Słowacja, wędrówka granią Małej Fatry: Południowy Groń - Chl
: 2019-07-14, 20:22
Podczas czerwcowych wędrówek zostawiłam swoje serce w paśmie Małej Fatry. Były słowackie wąwozy lub też dziury i skalne szczyty Małego i Wielkiego Rozsutca. Przyszedł także czas na wędrówkę jej grzbietem, który serwuje rozległe panoramy. Poza widokami o tej porze roku króluje tam zieleń. Rozległe hale, gęsto porośnięte lasem doliny, bogaty świat roślin zwabił mnie tam kolejny raz. Zapraszam na relację z przejścia odcinka od Południowego Gronia po Mały Krywań.
Do Chaty na Groniu
Przed 7.00 rano parking w Vratnej Dolinie zajmuje kilka samochodów. Tutaj, co rzadko zdarza się w popularnych miejscach, nie ma parkingowego i nie wydajemy ani jednego eurocenta za pozostawienie samochodu na cały dzień. Zarzucamy plecaki na siebie i wchodzimy na żółty szlak. Jest dość parno i niesamowicie cicho. Droga do pierwszego punktu, jakim jest Chata na Groniu zajmuje 3 kwadranse. To krótki, 2,5-kilometrowy odcinek, który wiedzie głównie przez las. Nie zmęczymy się nim nadto, bo pokonamy jakieś 260 metrów podejścia. Zatrzymujemy się na chwilę na tarasie chaty. Zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce, więc zrzucamy z siebie, co możemy. Za chwilę czeka nas solidne podejście, więc ruszamy w ubraniu na lekko.
Droga na Południowy Groń (1460 m)
Stoki Południowego Gronia, na który zmierzamy, są porośnięte trawą. Idzie się miękko, za co podziękują nam kolana. Nasza wędrówka przypadła po tygodniu poprzedzonym przelotnymi burzami, jednak warunki na trasie mieliśmy naprawdę dobre. Inaczej byłoby, gdybyśmy ruszyli po intensywnych opadach, kiedy pewnie nie raz przyknęlibyśmy na ślizgi w błocie.
Na tym krótkim, bo 1,5-kilometrowym odcinku, bardzo szybko zdobywamy wysokość i w niespełna godzinę pokonamy ponad 450 metrów przewyższenia. Wprawimy swoje serce w szybsze bicie, a nasze oczy też będą zadowolone. Im wyżej, tym wyłaniają się ładniejsze panoramy. Pogoda nie serwuje nam przejrzystych krajobrazów, za to jest w niej jakaś magiczny pierwiastek. Chmury osiadły na Małym i Wielkim Rozsutcu, z daleka przypominają dymiące wulkany. Kiedy osiągamy 1460 metrów, przysiadamy na chwilę na krześle. Tak - krześle, takim z metalowymi nogami i drewnianym siedziskiem. Co tam robiło? Nie pytajcie, nie odpowiem.
W stronę Chleba (1647 m)
Po dość mocnym podejściu dalsza trasa wiodła grzbietem, szlakiem oznaczonym na czerwono. To fragment Europejskiego długodystansowego szlaku pieszego E3, który łączy brzegi Atlantyku i Morza Czarnego. A co serwowała małofatrzańska część szlaku między oceanem a morzem? Ukojenie dla kolan i udział w magicznym spektaklu z chmurami i światłem w roli głównej. W drodze na Chleb minęliśmy kilka szczytów, o istocie raczej małej. Minęliśmy też ludzi na szlaku, co przy tej aurze było dla nas zaskoczeniem. Chleb zdobyliśmy i pozostaliśmy głodni! Niestety, na szczycie najbardziej napracowały się oczy naszej wyobraźni. Widoczności nie było, poza krótkim, nie przykrytym chmurami fragmentem szlaku. Tak więc po symbolicznym zdjęciu ruszyliśmy w stronę Wielkiego Krywania.
Droga na Wielki Krywań (1709 m)
Szlak z Chleb na Krywań liczy nieco ponad 2 kilometry i nie powinien nas nadto zmęczyć. 200 metrów przewyższenia i 140 metrów zejścia prawie się zrównują. Szkoda tylko, że przy tak panoramicznej trasie, mogliśmy dostrzec tylko strzępki okolic. Choć pogoda tego dnia była dość dynamiczna.
Zanim wdrapiemy się na Krywań miniemy Snilovské sedlo, na które dociera kolejka. Wiedzieliśmy, że zbliżając się do miejsca, do którego kursuje wyciąg, na szlaku będzie ciaśniej. I nie myliliśmy się. Droga z siodła na szczyt również taka była. Dodatkowo szlak jest bardzo kamienisty, więc trzeba mieć wzmożoną czujność. Szczytowanie na Krywaniu było bardzo formalne. Wystałam swoją kolejkę do zdjęcia i uciekliśmy kilkanaście metrów niżej. Z dala od 3 zorganizowanych wycieczek, z dala od zapachu zmienianych pieluszek, z dala od nieznośnego gwaru, znaleźliśmy spokojny kąt i centrum monitoringu dalszego etapu wędrówki.
W stronę Pekelníka (1609 m)
Zejście z Krywania było o wiele gorsze niż wejście. Czasami miałam wrażenie, że te drobne kamienie na szlaku tylko czekają aż wprawisz się w ruch i zaliczysz ślizg. Kwadrans od podniesienia rozleniwionych tyłków na zboczach Krywania, znaleźliśmy się na Pekelniku. Po drodze widzieliśmy, że chmury, które zaczęły krążyć wokół nas, są niezbyt ciekawe i że wkrótce, jak głosiły prognozy, może przyjść burza. W zasadzie nasz wstępny plan wycieczki obejmował zejście z Pekelnika na sedlo Bublen i powrót na parking. Jednak mieliśmy jeszcze zapas czasu, więc trochę zaryzykowaliśmy zdobycie Małego Krywania.
Mały, piękny Krywań (1671 m)
W oddali słychać było grzmoty. Kilka kroków przede mną szedł Pogodynek, który zapewniał, że póki co nic nam nie grozi. Ruszyliśmy zatem z przełęczy na Małego, który oddalony był o jakieś 2 i pół kilometra. Mapa pokazywała godzinę i dziesięć minut, a odgłosy dochodzące z różnych stron sprawiły, że znaleźliśmy się na kolejnym szczycie o wiele szybciej. Nie tylko my, bo minęliśmy kilka osób, których także nie przestraszyły zmieniające się warunki. To był mój debiut na Małym Krywaniu, bo nigdy nie był po drodze moich wędrówek w tej części Słowacji. Tym bardziej cieszyłam się, że postawiłam na nim stopę, choć znów był nieplanowany.
Droga na Mały Krywań była piękna. Ścieżka jest wąska, licznie porastają ją kolorowe rośliny. Czasem trzeba przejść przez kawałek skały, wyżej podnieść nogi. Przez cały czas można upajać się panoramami. Po naszej lewej Wielka Fatra, gdzie trwa burzowy spektakl, po prawej miejscowości u stóp Małej Fatry, tam także przechodzą deszcze. Wędrówka między burzą z jednej strony i deszczem z prawej, to ciekawe przeżycie. Czujemy się widzami fatrzańskiego spektaklu, z którego wychodzimy suchą nitką, póki co...
Sedlo Bublen, sedlo za Kraviarskym i powrót na parking
Droga powrotna do parkingu przy Chacie Vratnej nie powinna zająć więcej niż 2 godziny. To 6 kilometrów wędrówki po ścieżce, która co chwilę składa się z czegoś innego. Raz będzie ona miękka, innym razem kamienna, później z korzeniami dla urozmaicenia. Czujność na niej trzeba będzie momentami wyostrzyć. Gdzieś po drodze dopadł nas deszcz, więc na otwartej przestrzeni, z kamieniami i korzeniami pod nogami, uważaliśmy bardziej. Całe szczęście szybko znaleźliśmy się w lesie, a tam już szło się dość przyjemnie, choć widok jaki nas otaczał, był nieco postkatastroficzny. W lipcu 2014 roku, jak to w letniej porze, nad Słowacją przetaczały się burze z ulewnymi deszczami, które spowodowały zejście lawiny błotnej. Zatopione zostało schronisko i dolna stacja kolejki. Woda porwała samochody do koryta rzeki, a w Żylinie zostały zalane ulice i domy. W ciągu 1,5 godziny na metr kwadratowy spadło 65 litrów deszczu.
Końcówka trasy nie była przyjemna, to droga, którą zwozi się drewno z lasu. Więc nie dość, że było na niej sporo błota, to została rozjechana na wszystkie strony. Całe szczęście u jej wylocie przechodzimy przymusowo przez strumyk, gdzie możemy umyć buty, które dość mocno zmieniły wygląd na ostatnim kilometrze.
Link do trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/yg9r
A kto chciałby zerknąć na relację ze słowackich wąwozów, czyli Dier oraz wejścia na Mały i Wielki Rozsutec zapraszam tutaj: https://www.zgoramiwtle.pl/2019/06/wawo ... sutec.html albo dwa tematy wcześniej na forum.
Po małofatrzanskich przygodach przyszedł dla mnie czas na góry wyższe i rozpoczęcie letniego sezonu w Tatrach. Myślę, że Mała Fatra ściągnie mnie jeszcze w tym roku - być może po to, żeby podziwiać kolory jesieni albo przez zimę, by przejść przez skute lodem Diery.
Wrócę tutaj za niedługo z relacją z Tatr Bielskich, które wpadły dość nieplanowanie w tym roku i które z pewnością zapamiętam na długo.
Dobrego tygodnia Wam życzę!
Do Chaty na Groniu
Przed 7.00 rano parking w Vratnej Dolinie zajmuje kilka samochodów. Tutaj, co rzadko zdarza się w popularnych miejscach, nie ma parkingowego i nie wydajemy ani jednego eurocenta za pozostawienie samochodu na cały dzień. Zarzucamy plecaki na siebie i wchodzimy na żółty szlak. Jest dość parno i niesamowicie cicho. Droga do pierwszego punktu, jakim jest Chata na Groniu zajmuje 3 kwadranse. To krótki, 2,5-kilometrowy odcinek, który wiedzie głównie przez las. Nie zmęczymy się nim nadto, bo pokonamy jakieś 260 metrów podejścia. Zatrzymujemy się na chwilę na tarasie chaty. Zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce, więc zrzucamy z siebie, co możemy. Za chwilę czeka nas solidne podejście, więc ruszamy w ubraniu na lekko.
Droga na Południowy Groń (1460 m)
Stoki Południowego Gronia, na który zmierzamy, są porośnięte trawą. Idzie się miękko, za co podziękują nam kolana. Nasza wędrówka przypadła po tygodniu poprzedzonym przelotnymi burzami, jednak warunki na trasie mieliśmy naprawdę dobre. Inaczej byłoby, gdybyśmy ruszyli po intensywnych opadach, kiedy pewnie nie raz przyknęlibyśmy na ślizgi w błocie.
Na tym krótkim, bo 1,5-kilometrowym odcinku, bardzo szybko zdobywamy wysokość i w niespełna godzinę pokonamy ponad 450 metrów przewyższenia. Wprawimy swoje serce w szybsze bicie, a nasze oczy też będą zadowolone. Im wyżej, tym wyłaniają się ładniejsze panoramy. Pogoda nie serwuje nam przejrzystych krajobrazów, za to jest w niej jakaś magiczny pierwiastek. Chmury osiadły na Małym i Wielkim Rozsutcu, z daleka przypominają dymiące wulkany. Kiedy osiągamy 1460 metrów, przysiadamy na chwilę na krześle. Tak - krześle, takim z metalowymi nogami i drewnianym siedziskiem. Co tam robiło? Nie pytajcie, nie odpowiem.
W stronę Chleba (1647 m)
Po dość mocnym podejściu dalsza trasa wiodła grzbietem, szlakiem oznaczonym na czerwono. To fragment Europejskiego długodystansowego szlaku pieszego E3, który łączy brzegi Atlantyku i Morza Czarnego. A co serwowała małofatrzańska część szlaku między oceanem a morzem? Ukojenie dla kolan i udział w magicznym spektaklu z chmurami i światłem w roli głównej. W drodze na Chleb minęliśmy kilka szczytów, o istocie raczej małej. Minęliśmy też ludzi na szlaku, co przy tej aurze było dla nas zaskoczeniem. Chleb zdobyliśmy i pozostaliśmy głodni! Niestety, na szczycie najbardziej napracowały się oczy naszej wyobraźni. Widoczności nie było, poza krótkim, nie przykrytym chmurami fragmentem szlaku. Tak więc po symbolicznym zdjęciu ruszyliśmy w stronę Wielkiego Krywania.
Droga na Wielki Krywań (1709 m)
Szlak z Chleb na Krywań liczy nieco ponad 2 kilometry i nie powinien nas nadto zmęczyć. 200 metrów przewyższenia i 140 metrów zejścia prawie się zrównują. Szkoda tylko, że przy tak panoramicznej trasie, mogliśmy dostrzec tylko strzępki okolic. Choć pogoda tego dnia była dość dynamiczna.
Zanim wdrapiemy się na Krywań miniemy Snilovské sedlo, na które dociera kolejka. Wiedzieliśmy, że zbliżając się do miejsca, do którego kursuje wyciąg, na szlaku będzie ciaśniej. I nie myliliśmy się. Droga z siodła na szczyt również taka była. Dodatkowo szlak jest bardzo kamienisty, więc trzeba mieć wzmożoną czujność. Szczytowanie na Krywaniu było bardzo formalne. Wystałam swoją kolejkę do zdjęcia i uciekliśmy kilkanaście metrów niżej. Z dala od 3 zorganizowanych wycieczek, z dala od zapachu zmienianych pieluszek, z dala od nieznośnego gwaru, znaleźliśmy spokojny kąt i centrum monitoringu dalszego etapu wędrówki.
W stronę Pekelníka (1609 m)
Zejście z Krywania było o wiele gorsze niż wejście. Czasami miałam wrażenie, że te drobne kamienie na szlaku tylko czekają aż wprawisz się w ruch i zaliczysz ślizg. Kwadrans od podniesienia rozleniwionych tyłków na zboczach Krywania, znaleźliśmy się na Pekelniku. Po drodze widzieliśmy, że chmury, które zaczęły krążyć wokół nas, są niezbyt ciekawe i że wkrótce, jak głosiły prognozy, może przyjść burza. W zasadzie nasz wstępny plan wycieczki obejmował zejście z Pekelnika na sedlo Bublen i powrót na parking. Jednak mieliśmy jeszcze zapas czasu, więc trochę zaryzykowaliśmy zdobycie Małego Krywania.
Mały, piękny Krywań (1671 m)
W oddali słychać było grzmoty. Kilka kroków przede mną szedł Pogodynek, który zapewniał, że póki co nic nam nie grozi. Ruszyliśmy zatem z przełęczy na Małego, który oddalony był o jakieś 2 i pół kilometra. Mapa pokazywała godzinę i dziesięć minut, a odgłosy dochodzące z różnych stron sprawiły, że znaleźliśmy się na kolejnym szczycie o wiele szybciej. Nie tylko my, bo minęliśmy kilka osób, których także nie przestraszyły zmieniające się warunki. To był mój debiut na Małym Krywaniu, bo nigdy nie był po drodze moich wędrówek w tej części Słowacji. Tym bardziej cieszyłam się, że postawiłam na nim stopę, choć znów był nieplanowany.
Droga na Mały Krywań była piękna. Ścieżka jest wąska, licznie porastają ją kolorowe rośliny. Czasem trzeba przejść przez kawałek skały, wyżej podnieść nogi. Przez cały czas można upajać się panoramami. Po naszej lewej Wielka Fatra, gdzie trwa burzowy spektakl, po prawej miejscowości u stóp Małej Fatry, tam także przechodzą deszcze. Wędrówka między burzą z jednej strony i deszczem z prawej, to ciekawe przeżycie. Czujemy się widzami fatrzańskiego spektaklu, z którego wychodzimy suchą nitką, póki co...
Sedlo Bublen, sedlo za Kraviarskym i powrót na parking
Droga powrotna do parkingu przy Chacie Vratnej nie powinna zająć więcej niż 2 godziny. To 6 kilometrów wędrówki po ścieżce, która co chwilę składa się z czegoś innego. Raz będzie ona miękka, innym razem kamienna, później z korzeniami dla urozmaicenia. Czujność na niej trzeba będzie momentami wyostrzyć. Gdzieś po drodze dopadł nas deszcz, więc na otwartej przestrzeni, z kamieniami i korzeniami pod nogami, uważaliśmy bardziej. Całe szczęście szybko znaleźliśmy się w lesie, a tam już szło się dość przyjemnie, choć widok jaki nas otaczał, był nieco postkatastroficzny. W lipcu 2014 roku, jak to w letniej porze, nad Słowacją przetaczały się burze z ulewnymi deszczami, które spowodowały zejście lawiny błotnej. Zatopione zostało schronisko i dolna stacja kolejki. Woda porwała samochody do koryta rzeki, a w Żylinie zostały zalane ulice i domy. W ciągu 1,5 godziny na metr kwadratowy spadło 65 litrów deszczu.
Końcówka trasy nie była przyjemna, to droga, którą zwozi się drewno z lasu. Więc nie dość, że było na niej sporo błota, to została rozjechana na wszystkie strony. Całe szczęście u jej wylocie przechodzimy przymusowo przez strumyk, gdzie możemy umyć buty, które dość mocno zmieniły wygląd na ostatnim kilometrze.
Link do trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/yg9r
A kto chciałby zerknąć na relację ze słowackich wąwozów, czyli Dier oraz wejścia na Mały i Wielki Rozsutec zapraszam tutaj: https://www.zgoramiwtle.pl/2019/06/wawo ... sutec.html albo dwa tematy wcześniej na forum.
Po małofatrzanskich przygodach przyszedł dla mnie czas na góry wyższe i rozpoczęcie letniego sezonu w Tatrach. Myślę, że Mała Fatra ściągnie mnie jeszcze w tym roku - być może po to, żeby podziwiać kolory jesieni albo przez zimę, by przejść przez skute lodem Diery.
Wrócę tutaj za niedługo z relacją z Tatr Bielskich, które wpadły dość nieplanowanie w tym roku i które z pewnością zapamiętam na długo.
Dobrego tygodnia Wam życzę!