Wakacyjna pentalogia (2) Schonbichler Horn
: 2017-10-29, 11:47
Od razu następnego dnia po przyjeździe do Austrii postanawiamy atakować główny cel naszego wyjazdu. Prognozy są bardzo dobre i mimo małych wątpliwości szkoda nam marnować dzień lampy na "rozchodzenie". Tak więc rano śniadanie, godzinna podróż samochodem i jesteśmy na parkingu przy jeziorze.
Szlaki rozchodzą się w tym miejscu na wszystkie strony świata, nasz wiedzie południowo-zachodnim brzegiem jeziora Schlegeisspeicher.
Widoki jak w bajce:
Odcinek przy jeziorze szło się strasznie jeśli chodzi o tempo. Jest tak ładnie, że co chwilę w ruch idzie aparat. Może nie można tego nazwać stratą czasu ale chcąc zdążyć przed zmrokiem musimy przyspieszyć. W końcu osiągamy koniec jeziora i nabieramy tempa.
Dolina Schlegeisgrund:
W końcu zaczynamy podejście. Ścieżka od razu dość mocno staję dęba więc szybko zdobywamy wysokość.
Chmury też zaczyna ładnie przewiewać więc widoki wokół zaczynają robić się coraz bardziej imponujące.
Po jakimś czasie pierwszy raz widać nasz dzisiejszy cel. Może z tej strony nie wygląda zbyt imponująco ale ani trochę nas to nie zraża.
W środku zdjęcia Furtschaglspitze, na lewo od niego Schonbichler Horn:
Grzbiet zamykający dolinę od zachodu:
Trzytysięczniki z lodowcem Schlegeiskess zamykające dolinę od południa:
Jeszcze parę minut marszu i meldujemy się w schronisku Furtschaglhaus (2295 m n.p.m.):
Robimy chwilę przerwy na żarcie i picie.
Browar w takiej scenerii smakuje wybornie:
Po pół godzinie ruszamy dalej. Czas nagli a do pokonania zostało jeszcze ponad osiemset metrów w pionie.
Widoki co rusz skłaniają aby na chwilę przystanąć i pofocić:
Największe wrażenie robi Grosser Moseler (3480 m n.p.m.) z lodowcem Furtschaglkees:
Po kilkudziesięciu minutach osiągamy grzbiecik, który będzie nas już prowadził prawie pod samą ścianę.
Okoliczności przyrody cały czas ekstraklasa:
Każdy idzie swoim tempem. My (ja i Renata) doczłapujemy się pod ścianę pierwsi. To już ponad trzy tysiące metrów wysokości więc lekko piździ. Już od jakiegoś czasu żałuję, że mam na sobie tylko krótkie spodenki. Takie uroki życia gdy chce się chodzić "na lekko".
Przed nami z kilkadziesiąt metrów kruchą skałą na przełączkę. Za chwilę ostateczny atak!
Ja pierdzielę ale tu ładnie!
No to ruszamy:
Skała krucha, obok wisi jakaś stalówka ale tylko miejscami jest pomocna. Trudności niewielkie - coś w stylu Zawratu od Hali.
Docieramy na przełączkę a tam otwierają się widoki na drugą stronę:
Z przełączki dosłownie kilka chwil kruchą granią i jesteśmy na wierzchołku.
Schonbichler Horn (3134 m n.p.m.) zdobyty! Mój drugi trzytysięcznik ale pierwszy, z którego zdobycia jestem w pełni zadowolony! Jest moc!
Widoki ze szczytu ryją banię! Jest przepięknie!
Północno-zachodnia grań z Talggenkopfe (3179 m n.p.m.) i Grosser Greiner (3201 m n.p.m.):
Południowo-wschodnia grań z Furtschaglspitze (3190 m n.p.m.) i Grosser Moseler (3480 m n.p.m.):
Krzyż na szczycie:
Lodowiec Schlegeiskees i otaczające go szczyty:
Lodowiec Waxseggkees i otaczające go szczyty:
Przełęcz Griesscharte (2811 m n.p.m.):
Po sesji zdjęciowej czekamy cierpliwie na resztę. Po kilkunastu minutach marznięcia mam jednak dość - mimo genialnej pogody jest cholernie zimno i brak dłuższych spodni mocno daje odczuć, że nie są to żadne kapuściane góry. Tak więc decyduje się schodzić. Po paru chwilach mijam się z Mateuszem i Nikolą - przybijamy piątki. Na przełęczy spotykam Andrzeja - znów gratulacje i schodzę dalej (Wiola spasowała i została pod ścianą)
Schodzę kruchymi skałami i już wiem, że wszystkie trudności już za mną. Dochodzę do Wioli i razem rozpoczynamy zejście do schroniska. Co chwilę robimy przerwy spoglądając wstecz i kontrolując gdzie jest reszta ekipy.
Widok z zejścia na Schonbichler Horn (taki niewybitny wierzchoł mniej więcej w środku):
Grosser Moseler (3480 m n.p.m.) i Furtschaglkees:
Widok na północny-zachód:
Podczas jednego z postojów w zejściu jak tu nagle coś nie jebło! Huk niesamowity! Dosłownie przed naszymi oczami ze ściany Furtschaglspitze odrywają się bloki kamienne wielkości domów jednorodzinnych i walą się z impetem w dół. Trwa to dosłownie z pół minuty. Jesteśmy w szoku. Stoimy w bezpiecznym miejscu ale to co widzieliśmy przed chwilą robi na nas ogromne wrażenie. Nic nie zakłóca już ciszy i tylko olbrzymie głazy pod ścianą i unoszący się kurz są dowodami na to, że nic nam się nie przewidziało.
Po chwili zbieramy się jednak w dalszą drogę. Po jakimś czasie dogania nas Andrzej. Znów każdy swoim tempem schodzi w dół. Wszyscy zbieramy się w schronisku na zasłużone piwo! Pozostaje nam jeszcze zejść w dolinę i doczłapać się do auta. Jesteśmy lekko wypruci z sił więc droga w dół nie idzie wcale łatwo. Do samochodu docieramy już po ciemku a na miejscu noclegu mimo zmęczenia robimy jeszcze jakieś piwo czy dwa aby uczcić dzisiejszy dzień. Było mega!
Bonusy
Jako, że dalszej części wyjazdu nie ma co opisywać gdyż nie urobiliśmy już nic konkretnego pozwolę sobie jedynie na wrzucenie kilku zdjęć.
Innsbruck:
Przykład na piękno i subtelność języka niemieckiego:
Okolice Ramsau:
Jezioro Speicher Durlassboden:
Wodospady Krimml:
Zell am See:
Szlaki rozchodzą się w tym miejscu na wszystkie strony świata, nasz wiedzie południowo-zachodnim brzegiem jeziora Schlegeisspeicher.
Widoki jak w bajce:
Odcinek przy jeziorze szło się strasznie jeśli chodzi o tempo. Jest tak ładnie, że co chwilę w ruch idzie aparat. Może nie można tego nazwać stratą czasu ale chcąc zdążyć przed zmrokiem musimy przyspieszyć. W końcu osiągamy koniec jeziora i nabieramy tempa.
Dolina Schlegeisgrund:
W końcu zaczynamy podejście. Ścieżka od razu dość mocno staję dęba więc szybko zdobywamy wysokość.
Chmury też zaczyna ładnie przewiewać więc widoki wokół zaczynają robić się coraz bardziej imponujące.
Po jakimś czasie pierwszy raz widać nasz dzisiejszy cel. Może z tej strony nie wygląda zbyt imponująco ale ani trochę nas to nie zraża.
W środku zdjęcia Furtschaglspitze, na lewo od niego Schonbichler Horn:
Grzbiet zamykający dolinę od zachodu:
Trzytysięczniki z lodowcem Schlegeiskess zamykające dolinę od południa:
Jeszcze parę minut marszu i meldujemy się w schronisku Furtschaglhaus (2295 m n.p.m.):
Robimy chwilę przerwy na żarcie i picie.
Browar w takiej scenerii smakuje wybornie:
Po pół godzinie ruszamy dalej. Czas nagli a do pokonania zostało jeszcze ponad osiemset metrów w pionie.
Widoki co rusz skłaniają aby na chwilę przystanąć i pofocić:
Największe wrażenie robi Grosser Moseler (3480 m n.p.m.) z lodowcem Furtschaglkees:
Po kilkudziesięciu minutach osiągamy grzbiecik, który będzie nas już prowadził prawie pod samą ścianę.
Okoliczności przyrody cały czas ekstraklasa:
Każdy idzie swoim tempem. My (ja i Renata) doczłapujemy się pod ścianę pierwsi. To już ponad trzy tysiące metrów wysokości więc lekko piździ. Już od jakiegoś czasu żałuję, że mam na sobie tylko krótkie spodenki. Takie uroki życia gdy chce się chodzić "na lekko".
Przed nami z kilkadziesiąt metrów kruchą skałą na przełączkę. Za chwilę ostateczny atak!
Ja pierdzielę ale tu ładnie!
No to ruszamy:
Skała krucha, obok wisi jakaś stalówka ale tylko miejscami jest pomocna. Trudności niewielkie - coś w stylu Zawratu od Hali.
Docieramy na przełączkę a tam otwierają się widoki na drugą stronę:
Z przełączki dosłownie kilka chwil kruchą granią i jesteśmy na wierzchołku.
Schonbichler Horn (3134 m n.p.m.) zdobyty! Mój drugi trzytysięcznik ale pierwszy, z którego zdobycia jestem w pełni zadowolony! Jest moc!
Widoki ze szczytu ryją banię! Jest przepięknie!
Północno-zachodnia grań z Talggenkopfe (3179 m n.p.m.) i Grosser Greiner (3201 m n.p.m.):
Południowo-wschodnia grań z Furtschaglspitze (3190 m n.p.m.) i Grosser Moseler (3480 m n.p.m.):
Krzyż na szczycie:
Lodowiec Schlegeiskees i otaczające go szczyty:
Lodowiec Waxseggkees i otaczające go szczyty:
Przełęcz Griesscharte (2811 m n.p.m.):
Po sesji zdjęciowej czekamy cierpliwie na resztę. Po kilkunastu minutach marznięcia mam jednak dość - mimo genialnej pogody jest cholernie zimno i brak dłuższych spodni mocno daje odczuć, że nie są to żadne kapuściane góry. Tak więc decyduje się schodzić. Po paru chwilach mijam się z Mateuszem i Nikolą - przybijamy piątki. Na przełęczy spotykam Andrzeja - znów gratulacje i schodzę dalej (Wiola spasowała i została pod ścianą)
Schodzę kruchymi skałami i już wiem, że wszystkie trudności już za mną. Dochodzę do Wioli i razem rozpoczynamy zejście do schroniska. Co chwilę robimy przerwy spoglądając wstecz i kontrolując gdzie jest reszta ekipy.
Widok z zejścia na Schonbichler Horn (taki niewybitny wierzchoł mniej więcej w środku):
Grosser Moseler (3480 m n.p.m.) i Furtschaglkees:
Widok na północny-zachód:
Podczas jednego z postojów w zejściu jak tu nagle coś nie jebło! Huk niesamowity! Dosłownie przed naszymi oczami ze ściany Furtschaglspitze odrywają się bloki kamienne wielkości domów jednorodzinnych i walą się z impetem w dół. Trwa to dosłownie z pół minuty. Jesteśmy w szoku. Stoimy w bezpiecznym miejscu ale to co widzieliśmy przed chwilą robi na nas ogromne wrażenie. Nic nie zakłóca już ciszy i tylko olbrzymie głazy pod ścianą i unoszący się kurz są dowodami na to, że nic nam się nie przewidziało.
Po chwili zbieramy się jednak w dalszą drogę. Po jakimś czasie dogania nas Andrzej. Znów każdy swoim tempem schodzi w dół. Wszyscy zbieramy się w schronisku na zasłużone piwo! Pozostaje nam jeszcze zejść w dolinę i doczłapać się do auta. Jesteśmy lekko wypruci z sił więc droga w dół nie idzie wcale łatwo. Do samochodu docieramy już po ciemku a na miejscu noclegu mimo zmęczenia robimy jeszcze jakieś piwo czy dwa aby uczcić dzisiejszy dzień. Było mega!
Bonusy
Jako, że dalszej części wyjazdu nie ma co opisywać gdyż nie urobiliśmy już nic konkretnego pozwolę sobie jedynie na wrzucenie kilku zdjęć.
Innsbruck:
Przykład na piękno i subtelność języka niemieckiego:
Okolice Ramsau:
Jezioro Speicher Durlassboden:
Wodospady Krimml:
Zell am See: