Uciec przed potopem czyli jak wypoczywałam w Szczawnicy
: 2018-07-23, 10:44
Ten wyjazd był inny niż zwykle. Mieliśmy tradycyjnie jechać razem, okazało się jednak,że pojadę sama.Mąż musi zostać w domu. Prognozy pogody kiepskie-więcej deszczu niż słońca. W dodatku jestem mocno osłabiona po trzytygodniowym przyjmowaniu antybiotyku(przy okazji- uważajcie na kleszcze). Lekarz zapisał mi końską dawkę,że niby ma chronić przed boreliozą.
No to jadę na dziesięć dni do Szczawnicy. Bez pogody, formy, męża i bez konkretnych planów. Mam przede wszystkim wypocząć-takie jest założenie. Na miejscu jestem około czternastej. Pogoda całkiem niezła, choć widać ,że niedawno padało.Znajomy ośrodek, nawet pokój ten sam, który mieliśmy rok temu. Po rozpakowaniu się ruszam na Palenicę. Włażę na nią powoli, potem mijam Przełęcz pod Szafranówką i w dół. Późny obiad jem w Orlicy. Siedzę sobie tam dość długo popijając ulubioną kofolę, potem schodzę, robię małe zakupy w sklepie i na wieczór wracam do ośrodka.
Następnego dnia budzę się dość późno, bo po dziewiątej. Pogoda całkiem ładna, choć straszą burzami. Po śniadaniu ruszam w kierunku Placu Dietla i dalej w górę żółtym szlakiem. Przy schronisku siedzę ze dwie godziny delektując się widokami i smakiem szarlotki oraz rozmawiając z innymi turystami. Później wchodzę na Bereśnik, a stamtąd czarnym szlakiem w stronę Sewerynówki. Za pierwszym domem złażę ze szlaku na drogę, która jest dość długa, ale za to widokowa.To droga szutrowa, później pojawiają się betonowe płyty, na końcu zwykły asfalt.Ląduję w Parku Górnym czyli praktycznie przy moim ośrodku.
Ponieważ pogoda wcale nie ma zamiaru się psuć, postanawiam wykorzystać dzień i po krótkim odpoczynku idę na Sewerynówkę.Najpierw chwilę spędzam przy wodospadzie, potem w lesie odszukuję kapliczkę, której dotąd jakoś nie było okazji odwiedzić. Wreszcie rozsiadam się w Czardzie i załapuję się na całkiem dobre pierogi ruskie. Wracam okrężną drogą czyli schodzę całkiem w dół do Szczawnicy Na potoku, następnie do centrum i późnym wieczorem jestem na kwaterze, dość nieźle zresztą zmęczona.
W środę pogoda ma być kiepska i na to rzeczywiście się zanosi. Po dziewiątej jestem w biurze turystycznym,żeby zapłacić za wycieczkę do Czerwonego Klasztoru, która ma być w godzinach popołudniowych. Rzutem na taśmę załapuję się na wyjazd do Sromowiec Wyżnych i na spływ Dunajcem. Na razie nie pada, więc trzeba korzystać.
Gdy mijamy Orlicę zaczyna kropić, a gdy wysiadamy z tratwy, to już napier...la. Idę do pobliskiej knajpy. Zamawiam herbatę i coś do jedzenia. Deszcz nie ustaje. Dzwonię do biura turystycznego, żeby zgarnęli mnie na początkowym przystanku, bo nie chce mi się drałować w ulewie do centrum. Mam jeszcze sporo czasu, więc popijam herbatę i gawędzę o dupie marynie z dziadkiem klozetowym. Później idę na przystanek, wsiadam w autokar pełen zakonnic i emerytów i jadę do Czerwonego Klasztoru. Podczas zwiedzania przyłącza się do mnie facet z kilkunastoletnim synem i już mam towarzystwo do końca wycieczki.Zresztą w którymś momencie odłączam się od grupy, zapewniam niezadowoloną z tego faktu przewodniczkę,że na pewno nie zginę,że tren znam i do autokaru, który stoi w Sromowcach Niżnych na pewno trafię.W przygranicznym sklepie kupuję piwo i Beherovkę dla moich chłopaków, a sobie lentilki i kofolę.
I tak mija mi trzeci dzień wczasów.
cdn.
No to jadę na dziesięć dni do Szczawnicy. Bez pogody, formy, męża i bez konkretnych planów. Mam przede wszystkim wypocząć-takie jest założenie. Na miejscu jestem około czternastej. Pogoda całkiem niezła, choć widać ,że niedawno padało.Znajomy ośrodek, nawet pokój ten sam, który mieliśmy rok temu. Po rozpakowaniu się ruszam na Palenicę. Włażę na nią powoli, potem mijam Przełęcz pod Szafranówką i w dół. Późny obiad jem w Orlicy. Siedzę sobie tam dość długo popijając ulubioną kofolę, potem schodzę, robię małe zakupy w sklepie i na wieczór wracam do ośrodka.
Następnego dnia budzę się dość późno, bo po dziewiątej. Pogoda całkiem ładna, choć straszą burzami. Po śniadaniu ruszam w kierunku Placu Dietla i dalej w górę żółtym szlakiem. Przy schronisku siedzę ze dwie godziny delektując się widokami i smakiem szarlotki oraz rozmawiając z innymi turystami. Później wchodzę na Bereśnik, a stamtąd czarnym szlakiem w stronę Sewerynówki. Za pierwszym domem złażę ze szlaku na drogę, która jest dość długa, ale za to widokowa.To droga szutrowa, później pojawiają się betonowe płyty, na końcu zwykły asfalt.Ląduję w Parku Górnym czyli praktycznie przy moim ośrodku.
Ponieważ pogoda wcale nie ma zamiaru się psuć, postanawiam wykorzystać dzień i po krótkim odpoczynku idę na Sewerynówkę.Najpierw chwilę spędzam przy wodospadzie, potem w lesie odszukuję kapliczkę, której dotąd jakoś nie było okazji odwiedzić. Wreszcie rozsiadam się w Czardzie i załapuję się na całkiem dobre pierogi ruskie. Wracam okrężną drogą czyli schodzę całkiem w dół do Szczawnicy Na potoku, następnie do centrum i późnym wieczorem jestem na kwaterze, dość nieźle zresztą zmęczona.
W środę pogoda ma być kiepska i na to rzeczywiście się zanosi. Po dziewiątej jestem w biurze turystycznym,żeby zapłacić za wycieczkę do Czerwonego Klasztoru, która ma być w godzinach popołudniowych. Rzutem na taśmę załapuję się na wyjazd do Sromowiec Wyżnych i na spływ Dunajcem. Na razie nie pada, więc trzeba korzystać.
Gdy mijamy Orlicę zaczyna kropić, a gdy wysiadamy z tratwy, to już napier...la. Idę do pobliskiej knajpy. Zamawiam herbatę i coś do jedzenia. Deszcz nie ustaje. Dzwonię do biura turystycznego, żeby zgarnęli mnie na początkowym przystanku, bo nie chce mi się drałować w ulewie do centrum. Mam jeszcze sporo czasu, więc popijam herbatę i gawędzę o dupie marynie z dziadkiem klozetowym. Później idę na przystanek, wsiadam w autokar pełen zakonnic i emerytów i jadę do Czerwonego Klasztoru. Podczas zwiedzania przyłącza się do mnie facet z kilkunastoletnim synem i już mam towarzystwo do końca wycieczki.Zresztą w którymś momencie odłączam się od grupy, zapewniam niezadowoloną z tego faktu przewodniczkę,że na pewno nie zginę,że tren znam i do autokaru, który stoi w Sromowcach Niżnych na pewno trafię.W przygranicznym sklepie kupuję piwo i Beherovkę dla moich chłopaków, a sobie lentilki i kofolę.
I tak mija mi trzeci dzień wczasów.
cdn.