Słowacja. Wąwozy Małej Fatry, Mały i Wielki Rozsutec
: 2019-07-08, 08:14
Podgórskie łąki, długie doliny porośnięte lasami, głębokie wąwozy, bystre potoki i wodospady. Alpejskie hale, strome podejścia wymagające użycia łańcuchów i drabinek. I w końcu rozległe panoramy ze skalnych szczytów. Moje serce zostawiłam w czerwcu na szlakach Małej Fatry.
Bywałam tutaj zimą i wczesną wiosną, jednak myślę, że czerwiec to idealny miesiąc na odwiedzenie tego pasma. To tutaj, na granicy wiosny i lata robi się najpiękniej. Zieleń kipi z wszystkich stron, a ostre letnie słońce jeszcze nie wypaliło traw. W niej kryje się wiele gatunków roślin, one także przyozdabiają skaliste szlaki.
Zanim wysiądziemy z samochodu i założymy plecaki, zdążę zachwycić się Słowacją nieraz. Myślę, że gdyby Słowacja była gdzieś w Azji, to od lat przeżywałaby prawdziwe oblężenie. Wjazd do Vratnej Doliny przenosi nas z delikatnie pofałdowanej drogi w skalne wąwozy. To zupełnie inny świat, którym zawsze zachwycam się jak za pierwszym razem kilka lat temu. Zostawiamy samochód i dwa euro na parkingu w Stefanowej.
Dolne Diery [Dolne dziury]
Kierujemy się na żółty szlak. Początkowo wiedzie między zabudowaniami, mijamy pensjonaty, gospodę, urocze domki. Mamy do przejścia niecałe dwa kilometry do polany Podžiar, które znajduje się pomiędzy Dolnymi dierami a Hornymi dierami. Tutaj znajduje się urocza koliba, w której można kupić coś do picia i jedzenia, kilka ławek i sporo zielonej trawy na chwilę odpoczynku. To także miejsce skrzyżowania szlaków. Ponieważ chcemy przejść przez wszystkie dziury, ruszamy na ścieżkę oznaczoną na niebiesko.
Początkowo idziemy leśną ścieżką wzdłuż Głębokiego potoku, chwilę później, dreptamy po drewnianych kładkach, przechodzimy wzdłuż niewysokich wydospadów, a szyja nas boli od ciągłego jej obracania. W Dolnych dziurach jest obłędnie zielono! Nie dosięgają tutaj letnie temperatury, chłoniemy otoczenie wszystkimi zmysłami. Kilometr żółtego szlaku mija bardzo szybko, ale mijanie się na szlaku do szybkich już nie należy. Ścieżki prowadzące wśród wąwozów do łatwych nie należą. Są wąskie, wiodą tuż nad strumieniem, są kamieniste, a i o korzeń potknąć się możemy. Pomimo bezdeszczowej od kilku dni pory, tam panuje specyficzny mikroklimat. Jest wilgotno i kamienie są śliskie, nietrudno zatem o jakiś uraz. Całe szczęście niski poziom wody pozwala nam przejść sprawnie przez cały szlak.
Nove Diery [Nowe dziury]
Docieramy do rozdroża Ostrvné, tutaj odbija jednokierunkowy żółty szlak przez Nowe dziury. Nowe, bo zostały udostępnione dla turystów, jako ostatnie. I tutaj zaczynają się schody. Dosłownie. A jak ktoś ma lęk wysokości to może zachorować,ale może nie jakoś bardzo tylko trochę. Tutaj nie wejdziemy na przerażające wysokości. Powspinamy się po drabinach, miniemy kilka wodospadów, być może stracimy kilka zębów, kiedy szczena nam opadnie. Szlak jest łatwy, do jego przejścia użyjemy drabinek, kładek, poręczy. Trudnością może stać się pokonanie go po opadach.
Horne Diery [Górne dziury]
Podžiar. To tutaj trafiamy ponownie, a nasze nogi obierają kierunek o nazwie Pod Tanečnicou. Niebieski, jednokierunkowy szlak przeprowadzi nas przez Górne dziury. Górne, bo położone najwyższej, a także ostatnie w planie naszej wędrówki w Dziurach. Tutaj także czekają nas ułatwienia na szlaku, a nasza czujność jest wzmożona. Bardzo łatwo poślizgnąć się na kamieniach. Szczęśliwie, z wszystkimi zębami, kończymy wędrówkę przez wszystkie wąwozy. Zanim zacznie się leśna, miękka ścieżka, widzę mały ciek wodny, który wypływa ze skały. To tutaj znajduje się dla mnie miejsce-symbol, początek strumyku, wzdłuż którego wędrowaliśmy.
Pod Tanečnicou i droga na Mały Rozsutec
Jakieś 300 metrów przed siodłem Medzirozsutce znajduje się przyjemny punkt wypoczynkowy z widokiem na Mały i Wielki Rozsutec. Miejsca w cieniu już nie ma, więc rezerwujemy na kwadrans kilka skałek i wystawiamy twarze do słońca. Jest przed południem, słońce grzeje dość mocno, ale czujemy to dopiero tutaj, na otwartej przestrzeni. Szczęśliwie wiatr łagodzi temperatury, na niespełna 1200 metrach lato bywa znośne.
Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w kierunku siodła, ale tuż przed nim odbiliśmy w lewo na leśną, nieoznakowaną ścieżkę. Jest wydeptana i zaznaczona w aplikacji mapy.cz, tak samo jak źródełko, z którego dobrodziejstwa skorzystaliśmy. Chcieliśmy uzupełnić zapasy i już po chwili mogliśmy sączyć zimną wodę z bukłaka. Dotarliśmy do siodła Zákres i stamtąd zaczęło się krótkie podejście na Mały Rozsutec. Krótkie, ale daje nieco w kość. Ścieżka jest wąska, kamienista, mijanie się bywa momentami dość trudne. Faktyczne trudności z elementami wspinaczki zaczną się nieco wyżej. Pokonanie skalnego odcinka ułatwią nam łańcuchy, klamry i drabinki. To krótki odcinek, jednak czujność i ostrożność trzeba mieć wzmożoną. Tutaj często bywa także tłoczno. Mieliśmy to szczęście, że w trakcie naszego przejścia zarówno do góry, jak i na dół, minęliśmy kilka osób. Schodząc, natrafiliśmy na 2 lub 3 zorganizowane wycieczki. Z podsłuchiwania domyśliłam się, że inaczej wyobrażali sobie te góry. Mówili po polsku. Myśleli, że tutaj będą schody i o co chodzi z tymi łańcuchami? Myślę, że raperzy nie mieli z Małą Fatrą nic wspólnego.
Medzirozsutce i droga na Wielki Rozsutec
Z siodła Medzirozsutce droga początkowo jest dość stroma i w krótkim czasie robimy sporo przewyższenia. Idziemy przez las, mamy cień, dzielnie znosimy każdy krok pod górę. Droga wije się między drzewami, po kamieniach większych i mniejszych, korzeniach bardziej lub mniej wystawionych. Mijamy ludzi, których ten kawałek zmęczył i zrobili chwilę przerwy. Mała Fatra daje w kość.
Wyjście z lasu sprawiło, że nasze źrenice otwarły się szerzej. Rozległe widoki i mnóstwo różnokolorowych roślin, które upodobały sobie trawy, skały i są praktycznie wszędzie. Ścieżka była wąska, pojawiły się na niej łańcuchy, jednak ten odcinek jest naprawdę łatwy. W pewnym momencie zrobiło się dość tłoczno, ładna pogoda ściągnęła wielu górołazów na Małą Fatrę. Mijamy ludzi w każdym przedziale wiekowym. O dziwo to w tych górach najczęściej spotykam osoby starsze. Zawsze wtedy zastanawiam się, czy mi też będzie dane zestarzeć się w takiej formie.
Kiedy na naszym horyzoncie ukazuje się wierzchołek, widzimy, że trwa tam istna sielanka. Mijamy zatłoczone okolice tabliczki i krzyż. Schodzimy trochę niżej, mamy tam spokój i widoki za milion dolarów. Nie było nam wtedy trzeba niczego więcej. Rozłożyliśmy się na granicy kamieni i trawy, posmarowaliśmy kremem na opalanie i zapadli w coś w rodzaju chillout-drzemki.
Przeciągneliśmy maksymalnie chwile błogiego lenistwa. Na drogę powrotną wybraliśmy czerwony szlak prowadzący do Medziholie, który z góry wygląda jak lotnisko dla helikopterów. Na początku pomocne mogą okazać się łańcuchy. Później w kość dostaną trochę nasze kolana. Mocne podejście oznacza mocne zejście. A to jest wyjątkowo trudne. Stąpamy po kamieniach dużych i małych, na których najłatwiej się poślizgnąć. Upadek tutaj nie byłby niczym przyjemnym. Z kamiennych skał szybko przenosimy się na wysokość kosówki, by tuż po chwili wędrować zieloną trawą. Na Medziholie panuje atmosfera sielanki, ale my decydujemy się na zejście do parkingu. Zastanawiamy się chwilę, czy odbić z drogi powrotnej i podejść do źródła uzupełnić bukłaki. To była ostatnia okazja na szlaku. Zielony szlak, na którym po chwili znaleźliśmy się, nie oferował żadnych wodopojów. W czasie całej wędrówki staraliśmy się pić dużo, bo o tym, jak mała ilość płynu osłabia organizm, przekonałam się w górach kilka razy. A, jak wiadomo, zdrowie jest najważniejsze.
Droga powrotna wiodła przez las. Tutaj nie czekały już żadne trudności. W niecałą godzinę znaleźliśmy się w okolicy parkingu. Nie chcieliśmy od razu wracać. Postanowiliśmy odwiedzić pensjonat Starek, w którym znajduje się restauracja i pizzeria. Jest tłoczno i gwarnie, jednak bez trudu znajdujemy wolne miejsca na zewnątrz. Zamawiamy dwa nelko, to świetne izotoniki po wędrówce w takim upale. Skusiliśmy się także na małe co nieco do piwa, czyli talerz ze słowackimi specjałami, a na nim placuszki ziemniaczane, pierogi z bryndzą i haluszki ze skwarkami. Zasłużone pyszności!
Mapa trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/wd2o.
Dziękuję za uwagę.
Wkrótce postaram się wrzucić kolejną relację z Małej Fatry.
Bywałam tutaj zimą i wczesną wiosną, jednak myślę, że czerwiec to idealny miesiąc na odwiedzenie tego pasma. To tutaj, na granicy wiosny i lata robi się najpiękniej. Zieleń kipi z wszystkich stron, a ostre letnie słońce jeszcze nie wypaliło traw. W niej kryje się wiele gatunków roślin, one także przyozdabiają skaliste szlaki.
Zanim wysiądziemy z samochodu i założymy plecaki, zdążę zachwycić się Słowacją nieraz. Myślę, że gdyby Słowacja była gdzieś w Azji, to od lat przeżywałaby prawdziwe oblężenie. Wjazd do Vratnej Doliny przenosi nas z delikatnie pofałdowanej drogi w skalne wąwozy. To zupełnie inny świat, którym zawsze zachwycam się jak za pierwszym razem kilka lat temu. Zostawiamy samochód i dwa euro na parkingu w Stefanowej.
Dolne Diery [Dolne dziury]
Kierujemy się na żółty szlak. Początkowo wiedzie między zabudowaniami, mijamy pensjonaty, gospodę, urocze domki. Mamy do przejścia niecałe dwa kilometry do polany Podžiar, które znajduje się pomiędzy Dolnymi dierami a Hornymi dierami. Tutaj znajduje się urocza koliba, w której można kupić coś do picia i jedzenia, kilka ławek i sporo zielonej trawy na chwilę odpoczynku. To także miejsce skrzyżowania szlaków. Ponieważ chcemy przejść przez wszystkie dziury, ruszamy na ścieżkę oznaczoną na niebiesko.
Początkowo idziemy leśną ścieżką wzdłuż Głębokiego potoku, chwilę później, dreptamy po drewnianych kładkach, przechodzimy wzdłuż niewysokich wydospadów, a szyja nas boli od ciągłego jej obracania. W Dolnych dziurach jest obłędnie zielono! Nie dosięgają tutaj letnie temperatury, chłoniemy otoczenie wszystkimi zmysłami. Kilometr żółtego szlaku mija bardzo szybko, ale mijanie się na szlaku do szybkich już nie należy. Ścieżki prowadzące wśród wąwozów do łatwych nie należą. Są wąskie, wiodą tuż nad strumieniem, są kamieniste, a i o korzeń potknąć się możemy. Pomimo bezdeszczowej od kilku dni pory, tam panuje specyficzny mikroklimat. Jest wilgotno i kamienie są śliskie, nietrudno zatem o jakiś uraz. Całe szczęście niski poziom wody pozwala nam przejść sprawnie przez cały szlak.
Nove Diery [Nowe dziury]
Docieramy do rozdroża Ostrvné, tutaj odbija jednokierunkowy żółty szlak przez Nowe dziury. Nowe, bo zostały udostępnione dla turystów, jako ostatnie. I tutaj zaczynają się schody. Dosłownie. A jak ktoś ma lęk wysokości to może zachorować,ale może nie jakoś bardzo tylko trochę. Tutaj nie wejdziemy na przerażające wysokości. Powspinamy się po drabinach, miniemy kilka wodospadów, być może stracimy kilka zębów, kiedy szczena nam opadnie. Szlak jest łatwy, do jego przejścia użyjemy drabinek, kładek, poręczy. Trudnością może stać się pokonanie go po opadach.
Horne Diery [Górne dziury]
Podžiar. To tutaj trafiamy ponownie, a nasze nogi obierają kierunek o nazwie Pod Tanečnicou. Niebieski, jednokierunkowy szlak przeprowadzi nas przez Górne dziury. Górne, bo położone najwyższej, a także ostatnie w planie naszej wędrówki w Dziurach. Tutaj także czekają nas ułatwienia na szlaku, a nasza czujność jest wzmożona. Bardzo łatwo poślizgnąć się na kamieniach. Szczęśliwie, z wszystkimi zębami, kończymy wędrówkę przez wszystkie wąwozy. Zanim zacznie się leśna, miękka ścieżka, widzę mały ciek wodny, który wypływa ze skały. To tutaj znajduje się dla mnie miejsce-symbol, początek strumyku, wzdłuż którego wędrowaliśmy.
Pod Tanečnicou i droga na Mały Rozsutec
Jakieś 300 metrów przed siodłem Medzirozsutce znajduje się przyjemny punkt wypoczynkowy z widokiem na Mały i Wielki Rozsutec. Miejsca w cieniu już nie ma, więc rezerwujemy na kwadrans kilka skałek i wystawiamy twarze do słońca. Jest przed południem, słońce grzeje dość mocno, ale czujemy to dopiero tutaj, na otwartej przestrzeni. Szczęśliwie wiatr łagodzi temperatury, na niespełna 1200 metrach lato bywa znośne.
Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w kierunku siodła, ale tuż przed nim odbiliśmy w lewo na leśną, nieoznakowaną ścieżkę. Jest wydeptana i zaznaczona w aplikacji mapy.cz, tak samo jak źródełko, z którego dobrodziejstwa skorzystaliśmy. Chcieliśmy uzupełnić zapasy i już po chwili mogliśmy sączyć zimną wodę z bukłaka. Dotarliśmy do siodła Zákres i stamtąd zaczęło się krótkie podejście na Mały Rozsutec. Krótkie, ale daje nieco w kość. Ścieżka jest wąska, kamienista, mijanie się bywa momentami dość trudne. Faktyczne trudności z elementami wspinaczki zaczną się nieco wyżej. Pokonanie skalnego odcinka ułatwią nam łańcuchy, klamry i drabinki. To krótki odcinek, jednak czujność i ostrożność trzeba mieć wzmożoną. Tutaj często bywa także tłoczno. Mieliśmy to szczęście, że w trakcie naszego przejścia zarówno do góry, jak i na dół, minęliśmy kilka osób. Schodząc, natrafiliśmy na 2 lub 3 zorganizowane wycieczki. Z podsłuchiwania domyśliłam się, że inaczej wyobrażali sobie te góry. Mówili po polsku. Myśleli, że tutaj będą schody i o co chodzi z tymi łańcuchami? Myślę, że raperzy nie mieli z Małą Fatrą nic wspólnego.
Medzirozsutce i droga na Wielki Rozsutec
Z siodła Medzirozsutce droga początkowo jest dość stroma i w krótkim czasie robimy sporo przewyższenia. Idziemy przez las, mamy cień, dzielnie znosimy każdy krok pod górę. Droga wije się między drzewami, po kamieniach większych i mniejszych, korzeniach bardziej lub mniej wystawionych. Mijamy ludzi, których ten kawałek zmęczył i zrobili chwilę przerwy. Mała Fatra daje w kość.
Wyjście z lasu sprawiło, że nasze źrenice otwarły się szerzej. Rozległe widoki i mnóstwo różnokolorowych roślin, które upodobały sobie trawy, skały i są praktycznie wszędzie. Ścieżka była wąska, pojawiły się na niej łańcuchy, jednak ten odcinek jest naprawdę łatwy. W pewnym momencie zrobiło się dość tłoczno, ładna pogoda ściągnęła wielu górołazów na Małą Fatrę. Mijamy ludzi w każdym przedziale wiekowym. O dziwo to w tych górach najczęściej spotykam osoby starsze. Zawsze wtedy zastanawiam się, czy mi też będzie dane zestarzeć się w takiej formie.
Kiedy na naszym horyzoncie ukazuje się wierzchołek, widzimy, że trwa tam istna sielanka. Mijamy zatłoczone okolice tabliczki i krzyż. Schodzimy trochę niżej, mamy tam spokój i widoki za milion dolarów. Nie było nam wtedy trzeba niczego więcej. Rozłożyliśmy się na granicy kamieni i trawy, posmarowaliśmy kremem na opalanie i zapadli w coś w rodzaju chillout-drzemki.
Przeciągneliśmy maksymalnie chwile błogiego lenistwa. Na drogę powrotną wybraliśmy czerwony szlak prowadzący do Medziholie, który z góry wygląda jak lotnisko dla helikopterów. Na początku pomocne mogą okazać się łańcuchy. Później w kość dostaną trochę nasze kolana. Mocne podejście oznacza mocne zejście. A to jest wyjątkowo trudne. Stąpamy po kamieniach dużych i małych, na których najłatwiej się poślizgnąć. Upadek tutaj nie byłby niczym przyjemnym. Z kamiennych skał szybko przenosimy się na wysokość kosówki, by tuż po chwili wędrować zieloną trawą. Na Medziholie panuje atmosfera sielanki, ale my decydujemy się na zejście do parkingu. Zastanawiamy się chwilę, czy odbić z drogi powrotnej i podejść do źródła uzupełnić bukłaki. To była ostatnia okazja na szlaku. Zielony szlak, na którym po chwili znaleźliśmy się, nie oferował żadnych wodopojów. W czasie całej wędrówki staraliśmy się pić dużo, bo o tym, jak mała ilość płynu osłabia organizm, przekonałam się w górach kilka razy. A, jak wiadomo, zdrowie jest najważniejsze.
Droga powrotna wiodła przez las. Tutaj nie czekały już żadne trudności. W niecałą godzinę znaleźliśmy się w okolicy parkingu. Nie chcieliśmy od razu wracać. Postanowiliśmy odwiedzić pensjonat Starek, w którym znajduje się restauracja i pizzeria. Jest tłoczno i gwarnie, jednak bez trudu znajdujemy wolne miejsca na zewnątrz. Zamawiamy dwa nelko, to świetne izotoniki po wędrówce w takim upale. Skusiliśmy się także na małe co nieco do piwa, czyli talerz ze słowackimi specjałami, a na nim placuszki ziemniaczane, pierogi z bryndzą i haluszki ze skwarkami. Zasłużone pyszności!
Mapa trasy: https://mapa-turystyczna.pl/route/wd2o.
Dziękuję za uwagę.
Wkrótce postaram się wrzucić kolejną relację z Małej Fatry.