Strażowski tryptyk wiosenny z bonusem
: 2018-05-02, 10:13
Na majówkę 2018 wybraliśmy się na Słowację w Góry Strażowskie. Jeszcze mnie nie było w tamtych stronach. Jako bazę obraliśmy miejscowość Mojtín.
Pojechaliśmy jak zwykle w ciemno i był problem z noclegami, bo co prawda istnieje tam jakaś baza noclegowa, ale Słowacy też polubili długie weekendy i wszystko było pozajmowane. Nie przez turystów, przeważnie ekipy młodych ludzi z grillami, którzy byli narąbani już w sobotę o 9:30.
Ostatnią szansą okazał się Penzión Barborka. Mąż właścicielki powiedział, że chyba są wolne pokoje, ale najlepiej pogadać z żoną bo ona zarządza pensjonatem, a teraz jej nie ma bo pojechała na zakupy i nie odbiera telefonu. Uznaliśmy, że mamy noclegi w takim pięknie położonym pensjonacie.
Przy stolikach na tarasie zjedliśmy solidne śniadanie i wyruszyliśmy w góry. A trasy planowałem ja i coś mi mówiło, że zaczniemy z przytupem
Część I - od razu na głęboką wodę
Ruszamy na północ dnem doliny niebieskim szlakiem. Ostre słońce i kontrasty jakbyśmy byli w jakimś poludniowym kraju.
Ledwie uszliśmy kilkaset metrów, a to drogowskaz do Jaskini Mojtínskiej. No to myślę sobie, będzie dodatkowa atrakcja, skorzystamy.
Ścieżka wyprowadziła nas w górę. Jaskinia okazała się całkiem fajna. W środku duża sala i jakby ołtarz, boczne odnogi prowadzą do zwężających się korytarzy. Na ścianach można zaobserwować zjawiska krasowe.
Potem trzeba było wrócić do realizacji planów. Odbicie do jaskini wprowadziło pewien zamęt, bo mieliśmy zdobywać sąsiedni grzbiet. Postanowiliśmy zejść w jego kierunku bezszlakowo... a te góry tam są strome, nie to co u nas. Na szczęście daleko nie było.
Teraz już tylko pozostało nam wyjść na grzbiet Svrčinovec. Powiedzieć łatwo. Planowałem napierać w nieco innym miejscu, gdzie stok wyglądał łagodniej, ale z drugiej strony jak już zyskaliśmy pewną wysokość, to szkoda schodzić w dół. Wskazałem więc kierunek i puściłem Ukochaną przodem. Początkowo wpadła w liście. Tobi wpadł tak, że zanurkował i wyszedł dwa metry dalej.
Liściasta przeszkoda była tylko w dole. Powyżej znajdował się skalisty stok porośnięty lasem. To z niego zsunęły się te wszystkie liście. Wychodziło się po tym naprawdę ciężko. Stok był równo nachylony, kamienie luźno związane spadały w formie lawinek. Ekipa mi się zaczynała lekko buntować, więc tłumaczyłem, że zaraz powyżej będzie ścieżka, a nawet droga, to tylko przejściowe trudności. Oczywiście nie znając tych terenów mogłem sobie tylko gdybać, grunt, że wierzyli
Udało się gdzieś wyjść. Naprzeciwko grzbiet z jaskinią. Ależ te skurczysyny strome
A to droga z niebieskim szlakiem, którą początkowo szliśmy. Wygląda na łagodną drogę schodzącą doliną, a w rzeczywistości jest bardziej stroma. Na wprost widać zabudowania Mojtina. Jesteśmy mniej więcej na ich wysokości. Dopiero teraz zaczynam prawidłowo wyobrażać sobie przestrzennie całą okolicę. Mojtin jest umiejscowiony na względnie wysoko położonym płaskowyżu.
Wychodzimy na Svrčinovec (800) i idziemy grzbietem w kierunku Sokolie (1032). Ekipa spiskuje przeciwko przewodnikowi. Mówią, że nie ma ani drogi ani ścieżki. To prawda - nie ma. Na mapie była zaznaczona ścieżka, musieliśmy ją przeciąż, ale nie zauważyliśmy. Droga ma dojść od północnej strony od dołu. W zasadzie powinna już być... ale nie ma. No cóż mam na to poradzić - życie. Ale tłumaczę, że jest przecież pięknie!
Dość długo walczyliśmy z bezszlakową i bezścieżkową granią, ale w końcu pojawiła się droga. Las zrobił się mniej zielony. Wysokość ok 1000 metrów i północne stoki, czyli liście dopiero pączkują.
Dochodzimy na Sokolie, gdzie leżymy na łączce pod amboną i odpoczywamy.
Prawdopodobnie miała tu miejsce bitwa pomiędzy ludzkością a obcymi. Ukochana znalazła charakterystyczną podłużną czaszkę obcego. Było ich tam kilka. Z tego wniosek, że chyba ludzkość wygrała.
Sokolie oferuje piękne widoki na najwyższy szczyt pasma Gór Strażowskich, czyli Strážov (1213).
Oraz w stronę Małej Fatry - Kľak (1351).
Idzie się skalistym grzbietem, ale bez utrudnień. Co chwilę punkty widokowe. Bardzo przyjemne miejsce.
Trochę obawiałem się powrotu. Planowałem zejść na przełęcz do zielonego szlaku, który idzie do Zliechova. Z mapy zejście wyglądało na dość krótkie, ale bardzo strome i w skalistym terenie. Żadna ścieżka nie była zaznaczona. W rzeczywistości było tak. Jak widać znowu zaskoczenie, ale w drugą stronę.
Szlakiem zeszliśmy pod Javorinę, z widokami na Strážov, który miał być celem następnego dnia.
Pozostało nam tego dnia ostatnie podejście. Planując trasę jakoś czułem, że możemy mieć już dość atrakcji jak na jeden raz, więc wybrałem łagodną drogę idącą zboczami Javoriny i omijającą wierzchołek. To był dobry plan. Spokojnie wyszliśmy nad Mojtinem, pozostało zejść niebieskim szlakiem do naszego uroczego pensjonatu.
A w pensjonacie właścicielka kazała nam iść precz. Powiedziała, że nie ma miejsc, a mąż nie wiedział. Wredne babsko. Nocleg znaleźliśmy dopiero na samym dole w Belušy. Za to tani i komfortowy... tyle że w mieście, a nie w górach.
Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/1qtVSMTApJafNqXT7
C.D.N.
Pojechaliśmy jak zwykle w ciemno i był problem z noclegami, bo co prawda istnieje tam jakaś baza noclegowa, ale Słowacy też polubili długie weekendy i wszystko było pozajmowane. Nie przez turystów, przeważnie ekipy młodych ludzi z grillami, którzy byli narąbani już w sobotę o 9:30.
Ostatnią szansą okazał się Penzión Barborka. Mąż właścicielki powiedział, że chyba są wolne pokoje, ale najlepiej pogadać z żoną bo ona zarządza pensjonatem, a teraz jej nie ma bo pojechała na zakupy i nie odbiera telefonu. Uznaliśmy, że mamy noclegi w takim pięknie położonym pensjonacie.
Przy stolikach na tarasie zjedliśmy solidne śniadanie i wyruszyliśmy w góry. A trasy planowałem ja i coś mi mówiło, że zaczniemy z przytupem
Część I - od razu na głęboką wodę
Ruszamy na północ dnem doliny niebieskim szlakiem. Ostre słońce i kontrasty jakbyśmy byli w jakimś poludniowym kraju.
Ledwie uszliśmy kilkaset metrów, a to drogowskaz do Jaskini Mojtínskiej. No to myślę sobie, będzie dodatkowa atrakcja, skorzystamy.
Ścieżka wyprowadziła nas w górę. Jaskinia okazała się całkiem fajna. W środku duża sala i jakby ołtarz, boczne odnogi prowadzą do zwężających się korytarzy. Na ścianach można zaobserwować zjawiska krasowe.
Potem trzeba było wrócić do realizacji planów. Odbicie do jaskini wprowadziło pewien zamęt, bo mieliśmy zdobywać sąsiedni grzbiet. Postanowiliśmy zejść w jego kierunku bezszlakowo... a te góry tam są strome, nie to co u nas. Na szczęście daleko nie było.
Teraz już tylko pozostało nam wyjść na grzbiet Svrčinovec. Powiedzieć łatwo. Planowałem napierać w nieco innym miejscu, gdzie stok wyglądał łagodniej, ale z drugiej strony jak już zyskaliśmy pewną wysokość, to szkoda schodzić w dół. Wskazałem więc kierunek i puściłem Ukochaną przodem. Początkowo wpadła w liście. Tobi wpadł tak, że zanurkował i wyszedł dwa metry dalej.
Liściasta przeszkoda była tylko w dole. Powyżej znajdował się skalisty stok porośnięty lasem. To z niego zsunęły się te wszystkie liście. Wychodziło się po tym naprawdę ciężko. Stok był równo nachylony, kamienie luźno związane spadały w formie lawinek. Ekipa mi się zaczynała lekko buntować, więc tłumaczyłem, że zaraz powyżej będzie ścieżka, a nawet droga, to tylko przejściowe trudności. Oczywiście nie znając tych terenów mogłem sobie tylko gdybać, grunt, że wierzyli
Udało się gdzieś wyjść. Naprzeciwko grzbiet z jaskinią. Ależ te skurczysyny strome
A to droga z niebieskim szlakiem, którą początkowo szliśmy. Wygląda na łagodną drogę schodzącą doliną, a w rzeczywistości jest bardziej stroma. Na wprost widać zabudowania Mojtina. Jesteśmy mniej więcej na ich wysokości. Dopiero teraz zaczynam prawidłowo wyobrażać sobie przestrzennie całą okolicę. Mojtin jest umiejscowiony na względnie wysoko położonym płaskowyżu.
Wychodzimy na Svrčinovec (800) i idziemy grzbietem w kierunku Sokolie (1032). Ekipa spiskuje przeciwko przewodnikowi. Mówią, że nie ma ani drogi ani ścieżki. To prawda - nie ma. Na mapie była zaznaczona ścieżka, musieliśmy ją przeciąż, ale nie zauważyliśmy. Droga ma dojść od północnej strony od dołu. W zasadzie powinna już być... ale nie ma. No cóż mam na to poradzić - życie. Ale tłumaczę, że jest przecież pięknie!
Dość długo walczyliśmy z bezszlakową i bezścieżkową granią, ale w końcu pojawiła się droga. Las zrobił się mniej zielony. Wysokość ok 1000 metrów i północne stoki, czyli liście dopiero pączkują.
Dochodzimy na Sokolie, gdzie leżymy na łączce pod amboną i odpoczywamy.
Prawdopodobnie miała tu miejsce bitwa pomiędzy ludzkością a obcymi. Ukochana znalazła charakterystyczną podłużną czaszkę obcego. Było ich tam kilka. Z tego wniosek, że chyba ludzkość wygrała.
Sokolie oferuje piękne widoki na najwyższy szczyt pasma Gór Strażowskich, czyli Strážov (1213).
Oraz w stronę Małej Fatry - Kľak (1351).
Idzie się skalistym grzbietem, ale bez utrudnień. Co chwilę punkty widokowe. Bardzo przyjemne miejsce.
Trochę obawiałem się powrotu. Planowałem zejść na przełęcz do zielonego szlaku, który idzie do Zliechova. Z mapy zejście wyglądało na dość krótkie, ale bardzo strome i w skalistym terenie. Żadna ścieżka nie była zaznaczona. W rzeczywistości było tak. Jak widać znowu zaskoczenie, ale w drugą stronę.
Szlakiem zeszliśmy pod Javorinę, z widokami na Strážov, który miał być celem następnego dnia.
Pozostało nam tego dnia ostatnie podejście. Planując trasę jakoś czułem, że możemy mieć już dość atrakcji jak na jeden raz, więc wybrałem łagodną drogę idącą zboczami Javoriny i omijającą wierzchołek. To był dobry plan. Spokojnie wyszliśmy nad Mojtinem, pozostało zejść niebieskim szlakiem do naszego uroczego pensjonatu.
A w pensjonacie właścicielka kazała nam iść precz. Powiedziała, że nie ma miejsc, a mąż nie wiedział. Wredne babsko. Nocleg znaleźliśmy dopiero na samym dole w Belušy. Za to tani i komfortowy... tyle że w mieście, a nie w górach.
Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/1qtVSMTApJafNqXT7
C.D.N.