Mount Kopiec bez tlenu
: 2018-03-24, 11:08
Zainspirowany tym wejściem postanowiłem spróbować go zdobyć dzsiaj rano i uchwycić piękny wschód słońca.
Wstałem wcześnie, podjechałem na najwyżej położony parking na Śląsku i ujrzałem przed sobą potężną sylwetkę Mount Kopca (4345m), nieco tylko ustępującemu wysokości Grojcowi nad Żywcem.
Zacząłem aklimatyzację wewnątrz auta, gdzie założyłem pierwszy obóz, bo na zewnątrz było zbyt zimno.
W końcu jednak postanowiłem wyjść i udać się na atak szczytowy.
Pierwsza próba zakończyła się porażką, bo pogoniły mnie jakieś kundle, więc spierdzieliłem do auta i czekałem na swoją szansę.
Po kilku chwilach sfora oddaliła się a ja udałem się pod szczyt. Niestety, spontaniczny wyjazd ma swoje minusy, zapomniałem liny i raków, więc prawie wywinąłem orła na zalodzonych schodach.
Po tej nauczce ostrożnie minąłem pole śniezne w połowie szczytu i mimo zadyszki wydostałem się na wierzchołek.
Niestety, nie byłem pierwszym zdobywcą szczytu, ale skoro na nim powiewała polska flaga, to cieszę się, ze dokonali tego moi rodacy.
Daleko, daleko widać było światła cywilizacji.
Wtem zauważyłem światła i do aklimatyzacji podjechał Laynn.
Krzyczałem głośno "Uważaj na kundle" - ale mój głos urywał się w zawierusze, która opatuliła szczyt.
Po jakimś czasie Laynn dołaczył do mnie i zaczęliśmy wypatrywać wschodu.
Póki co jednak trzeba było się zadowolić nieodległym skrzyżowaniem...
Temperatura spadła. Zamarzły mi zęby, a Tatr też nie było za specjalnie widać.
Po dłuższym czasie oczekiwania na wschód zaczęliśmy mieć pierwsze objawy choroby wysokościowej. Postanowiliśmy zejść nieco niżej. Tam było spokojniej.
Zeszliśmy na rozległy płaskowyż, zobaczyliśmy jastrzębia na drzewie, już wyciągaliśmy aparaty, ale znów pokazała się sfora i ptak uciekł.
Ponieważ nie było sensu kontynuować wyprawy, pogadaliśmy chwilkę i rozjechaliśmy się do domów.
Ale jeszcze tam wrócimy!
Wstałem wcześnie, podjechałem na najwyżej położony parking na Śląsku i ujrzałem przed sobą potężną sylwetkę Mount Kopca (4345m), nieco tylko ustępującemu wysokości Grojcowi nad Żywcem.
Zacząłem aklimatyzację wewnątrz auta, gdzie założyłem pierwszy obóz, bo na zewnątrz było zbyt zimno.
W końcu jednak postanowiłem wyjść i udać się na atak szczytowy.
Pierwsza próba zakończyła się porażką, bo pogoniły mnie jakieś kundle, więc spierdzieliłem do auta i czekałem na swoją szansę.
Po kilku chwilach sfora oddaliła się a ja udałem się pod szczyt. Niestety, spontaniczny wyjazd ma swoje minusy, zapomniałem liny i raków, więc prawie wywinąłem orła na zalodzonych schodach.
Po tej nauczce ostrożnie minąłem pole śniezne w połowie szczytu i mimo zadyszki wydostałem się na wierzchołek.
Niestety, nie byłem pierwszym zdobywcą szczytu, ale skoro na nim powiewała polska flaga, to cieszę się, ze dokonali tego moi rodacy.
Daleko, daleko widać było światła cywilizacji.
Wtem zauważyłem światła i do aklimatyzacji podjechał Laynn.
Krzyczałem głośno "Uważaj na kundle" - ale mój głos urywał się w zawierusze, która opatuliła szczyt.
Po jakimś czasie Laynn dołaczył do mnie i zaczęliśmy wypatrywać wschodu.
Póki co jednak trzeba było się zadowolić nieodległym skrzyżowaniem...
Temperatura spadła. Zamarzły mi zęby, a Tatr też nie było za specjalnie widać.
Po dłuższym czasie oczekiwania na wschód zaczęliśmy mieć pierwsze objawy choroby wysokościowej. Postanowiliśmy zejść nieco niżej. Tam było spokojniej.
Zeszliśmy na rozległy płaskowyż, zobaczyliśmy jastrzębia na drzewie, już wyciągaliśmy aparaty, ale znów pokazała się sfora i ptak uciekł.
Ponieważ nie było sensu kontynuować wyprawy, pogadaliśmy chwilkę i rozjechaliśmy się do domów.
Ale jeszcze tam wrócimy!