21-22.04. Wreszcie sama! Weekendowe Pieniny
: 2018-04-24, 19:56
W zeszły weekend wciąż miała utrzymywać się piękna, słoneczna pogoda, więc w piątek zapadła oficjalna decyzja, że w sobotę ruszam w Pieniny. Musiałam jednak swoje odczekać, ponieważ do południa byłam jeszcze na turnieju piłki nożnej z moimi zuchami, ale od razu po odebraniu medali uciekłam do domu iiii w drogę!
I co? I spóźniłam się w Nowym Sączu o 2 minuty na autobus do Szczawnicy. Stwierdziłam, że spróbuję dojechać przynajmniej kawałek i zobaczę, jak będzie dalej szło. Wysiadłam w związku z tym w Łącku, a że miałam jakieś takie "antystopowe" nastawienie, a kierowcy jechali szalenie szybko, postanowiłam dotrzeć pieszo do Zabrzeży. Po drodze oczywiście raczyłam się widokami.
Wszędzie się zazieleniło, więc było bardzo przyjemnie mimo towarzyszącego skwaru!
W Zabrzeży chwilę musiałam poczekać, a gdy w końcu się doczekałam, zadzwoniłam do schroniska, ogłaszając, że chciałabym dotrzeć po zachodzie słońca. Pan jednak zasugerował, że oni będą tylko do 20.00 i później byłby problem z zakwaterowaniem, więc postanowiłam najpierw dotrzeć pod Durbaszkę, a później udać się na zachód.
I oczywiście zamiast odbić na drogę dojściową do schroniska, skręciłam sobie wcześniej...
Przywitały mnie pierwsze tego dnia pierwiosnki.
Szybko okazało się, że jestem w złym miejscu...
[/img]https://lh3.googleusercontent.com/YGpMjvafo8fn4bGfQp9o81z3G0iag1lwHvI2Q01ALAv_gTFN8o72bDocDZla8qFgteOKXLrbVxiepp-ltR_NN55nwVumYjmc_PDmTt7-mvbgYFsPiG3teHT5Hy5y1i8fxWqLiPoBS3I=w556-h835-no[/img]
Ale już mi się nie chciało wracać, więc zeszłam do koryta rzeki, po czym wydrapałam się z powrotem te parę metrów pod górę, by wyjść na łąkę pełną kwiatów.
Od szlaku jednak byłam dosyć daleko... Było jednak ładnie, więc nie stresowałam się tym faktem
Z tego miejsca musiałam z powrotem zejść do koryta rzeki, znów wyjść pod górę, wydrapać się na kolejną polanę...
Po tym swoim wysoce inteligentnym pomyśle zarządziłam krótką przerwę na odpoczynek
...a następnie wreszcie doszłam do szlaku
W drodze na górę obmyłam sobie ręce, które były całe oprószone śmieciami z suchych drzew, przez które przechodziłam
I w drogę! W stronę przeciwną, bo do schroniska.
Po drodze minęłam jedną bacówkę, jeszcze nieczynną.
Trochę ludzi wracało już z góry, ale było już blisko 16.00, więc jeśli ktoś mógł zacząć wycieczkę rano, to już miał okazję odrobinę pochodzić.
Ja natomiast byłam już na prostej drodze do celu, a cały czas miałam widoki na okoliczne wzniesienia.
Przy samym schronisku pojawiły się kolejne połacie pierwiosnków.
Wpadłam do schroniska, zameldowałam się, wyrzuciłam wszystkie rzeczy z plecaka, zjadłam szybki obiad, po czym zgodnie z planem poszłam w kierunku Wysokiego Wierchu, gdzie miałam poleżeć!
Przy samym schronisku spokoju nie było - prawie pełne, a w dodatku w ten dzień odbywały się "Biegi w Szczawnicy" i jeden z punktów był właśnie tutaj.
Biegacze już bardziej szli niż biegli, ale to chyba zasługa kilometrów, które już mieli w nogach (Można zatem powiedzieć, że biegłam ich tempem ;ppppp)
Światło już było wieczorne, żółte, przyjemne... A na górę raczej nie szło zbyt dużo osób.
Biegacze zmierzali prosto w kierunku Szafranówki, więc jeszcze przez chwilę szliśmy w tym samym kierunku.
Po drodze w kierunku szczytu pojawiły się pierwsze widoki na Tatry.
Jeden z biegaczy na chwilę się zatrzymał, żeby sobie troszeczkę "polatać".
Natomiast ja musiałam dojść, żeby poleżeć...
Oczywiście nie szło mi to zbyt sprawnie, bo było zbyt pięknie, więc zatrzymywałam się co pół minuty.
Minęły mnie jeszcze 4 osoby, które też zmierzały na Wysoki Wierch. A to jedno z moich ulubionych pienińskich drzewek!
Przy odbiciu powoli rozstawaliśmy się z biegaczami. Oni w dół (przynajmniej na chwilę), a my do góry.
...też mozolnie, bo tutaj co i rusz były widoki
Parę osób schodziło ze szczytu. Byli tam puszczać modele samolotów (szkoda, że się spóźniłam!)
Dotarłszy na szczyt początkowo to właśnie tam planowałam się zatrzymać.
Widoki w końcu były!
Ostatecznie jednak zeszłam w kierunku pierwszej ławki po stronie słowackiej...
Aaaaaaa! Testowałam moje nowe podejściówki
Później doszła do mnie jeszcze Julka i namówiłam ją, żebyśmy zeszły do drugiej ławeczki, bo samej mi się nie chce iść aż tam, ale z kimś bardzo chętnie! A że się zgodziła, to podreptałyśmy!
I na polanie spędziłyśmy czas aż do zachodu słońca ))
Wyprosiłam zdjęcie ławeczkowe.
A następnie cieszyłam się trawką ;D
Pamiętam to miejsce z jesieni, też było cudownie, ale inaczej! Chyba można je polecić w każdej porze roku i dnia ;D
Nie zapomniałam o selfie
Ale nad pierwiosneczkami też się znęcałam, tyle że bez filtrów to wychodzi później ten milion plam i plamek ;P
W końcu zbliżał się zachód - w bardzo ładnym miejscu!
Ostatnie chwile ze słońcem...
I trzeba było się zbierać na górę!
...a stamtąd zeszłyśmy już po 20.00 do schroniska!
I co? I spóźniłam się w Nowym Sączu o 2 minuty na autobus do Szczawnicy. Stwierdziłam, że spróbuję dojechać przynajmniej kawałek i zobaczę, jak będzie dalej szło. Wysiadłam w związku z tym w Łącku, a że miałam jakieś takie "antystopowe" nastawienie, a kierowcy jechali szalenie szybko, postanowiłam dotrzeć pieszo do Zabrzeży. Po drodze oczywiście raczyłam się widokami.
Wszędzie się zazieleniło, więc było bardzo przyjemnie mimo towarzyszącego skwaru!
W Zabrzeży chwilę musiałam poczekać, a gdy w końcu się doczekałam, zadzwoniłam do schroniska, ogłaszając, że chciałabym dotrzeć po zachodzie słońca. Pan jednak zasugerował, że oni będą tylko do 20.00 i później byłby problem z zakwaterowaniem, więc postanowiłam najpierw dotrzeć pod Durbaszkę, a później udać się na zachód.
I oczywiście zamiast odbić na drogę dojściową do schroniska, skręciłam sobie wcześniej...
Przywitały mnie pierwsze tego dnia pierwiosnki.
Szybko okazało się, że jestem w złym miejscu...
[/img]https://lh3.googleusercontent.com/YGpMjvafo8fn4bGfQp9o81z3G0iag1lwHvI2Q01ALAv_gTFN8o72bDocDZla8qFgteOKXLrbVxiepp-ltR_NN55nwVumYjmc_PDmTt7-mvbgYFsPiG3teHT5Hy5y1i8fxWqLiPoBS3I=w556-h835-no[/img]
Ale już mi się nie chciało wracać, więc zeszłam do koryta rzeki, po czym wydrapałam się z powrotem te parę metrów pod górę, by wyjść na łąkę pełną kwiatów.
Od szlaku jednak byłam dosyć daleko... Było jednak ładnie, więc nie stresowałam się tym faktem
Z tego miejsca musiałam z powrotem zejść do koryta rzeki, znów wyjść pod górę, wydrapać się na kolejną polanę...
Po tym swoim wysoce inteligentnym pomyśle zarządziłam krótką przerwę na odpoczynek
...a następnie wreszcie doszłam do szlaku
W drodze na górę obmyłam sobie ręce, które były całe oprószone śmieciami z suchych drzew, przez które przechodziłam
I w drogę! W stronę przeciwną, bo do schroniska.
Po drodze minęłam jedną bacówkę, jeszcze nieczynną.
Trochę ludzi wracało już z góry, ale było już blisko 16.00, więc jeśli ktoś mógł zacząć wycieczkę rano, to już miał okazję odrobinę pochodzić.
Ja natomiast byłam już na prostej drodze do celu, a cały czas miałam widoki na okoliczne wzniesienia.
Przy samym schronisku pojawiły się kolejne połacie pierwiosnków.
Wpadłam do schroniska, zameldowałam się, wyrzuciłam wszystkie rzeczy z plecaka, zjadłam szybki obiad, po czym zgodnie z planem poszłam w kierunku Wysokiego Wierchu, gdzie miałam poleżeć!
Przy samym schronisku spokoju nie było - prawie pełne, a w dodatku w ten dzień odbywały się "Biegi w Szczawnicy" i jeden z punktów był właśnie tutaj.
Biegacze już bardziej szli niż biegli, ale to chyba zasługa kilometrów, które już mieli w nogach (Można zatem powiedzieć, że biegłam ich tempem ;ppppp)
Światło już było wieczorne, żółte, przyjemne... A na górę raczej nie szło zbyt dużo osób.
Biegacze zmierzali prosto w kierunku Szafranówki, więc jeszcze przez chwilę szliśmy w tym samym kierunku.
Po drodze w kierunku szczytu pojawiły się pierwsze widoki na Tatry.
Jeden z biegaczy na chwilę się zatrzymał, żeby sobie troszeczkę "polatać".
Natomiast ja musiałam dojść, żeby poleżeć...
Oczywiście nie szło mi to zbyt sprawnie, bo było zbyt pięknie, więc zatrzymywałam się co pół minuty.
Minęły mnie jeszcze 4 osoby, które też zmierzały na Wysoki Wierch. A to jedno z moich ulubionych pienińskich drzewek!
Przy odbiciu powoli rozstawaliśmy się z biegaczami. Oni w dół (przynajmniej na chwilę), a my do góry.
...też mozolnie, bo tutaj co i rusz były widoki
Parę osób schodziło ze szczytu. Byli tam puszczać modele samolotów (szkoda, że się spóźniłam!)
Dotarłszy na szczyt początkowo to właśnie tam planowałam się zatrzymać.
Widoki w końcu były!
Ostatecznie jednak zeszłam w kierunku pierwszej ławki po stronie słowackiej...
Aaaaaaa! Testowałam moje nowe podejściówki
Później doszła do mnie jeszcze Julka i namówiłam ją, żebyśmy zeszły do drugiej ławeczki, bo samej mi się nie chce iść aż tam, ale z kimś bardzo chętnie! A że się zgodziła, to podreptałyśmy!
I na polanie spędziłyśmy czas aż do zachodu słońca ))
Wyprosiłam zdjęcie ławeczkowe.
A następnie cieszyłam się trawką ;D
Pamiętam to miejsce z jesieni, też było cudownie, ale inaczej! Chyba można je polecić w każdej porze roku i dnia ;D
Nie zapomniałam o selfie
Ale nad pierwiosneczkami też się znęcałam, tyle że bez filtrów to wychodzi później ten milion plam i plamek ;P
W końcu zbliżał się zachód - w bardzo ładnym miejscu!
Ostatnie chwile ze słońcem...
I trzeba było się zbierać na górę!
...a stamtąd zeszłyśmy już po 20.00 do schroniska!