Jak zwykle Pieniny
: 2018-07-29, 22:53
Czcigodne Panie, Szanowni Panowie!
Nadszedł czas wakacji. Po raz pierwszy we czwórkę. Czyli tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Albo takich bez układu nerwowego.
Do naszej radosnej ekipy dołączyła Gabrycha zwana Rychą. Jak niektórzy z Was wiedzą, start w życie miała delikatnie mówiąc trudny. Ale kto ma od początku pod górę, ten w góry ciągnie.
Przed wyjazdem dużo wątpliwości i niewiadomych – jak się sprawdzi Mała przez 2 tygodnie poza domem, czy wytrzyma w nosidle chociaż 5 minut, czy trzeciego dnia wszyscy się wzajemnie nie pozabijamy.. Jedyną wiadomą była miejscówka – zacna willa w pobliżu szczawnickiej pijalni wód, ta sama, w której debiutowaliśmy w zeszłym roku.
Pojawiamy się na miejscu w sobotę w porze popołudniowej. Witamy się serdecznie z gospodarzami i obsługą i ruszamy rozpakować miliony bagaży, sprzętów i innych pierdoletów. Po obiedzie ruszamy w stronę lodziarni Jacak (jak słusznie zauważyła Majka, to już nie ten smak co kiedyś.. ubolewam okrutnie) i na plac zabaw w Parku Dolnym.
Niedziela – kiepskie prognozy, więc postanawiamy pokręcić się nad Grajcarkiem i Dunajcem. Wczesnym popołudniem żałujemy swojej decyzji – pogoda brzytwa, szkoda jej na takie opierdalańsko. Mówi się trudno. Łapiemy trochę funu i ciekawych pogaduch w schronisku Orlica. I postanawiamy patrzeć na prognozy pogody trochę przez paluchy.
Kolejnego dnia postanawiamy przetestować Rychę w opcji nosidłowej. Żeby było żwawo, znajomo i przyjemnie – wybieramy Bacówkę pod Bereśnikiem jako punkt docelowy. Skwar okrutny, nosidło ciężkie, nad Bereśnikiem czarne chmury. Pieprzyć to. Idziemy. Gabryśka sprawdza się znakomicie – olimpijski spokój płynnie przechodzący w sen. Spada też parę ostrzegawczych kropel. Mimo to lecimy radośnie przed siebie, za chwilę krople odchodzą. Ale nie na długo. Na szczęście konkretny deszcz zaczyna się dokładnie w momencie, gdy przekraczamy próg schroniska. Robimy dwugodzinny popas, Zuźka szaleje, Rycha się śmieje. Po deszczu śmigamy w dół ze smacznie śpiącą w nosidle zawodniczką. Pierwsza wycieczka na plecach bardzo udana, rokowania na przyszłość więcej niż kuszące.
Następny cel – Homole. Rycha śpi, Zuźka skacze po wszystkim, chlapie się, spina. Kolejny raz przekonuję się, że tego typu szlaki to raj dla dzieciaków. Miałem cichą chrapkę na Wysoką z samą Zuźką, ale przy wejściu do wąwozu zastaję informację, że przez parę dni trwa remont szlaku i mogę sobie wyjście wsadzić. Nie ma tego złego. Robimy klasyczny postój przy Kamiennych Księgach, Zuźka przeżywa legendę i próbuje coś w nich przeczytać . W dobrych humorach dopadamy do Bukowinek, niektórzy korzystają z grilla, inni z trampolin, jeszcze inni wsuwają mleko z butli. Sielanka. Dopadamy jeszcze oscypki, pakujemy grubasa do nosidła i na skuśkę uderzamy do Jaworek.
My tu gadu gadu.. a na Palenicy są saneczki. Zuźka to wie, takich rzeczy się nie zapomina. No to klasycznie – bobas na plecy i lecim na Szczecin. W miarę podchodzenia pogoda coraz bardziej się pipcy, ale udaje się dotrzeć do celu na sucho. Bez zbędnego zawahania hasamy karnet na 10 zjazdów saneczkami, Lina zgarnia Ryśkę do knajpy, a my z Zuziną szusujemy. Po trzecim zjeździe męska decyzja – też pędzimy do knajpy, bo zaraz się zacznie. I się zaczyna. Leje jak z cebra, szałas Groń pęka w szwach, bo skitrało się całe towarzystwo z obozu wędrownego. Najlepszy humor ma Gabrycha – śpiewa, chichra się, tańcuje. Leje jednak tak długo, że zasypia u mnie na rękach. Nudny ten ojciec jak flaki z olejem. Mieliśmy zamiar schodzić do Orlicy, ale po takiej zlewie nie ma to sensu. Zjazd na dupskach murowany. W związku z tym na dół zwozimy rzeczone dupska krzesłem. Rycha jak prezes na tym wyciągu.
CDN.
Nadszedł czas wakacji. Po raz pierwszy we czwórkę. Czyli tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Albo takich bez układu nerwowego.
Do naszej radosnej ekipy dołączyła Gabrycha zwana Rychą. Jak niektórzy z Was wiedzą, start w życie miała delikatnie mówiąc trudny. Ale kto ma od początku pod górę, ten w góry ciągnie.
Przed wyjazdem dużo wątpliwości i niewiadomych – jak się sprawdzi Mała przez 2 tygodnie poza domem, czy wytrzyma w nosidle chociaż 5 minut, czy trzeciego dnia wszyscy się wzajemnie nie pozabijamy.. Jedyną wiadomą była miejscówka – zacna willa w pobliżu szczawnickiej pijalni wód, ta sama, w której debiutowaliśmy w zeszłym roku.
Pojawiamy się na miejscu w sobotę w porze popołudniowej. Witamy się serdecznie z gospodarzami i obsługą i ruszamy rozpakować miliony bagaży, sprzętów i innych pierdoletów. Po obiedzie ruszamy w stronę lodziarni Jacak (jak słusznie zauważyła Majka, to już nie ten smak co kiedyś.. ubolewam okrutnie) i na plac zabaw w Parku Dolnym.
Niedziela – kiepskie prognozy, więc postanawiamy pokręcić się nad Grajcarkiem i Dunajcem. Wczesnym popołudniem żałujemy swojej decyzji – pogoda brzytwa, szkoda jej na takie opierdalańsko. Mówi się trudno. Łapiemy trochę funu i ciekawych pogaduch w schronisku Orlica. I postanawiamy patrzeć na prognozy pogody trochę przez paluchy.
Kolejnego dnia postanawiamy przetestować Rychę w opcji nosidłowej. Żeby było żwawo, znajomo i przyjemnie – wybieramy Bacówkę pod Bereśnikiem jako punkt docelowy. Skwar okrutny, nosidło ciężkie, nad Bereśnikiem czarne chmury. Pieprzyć to. Idziemy. Gabryśka sprawdza się znakomicie – olimpijski spokój płynnie przechodzący w sen. Spada też parę ostrzegawczych kropel. Mimo to lecimy radośnie przed siebie, za chwilę krople odchodzą. Ale nie na długo. Na szczęście konkretny deszcz zaczyna się dokładnie w momencie, gdy przekraczamy próg schroniska. Robimy dwugodzinny popas, Zuźka szaleje, Rycha się śmieje. Po deszczu śmigamy w dół ze smacznie śpiącą w nosidle zawodniczką. Pierwsza wycieczka na plecach bardzo udana, rokowania na przyszłość więcej niż kuszące.
Następny cel – Homole. Rycha śpi, Zuźka skacze po wszystkim, chlapie się, spina. Kolejny raz przekonuję się, że tego typu szlaki to raj dla dzieciaków. Miałem cichą chrapkę na Wysoką z samą Zuźką, ale przy wejściu do wąwozu zastaję informację, że przez parę dni trwa remont szlaku i mogę sobie wyjście wsadzić. Nie ma tego złego. Robimy klasyczny postój przy Kamiennych Księgach, Zuźka przeżywa legendę i próbuje coś w nich przeczytać . W dobrych humorach dopadamy do Bukowinek, niektórzy korzystają z grilla, inni z trampolin, jeszcze inni wsuwają mleko z butli. Sielanka. Dopadamy jeszcze oscypki, pakujemy grubasa do nosidła i na skuśkę uderzamy do Jaworek.
My tu gadu gadu.. a na Palenicy są saneczki. Zuźka to wie, takich rzeczy się nie zapomina. No to klasycznie – bobas na plecy i lecim na Szczecin. W miarę podchodzenia pogoda coraz bardziej się pipcy, ale udaje się dotrzeć do celu na sucho. Bez zbędnego zawahania hasamy karnet na 10 zjazdów saneczkami, Lina zgarnia Ryśkę do knajpy, a my z Zuziną szusujemy. Po trzecim zjeździe męska decyzja – też pędzimy do knajpy, bo zaraz się zacznie. I się zaczyna. Leje jak z cebra, szałas Groń pęka w szwach, bo skitrało się całe towarzystwo z obozu wędrownego. Najlepszy humor ma Gabrycha – śpiewa, chichra się, tańcuje. Leje jednak tak długo, że zasypia u mnie na rękach. Nudny ten ojciec jak flaki z olejem. Mieliśmy zamiar schodzić do Orlicy, ale po takiej zlewie nie ma to sensu. Zjazd na dupskach murowany. W związku z tym na dół zwozimy rzeczone dupska krzesłem. Rycha jak prezes na tym wyciągu.
CDN.