29.09-01.10.2017 Kierunek: Czerwony Klasztor!
: 2017-10-05, 18:00
Na ubiegły weekend wprawdzie nie miałam żadnych planów, bo oczywiście wcześniej nie zabrakło przygód - po weekendzie z harcerzami w Zakopanem spałam 12 godzin pod rząd, później zleciałam ze schodów, rozchorowałam się i ogólnie dramat ;P ...ale ostatecznie sprawdziłam prognozy i zapowiadano piękną pogodę, więc żal byłoby w ogóle z tego nie skorzystać. Napisałam pod Durbaszkę i do Orlicy - znalazły się w końcu jakieś pokoje, chociaż miałam ewidentne problemy z komunikowaniem
. Profilaktycznie się ubezpieczyłam, gdyż w głowie zakwitł pomysł zejścia na stronę słowacką, a moje kolano po spektakularnym upadku kapitulowało po krótkim spacerze...
W piątek zrobiłam sobie dzień lenia i z moimi uczniami poszłam na 3-godzinną wycieczkę do lasu zamiast siedzieć w książkach ;-). Później wróciłam do domu, spakowałam bagaże i wyruszyłam do Szczawnicy. Stamtąd busem dojechałam do Szlachtowej. Niestety podróż trwała dosyć długo, bo na trasie Brzesko - Nowy Sącz rozpoczęto tyle remontów, że częściej się jedzie wahadłem niż normalnie
Okazało się, że w Szlachtowej byłam tuż przed 17.00, a teraz zachód słońca jest już niestety coraz wcześniej, więc chcąc go zobaczyć, musiałam się sprężać. Zdecydowanym krokiem ruszyłam od kapliczki ku górze.
'
Pogoda faktycznie dopisywała. Tym razem prognozy mnie nie oszukały, jak to się ostatnio zdarzało.
Niestety nie mogłam iść tak wolno jak lubię, jeśli chciałam zdążyć na zachód. W związku z tym tylko raz na czas spoglądałam na widoki za plecami.
Już mi się wydawało, że jest dla mnie nadzieja, kiedy dotarłam w stronę słońca!
Zachód słońca miał być o 18.19, więc wszystko wskazywało na to, że zdążę dojść na Wysoki Wierch...
Nie marnując czasu pędziłam dalej ku górze!
I co? I klops!
Spóźniłam się podobno minutę, bo słońce zaszło nie za górami, lecz za okropnym pasem chmur! :>
Tatr prawie w ogóle nie było widać. I w ogóle... po co ja tu przyszłam?!
Jakaś para też liczyła na romantyczną sesję w zachodzącym słońcu, ale się przeliczyli.
Zerknęłam tylko w kierunku Trzech Koron, łyknęłam napoju i poszłam dalej w stronę schroniska pod Durbaszką.
Doszłam do niego niewiele po zmroku. Po drodze jeszcze mijałam owce, które właśnie były zaganiane do zagrody.
W schronisku zakwaterowałam się, zjadłam kolację, uregulowałam rachunki, gdyż miałam ambicje wcześnie wstać następnego dnia, po czym poczytałam książkę i poleciałam ku poduszce
.
W sobotę wstałam o 5.00 tak jak miałam wstać (co mi się rzadko zdarza, bo mimo mocnych postanowień ostatecznie często się łamię...), spakowałam plecak i ruszyłam w górę.
Na Wysoki Wierch dotarłam zdecydowanie przed wschodem słońca, więc usiadłam do lekkiego śniadania
Oprócz mnie były tam jeszcze dwie osoby.
W końcu się doczekałam...
...ale najlepszy czas jest przecież nie o wschodzie słońca, tylko już po nim
(albo przed nim, jeśli ktoś umie robić zdjęcia - ja tam wolę po;p). Czekałam zatem aż słońce podniesie się wyżej i oświetli to, co tuż obok mnie.
Po stronie słowackiej było zdecydowanie więcej mgiełek...
...niż po polskiej.
Tatry znów niespecjalnie chciały się pokazać...
Po jakimś czasie skierowałam się w miejsce, z którego widać Trzy Korony
...a następnie zaczęłam schodzić w kierunku Leśnicy.
cdn.
W piątek zrobiłam sobie dzień lenia i z moimi uczniami poszłam na 3-godzinną wycieczkę do lasu zamiast siedzieć w książkach ;-). Później wróciłam do domu, spakowałam bagaże i wyruszyłam do Szczawnicy. Stamtąd busem dojechałam do Szlachtowej. Niestety podróż trwała dosyć długo, bo na trasie Brzesko - Nowy Sącz rozpoczęto tyle remontów, że częściej się jedzie wahadłem niż normalnie
Okazało się, że w Szlachtowej byłam tuż przed 17.00, a teraz zachód słońca jest już niestety coraz wcześniej, więc chcąc go zobaczyć, musiałam się sprężać. Zdecydowanym krokiem ruszyłam od kapliczki ku górze.
Pogoda faktycznie dopisywała. Tym razem prognozy mnie nie oszukały, jak to się ostatnio zdarzało.
Niestety nie mogłam iść tak wolno jak lubię, jeśli chciałam zdążyć na zachód. W związku z tym tylko raz na czas spoglądałam na widoki za plecami.
Już mi się wydawało, że jest dla mnie nadzieja, kiedy dotarłam w stronę słońca!
Zachód słońca miał być o 18.19, więc wszystko wskazywało na to, że zdążę dojść na Wysoki Wierch...
Nie marnując czasu pędziłam dalej ku górze!
I co? I klops!
Tatr prawie w ogóle nie było widać. I w ogóle... po co ja tu przyszłam?!
Jakaś para też liczyła na romantyczną sesję w zachodzącym słońcu, ale się przeliczyli.
Zerknęłam tylko w kierunku Trzech Koron, łyknęłam napoju i poszłam dalej w stronę schroniska pod Durbaszką.
Doszłam do niego niewiele po zmroku. Po drodze jeszcze mijałam owce, które właśnie były zaganiane do zagrody.
W schronisku zakwaterowałam się, zjadłam kolację, uregulowałam rachunki, gdyż miałam ambicje wcześnie wstać następnego dnia, po czym poczytałam książkę i poleciałam ku poduszce
W sobotę wstałam o 5.00 tak jak miałam wstać (co mi się rzadko zdarza, bo mimo mocnych postanowień ostatecznie często się łamię...), spakowałam plecak i ruszyłam w górę.
Na Wysoki Wierch dotarłam zdecydowanie przed wschodem słońca, więc usiadłam do lekkiego śniadania
Oprócz mnie były tam jeszcze dwie osoby.
W końcu się doczekałam...
...ale najlepszy czas jest przecież nie o wschodzie słońca, tylko już po nim
Po stronie słowackiej było zdecydowanie więcej mgiełek...
...niż po polskiej.
Tatry znów niespecjalnie chciały się pokazać...
Po jakimś czasie skierowałam się w miejsce, z którego widać Trzy Korony
...a następnie zaczęłam schodzić w kierunku Leśnicy.
cdn.


