Zimowa Fatra poraz pierwszy ... Dwaj tacy co poszli we mgłę
: 2022-03-08, 22:02
Dwa lata temu pojawił się poraz pierwszy pomysł wyjazdu w zimie, na Małą Fatrę. W tedy miał to być Stoch od południowej strony, miał … covid pokrzyżował moje plany i od tamtej pory zimowa Fatra była tylko niespełnionym pomysłem …
Aż tu nagle i niespodziewanie, pada propozycja od Sebastiana ! W zasadzie bardzo chętnie bym pojechał, tylko czy ja w ogóle mogę ?
Seba twierdzi że jako zaszczepiony ozdrowieniec, jak najbardziej mogę ! Rejestruję się na ehranica, wypełniam formularz i po chwili przychodzi potwierdzenie, że bez problemu mogę wyjechać na Słowację, huuurrrra!
Jak to za zwyczaj z Sebą, dogadujemy się bez żadnych problemów, miejsce startu i zostawienie drugiego auta na innym parkingu i godzinę zbiórki.
Godzina miła na wycieczki, bo spotkaliśmy się na parkingu Vratna Stary Dwór o 8.30, oboje przyjechaliśmy trochę przed czasem, więc chwilę posiedzieliśmy w samochodzie, snując plany co do tego dnia i pogody
Wybiła godzina 9.00, drzwi kolei gondolowej otworzyły się i mały tłum ruszył do bramek, mało brakowało, a wyrzuciłbym bilet ze skanem do bramki, na szczęście zgnieciony był w kieszeni
Wsiadamy do wagonika i jaaaazda do góry ! No i nagle stop, kolejka powoli zaczyna zjeżdżać w dół zamiast w górę chwila konsternacji … I ruuuszyła tak jak powinna, czyli w górę
Wysiadamy i pierwsze co mówi Seba, to :
- Idziemy na kawę, bo widoków i tak nie ma …
No to fajnie, widok za oknem jakby ktoś rozlał mleko i jakoś nie zanosi się na szybką poprawę …
Mimo to wychodzimy, po krótkim pobycie w bufecie, zakładam raki, jako jedyny w okolicy, bo nie znoszę raczków, może już kiedyś wspominałem ? Jak nie wspominałem, to jeszcze raz powiem, że nie znoszę tego gó..na z gumką
Ruszamy !
Nic nas nie rozprasza, jedyne na czym musimy się skupić to tyczki, są tyczki idziemy dobrze, nie ma tyczek, to raczej problem
Widoczność na kilkanaście metrów max. Chwilami robi się troszkę jaśniej, jakby to było już, jakby słońce już miało się przebić i zapewnić nam euforię widokowych doznań.
Niestety tylko straszy i obiecuje, a kończy się rozlanym mlekiem
Więc tak sobie idziemy w tej mgle, najpierw w prawo, później w lewo, aż doszliśmy na szczyt, na Wielki Krywań, wielki tylko z nazwy tym razem …
Robimy sobie zdjęcia szczytowe jakbyśmy byli tam sami, a szczyt był pełny ludzi i piesków w kolorowych ubrankach.
Siadamy zaraz za skałkami i czekamy … Od razu powiem że lubimy czekać, nawet bym powiedział, że jesteśmy zawodowcami w czekaniu
Jemy, pijemy i czekamy … Nic się nie zmienia …
Pakujemy manatki i ruszamy w drogę, schodzimy z powrotem do miejsca startu i kierujemy się w przeciwną stronę, czyli na Chleb.
Wiadomo że bez chleba nie ma kołaczy, czy jakoś tak To szliśmy, jakby to była śmiertelnie poważna i niebezpieczna wyprawa w dzikie ostępy Sybiru, tylko strach troszkę mniejszy bo go nie było widać Mijamy orczyk, ktróy zapier…elał jak oszalały, nie wiadomo czemu ? W koło nic się nie zmienia, mgła jak była, tak jest.
Idziemy z lekkim żalem, bo oboje wiedzieliśmy co można zobaczyć w tych okolicach, ale kto by się przejmował, przyjmujemy wersję że się powtórzy, przyjedziemy drugi raz bez żalu
Mijamy tańczących na lodzie narciarzy, którzy przewracają się co chwilę, jeden nawet gubi nartę, którą Seba łapie i oddaje "tancerzowi".
Jest i Chleb, spowity mgłą jak cała reszta … Zrobiliśmy to w czym jesteśmy najlepsi, rozsiedliśmy się i czekaliśmy Kawa, herbata, coś do jedzenia i tak na przemian …
Głowy co chwilę uciekały w nam w różne kierunki, z nadzieją że w końcu coś zobaczymy, że mgła odpuści …
I nagle jak grom z jasnego nieba, jest! To szczyt Wielkiego Krywania wychylił swój łepek z nad gęstej mgły
No i poszli jak spłoszone konie ! Jeb, jeb, migawki waliły serie jak z karabinu ! W tym szale zaglądaliśmy co chwilę, czy nasze rzeczy dalej leżą na miejscu, czy pod naszą nieobecność się nie rozeszły
Latające Tatry
No tak, jak to bywa w mgliste dni, przyszło niespodzianie i tak samo zniknęło … A My ruszyliśmy dalej w stronę Południowego Gronia.
Słońce coraz bardziej przebijało się przez odchodzącą mgłę, tylko że na tyle nieudolnie, że raczej mgła, jak na razie wygrywała
W drodze przez Hromowe idziemy wzdłuż nawisów, robiących razem z mgłą i słońcem wrażenie innego świata, świata nad urwiskiem, pięknie!
Idąc, co chwilę obracamy się za siebie, czy czasem tam się coś nie zmieniło, czy mgła się nie otworzyła ? Niestety …
Ale, zawsze jest jakieś ale jak nie z tyłu, to z przodu doczekaliśmy się przebłysków słońca i podniesionej mgły, nagle szczyty zaczęły wyglądać znajomo i nabierać swoich kształtów, osobniki dobrze znane, przez niektórych lubiane bardziej, przez innych mniej każdy ma jakąś swoją historię z Rozsutcami I Stochem …
U mnie na przykład Rozsutec Mały i Duży, to pierwszy kontakt z Małą Fatrą, a Stoh, to samotna wycieczka i cały szczyt tylko dla mnie, mimo że kawałek niżej na przełęczy były jak zawsze małe tłumy
Człowiek nie wielbłąd pic musi, więc kolejny raz bez pośpiech, rozsiadamy się i robimy sobie przerwę na herbatę i przekąski, chodzimy z aparatem wypatrując tego jednego kadru, ryzykując nawet własne zdrowie, o czym przekonał się Seba zapadając się jedną nogą aż po …
Schodzimy po stromym zboczu, idzie się całkiem dobrze, mając raki, czy raczki nie ma się czego obawiać, narciarze mają gorzej, niektórzy nawet ściągają narty i wolą iść pieszo, bo boją się zjeżdżać, nie ma jak wybrać się na narty w góry
Za nami rozciąga się piękny widok długiej grani, po której maszeruje zaledwie kilka osób.
Przy podejściu na Steny zauważamy obryw na zboczu, wyraźnie było widać, że grubość
pokrywy jest zacna, tak na oko ze dwa metry ?
W końcu jest, największa niewiadoma całej wycieczki, zejście z Południowego Gronia, trochę się obawialiśmy jak będzie wyglądać, czy będzie lód ? Niepotrzebnie, bo zejście było eleganckie, śmiało mogę stwierdzić, że schodziło się lepiej niż latem, po trawie i błocie
Ciągnęło się niemiłosiernie, ale co zrobić, taki urok Południowego Gronia
Docieram pierwszy na dół, widzę Sebe na środku nartostrady, zaledwie mały punkcik …
Czekam i zastanawiam się co by tu zjeść ? Bo Kofola jest oczywista Po chwili dociera mój kompan, lokujemy się w ławach i zamawiamy, Sebastian Haluszki, a ja jeleni gulasz z knedlem.
Słońce powoli zachodzi za szczytami, robi się coraz ciemniej i chłodniej, a nam zostaje już tylko zejście nartostradą do parkingu w Starym Dworze.
Schodzimy przy akompaniamencie ratraków, które jeżdżą w te i z powrotem po stoku, przygotowując trasy na dzień następny, dla nas lepiej, bo idziemy sobie jak paniska po równiutkim
Schodzimy na parking, Seba odwozi mnie na parking pod wyciągiem, gdzie żegnamy się kolejny raz i każdy rusza w swoją stronę, ja do Cieszyna, Sebastian do Krakowa.
I taka to była wycieczka.
Aż tu nagle i niespodziewanie, pada propozycja od Sebastiana ! W zasadzie bardzo chętnie bym pojechał, tylko czy ja w ogóle mogę ?
Seba twierdzi że jako zaszczepiony ozdrowieniec, jak najbardziej mogę ! Rejestruję się na ehranica, wypełniam formularz i po chwili przychodzi potwierdzenie, że bez problemu mogę wyjechać na Słowację, huuurrrra!
Jak to za zwyczaj z Sebą, dogadujemy się bez żadnych problemów, miejsce startu i zostawienie drugiego auta na innym parkingu i godzinę zbiórki.
Godzina miła na wycieczki, bo spotkaliśmy się na parkingu Vratna Stary Dwór o 8.30, oboje przyjechaliśmy trochę przed czasem, więc chwilę posiedzieliśmy w samochodzie, snując plany co do tego dnia i pogody
Wybiła godzina 9.00, drzwi kolei gondolowej otworzyły się i mały tłum ruszył do bramek, mało brakowało, a wyrzuciłbym bilet ze skanem do bramki, na szczęście zgnieciony był w kieszeni
Wsiadamy do wagonika i jaaaazda do góry ! No i nagle stop, kolejka powoli zaczyna zjeżdżać w dół zamiast w górę chwila konsternacji … I ruuuszyła tak jak powinna, czyli w górę
Wysiadamy i pierwsze co mówi Seba, to :
- Idziemy na kawę, bo widoków i tak nie ma …
No to fajnie, widok za oknem jakby ktoś rozlał mleko i jakoś nie zanosi się na szybką poprawę …
Mimo to wychodzimy, po krótkim pobycie w bufecie, zakładam raki, jako jedyny w okolicy, bo nie znoszę raczków, może już kiedyś wspominałem ? Jak nie wspominałem, to jeszcze raz powiem, że nie znoszę tego gó..na z gumką
Ruszamy !
Nic nas nie rozprasza, jedyne na czym musimy się skupić to tyczki, są tyczki idziemy dobrze, nie ma tyczek, to raczej problem
Widoczność na kilkanaście metrów max. Chwilami robi się troszkę jaśniej, jakby to było już, jakby słońce już miało się przebić i zapewnić nam euforię widokowych doznań.
Niestety tylko straszy i obiecuje, a kończy się rozlanym mlekiem
Więc tak sobie idziemy w tej mgle, najpierw w prawo, później w lewo, aż doszliśmy na szczyt, na Wielki Krywań, wielki tylko z nazwy tym razem …
Robimy sobie zdjęcia szczytowe jakbyśmy byli tam sami, a szczyt był pełny ludzi i piesków w kolorowych ubrankach.
Siadamy zaraz za skałkami i czekamy … Od razu powiem że lubimy czekać, nawet bym powiedział, że jesteśmy zawodowcami w czekaniu
Jemy, pijemy i czekamy … Nic się nie zmienia …
Pakujemy manatki i ruszamy w drogę, schodzimy z powrotem do miejsca startu i kierujemy się w przeciwną stronę, czyli na Chleb.
Wiadomo że bez chleba nie ma kołaczy, czy jakoś tak To szliśmy, jakby to była śmiertelnie poważna i niebezpieczna wyprawa w dzikie ostępy Sybiru, tylko strach troszkę mniejszy bo go nie było widać Mijamy orczyk, ktróy zapier…elał jak oszalały, nie wiadomo czemu ? W koło nic się nie zmienia, mgła jak była, tak jest.
Idziemy z lekkim żalem, bo oboje wiedzieliśmy co można zobaczyć w tych okolicach, ale kto by się przejmował, przyjmujemy wersję że się powtórzy, przyjedziemy drugi raz bez żalu
Mijamy tańczących na lodzie narciarzy, którzy przewracają się co chwilę, jeden nawet gubi nartę, którą Seba łapie i oddaje "tancerzowi".
Jest i Chleb, spowity mgłą jak cała reszta … Zrobiliśmy to w czym jesteśmy najlepsi, rozsiedliśmy się i czekaliśmy Kawa, herbata, coś do jedzenia i tak na przemian …
Głowy co chwilę uciekały w nam w różne kierunki, z nadzieją że w końcu coś zobaczymy, że mgła odpuści …
I nagle jak grom z jasnego nieba, jest! To szczyt Wielkiego Krywania wychylił swój łepek z nad gęstej mgły
No i poszli jak spłoszone konie ! Jeb, jeb, migawki waliły serie jak z karabinu ! W tym szale zaglądaliśmy co chwilę, czy nasze rzeczy dalej leżą na miejscu, czy pod naszą nieobecność się nie rozeszły
Latające Tatry
No tak, jak to bywa w mgliste dni, przyszło niespodzianie i tak samo zniknęło … A My ruszyliśmy dalej w stronę Południowego Gronia.
Słońce coraz bardziej przebijało się przez odchodzącą mgłę, tylko że na tyle nieudolnie, że raczej mgła, jak na razie wygrywała
W drodze przez Hromowe idziemy wzdłuż nawisów, robiących razem z mgłą i słońcem wrażenie innego świata, świata nad urwiskiem, pięknie!
Idąc, co chwilę obracamy się za siebie, czy czasem tam się coś nie zmieniło, czy mgła się nie otworzyła ? Niestety …
Ale, zawsze jest jakieś ale jak nie z tyłu, to z przodu doczekaliśmy się przebłysków słońca i podniesionej mgły, nagle szczyty zaczęły wyglądać znajomo i nabierać swoich kształtów, osobniki dobrze znane, przez niektórych lubiane bardziej, przez innych mniej każdy ma jakąś swoją historię z Rozsutcami I Stochem …
U mnie na przykład Rozsutec Mały i Duży, to pierwszy kontakt z Małą Fatrą, a Stoh, to samotna wycieczka i cały szczyt tylko dla mnie, mimo że kawałek niżej na przełęczy były jak zawsze małe tłumy
Człowiek nie wielbłąd pic musi, więc kolejny raz bez pośpiech, rozsiadamy się i robimy sobie przerwę na herbatę i przekąski, chodzimy z aparatem wypatrując tego jednego kadru, ryzykując nawet własne zdrowie, o czym przekonał się Seba zapadając się jedną nogą aż po …
Schodzimy po stromym zboczu, idzie się całkiem dobrze, mając raki, czy raczki nie ma się czego obawiać, narciarze mają gorzej, niektórzy nawet ściągają narty i wolą iść pieszo, bo boją się zjeżdżać, nie ma jak wybrać się na narty w góry
Za nami rozciąga się piękny widok długiej grani, po której maszeruje zaledwie kilka osób.
Przy podejściu na Steny zauważamy obryw na zboczu, wyraźnie było widać, że grubość
pokrywy jest zacna, tak na oko ze dwa metry ?
W końcu jest, największa niewiadoma całej wycieczki, zejście z Południowego Gronia, trochę się obawialiśmy jak będzie wyglądać, czy będzie lód ? Niepotrzebnie, bo zejście było eleganckie, śmiało mogę stwierdzić, że schodziło się lepiej niż latem, po trawie i błocie
Ciągnęło się niemiłosiernie, ale co zrobić, taki urok Południowego Gronia
Docieram pierwszy na dół, widzę Sebe na środku nartostrady, zaledwie mały punkcik …
Czekam i zastanawiam się co by tu zjeść ? Bo Kofola jest oczywista Po chwili dociera mój kompan, lokujemy się w ławach i zamawiamy, Sebastian Haluszki, a ja jeleni gulasz z knedlem.
Słońce powoli zachodzi za szczytami, robi się coraz ciemniej i chłodniej, a nam zostaje już tylko zejście nartostradą do parkingu w Starym Dworze.
Schodzimy przy akompaniamencie ratraków, które jeżdżą w te i z powrotem po stoku, przygotowując trasy na dzień następny, dla nas lepiej, bo idziemy sobie jak paniska po równiutkim
Schodzimy na parking, Seba odwozi mnie na parking pod wyciągiem, gdzie żegnamy się kolejny raz i każdy rusza w swoją stronę, ja do Cieszyna, Sebastian do Krakowa.
I taka to była wycieczka.