Roda di Vael (2806 m n.p.m.) - ferrata na start
: 2022-11-27, 12:19
Gdzie najlepiej rozpocząć przygodę z ferratami? Na początek przydałoby się coś prostego, a największy wybór różnorodnych szlaków oferują Dolomity. Tym razem padło na szczyt Roda di Vael (2806 m n.p.m.) w masywie Catinaccio (Rosengarten). To wdzięczny cel podróży z uwagi na przystępność, wspaniałe widoki, a przy tym niezbyt dużą deniwelację. Korzystając z samochodu, możemy dotrzeć na Passo di Costalunga (1745 m n.p.m.), która oddziela Catinaccio od grupy Latemaru, a nieco poniżej przełęczy, w miejscowości Carezza znajdziemy wagonik kolejki krzesełkowej, który wciągnie nas na 2125 m n.p.m., tuż obok schroniska Paolina.
Na tym ułatwienia się kończą, a cała reszta już w naszych nogach. Pierwsza, chociaż niezbyt długa, część naszej wędrówki to dość mozolne podejście w okolice kilkumetrowe posągu orła, który symbolizuje Theodora Christomannosa, austriackiego adwokata z przełomu XIX i XX wieku, uważanego za jednego z pionierów turystyki w Dolomitach. Tuż przed monumentem napotykamy rozstaje szlaków. Idąc prosto, dojdziemy do schroniska Rotwandhutte (Roda di Vael) po drugiej stronie masywu. To zresztą nasza droga powrotna, bo trasa ma charakter okrężny. Wybór kierunku jest w tym wypadku podyktowany niewygodnym w zejściu odcinkiem z Passo di Vajolon. Dlatego „zawracamy”, idąc wyraźną ścieżką w kierunku, z którego przyszliśmy – tyle że półkę wyżej.
Przez następną godzinę trawersujemy turnie Masare z rozległymi panoramami na zachód, szukając słabego punktu skalnej ściany, który pozwoli nam przejść na drugą stronę. Ścieżka bywa miejscami wąska, a krótkie odcinki zostały ubezpieczone stalowymi linami. Wraz z zakończeniem tego fragmentu zaczynają się zasadnicze trudności szlaku – konieczność sforsowania stromego, nieprzyjemnego żlebu, który wyprowadza na przełęcz Vajolon, i finałowe podejście na szczyt Roda di Vael. Pierwsza część żlebu jest częściowo ubezpieczona, dalszą wędrówkę ułatwia m.in. krótka drabinka. Trudności minimalne. Większym wyzwaniem może być dalszy fragment, całkowicie nieubezpieczony, który na początku lipca bywa jeszcze zaśnieżony. Wyszukiwanie właściwej trasy utrudnia szereg ścieżek wydeptanych przez turystów niekiedy bardziej wyraźnych od wariantu podstawowego. Ze względu na stromiznę i osypujący się teren pokonanie tego odcinka zdecydowanie ułatwiają kijki trekkingowe.
Zdobycie przełęczy otwiera przed nami widoki na zachodnią część Catinaccio oraz, w oddali, grupę Marmolady, najwyższego masywu Dolomitów. Passo di Vajolon jest tradycyjnie miejscem, w którym większość przyszłych zdobywców Rody di Vael zakłada lonżę i uprząż. Ferrata zaczyna się bowiem niemal od razu, a na ostatnich kilkuset metrach podejścia ubezpieczenia towarzyszą nam cały czas.
Czy zestaw jest konieczny? W krajach alpejskich przyjął się zwyczaj zabezpieczania nawet na odcinakach stosunkowo prostych, dlatego wiele osób pozostaje wpiętych, kiedy tylko jest to możliwe. Ale decyzję w tej sprawie każdy podejmuje sam, poprzestanę więc wyłącznie na ocenie trudności – a te od strony Passo di Vajolon osiągają poziom A/B. Taką wycenę Ferraty przedstawiają przewodniki i wydaje się ona słuszna. Przekładając na „tatrzański”, byłby to poziom Zawratu, może Czerwonej Ławki, chociaż długość ubezpieczonego odcinka jest bliższa temu przy podejściu na Rysy. Przebieg trasy jest oczywisty, a liny w trakcie mojego pobyty były w doskonałym stanie. Skała jest przy tym naprawdę dobra – nawet najbardziej strome odcinki nie powinny nikogo zniechęcić z uwagi na mnogość stopni.
Ze szczytu roztacza się wspaniała panorama, szczególnie ciekawie prezentują się iglice na północ od Passo di Vajolon, z wyłaniającymi się zza nich wierzchołkami Cima Catinaccio (Rosengartenspitze – 2981 m n.p.m.) oraz Catinaccio d’Antermoia (Kesselkogel – 3002 m n.p.m.), które pomimo włoskiej zbieżności nazw nie mają ze sobą wiele wspólnego. Godna uwagi jest również Grupa Marmolady – od tej strony doskonale widać ściętą, pionową ścianę najwyższego szczytu Dolomitów.
Z wierzchołka schodziłem tą samą drogą. Bardziej doświadczeni podróżnicy mogą kontynuować podróż, schodząc południowymi stokami bezpośrednio do Rotwandhutte, ale w tej wyprawie towarzyszyła mi osoba, dla której było to pierwsze doświadczenie przy pokonywaniu ferrat, dlatego nie chciałem przeszarżować. O ile pamięć mnie bowiem nie myli, odcinek ubezpieczony w tym wariancie, chociaż krótki, jest wyceniany na B/C (łącznik z ferratą Masare). Teoretycznie od strony południowej istnieje jeszcze jeden wariant zejścia, niekiedy opisywany w przewodnikach, ale nieuwzględniony na mapach Tabacco – żlebem na lewo, tuż przed kluczowym fragmentem. Jest to jednak odcinek dość niebezpieczny, na którym nawet w środku lata zalega śnieg.
Oczywiście konieczność zejścia z Rody di Vael nie oznacza, że całą drogę powrotną pokonujemy w ten sam sposób. Co to, to nie. Dlatego na przełęczy Vaiolon, zamiast schodzić żlebem, kierujemy się oczywistą ścieżką na północ. Na tym etapie w zasadzie nie wytracamy wysokości, wykonując niemal kompletny zakręt w poszukiwaniu dogodnego miejsca do zejścia. Tym dogodnym miejscem okazuje się kolejny żleb, nieco upierdliwy, ale koniec końców pozbawiony trudności. Ostatni fragment szlaku ma charakter spacerowy – najpierw do ładnie położonego schroniska Rotwandhutte (tuż obok, na niewielkiej przełączce, stoi niewielkie schronisko Pederiva – 2280 m n.p.m.), a następnie wygodną półką w stronę monumentu Christomannosa i dalej, do górnej stacji wyciągu.
Na tym ułatwienia się kończą, a cała reszta już w naszych nogach. Pierwsza, chociaż niezbyt długa, część naszej wędrówki to dość mozolne podejście w okolice kilkumetrowe posągu orła, który symbolizuje Theodora Christomannosa, austriackiego adwokata z przełomu XIX i XX wieku, uważanego za jednego z pionierów turystyki w Dolomitach. Tuż przed monumentem napotykamy rozstaje szlaków. Idąc prosto, dojdziemy do schroniska Rotwandhutte (Roda di Vael) po drugiej stronie masywu. To zresztą nasza droga powrotna, bo trasa ma charakter okrężny. Wybór kierunku jest w tym wypadku podyktowany niewygodnym w zejściu odcinkiem z Passo di Vajolon. Dlatego „zawracamy”, idąc wyraźną ścieżką w kierunku, z którego przyszliśmy – tyle że półkę wyżej.
Przez następną godzinę trawersujemy turnie Masare z rozległymi panoramami na zachód, szukając słabego punktu skalnej ściany, który pozwoli nam przejść na drugą stronę. Ścieżka bywa miejscami wąska, a krótkie odcinki zostały ubezpieczone stalowymi linami. Wraz z zakończeniem tego fragmentu zaczynają się zasadnicze trudności szlaku – konieczność sforsowania stromego, nieprzyjemnego żlebu, który wyprowadza na przełęcz Vajolon, i finałowe podejście na szczyt Roda di Vael. Pierwsza część żlebu jest częściowo ubezpieczona, dalszą wędrówkę ułatwia m.in. krótka drabinka. Trudności minimalne. Większym wyzwaniem może być dalszy fragment, całkowicie nieubezpieczony, który na początku lipca bywa jeszcze zaśnieżony. Wyszukiwanie właściwej trasy utrudnia szereg ścieżek wydeptanych przez turystów niekiedy bardziej wyraźnych od wariantu podstawowego. Ze względu na stromiznę i osypujący się teren pokonanie tego odcinka zdecydowanie ułatwiają kijki trekkingowe.
Zdobycie przełęczy otwiera przed nami widoki na zachodnią część Catinaccio oraz, w oddali, grupę Marmolady, najwyższego masywu Dolomitów. Passo di Vajolon jest tradycyjnie miejscem, w którym większość przyszłych zdobywców Rody di Vael zakłada lonżę i uprząż. Ferrata zaczyna się bowiem niemal od razu, a na ostatnich kilkuset metrach podejścia ubezpieczenia towarzyszą nam cały czas.
Czy zestaw jest konieczny? W krajach alpejskich przyjął się zwyczaj zabezpieczania nawet na odcinakach stosunkowo prostych, dlatego wiele osób pozostaje wpiętych, kiedy tylko jest to możliwe. Ale decyzję w tej sprawie każdy podejmuje sam, poprzestanę więc wyłącznie na ocenie trudności – a te od strony Passo di Vajolon osiągają poziom A/B. Taką wycenę Ferraty przedstawiają przewodniki i wydaje się ona słuszna. Przekładając na „tatrzański”, byłby to poziom Zawratu, może Czerwonej Ławki, chociaż długość ubezpieczonego odcinka jest bliższa temu przy podejściu na Rysy. Przebieg trasy jest oczywisty, a liny w trakcie mojego pobyty były w doskonałym stanie. Skała jest przy tym naprawdę dobra – nawet najbardziej strome odcinki nie powinny nikogo zniechęcić z uwagi na mnogość stopni.
Ze szczytu roztacza się wspaniała panorama, szczególnie ciekawie prezentują się iglice na północ od Passo di Vajolon, z wyłaniającymi się zza nich wierzchołkami Cima Catinaccio (Rosengartenspitze – 2981 m n.p.m.) oraz Catinaccio d’Antermoia (Kesselkogel – 3002 m n.p.m.), które pomimo włoskiej zbieżności nazw nie mają ze sobą wiele wspólnego. Godna uwagi jest również Grupa Marmolady – od tej strony doskonale widać ściętą, pionową ścianę najwyższego szczytu Dolomitów.
Z wierzchołka schodziłem tą samą drogą. Bardziej doświadczeni podróżnicy mogą kontynuować podróż, schodząc południowymi stokami bezpośrednio do Rotwandhutte, ale w tej wyprawie towarzyszyła mi osoba, dla której było to pierwsze doświadczenie przy pokonywaniu ferrat, dlatego nie chciałem przeszarżować. O ile pamięć mnie bowiem nie myli, odcinek ubezpieczony w tym wariancie, chociaż krótki, jest wyceniany na B/C (łącznik z ferratą Masare). Teoretycznie od strony południowej istnieje jeszcze jeden wariant zejścia, niekiedy opisywany w przewodnikach, ale nieuwzględniony na mapach Tabacco – żlebem na lewo, tuż przed kluczowym fragmentem. Jest to jednak odcinek dość niebezpieczny, na którym nawet w środku lata zalega śnieg.
Oczywiście konieczność zejścia z Rody di Vael nie oznacza, że całą drogę powrotną pokonujemy w ten sam sposób. Co to, to nie. Dlatego na przełęczy Vaiolon, zamiast schodzić żlebem, kierujemy się oczywistą ścieżką na północ. Na tym etapie w zasadzie nie wytracamy wysokości, wykonując niemal kompletny zakręt w poszukiwaniu dogodnego miejsca do zejścia. Tym dogodnym miejscem okazuje się kolejny żleb, nieco upierdliwy, ale koniec końców pozbawiony trudności. Ostatni fragment szlaku ma charakter spacerowy – najpierw do ładnie położonego schroniska Rotwandhutte (tuż obok, na niewielkiej przełączce, stoi niewielkie schronisko Pederiva – 2280 m n.p.m.), a następnie wygodną półką w stronę monumentu Christomannosa i dalej, do górnej stacji wyciągu.