Wychodząc ze Szczawnicy, czyli drugi weekend września
: 2014-09-15, 20:35
Jako że niektórzy oczekiwali relacji widokowej, postanowiłam ją napisać. Niestety zdjęcia są słabe, wyjątkowo nie służy mi data "trzynasty". Wprawdzie pogodowo nie było źle, ale niestety było bardzo mało słońca.
Moja przygoda rozpoczęła się w piątek po pracy. Niestety do Szczawnicy czekała mnie długa podróż, ale w dobrym towarzystwie, więc bez marudzenia (dobrze, z marudzeniem, bo głodna ;-)) wsiadłam do autobusu i popędziłam. Już w drodze do Krakowa widziałam, że piątek będzie dosyć słaby widokowo, ponieważ Beskid Wyspowy był mało widoczny, a czasem mam go jak na dłoni Do Szczawnicy dotarliśmy już razem z Panami po godzinie siedemnastej i rzuciliśmy się na poszukiwania miejsca z jedzeniem i na zakupy. Dosyć późno ruszyliśmy w stronę Bacówki pod Bereśnikiem, więc dotarliśmy tam, kiedy już robiło się ciemno. Niestety w piątek nie robiłam zdjęć, bo aparat miałam strasznie niefortunnie zapakowany i po prostu uruchomił się leniwiec - nie chciało mi się go wyciągać
Pod Bereśnikiem spotkaliśmy się z ekipą śląską, która przedreptała piątkowo 27 km (zazdroszczę ) oraz pozostałymi ludźmi, którzy tam przyjechali. Spędziliśmy wspólnie miły wieczór.
Następnego dnia miałam wstać na wschód słońca, ale nigdy mi to nie wychodzi Udało się zwlec z łóżka o godzinie 8.00. Wyszłam na zewnątrz i jak szybko wyszłam tak weszłam, pędząc po aparat, żeby załapać się chociaż na resztki tego, co można było zobaczyć wcześniej:
Pogoda nie rozpieszczała, zaczęło padać, ale i tak mocno kibicowałam naszej sobotniej wycieczce. Poczekaliśmy do 9.00 do otwarcia bufetu, zjedliśmy ciepłe śniadanko (ciekawe czy podają jajecznicę bez jajka ?), skorzystaliśmy z ciepłej łazienkowej wody (co bardzo lubię pod Bereśnikiem ) i przed 11.00 ruszyliśmy w drogę ku Pieninom. Na szczęście przestało padać i jedynie chwilami kropiło.
"Zbiegliśmy" do Szczawnicy, a stamtąd pojechaliśmy do Jaworek, skąd ruszyliśmy przez Wąwóz Homole na Wysoką.
Panowie nawet próbują się uśmiechać patrząc w moją stronę
Zmierzamy w stronę Wysokiej.
Widoki na górze jednak mocno zamglone, ale coś tam widać.
Z Wysokiej zmierzamy w stronę Szafranówki, zerkając co jakiś czas na odsłaniające się widoki.
Stamtąd pozostaje nam dotrzeć do Schroniska PTTK Orlica.
Jako że ruszyliśmy dosyć późno, to pod Orlicę dotarliśmy dopiero po 17.00, zatrzymując się na jedzonko - żurek z jajkiem (standardowo bez jajka ), posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy w stronę Bereśnika, gdzie dotarliśmy już późnym wieczorem, oczywiście po ciemku, mając nadzieję, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która już rozpaliła ognisko - jak się okazało, nie myliliśmy się. Ognisko wprawdzie trochę dogasało, więc trzeba było podziałać, żeby odzyskać ogień, ale czego się nie robi dla kilograma pieczarek i kiełbasy !
Spać poszliśmy dosyć wcześnie, więc już ok. 6.00 byłam wyspana Wstałam więc zerknąć na to, co dzieje się za oknem! Niestety pogoda znów nie rozpieszczała, a ja walczyłam z aparatem, który robił zbyt ciemne zdjęcia, więc nic dobrego z tego nie wyszło:
Po zrobieniu zdjęć zaszyłam się z powrotem w pokoiku na dwie godziny, czekając na bufetowe śniadanie i uskuteczniając lenistwo aż do 11.30, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną do domu (w którym niestety czeka praca ).
Widoczność znów nie porażała, więc Tatry tylko delikatnie majaczyły przez mgłę.
W Szczawnicy już nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, tylko popędziliśmy na autobus.
W Krakowie zupełnie nie sprawdziłam się jako przewodnik, więc poszliśmy tylko zjeść i udaliśmy się do domu. Chwilę po wejściu do autobusu rozpoczęła się okropna ulewa, więc ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że pogodowo znów się udało, gdyż prawie nie zmokliśmy podczas pobytu w górach.
Link do zdjęć:
Pieniny
Moja przygoda rozpoczęła się w piątek po pracy. Niestety do Szczawnicy czekała mnie długa podróż, ale w dobrym towarzystwie, więc bez marudzenia (dobrze, z marudzeniem, bo głodna ;-)) wsiadłam do autobusu i popędziłam. Już w drodze do Krakowa widziałam, że piątek będzie dosyć słaby widokowo, ponieważ Beskid Wyspowy był mało widoczny, a czasem mam go jak na dłoni Do Szczawnicy dotarliśmy już razem z Panami po godzinie siedemnastej i rzuciliśmy się na poszukiwania miejsca z jedzeniem i na zakupy. Dosyć późno ruszyliśmy w stronę Bacówki pod Bereśnikiem, więc dotarliśmy tam, kiedy już robiło się ciemno. Niestety w piątek nie robiłam zdjęć, bo aparat miałam strasznie niefortunnie zapakowany i po prostu uruchomił się leniwiec - nie chciało mi się go wyciągać
Pod Bereśnikiem spotkaliśmy się z ekipą śląską, która przedreptała piątkowo 27 km (zazdroszczę ) oraz pozostałymi ludźmi, którzy tam przyjechali. Spędziliśmy wspólnie miły wieczór.
Następnego dnia miałam wstać na wschód słońca, ale nigdy mi to nie wychodzi Udało się zwlec z łóżka o godzinie 8.00. Wyszłam na zewnątrz i jak szybko wyszłam tak weszłam, pędząc po aparat, żeby załapać się chociaż na resztki tego, co można było zobaczyć wcześniej:
Pogoda nie rozpieszczała, zaczęło padać, ale i tak mocno kibicowałam naszej sobotniej wycieczce. Poczekaliśmy do 9.00 do otwarcia bufetu, zjedliśmy ciepłe śniadanko (ciekawe czy podają jajecznicę bez jajka ?), skorzystaliśmy z ciepłej łazienkowej wody (co bardzo lubię pod Bereśnikiem ) i przed 11.00 ruszyliśmy w drogę ku Pieninom. Na szczęście przestało padać i jedynie chwilami kropiło.
"Zbiegliśmy" do Szczawnicy, a stamtąd pojechaliśmy do Jaworek, skąd ruszyliśmy przez Wąwóz Homole na Wysoką.
Panowie nawet próbują się uśmiechać patrząc w moją stronę
Zmierzamy w stronę Wysokiej.
Widoki na górze jednak mocno zamglone, ale coś tam widać.
Z Wysokiej zmierzamy w stronę Szafranówki, zerkając co jakiś czas na odsłaniające się widoki.
Stamtąd pozostaje nam dotrzeć do Schroniska PTTK Orlica.
Jako że ruszyliśmy dosyć późno, to pod Orlicę dotarliśmy dopiero po 17.00, zatrzymując się na jedzonko - żurek z jajkiem (standardowo bez jajka ), posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy w stronę Bereśnika, gdzie dotarliśmy już późnym wieczorem, oczywiście po ciemku, mając nadzieję, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która już rozpaliła ognisko - jak się okazało, nie myliliśmy się. Ognisko wprawdzie trochę dogasało, więc trzeba było podziałać, żeby odzyskać ogień, ale czego się nie robi dla kilograma pieczarek i kiełbasy !
Spać poszliśmy dosyć wcześnie, więc już ok. 6.00 byłam wyspana Wstałam więc zerknąć na to, co dzieje się za oknem! Niestety pogoda znów nie rozpieszczała, a ja walczyłam z aparatem, który robił zbyt ciemne zdjęcia, więc nic dobrego z tego nie wyszło:
Po zrobieniu zdjęć zaszyłam się z powrotem w pokoiku na dwie godziny, czekając na bufetowe śniadanie i uskuteczniając lenistwo aż do 11.30, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną do domu (w którym niestety czeka praca ).
Widoczność znów nie porażała, więc Tatry tylko delikatnie majaczyły przez mgłę.
W Szczawnicy już nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, tylko popędziliśmy na autobus.
W Krakowie zupełnie nie sprawdziłam się jako przewodnik, więc poszliśmy tylko zjeść i udaliśmy się do domu. Chwilę po wejściu do autobusu rozpoczęła się okropna ulewa, więc ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że pogodowo znów się udało, gdyż prawie nie zmokliśmy podczas pobytu w górach.
Link do zdjęć:
Pieniny