to spodobało. I to wychodzenie na szlak o 12... Piękna sprawa.
Bazę założyliśmy w Kacwinie. Powiem tak. Dla mnie dziesięć na dziesięć. Bezproblemowi gospodarze, mieszkający 10 km dalej. Dwa domki, 6-stka i 10-tka. I za płotem las. I bajeczne widoki. I w zasadzie wszystko było idealnie.
Może za wyjątkiem dwóch rzeczy.
Codziennie o 6 rano za płotem zjawiała się krowa. I miała taki pierdolny dzwon na szyi. Resztę sobie dopowiedzcie sami.... chociaż po dwóch dniach przywykłem.
Druga rzecz to muchy. Natrętne, gryzące. Ale wieczorem bitwa była krwawa, zaopatrzeni w mokre szmaty wybijaliśmy wojsko nieprzyjaciela w try miga.
Przyjeżdzamy i nic nie robimy, bo na zewnątrz 40 stopni, można się usmażyć żywcem. Kręcę się więc po ogrodzie, pierwszy tydzień jesteśmy sami, dopiero potem dojedzie małżeństwo z ... Bełchatowa.
Widoki z bazy mamy... no, ujdą.
A za sąsiadów mamy stado danieli, które po dwóch dniach oswoiły się na tyle, że reagowały, jak pochodziliśmy do ogrodzenia i żarły z ręki.
Jako że nasz wspaniały pies po górach miał dopiero zacząć się uczyć chodzić, pierwsze kroki były ostrożne.
W upale ruszyliśmy na Majową Górę, aż 741 metrów. Po kwadransie nie było mi już do śmiechu, bo przecięliśmy ślady misia.
Ale po pół godzinie wspinaczki daliśmy radę i osiągnęliśmy szczyt.
Potem ruszyliśmy na południe, myślałem, że dojdziemy do Wielkiej Frankowej, takiego fest widokowego, bezszlakowego szczytu.
Po drodze okazało się, że Yoshi to jednak nie Tobi, myślałem, że padnę.
W lesie było ok, ale jak wyszliśmy na polany, uderzyło w nas takie gorąco, że w sumie zeszliśmy w dolinę, upieczeni.
Pies wychłeptał dwa litry wody i pół rzeki w Kacwinie, a potem spał w cieniu i nie reagował nawet na kiełbasę.
Wspaniałe wakacje będą - tak pomyślałem.
No a że byłem niewychodzony, to na ochotnika poleciałem do Wielkiej Frankowej po piwo i kofolę. Wróciłem po trzech godzinach, tak spalony, ze myślałem, ze umrę. A knajpki, co Pudel polecał w relacji, zamknięte.
Na dodatek w sklepie piwo było tylko ciepłe i tak sponiewierany wróciłem do bazy. Na szczęście i ja nie znalazłem mostku na szlaku i mogłem sobie przejść rzeką. A w miejscowym sklepie, pod parasolem, za 3 złote ochłodziłem się jeszcze Tyskim.
Jeszcze mi sił starczyło, żeby dziecko moje quadem własnej roboty pojeździło po bazie i padłem na ryj, pokonany przez siły natury.
Drugiego dnia się nieco ochłodziło (poniżej 30) tośmy poszli na drugą stronę, na bezleśny grzbiet.
Najpierw spotkaliśmy mojego kuzyna.
A potem zaczęła się sielanka. Spisz w prawdziwym wydaniu. Zauroczyłem się.
Poruszaliśmy się bezszlakowo. Wystarczyło odejść kilka minut i już pojawiały się rozległe widoki.
Troszkę jak Cieńków, ale jakby bardziej dziko, jakby ładniej... I brak ludzi!
Widać też było słynną ścieżkę w koronach drzew na Magurze Spiskiej. Normalnie to szłoby pojechać autem prosto na przejście w Kacwinie, 12 km i jesteśmy pod górą, ale ktoś postawił zakaz, bo droga rowerowa, no i trzeba walić 30 km, objazdem... A auta i tak jeżdzą...
Pniemy się do góry na Krzyżową Górę. Ponad 700 metrów, aż mi w głowie się przewraca!
Rzut okiem za siebie, na Pieniny Spiskie
Znów spotykamy jakieś moje kuzynostwo.
Udaje mi się podejść na jakieś 30 metrów, dopiero się wtedy zrywają, a pies je goni do upadłego.
A że wycieczka krótka, to reszta czasu w bazie, gdzie jesteśmy bacznie obserwowani.
Zawiązują się nowe przyjażnie.
Obserwujemy zachód słońca
A po zmroku pierwszy raz w życiu widzę świetliki. Są ich dziesiątki. Nie mam niestety zdjęcia, ale fajne przeżycie. Julka to myślała, że one są tylko w bajkach. Tak więc sielanka trwa, pogoda dopisuje, humory też.
Dopiero następnego dnia będziemy mieć przygodę, która mocno zaważy na celach turystycznych, jakie będziemy obierać.
Rano następnego dnia, tzn pewnie nie wcześniej, jak o 11, ruszyliśmy na dziko do Spiskiej Nowej Wsi.
Miałem tam upatrzoną drogę (googlemaps) i co prawda kawałek był bez drogi, ale stwierdziłem, że tyle, to tam dam radę, w sumie to małe górki.
No i z początku wszystko się zgadzało.
Dostaliśmy się ponad pola uprawne i zaczęliśmy podchodzić do grzbietu, chociaż szeroka droga zamieniła się w polną drogę, ale trudności żadnych nie było.
Wyszliśmy na ten grzbiet i pojawiły się widoczki. Droga na chwilę się straciła, ale zaraz coś tam znalazłem i wyszliśmy z opresji.
Co prawda Julka nie była zachwycona, bo trawy wysokie, muchy, bąki i nie wiadomo, co jeszcze, no ale nie miała wyjścia i szła.
Doszliśmy do wzniesienia z pięknym widokiem na Pieniny i zaczęliśmy się obniżać do granicy, tzn do czarnej dupy.
Zeszliśmy do dolinki, gdzie przebiega granica. Na wyciągnięcie ręki był grzbiet, za którym leży Spiska Stara Wieś. Kwadrans podejścia i bylibyśmy. No ale my byliśmy w czarnej dupie. Chaszcze gorsze, niż te, w które wyprowadziłem państwa Sprocketów w Cisownicy. Bagna jakieś. Zasieki. Przy akompaniamencie komplementów pod swoim adresem wyprowadziłem dziewczyny z powrotem w górę, jakąś inna drogą, przełykając jakoś tą porażkę.
I nikomu się już wycieczka nie podobała. I w sumie nie wiem, czemu, bo przecież ładnie było.
Na pierwszym planie siodełko trawiaste, na które trzeba wyjść, pod nim dolina z granicą,,, niewinnie wygląda, co?
Niestety, w drodze powrotnej mamy niemiłą przygodę. Zbiegają do nas psy pasterskie. Całe stado. Co najmniej sześć. Ja jestem z przodu, z psem na smyczy (zauważyłem psy wcześniej, ale i tak za późno) więc jakoś udaje mi się wycofać. Magda z Julką są jakieś 200 metrów za mną i je te psy otaczają. Głupia sytuacja. W sumie nie wiem, co robić, ale zakładam, że będą tylko odpędzać, a stanem zapalnym może być pies, więc jak się cofnę, to tylko pogorszę sytuację.
Dziewczyny wystrachane, ale schodzą do mnie. Psy odpuszczają. Ale dostaję wyraźny przykaz, szlaki tylko tam, gdzie nie ma psów pasterskich. I tym sposobem odpadło mi większość pomysłów na te wakacje i do samego końca musiałem mooooocno improwizować. No niestety, nie będzie Małych Pienin ani Wietrznego Wierchu.... Nie będzie. Ani Żaru, bo Jurgowskie Stajnie... A choooj z takimi wakacjami!
Pozostało jedynie cykać foty z bazy...
Miałem tam upatrzoną drogę (googlemaps) i co prawda kawałek był bez drogi, ale stwierdziłem, że tyle, to tam dam radę, w sumie to małe górki.
No i z początku wszystko się zgadzało.
Dostaliśmy się ponad pola uprawne i zaczęliśmy podchodzić do grzbietu, chociaż szeroka droga zamieniła się w polną drogę, ale trudności żadnych nie było.
Wyszliśmy na ten grzbiet i pojawiły się widoczki. Droga na chwilę się straciła, ale zaraz coś tam znalazłem i wyszliśmy z opresji.
Co prawda Julka nie była zachwycona, bo trawy wysokie, muchy, bąki i nie wiadomo, co jeszcze, no ale nie miała wyjścia i szła.
Doszliśmy do wzniesienia z pięknym widokiem na Pieniny i zaczęliśmy się obniżać do granicy, tzn do czarnej dupy.
Zeszliśmy do dolinki, gdzie przebiega granica. Na wyciągnięcie ręki był grzbiet, za którym leży Spiska Stara Wieś. Kwadrans podejścia i bylibyśmy. No ale my byliśmy w czarnej dupie. Chaszcze gorsze, niż te, w które wyprowadziłem państwa Sprocketów w Cisownicy. Bagna jakieś. Zasieki. Przy akompaniamencie komplementów pod swoim adresem wyprowadziłem dziewczyny z powrotem w górę, jakąś inna drogą, przełykając jakoś tą porażkę.
I nikomu się już wycieczka nie podobała. I w sumie nie wiem, czemu, bo przecież ładnie było.
Na pierwszym planie siodełko trawiaste, na które trzeba wyjść, pod nim dolina z granicą,,, niewinnie wygląda, co?
Niestety, w drodze powrotnej mamy niemiłą przygodę. Zbiegają do nas psy pasterskie. Całe stado. Co najmniej sześć. Ja jestem z przodu, z psem na smyczy (zauważyłem psy wcześniej, ale i tak za późno) więc jakoś udaje mi się wycofać. Magda z Julką są jakieś 200 metrów za mną i je te psy otaczają. Głupia sytuacja. W sumie nie wiem, co robić, ale zakładam, że będą tylko odpędzać, a stanem zapalnym może być pies, więc jak się cofnę, to tylko pogorszę sytuację.
Dziewczyny wystrachane, ale schodzą do mnie. Psy odpuszczają. Ale dostaję wyraźny przykaz, szlaki tylko tam, gdzie nie ma psów pasterskich. I tym sposobem odpadło mi większość pomysłów na te wakacje i do samego końca musiałem mooooocno improwizować. No niestety, nie będzie Małych Pienin ani Wietrznego Wierchu.... Nie będzie. Ani Żaru, bo Jurgowskie Stajnie... A choooj z takimi wakacjami!
Pozostało jedynie cykać foty z bazy...
Ostatnio zmieniony 2019-07-11, 22:45 przez sokół, łącznie zmieniany 2 razy.
Mam odwrotnie: na co dzień nic nie robię, zaś na urlopie jadę na maksa. Na upał dobra jest klima w aucie, w salonie i w alkowie. Wierzysz w globalne ocieplenie?sokół pisze:Przyjeżdzamy i nic nie robimy, bo na zewnątrz 40 stopni, można się usmażyć żywcem.
Ostatnio zmieniony 2019-07-12, 04:33 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Piotrek pisze:Nie potrzebie się spinasz o te 700 m i mąci Ci to całą radochę
Właśnie nie! Założenie było takie, że nigdzie wysoko nie będziemy wchodzić! I ja się nastawiłem na takie małe pyrtki! I w ciągu dwóch prawie tygodni tylko dwa razy wylazłem powyżej 1000m! I cholernie mi się to podobało.
A dziura zabita dechami (Kacwin) okazała się strzałem w dziesiątkę! jakby nie te psy, to wycieczki późniejsze miałem inne zaplanowane, a tak musiałem się mocno wysilać, żeby omijać pastwiska. I w ogóle to były lepsze wakacje niż te w Tatrach, jak to wytłumaczyć, nie wiem, ale podobały mi się bardziej!
Ostatnio zmieniony 2019-07-11, 23:14 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Tak mi się jeszcze przypomniało, bo o Jurgowskich Stajniach napomknąłęś - jak z rodzinką byłem kilka dni w tych stronach (tyle że z bazą w Dursztynie) to podeszliśmy tam, ale szału nie ma. Miejsce ładne ale nie powala. Już zdecydowanie ciekawsze są Dursztyńskie Skałki.
Ostatnio zmieniony 2019-07-11, 23:18 przez Piotrek, łącznie zmieniany 1 raz.
ciekawe czemu te knajpy były zamknięte. Może za wcześnie?
Na drodze z Kacwina jakby postawić policjanta to by wyrobił normę mandatów na miesiąc w kilka godzin
Psy pasterskie to w sumie mogą być wszędzie, więc w ogóle trzeba by nie wychodzić w góry
Pies wącha Ci tak często stopy?
Na drodze z Kacwina jakby postawić policjanta to by wyrobił normę mandatów na miesiąc w kilka godzin
Psy pasterskie to w sumie mogą być wszędzie, więc w ogóle trzeba by nie wychodzić w góry
Pies wącha Ci tak często stopy?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Tak to jest, jak odrzuci się ofertę kolegi. Może nie byłoby skałek i chaszczy, ale pozostałe uroki i atrakcje wyjazdu miałbyś za free, nie licząc po sąsiedzku teściowej. Co tam psy pasterskie? Dwa kundle, w tym jeden sięgający mi do brzucha, wystraszyłyby Was podobnie - one nie szczekają ani nie gryzą, lecz od razu łykają (kiedyś wrzuciłem foto z worami suchej karmy). Górki i pagórki są, zamiast Pienin byś się odrobinę wpienił, gdybym dołączył do teściowej i pospołu zaczęlibyśmy się wymądrzać. Taczki też są w liczbie dwóch, trzecie chyba kuzyn zabrał na złom. W ramach gimnastyki pobiegałbyś sobie po agro mając wybór kosiarki (z napędem, bez napędu, akumulatorowa), bo jak babie z pewnością wysokość trawy by Ci/Wam/ nie pasowała. Są też 2 rowery trekingowe /z bagażnikami/, gdybyście chcieli wybrać się na dłuższą trasę, np. 15 km do słynnego Kapliczkowa, gdzie owych kapliczek i krzyży jest ze dwieście. Za pstrągami raczej nie przepadacie (Grobla 5km), to teściowa by mogła Wam robić jajecznicę z jaj od kur szczęśliwych tudzież inne regionalne dania. Za stodołą las, na podwórzu teściowej i w stodole/szopach/ drewna pod dostatkiem, więc i kiełbaski na ognisku można upiec (wolę z piekarnika niż przenośnego grilla) z cebulą i ziemniakami (młode nie są najlepsze z ogniska).
Po co gdzieś wyjeżdżać? Taki urlop to mam na wyciągnięcie ręki, chyba że zostanę zaskoczony innowacyjnymi pomysłami sokoła w dalszej części relacji.
Po co gdzieś wyjeżdżać? Taki urlop to mam na wyciągnięcie ręki, chyba że zostanę zaskoczony innowacyjnymi pomysłami sokoła w dalszej części relacji.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Podoba mi się!
Fajne miejsce, ładnie tam jest i wygląda na spokojną okolicę. Terenów do chodzenia mnóstwo i w zasadzie same nieznane. Bardzo mi się tam podoba!
Co do chodzenia bez szlaku, teraz jest najgorszy okres. Zwykła łąka, niewykoszona, z trawami po szyję, jest wyzwaniem. Poza tym granica również może być problemem. Przeważnie jest mało dróg, które przez nią prowadzą, bo rolnicy z jednego kraju, nie maja pól w drugim.
Tobi jak pokonywał pierwszy przewrócony pień, też kiepsko sobie radził. Trzeba ćwiczyć
A co do psów pasterskich, uważam, że nie są aż tak bardzo groźne. Z tymi polskimi w zasadzie nie mieliśmy nigdy większych problemów. Bardziej zdesperowane bywały rumuńskie. Trzeba je w miarę możliwości ignorować. Jak mimo wszystko zaczynają napierać, trzeba zdecydowanie kazać im się oddalić. Nie okazywać strachu. Na razie zawsze działało.
Fajne miejsce, ładnie tam jest i wygląda na spokojną okolicę. Terenów do chodzenia mnóstwo i w zasadzie same nieznane. Bardzo mi się tam podoba!
Co do chodzenia bez szlaku, teraz jest najgorszy okres. Zwykła łąka, niewykoszona, z trawami po szyję, jest wyzwaniem. Poza tym granica również może być problemem. Przeważnie jest mało dróg, które przez nią prowadzą, bo rolnicy z jednego kraju, nie maja pól w drugim.
Tobi jak pokonywał pierwszy przewrócony pień, też kiepsko sobie radził. Trzeba ćwiczyć
A co do psów pasterskich, uważam, że nie są aż tak bardzo groźne. Z tymi polskimi w zasadzie nie mieliśmy nigdy większych problemów. Bardziej zdesperowane bywały rumuńskie. Trzeba je w miarę możliwości ignorować. Jak mimo wszystko zaczynają napierać, trzeba zdecydowanie kazać im się oddalić. Nie okazywać strachu. Na razie zawsze działało.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Pudelek pisze:ciekawe czemu te knajpy były zamknięte. Może za wcześnie
W zasadzie było koło 16 - 17, więc teoretycznie pora odpowiednia. Niemniej wydało mi się, że większej dziury od tej Wielkiej Frankowej to nie ma. Potem jednak znalazłem większą...
Pudelek pisze:Pies wącha Ci tak często stopy?
A wiesz, nie zwróciłem uwagi.
ceper pisze:Tak to jest, jak odrzuci się ofertę kolegi
Wczasy w Bełchatowie, marzenie mojego życia.
sprocket73 pisze:Tobi jak pokonywał pierwszy przewrócony pień, też kiepsko sobie radził. Trzeba ćwiczyć
To prawda, potem nie było już żadnych problemów, chociaż raz zdarzyła się akcja, że szlak szedł chaszczami, to pies się obraził i poszedł drogą wygodną w inną stronę. I wrócić nie zamierzał.
Chętnie bym zobaczył mistrza w akcji i nauczył się opanować stres. Przyjedź na agro (10km od metropolii).sprocket73 pisze:trzeba zdecydowanie kazać im się oddalić. Nie okazywać strachu
Swego czasu nie miałem nawet sekundy czasu na głupie psie ważące z 10 kg, więc z półobrotu i...
Znaczy się na 2-3 dni, bo przez 2 tygodnie to wiedziałbym, gdzie i pod którą miedzą zimują zajączki.sprocket73 pisze:Terenów do chodzenia mnóstwo i w zasadzie same nieznane
sokole, realizuj swe marzenia. Bierz przykład z miejscowych i 500+: liczy się zawsze tu i teraz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Przyszedł też czas na poważniejszą próbę, biorąc pod uwagę dotychczasowe dokonania.
Autko zostało pod opieką tegoż parkingowego...
A my ruszyliśmy sobie z Przełęczy Snozka na Lubań, to znaczy w jego stronę. Pogoda taka sobie była, widoczności też nie było znakomitej, chmurzyło się mocno, ale temperatura spadła, więc szło się fajnie.
Szlak moim zdaniem ciekawy i zróżnicowany. Chociaż długo ciągnie się w lesie i troszkę brakuje widoków.
Minęliśmy ruiny bacówki, szlak zawinął w lewo i począł ostro piąć się w górę, ciężko było, ciężko.. Po drodze znaleźliśmy w trawach stary kaloryfer, a pies znalazł ujęcie wody.
Po chwili byliśmy już przy bazie na Lubaniu, gdzie psiaka mi połowa bazy wytarmosiła.
Wieża też obowiązkowa, wrażenia jak najbardziej pozytywne, chociaż zaczęło grzmieć, to za długo na niej nie pobyliśmy. Widoki też mogły być lepsze, tzn warunki, chociaż latem to ciężko o "żyletę".
Rozpadało się troszkę, jak schodziliśmy z hali, ale i tak zaraz weszliśmy w las, więc nie zmokliśmy za wiele.
Wracając postanowiliśmy jeszcze zahaczyć o Wdżar. Tak też zrobiliśmy. Dobre pierogi tam mają.
No i wróciliśmy. Pies co prawda miał wyraźnie dość, ale był to duży postęp i uznałem to za spory wyczyn. A sam bardzo chciałem iść na Lubań, bo wcześniej nie było mi z tą górą po drodze. Tak więc, zadowolony, mogłem popijać browary i patrzeć, co za płotem się dzieje...
Autko zostało pod opieką tegoż parkingowego...
A my ruszyliśmy sobie z Przełęczy Snozka na Lubań, to znaczy w jego stronę. Pogoda taka sobie była, widoczności też nie było znakomitej, chmurzyło się mocno, ale temperatura spadła, więc szło się fajnie.
Szlak moim zdaniem ciekawy i zróżnicowany. Chociaż długo ciągnie się w lesie i troszkę brakuje widoków.
Minęliśmy ruiny bacówki, szlak zawinął w lewo i począł ostro piąć się w górę, ciężko było, ciężko.. Po drodze znaleźliśmy w trawach stary kaloryfer, a pies znalazł ujęcie wody.
Po chwili byliśmy już przy bazie na Lubaniu, gdzie psiaka mi połowa bazy wytarmosiła.
Wieża też obowiązkowa, wrażenia jak najbardziej pozytywne, chociaż zaczęło grzmieć, to za długo na niej nie pobyliśmy. Widoki też mogły być lepsze, tzn warunki, chociaż latem to ciężko o "żyletę".
Rozpadało się troszkę, jak schodziliśmy z hali, ale i tak zaraz weszliśmy w las, więc nie zmokliśmy za wiele.
Wracając postanowiliśmy jeszcze zahaczyć o Wdżar. Tak też zrobiliśmy. Dobre pierogi tam mają.
No i wróciliśmy. Pies co prawda miał wyraźnie dość, ale był to duży postęp i uznałem to za spory wyczyn. A sam bardzo chciałem iść na Lubań, bo wcześniej nie było mi z tą górą po drodze. Tak więc, zadowolony, mogłem popijać browary i patrzeć, co za płotem się dzieje...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości