Był Lubomir, był też Luboń Wielki więc przyszedł czas na Lub
: 2018-03-20, 12:26
Dzień dobry.
Jak widać w powyższym, krótkim, zdaniu powitalnym - góry można poLUBić. Nawet mimo niezbyt ciekawej pogody. Chociaż, jak te rzecze klasyk : Nigdy nie było tak źle żeby nie było jeszcze gorzej. Amen i Ave.
Pisząc w skrócie - 10 marca tego roku byłem na Lubaniu. Razem z Towarzyszem Łukaszem. Inne osoby wykruszyły się przed wyjazdem.
Drogę do Przełęczy Snozka znaliśmy z dwa tygodnie wcześniejszego wyjazdu na Wysoką. Było buro, szaro i sprokato. Jeno Homole były trochę ładniejsze.
Natomiast 10 marca było trochę lepiej. A nawet najlepiej w tym roku - byłem osiem razy w górach, trzy razy było słonecznie. To znak.
Docieramy na parking, maskujemy się, odczytujemy napis - Lubań 2 godziny 15 minut, komentujemy to ( z kulturą ) i ruszamy błotnistym polem. Niebieskim szlakiem. Rano było brzydko. Tatrów nie było widać, Pieniny pokazywały się z burej strony. Narciarze nas nie przejechali więc wkroczyliśmy w las. W fajny, miniaturowy wąwóz.
Potem był las. Już nie błotnisty tylko klasycznie śnieżny.
Idziemy, idziemy, mijamy ruiny, widzimy skały Samorody i docieramy do celu.
Po godzinie i 43 minutach radosnego marszu. Czyli nie jest tak źle jakby się wydawało.
Przed wejściem na wieżę widokową zasiadamy w tzw wiacie. Czegoś tak odrażającego ( w górach ) nie widziałem od lat. Nie będę opisywał i nie będę polecał oglądnięcia. Szok. Tak swoja drogą to dopiero tam spotkaliśmy żywego człeka na szlaku. Biegacza. Po chwili zawrócił i gwałtownie oddalił się w dół.
Przed nami wieża.
Widoki ładne, na ścianach panoramy z opisami. Akurat pogoda była tak złośliwa, że Tatry były w chmurach
W oczy nasze rzuciła się ciekawa nazwa.
Przyszedł czas na stoczenia się z wieży. Ruszyliśmy w stronę budzącego się błękitu. Ponoć był to Średni Groń. Przedtem jeszcze zapatrzyliśmy się na wieżę.
Tak swoja drogą to tak mi się ta budowla spodobała, że pokażę Wam jeszcze kilka zdjęć z nią.
W międzyczasie pojawiły się wstydliwe Tatry. Tak się wstydziły, że jeno kawalątek siebie pokazały. Smutno nam było z tego powodu Nie samym Giewontem ( i kawałkami Zachodnich i Bielskich ) człek żyje.
Jak tam wrócimy latem to macie w całości pokazać swe oblicza.
Na razie wróciliśmy do rozstaju szlaków i pod ruiny schroniska ( spalonego w 1944 roku ).
Wracaliśmy tą samą drogą więc zostaliśmy powitani przez ruiny innego schroniska.
A potem szybki marsz na parking. Po drodze spotkaliśmy tylko pięciu turystów. Dziwne. to.
Tam byliśmy.
Na koniec Tatry Bielskie trochę bardziej się pokazały. Z dobrej strony.
Po równych czterech godzinach działalności turystycznej wróciliśmy na parking. Przed nami kolejny punkt dnia - Zamek Czorsztyński.
Dziękuję za uwagę.
Jak widać w powyższym, krótkim, zdaniu powitalnym - góry można poLUBić. Nawet mimo niezbyt ciekawej pogody. Chociaż, jak te rzecze klasyk : Nigdy nie było tak źle żeby nie było jeszcze gorzej. Amen i Ave.
Pisząc w skrócie - 10 marca tego roku byłem na Lubaniu. Razem z Towarzyszem Łukaszem. Inne osoby wykruszyły się przed wyjazdem.
Drogę do Przełęczy Snozka znaliśmy z dwa tygodnie wcześniejszego wyjazdu na Wysoką. Było buro, szaro i sprokato. Jeno Homole były trochę ładniejsze.
Natomiast 10 marca było trochę lepiej. A nawet najlepiej w tym roku - byłem osiem razy w górach, trzy razy było słonecznie. To znak.
Docieramy na parking, maskujemy się, odczytujemy napis - Lubań 2 godziny 15 minut, komentujemy to ( z kulturą ) i ruszamy błotnistym polem. Niebieskim szlakiem. Rano było brzydko. Tatrów nie było widać, Pieniny pokazywały się z burej strony. Narciarze nas nie przejechali więc wkroczyliśmy w las. W fajny, miniaturowy wąwóz.
Potem był las. Już nie błotnisty tylko klasycznie śnieżny.
Idziemy, idziemy, mijamy ruiny, widzimy skały Samorody i docieramy do celu.
Po godzinie i 43 minutach radosnego marszu. Czyli nie jest tak źle jakby się wydawało.
Przed wejściem na wieżę widokową zasiadamy w tzw wiacie. Czegoś tak odrażającego ( w górach ) nie widziałem od lat. Nie będę opisywał i nie będę polecał oglądnięcia. Szok. Tak swoja drogą to dopiero tam spotkaliśmy żywego człeka na szlaku. Biegacza. Po chwili zawrócił i gwałtownie oddalił się w dół.
Przed nami wieża.
Widoki ładne, na ścianach panoramy z opisami. Akurat pogoda była tak złośliwa, że Tatry były w chmurach
W oczy nasze rzuciła się ciekawa nazwa.
Przyszedł czas na stoczenia się z wieży. Ruszyliśmy w stronę budzącego się błękitu. Ponoć był to Średni Groń. Przedtem jeszcze zapatrzyliśmy się na wieżę.
Tak swoja drogą to tak mi się ta budowla spodobała, że pokażę Wam jeszcze kilka zdjęć z nią.
W międzyczasie pojawiły się wstydliwe Tatry. Tak się wstydziły, że jeno kawalątek siebie pokazały. Smutno nam było z tego powodu Nie samym Giewontem ( i kawałkami Zachodnich i Bielskich ) człek żyje.
Jak tam wrócimy latem to macie w całości pokazać swe oblicza.
Na razie wróciliśmy do rozstaju szlaków i pod ruiny schroniska ( spalonego w 1944 roku ).
Wracaliśmy tą samą drogą więc zostaliśmy powitani przez ruiny innego schroniska.
A potem szybki marsz na parking. Po drodze spotkaliśmy tylko pięciu turystów. Dziwne. to.
Tam byliśmy.
Na koniec Tatry Bielskie trochę bardziej się pokazały. Z dobrej strony.
Po równych czterech godzinach działalności turystycznej wróciliśmy na parking. Przed nami kolejny punkt dnia - Zamek Czorsztyński.
Dziękuję za uwagę.