Pamiętnik sklerotyczki czyli opowieści alpejskie cz.1
: 2013-09-10, 17:00
Wybaczcie że wrzucam relację sprzed roku ale Opowieści alpejskie to w zasadzie II część Pamiętnika sklerotyczki.
Wszystko zaczęło się od tego że kupiłam sobie nowy plecak. Naprawdę piękny, wymarzony, cieszyłam się nim jak dziecko. Oczywiście zapakowałam go od razu na pierwszą wycieczkę, gdzieś to było w Dolomitach, ot taki spacer nad jakieś jezioro. I jak to w górach bywa, co chwilę coś się wyjmuje z plecaka, a to aparat, a to flaszkę z piciem i...zauważyłam coś podejrzanego. Mój plecak odpinał się sam! to znaczy - byłam pewna że go zapięłam a kiedy znowu coś potrzebowałam z plecaka - był już odpięty. Załamałam się. O mój wymarzony, o mój wytęskniony! Podzieliłam się spostrzeżeniem z najbliższą mi w górach istotą - moją przyjaciółką Basią. Moja przyjaciółka okazała się być osobą bardzo rzeczową i skwitowała mój wywód na temat odpinającego się plecaka trzema słowami - masz początki sklerozy. Zatkało mnie. Nawet chciałam się obrazić. Ale teraz wiem że było w tym ziarnko prawdy. Byłam przez prawie miesiąc w górach i kompletnie nie mogę sobie przypomnieć - gdzie.
Postanowiłam uporządkować fotografie i tu moja prośba - może ktoś mi powiedzieć gdzie ja byłam?
Wycieczka 1
Nie mogę powiedzieć że zapomniałam wszystko, bo pamiętam że przyjechałam do jakiejś wioski, na której końcu znajdował się wielki parking. Było późne popołudnie i długie cienie kładły się na zbocza ponurych gór. Dwie godziny podchodziliśmy do schroniska, spotykając po drodze Kurta a właściwie Kurt spotkał nas, ponieważ zapieprzał pod górę jak rakieta i nie było rady - musiał na nas wleźć. Kurt to postać o tyle ciekawa że gdyby podliczyć metry jego wszystkich upadków, lotów podczas wspinania, jazd z lawinami, wyszło by z 800 m. Po ostatnim wypadku część jego czaszki została zastąpiona metalową płytą. Kurt jest znany z wielu rzeczy ale najbardziej z tego że nie umie pływać. I kiedy został zaproszony do Kanady na zlot alpinistów, nie zauważył hotelowego basenu i wpadł do niego tak jak stał. W ciuchach i z bagażem. Wszyscy myśleli że to kolejny numer Kurta a on się topił. To wydarzenie przypieczętowało jego sławę.
My tu gadu gadu a ja dalej nie wiem gdzie byłam.
A więc pamiętam że w schronisku długo nie mogłam zasnąć a jak już mi się udało to trzeba było wstawać. Zaiste - pogańska pora. Ciemno jak w dupie. Jesteśmy w trójkę. Basia, Markus i ja. Ale tylko ja mam przyzwoitą czołówkę. A mówią że to ja mam sklerozę.
Wędrujemy z półtorej godziny po jakim straszliwie kruchym i stromym zboczu. Podobno mamy wyjść na jakąś grań ale ja sobie myślę że i tak nie dojdę bo się najpierw upierdolę w ciemnościach na tej kruchej stromiźnie. A jak się nie upierdolę to zdechnę z wycieńczenia zanim dojdę do tej cholernej grani. Wreszcie zrobiło się jaśniej ale może byłoby lepiej gdyby zostało ciemno bo bym nie wiedziała ile jeszcze muszę się nadymać do grani.
No, ale jak wszystko na tym świecie, także i ta męka miała swój koniec. Wyleźliśmy na grań, przeszli jakieś śnieżne pola, pierwsze było szerokie jak szkapie siodło, szerokie i przytulne ale też i przydługawe...niestety. Drugie już stromsze ale i krótsze a trzecie to taki płateczek prawie pod szczytem. Oczywiście pomiędzy też coś było ale pamiętam głównie że na prawo i lewo to dużo powietrza było.
Jak się spojrzało przez lewe ramię, tak trochę do tyłu, to można było zobaczyć inny, piękny szczyt. Kiedyś było on nawet jeszcze piękniejszy bo na samym szczycie ozdabiała go grzywa z bitej śmietany. Ale pewnej nocy wszystko przepadło w dolinę. Bezpowrotnie.
Ale do rzeczy. Po pięciu albo sześciu godzinach ( jako sklerotyczka to skąd mam wiedzieć) doszliśmy na szczyt, czyli najwyższego punktu tego wzniesienia. Pamiętam tylko że się rozpłakałam bo tak mi się tam podobało.
Schodziliśmy na drugą stronę góry, która to strona jest bardziej popularną jej facjatą. W nocy padał śnieg i lodowiec okrył się skrzącą, puchową kołderką. Później szliśmy znowu po skałach i znowu po lodowcu, ech, strasznie zawiła ta droga była i czasami wydawało nam się że nie idziemy dobrze ale znowu ją znajdywaliśmy.
Kiedy zeszliśmy do wioski, na wieży kościelnej wybiło 19.00. Myślę że byliśmy dość długo w drodze bo nogi Basi jakoś dziwnie wyglądają...
Wycieczka 2
Z tej wycieczki pamiętam jakieś obrzydliwe obetonowane bajoro, nad które ludziska przyjeżdżają masowo żeby je podziwiać. Później trzeba było długo czekać aż panowie od kolejki linowej wypalą papierosy, wypiją kawę, pogadają z żonami przez komórki, ziewną pięć razy, po czym z półgodzinnym opóźnieniem zaczną wysyłać ludzi w takich dziwnych koszykach na górę.
W schronisku wypijamy kawę, po czym kierujemy się na zachód. Jest miły, rześki poranek kiedy zbliżamy się do czegoś, co kiedyś było lodowcem.
Nie żeby Góra nie miała przyzwoitego lodowca, o nie. Na szczęście nie wszystko się wytopiło. O ile sobie przypominam, to na tę Górę można wyjść trzema różnymi drogami, oczywiście mam na myśli drogi turystyczne, bo jej południowa ściana już zawsze była próbą sił dla wielu alpinistów. Ale do rzeczy. Można wejść przez lodowiec, via normale, nawet chciałyśmy schodzić owym lodowcem, tak, żeby droga ciekawsza była ale nie chciało nam się gramolić liny a lodowiec szczeliniasty jest. Można wejść od dupy strony, gdzie w ogóle nie trzeba dotykać śniegu, o , tu tę drogę dobrze widać:
My wybieramy wariant trzeci, trochę po zdychającym lodowcu i trochę drabinami. Przed nami i za nami same grupy z przewodnikami a my w środku, między nimi. Z nudów robię im fotki.
Za
Przed
Na szczycie napotykamy taki blaszak ale czasu na kawę nie ma bo coś zaczyna poburkiwać.
Pamiętam tylko że na dole znalazłam się w czasie rekordowym, zbiegałam po tych drabinach jakbym była zawodowym kominiarzem. Na zdychającym lodowcu dopadł nas deszcz a Basia, która zawsze bardzo dokładnie bada wszystkie lodowcowe znaleziska, znalazła wielką kość, chyba udową i aparat fotograficzny, canon. Na koniec, w ulewnym deszczu, zahaczyłam rakiem o spodnie i od tej pory nosiłam na tyłku siniaka wielkości arbuza. Potem biegłyśmy z powrotem do kolejki, pod górę ( !!! ) ale w tym kraju to jest tak że kolejki zaczynają jeździć z opóźnieniem a kończą wcześniej. No i...z buta trzeba było do tego obmurowanego bajora zapieprzać. Słowem - super wycieczka! Tyle zapamiętałam. Ale gdzie to i co to było???
Wycieczka 3
To była piękna wycieczka, może dlatego że wcale nie trzecia a pierwsza. Oczy jeszcze głodne widoków, nie przyzwyczajone do takich krajobrazów. No i ciało jeszcze giętkie i sprawne. Jednym słowem - sfieżost!
I na tę Górę, wcale nie małą, można wyjść co najmniej dwoma drogami. Od wschodu albo od zachodu. Na wszelki wypadek zrobiłyśmy obydwie. To podczas tej wycieczki dowiedziałam się że mam sklerozę albo raczej, jak to Basia zwykła elegancko nazywać - początki demencji - jednak coś tam pamiętam że szłam jedną z piękniejszych dolin w Dolomitach. Wtedy zaczęłam żałować że nie chce mi się już nosić mojego dużego aparatu i większość fotek robię jakimś wypierdkiem. No cóż, wiek ma swoje przywileje ale też wady. Jedną z nich jest fakt że kompletnie zapomniałam jak ta Góra się nazywała, nie wspominając już o jeziorze czy nazwach schronisk. Jedno jest pewne - nigdy nie zapomnę zapachu tego poranka, urody wznoszących się mgieł po deszczowej nocy, zieleni łąk i surowości dzikich ścian. Nie zapomnę też radości z życia, nawet tego sklerotycznego.
Dolina urody
Schronisko
Ta Góra i ta dolina są naprawdę piękne ale ty, kochanie jesteś piękniejsza
Wycieczka 4
Wyprawa po złoty piasek
Coś mi się przypomina że bardzo szybko musiałyśmy iść do schroniska bo cienie znowu kładły się na zboczach a ostatnie promienie słońca muskały czubeczki szczytów.
I znowu w czasie kiedy przyzwoici ludzie jeszcze śnią, my jesteśmy już za trzecią przełęczą, a może drugą, nie pamiętam, jak na sklerotyczkę przystało.
Dużo lodu, potem śniegu z lodem, głębokie szczeliny, jedne widoczne, inne nie. Najpierw wpadam ja a za chwilę Markus. co za pech, złamany kijek. Niemiłosierne słońce, przez cały dzień ani jednej chmurki, pragnienie, ta Góra mnie wyssała ze wszelkich płynów. Na końcu krótka grań i wszędzie złoty pył. Jeszcze kilka dni po powrocie nasze ubrania, plecaki, włosy błyszczały od tego pyłu. Zupełnie jakbyśmy na jaki karnawał szli. Pierwszy raz widziałam takie góry, jak odlane z miedzi. Chcą tam jeszcze wrócić, bo one miały coś w sobie, dzikość i wzniosłość. Kiedy wracaliśmy, wiele razy oglądałam się za siebie, by dobrze sobie ten widok utrwalić jednak nie mogę sobie przypomnieć jak ta Góra się nazywała. Zresztą ze schroniska i tak jej nie widać bo tam trzeba daleko iść. Za siedmioma górami, za siedmioma przełęczami stoi samotnie biała...a właściwie złota ...Ona.
Wycieczka 5
Coś mi świta że w tej okolicy, w której przebywałam, ta Góra jest wszechobecna. Obojętne gdzie się nie obrócisz, zawsze ją lub któreś z jej obliczy widać. Stoi opleciona siecią zakorkowanych o tej porze roku dróg jak Lenin na piedestale, w oparach smogu i pewnie nawet niezauważona przez wkurwionych kierowców.
Właściwie to nie chciałam na nią iść, bo nie chciałam tego wszystkiego widzieć z góry. Ale tak mnie namawiano i namawiano że w końcu poszłam. I co? Nie żałuję a nawet może pójdę jeszcze kiedyś na jej braciszka, na którym znajduje się ładna droga wspinaczkowa z "pułapką na ludzi". Całą tą infrastrukturę widać dopiero ze szczytu, z którego wszystko wydaje się takie malutkie, a w środku cisza jak w grobie. Pamiętam też że jest tam jedno miejsce, zaraz za biwakiem, które na zejściu dobrze byłoby zjechać ale jak się okazało, żadne z nas nie miało przyrządu zjazdowego. Na szczęście było tam też inne zespoły i ktoś nam pożyczył.
A nie mówiłam? Jak pomnik na cokole...
Często lubi się zakrywać bo karzełkiem to Ona nie jest
A w środku cisza...
o, proszę, jak pełnia szczęścia
No i wreszcie na grani
a ze szczytu wszystko malućkie...
A w schronisku czeka na mnie bezalkoholowe piwko drożdżowe
no i po tym piwku to już całkiem straciłam pamięć...ale to już miałam tak zawsze
Wycieczka 6
Powrót do przeszłości
Słodka moja europejska ojczyzno,
Motyl siadając na twoich kwiatach plami skrzydła krwią,
Krew się zbiera w paszczy tulipanów
Gwiazdą mieni się na dnie powojów
I spłukuje ziarna twego zboża.
Twoi ludzie grzeją sine ręce
Przy woskowej gromnicy pierwiosnka
I na polach słyszą jak zawodzi
Wicher w lufach ustawionej broni
Ziemią jesteś gdzie nie wstyd jest cierpieć,
Bo usłużą szklanką gorzkich płynów
W której na dnie jest trucizna wieków.
Cz. Miłosz
A tu moja skleroza zawiodła na całej linii bo pamiętam wszystko, każdy szczegół. Ze wszystkich wycieczek ta zaszła mi najbardziej pod skórę. Kiedy dojechaliśmy na szerokie siodło Passo Pellegrino, nie przeczuwałam że wyzwolą się tak silne emocje. Przecież to już tyle lat minęło, kto jeszcze pamięta tych chłopców z rozwianymi włosami, całym życiem, które jeszcze przed nimi. Czysta statystyka, szkody kolateralne, 1914 - 1918, cyfry, wojna zawsze pochłania ofiary, przyzwyczailiśmy się do tego, suche informacje w gazetach, zginęło tylu a tylu. A przecież oni zajmowali swoje miejsce w przestrzeni i ja czułam ich obecność.
Na wysokości 2700 - wykute w turni, malutkie ale wstrząsające muzeum, fotografie, listy, teksty, których nawet taka sklerotyczka jak ja, nie zapomni.
Podejście do Passo delle Selle.
Zeby nie było nieporozumień, porządku pilnuję ja
linia frontu
Nie płacz Małgorzato, krew już dawno wsiąkła w ziemię a tam gdzie ją rozlano, dojrzewają winne grona. ( M. Bułhakow )
i powrót w zadumie
Wycieczka 7
Z tej wycieczki pamiętam że wcześnie, ledwie słońce wyjrzało, po cichutku, na paluszkach zakradaliśmy się pod ścianę. Nie, żeby tam nie wolno było i strach przed filancami. Powód jest o wiele bardziej prozaiczny. Za godzinę będzie tu ... że tak powiem...w każdym kątku po dzieciątku.
tu będzie ktoś dłubał
A tam będzie ktoś zjeżdżał
No więc my cichcem...a tu tych dwóch z krzaków wyłazi, też cichcem i ..jak zaczną najczystszą polszczyzną...
no, ale oni gdzie indziej chcieli, więc mogliśmy spokojnie zacząć
Komfortowa miejscówka
Ło Panocku, co mnie ten trawers zdrowia kosztował, kolana to mi rokendrola odtańczyły
Dla Basi i Markusa to pryszcz a mnie czarno przed oczami
Ale przeszłam
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przeczytanie tych wypocin
Wszystko zaczęło się od tego że kupiłam sobie nowy plecak. Naprawdę piękny, wymarzony, cieszyłam się nim jak dziecko. Oczywiście zapakowałam go od razu na pierwszą wycieczkę, gdzieś to było w Dolomitach, ot taki spacer nad jakieś jezioro. I jak to w górach bywa, co chwilę coś się wyjmuje z plecaka, a to aparat, a to flaszkę z piciem i...zauważyłam coś podejrzanego. Mój plecak odpinał się sam! to znaczy - byłam pewna że go zapięłam a kiedy znowu coś potrzebowałam z plecaka - był już odpięty. Załamałam się. O mój wymarzony, o mój wytęskniony! Podzieliłam się spostrzeżeniem z najbliższą mi w górach istotą - moją przyjaciółką Basią. Moja przyjaciółka okazała się być osobą bardzo rzeczową i skwitowała mój wywód na temat odpinającego się plecaka trzema słowami - masz początki sklerozy. Zatkało mnie. Nawet chciałam się obrazić. Ale teraz wiem że było w tym ziarnko prawdy. Byłam przez prawie miesiąc w górach i kompletnie nie mogę sobie przypomnieć - gdzie.
Postanowiłam uporządkować fotografie i tu moja prośba - może ktoś mi powiedzieć gdzie ja byłam?
Wycieczka 1
Nie mogę powiedzieć że zapomniałam wszystko, bo pamiętam że przyjechałam do jakiejś wioski, na której końcu znajdował się wielki parking. Było późne popołudnie i długie cienie kładły się na zbocza ponurych gór. Dwie godziny podchodziliśmy do schroniska, spotykając po drodze Kurta a właściwie Kurt spotkał nas, ponieważ zapieprzał pod górę jak rakieta i nie było rady - musiał na nas wleźć. Kurt to postać o tyle ciekawa że gdyby podliczyć metry jego wszystkich upadków, lotów podczas wspinania, jazd z lawinami, wyszło by z 800 m. Po ostatnim wypadku część jego czaszki została zastąpiona metalową płytą. Kurt jest znany z wielu rzeczy ale najbardziej z tego że nie umie pływać. I kiedy został zaproszony do Kanady na zlot alpinistów, nie zauważył hotelowego basenu i wpadł do niego tak jak stał. W ciuchach i z bagażem. Wszyscy myśleli że to kolejny numer Kurta a on się topił. To wydarzenie przypieczętowało jego sławę.
My tu gadu gadu a ja dalej nie wiem gdzie byłam.
A więc pamiętam że w schronisku długo nie mogłam zasnąć a jak już mi się udało to trzeba było wstawać. Zaiste - pogańska pora. Ciemno jak w dupie. Jesteśmy w trójkę. Basia, Markus i ja. Ale tylko ja mam przyzwoitą czołówkę. A mówią że to ja mam sklerozę.
Wędrujemy z półtorej godziny po jakim straszliwie kruchym i stromym zboczu. Podobno mamy wyjść na jakąś grań ale ja sobie myślę że i tak nie dojdę bo się najpierw upierdolę w ciemnościach na tej kruchej stromiźnie. A jak się nie upierdolę to zdechnę z wycieńczenia zanim dojdę do tej cholernej grani. Wreszcie zrobiło się jaśniej ale może byłoby lepiej gdyby zostało ciemno bo bym nie wiedziała ile jeszcze muszę się nadymać do grani.
No, ale jak wszystko na tym świecie, także i ta męka miała swój koniec. Wyleźliśmy na grań, przeszli jakieś śnieżne pola, pierwsze było szerokie jak szkapie siodło, szerokie i przytulne ale też i przydługawe...niestety. Drugie już stromsze ale i krótsze a trzecie to taki płateczek prawie pod szczytem. Oczywiście pomiędzy też coś było ale pamiętam głównie że na prawo i lewo to dużo powietrza było.
Jak się spojrzało przez lewe ramię, tak trochę do tyłu, to można było zobaczyć inny, piękny szczyt. Kiedyś było on nawet jeszcze piękniejszy bo na samym szczycie ozdabiała go grzywa z bitej śmietany. Ale pewnej nocy wszystko przepadło w dolinę. Bezpowrotnie.
Ale do rzeczy. Po pięciu albo sześciu godzinach ( jako sklerotyczka to skąd mam wiedzieć) doszliśmy na szczyt, czyli najwyższego punktu tego wzniesienia. Pamiętam tylko że się rozpłakałam bo tak mi się tam podobało.
Schodziliśmy na drugą stronę góry, która to strona jest bardziej popularną jej facjatą. W nocy padał śnieg i lodowiec okrył się skrzącą, puchową kołderką. Później szliśmy znowu po skałach i znowu po lodowcu, ech, strasznie zawiła ta droga była i czasami wydawało nam się że nie idziemy dobrze ale znowu ją znajdywaliśmy.
Kiedy zeszliśmy do wioski, na wieży kościelnej wybiło 19.00. Myślę że byliśmy dość długo w drodze bo nogi Basi jakoś dziwnie wyglądają...
Wycieczka 2
Z tej wycieczki pamiętam jakieś obrzydliwe obetonowane bajoro, nad które ludziska przyjeżdżają masowo żeby je podziwiać. Później trzeba było długo czekać aż panowie od kolejki linowej wypalą papierosy, wypiją kawę, pogadają z żonami przez komórki, ziewną pięć razy, po czym z półgodzinnym opóźnieniem zaczną wysyłać ludzi w takich dziwnych koszykach na górę.
W schronisku wypijamy kawę, po czym kierujemy się na zachód. Jest miły, rześki poranek kiedy zbliżamy się do czegoś, co kiedyś było lodowcem.
Nie żeby Góra nie miała przyzwoitego lodowca, o nie. Na szczęście nie wszystko się wytopiło. O ile sobie przypominam, to na tę Górę można wyjść trzema różnymi drogami, oczywiście mam na myśli drogi turystyczne, bo jej południowa ściana już zawsze była próbą sił dla wielu alpinistów. Ale do rzeczy. Można wejść przez lodowiec, via normale, nawet chciałyśmy schodzić owym lodowcem, tak, żeby droga ciekawsza była ale nie chciało nam się gramolić liny a lodowiec szczeliniasty jest. Można wejść od dupy strony, gdzie w ogóle nie trzeba dotykać śniegu, o , tu tę drogę dobrze widać:
My wybieramy wariant trzeci, trochę po zdychającym lodowcu i trochę drabinami. Przed nami i za nami same grupy z przewodnikami a my w środku, między nimi. Z nudów robię im fotki.
Za
Przed
Na szczycie napotykamy taki blaszak ale czasu na kawę nie ma bo coś zaczyna poburkiwać.
Pamiętam tylko że na dole znalazłam się w czasie rekordowym, zbiegałam po tych drabinach jakbym była zawodowym kominiarzem. Na zdychającym lodowcu dopadł nas deszcz a Basia, która zawsze bardzo dokładnie bada wszystkie lodowcowe znaleziska, znalazła wielką kość, chyba udową i aparat fotograficzny, canon. Na koniec, w ulewnym deszczu, zahaczyłam rakiem o spodnie i od tej pory nosiłam na tyłku siniaka wielkości arbuza. Potem biegłyśmy z powrotem do kolejki, pod górę ( !!! ) ale w tym kraju to jest tak że kolejki zaczynają jeździć z opóźnieniem a kończą wcześniej. No i...z buta trzeba było do tego obmurowanego bajora zapieprzać. Słowem - super wycieczka! Tyle zapamiętałam. Ale gdzie to i co to było???
Wycieczka 3
To była piękna wycieczka, może dlatego że wcale nie trzecia a pierwsza. Oczy jeszcze głodne widoków, nie przyzwyczajone do takich krajobrazów. No i ciało jeszcze giętkie i sprawne. Jednym słowem - sfieżost!
I na tę Górę, wcale nie małą, można wyjść co najmniej dwoma drogami. Od wschodu albo od zachodu. Na wszelki wypadek zrobiłyśmy obydwie. To podczas tej wycieczki dowiedziałam się że mam sklerozę albo raczej, jak to Basia zwykła elegancko nazywać - początki demencji - jednak coś tam pamiętam że szłam jedną z piękniejszych dolin w Dolomitach. Wtedy zaczęłam żałować że nie chce mi się już nosić mojego dużego aparatu i większość fotek robię jakimś wypierdkiem. No cóż, wiek ma swoje przywileje ale też wady. Jedną z nich jest fakt że kompletnie zapomniałam jak ta Góra się nazywała, nie wspominając już o jeziorze czy nazwach schronisk. Jedno jest pewne - nigdy nie zapomnę zapachu tego poranka, urody wznoszących się mgieł po deszczowej nocy, zieleni łąk i surowości dzikich ścian. Nie zapomnę też radości z życia, nawet tego sklerotycznego.
Dolina urody
Schronisko
Ta Góra i ta dolina są naprawdę piękne ale ty, kochanie jesteś piękniejsza
Wycieczka 4
Wyprawa po złoty piasek
Coś mi się przypomina że bardzo szybko musiałyśmy iść do schroniska bo cienie znowu kładły się na zboczach a ostatnie promienie słońca muskały czubeczki szczytów.
I znowu w czasie kiedy przyzwoici ludzie jeszcze śnią, my jesteśmy już za trzecią przełęczą, a może drugą, nie pamiętam, jak na sklerotyczkę przystało.
Dużo lodu, potem śniegu z lodem, głębokie szczeliny, jedne widoczne, inne nie. Najpierw wpadam ja a za chwilę Markus. co za pech, złamany kijek. Niemiłosierne słońce, przez cały dzień ani jednej chmurki, pragnienie, ta Góra mnie wyssała ze wszelkich płynów. Na końcu krótka grań i wszędzie złoty pył. Jeszcze kilka dni po powrocie nasze ubrania, plecaki, włosy błyszczały od tego pyłu. Zupełnie jakbyśmy na jaki karnawał szli. Pierwszy raz widziałam takie góry, jak odlane z miedzi. Chcą tam jeszcze wrócić, bo one miały coś w sobie, dzikość i wzniosłość. Kiedy wracaliśmy, wiele razy oglądałam się za siebie, by dobrze sobie ten widok utrwalić jednak nie mogę sobie przypomnieć jak ta Góra się nazywała. Zresztą ze schroniska i tak jej nie widać bo tam trzeba daleko iść. Za siedmioma górami, za siedmioma przełęczami stoi samotnie biała...a właściwie złota ...Ona.
Wycieczka 5
Coś mi świta że w tej okolicy, w której przebywałam, ta Góra jest wszechobecna. Obojętne gdzie się nie obrócisz, zawsze ją lub któreś z jej obliczy widać. Stoi opleciona siecią zakorkowanych o tej porze roku dróg jak Lenin na piedestale, w oparach smogu i pewnie nawet niezauważona przez wkurwionych kierowców.
Właściwie to nie chciałam na nią iść, bo nie chciałam tego wszystkiego widzieć z góry. Ale tak mnie namawiano i namawiano że w końcu poszłam. I co? Nie żałuję a nawet może pójdę jeszcze kiedyś na jej braciszka, na którym znajduje się ładna droga wspinaczkowa z "pułapką na ludzi". Całą tą infrastrukturę widać dopiero ze szczytu, z którego wszystko wydaje się takie malutkie, a w środku cisza jak w grobie. Pamiętam też że jest tam jedno miejsce, zaraz za biwakiem, które na zejściu dobrze byłoby zjechać ale jak się okazało, żadne z nas nie miało przyrządu zjazdowego. Na szczęście było tam też inne zespoły i ktoś nam pożyczył.
A nie mówiłam? Jak pomnik na cokole...
Często lubi się zakrywać bo karzełkiem to Ona nie jest
A w środku cisza...
o, proszę, jak pełnia szczęścia
No i wreszcie na grani
a ze szczytu wszystko malućkie...
A w schronisku czeka na mnie bezalkoholowe piwko drożdżowe
no i po tym piwku to już całkiem straciłam pamięć...ale to już miałam tak zawsze
Wycieczka 6
Powrót do przeszłości
Słodka moja europejska ojczyzno,
Motyl siadając na twoich kwiatach plami skrzydła krwią,
Krew się zbiera w paszczy tulipanów
Gwiazdą mieni się na dnie powojów
I spłukuje ziarna twego zboża.
Twoi ludzie grzeją sine ręce
Przy woskowej gromnicy pierwiosnka
I na polach słyszą jak zawodzi
Wicher w lufach ustawionej broni
Ziemią jesteś gdzie nie wstyd jest cierpieć,
Bo usłużą szklanką gorzkich płynów
W której na dnie jest trucizna wieków.
Cz. Miłosz
A tu moja skleroza zawiodła na całej linii bo pamiętam wszystko, każdy szczegół. Ze wszystkich wycieczek ta zaszła mi najbardziej pod skórę. Kiedy dojechaliśmy na szerokie siodło Passo Pellegrino, nie przeczuwałam że wyzwolą się tak silne emocje. Przecież to już tyle lat minęło, kto jeszcze pamięta tych chłopców z rozwianymi włosami, całym życiem, które jeszcze przed nimi. Czysta statystyka, szkody kolateralne, 1914 - 1918, cyfry, wojna zawsze pochłania ofiary, przyzwyczailiśmy się do tego, suche informacje w gazetach, zginęło tylu a tylu. A przecież oni zajmowali swoje miejsce w przestrzeni i ja czułam ich obecność.
Na wysokości 2700 - wykute w turni, malutkie ale wstrząsające muzeum, fotografie, listy, teksty, których nawet taka sklerotyczka jak ja, nie zapomni.
Podejście do Passo delle Selle.
Zeby nie było nieporozumień, porządku pilnuję ja
linia frontu
Nie płacz Małgorzato, krew już dawno wsiąkła w ziemię a tam gdzie ją rozlano, dojrzewają winne grona. ( M. Bułhakow )
i powrót w zadumie
Wycieczka 7
Z tej wycieczki pamiętam że wcześnie, ledwie słońce wyjrzało, po cichutku, na paluszkach zakradaliśmy się pod ścianę. Nie, żeby tam nie wolno było i strach przed filancami. Powód jest o wiele bardziej prozaiczny. Za godzinę będzie tu ... że tak powiem...w każdym kątku po dzieciątku.
tu będzie ktoś dłubał
A tam będzie ktoś zjeżdżał
No więc my cichcem...a tu tych dwóch z krzaków wyłazi, też cichcem i ..jak zaczną najczystszą polszczyzną...
no, ale oni gdzie indziej chcieli, więc mogliśmy spokojnie zacząć
Komfortowa miejscówka
Ło Panocku, co mnie ten trawers zdrowia kosztował, kolana to mi rokendrola odtańczyły
Dla Basi i Markusa to pryszcz a mnie czarno przed oczami
Ale przeszłam
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przeczytanie tych wypocin