Upalna Ro(s)koš - Strážovské vrchy
: 2015-08-18, 18:18
Kilka ostatnich dni spędziłem na Słowacji, odpoczywając na kempingu przy zbiorniku Nitrianske Rudno. Byłem tam już rok temu i bardzo spodobało mi się jego położenie - dolinę Nitricy otaczały wzniesienia pasma Strážovské vrchy (Gór Strażowskich).
Tym razem postanowiłem jednego dnia zrezygnować z byczenia się i ruszyć na jakiś szczyt Zostawiam więc rano całe towarzystwo nad wodą i z uśmiechem na gębie wstępuję na drogę rozkoszy...
Różnica pomiędzy ubiegłym a obecnym rokiem jest taka, że powietrze oszalało - jak wszyscy wiemy, jeszcze w ubiegłym tygodniu przez większość Europy przetaczały się tropikalne upały. I to od samego początku dnia.
Gdy wchodzę do wioski obok kempingu - właśnie Nitrianskiego Rudna (Divékrudnó) - jestem już cały spocony... Wioska to typowa słowacka miejscowość - kilka sklepów (jeden otwarty również w niedzielę), kościół klasycystyczny, no i, oczywiście, knajpy
Zaglądam do tej otwartej najwcześniej - jest to jednocześnie punkt przyjmowania zakładów sportowych, więc obsadzenie niemal pełne Oprócz piwa serwują tutaj m.in. bardzo smaczny nakládaný hermelín.
Po spełnieniu tego obowiązku włażę w końcu na szlak - choć na początku czysto teoretycznie: w centrum stoi drogowskaz, lecz w terenie oznaczenie nie istnieje. Gdybym nie wydrukował sobie mapy, to mogłem się cmoknąć w trąbkę, a nie odbyć wycieczkę
W końcu już bliżej lasu pojawiają się znaczki żółtego szlaku - mijam rozbieraną górę...
...i docieram do terenu treningów motocrossowych.
Ryczące maszyny jeżdżą tutaj co drugi dzień - akurat w piątki nie W sumie taki zagospodarowany teren na małym odludziu to znacznie lepszy pomysł niż to co się dzieje w Polszy - nad Wisłą jednak takie motocrossowe tory nie cieszą się większym powodzeniem, bo przecież znacznie lepszą frajdą jest rozjeżdżanie turystów i mrówek w lesie!
Za torem zaczyna się bardzo stroma górka. Dawno tak się nie zasapałem podczas podchodzenia - mimo, że szedłem z lekkim plecakiem to co kilkadziesiąt metrów konieczny był postój.
W końcu trochę szlak łagodnieje, pojawiają się też skałki i ograniczone widoki na sąsiednie ściany górskie.
Przypomina mi to węgierskie Góry Bukowe. Na chwilę siadam i piję coraz cieplejszy napój, a potem znów przed siebie, tylko że tym razem najpierw w dół, a potem w górę. Kto to wymyślił?
W końcu spocony jak świnia dochodzę do grani, którą biegnie czerwony szlak. To Košútova skala, bardziej rozbudowana formacja skalna. Jakieś widoki są, jednak z jednej strony ograniczone przez las, a z drugiej przez upał - widoczność jest fatalna i ledwo widać Nitrianskie Rudno z zalewem.
Robię chwilę przerwy, prawie wylewając puszkowego Kelta - ja nie wiem czy to piwo było zawsze tak paskudne i ostatnio tylko smak mi się zmienił, czy może teraz go spaskudzili?
Kiedy wstaję to mija mnie czwórka turystów - jedyni tego dnia. Prócz butów - stroje plażowe
Następny odcinek granią jest bardzo przyjemny - przewyższenia są mniejsze, z obu stron ostre, choć zalesione zbocza, skałki.
W miarę szybko docieram na Rokoš (1010) - to drugi największy szczyt Nitrických vrchov, wchodzących w skład Strážovských vrchov. Szczyt jest zalesiony, zatem nie ma co za długo tutaj siedzieć, choć postawiono kilka ławek, stolik i miejsce na ognisko. Plus skrzynka z książką wpisów, gdzie ktoś przed kilkoma dniami wpisał się jako "na granicy śmierci". Doskonale go rozumiem
Schodzę kilkaset metrów w bok, gdzie poniżej szczytu znajduje się niewielka polanka.
Stoi na niej pomnik poświęcony dwóm znanym Słowakom - Ľudovítovi Štúrovi i Alexandrovi Dubčekovi. Obydwaj urodzili się w nieodległej wiosce Uhrovec (Zayugróc) i właśnie uczestnicy wycieczki z tej miejscowości zbudowali ten pomnik.
Pomnik powstał dokładnie 28 października 1968 roku, a więc kilka miesięcy po stłumieniu Praskiej Wiosny, więc w czasie normalizacji władze nie mogły pozwolić, aby dawny I sekretarz patronował jakiemukolwiek obiektowi. Odbudowano go dopiero w 1996.
Obok pomnika kolejne miejsce na ognisko, siadam sobie jednak w trawie. Polana byłaby widokowa, gdyby nie upał.
Wśród zielonych pasm wyróżnia się tylko jeden element - spore ruiny zamku. To Uhrovský hrad, będący niezamieszkały co najmniej od 18 stulecia.
Jest tak ciepło, że siłą wmuszam w siebie kanapkę - a nie jadłem nic od rana. Nawet na drugie piwo nie mam ochoty, ale w końcu się przemagam i udaje mi się wypić prawie całe Na zegarku dokładnie południe, a słońce zaczyna być jakieś przytłumione... To znak, że lepiej iść dalej.
Kawałek za szczytem robię jeszcze kilka zdjęć z kolejnych skałek - widać to samo co przedtem, czyli głównie ciężkie powietrze.
Prievidza, oddalona o ledwie 13 kilometrów, jest prawie niewidoczna, a położone gdzieś za nią góry (Wielka Fatra, Poľana, Kremnické vrchy ???) to tylko majaczący zarys.
Z grani znów odbijam na żółty szlak, początkowo lecący dość ostro w dół.
Najpierw chciałem iść przez Predný Rokoš, lecz wtedy wyszedłbym w sąsiedniej wiosce i miałbym jeszcze z 5 kilometrów asfaltem. Co prawda można łapać stopa, ale uznałem, że pójdę ścieżką dydaktyczną, która momentami prowadziła całkiem fajnymi zygzakami.
Ścieżka poświęcona jest Františkovi Madva, miejscowemu księdzu, ale przede wszystkim ważnej postaci w dziejach słowackiej medycyny ludowej. Czyli jednak panowie w kieckach mogą robić coś pożytecznego?
Po zygzakach pojawiają się wąwozy i kaniony
A także samotna chatka, której część jest dostępna i może służyć spokojnie za nocleg dla kilku ściśniętych osób.
Cywilizacja coraz bliżej, mijam źródełko i ogrodzony obszar ochrony wodnej, wreszcie pojawia się asfalt. Za mną coraz ciemniej.
Coś tam nawet lekko grzmi, ale taka burza jak ostatnio w Beskidzie Śląskim mi nie grozi Nie śpiesząc się zatem podziwiam zabudowania wioski, z której wyszedłem kilka godzin wcześniej.
Obchodzę jeszcze kościół z pomnikiem wspomnianego księdza i ląduję w spelunie, innej niż rano, ale jeszcze sympatyczniejszej. Jest pora obiadowa, ludzie kończąc pracę przychodzą na piwo. Siedząc nad zimnym Steigerem spoglądam na wyświetlacz przy ulicy - 35 stopni... uff, przeżyłem tą rozkosz
Tym razem postanowiłem jednego dnia zrezygnować z byczenia się i ruszyć na jakiś szczyt Zostawiam więc rano całe towarzystwo nad wodą i z uśmiechem na gębie wstępuję na drogę rozkoszy...
Różnica pomiędzy ubiegłym a obecnym rokiem jest taka, że powietrze oszalało - jak wszyscy wiemy, jeszcze w ubiegłym tygodniu przez większość Europy przetaczały się tropikalne upały. I to od samego początku dnia.
Gdy wchodzę do wioski obok kempingu - właśnie Nitrianskiego Rudna (Divékrudnó) - jestem już cały spocony... Wioska to typowa słowacka miejscowość - kilka sklepów (jeden otwarty również w niedzielę), kościół klasycystyczny, no i, oczywiście, knajpy
Zaglądam do tej otwartej najwcześniej - jest to jednocześnie punkt przyjmowania zakładów sportowych, więc obsadzenie niemal pełne Oprócz piwa serwują tutaj m.in. bardzo smaczny nakládaný hermelín.
Po spełnieniu tego obowiązku włażę w końcu na szlak - choć na początku czysto teoretycznie: w centrum stoi drogowskaz, lecz w terenie oznaczenie nie istnieje. Gdybym nie wydrukował sobie mapy, to mogłem się cmoknąć w trąbkę, a nie odbyć wycieczkę
W końcu już bliżej lasu pojawiają się znaczki żółtego szlaku - mijam rozbieraną górę...
...i docieram do terenu treningów motocrossowych.
Ryczące maszyny jeżdżą tutaj co drugi dzień - akurat w piątki nie W sumie taki zagospodarowany teren na małym odludziu to znacznie lepszy pomysł niż to co się dzieje w Polszy - nad Wisłą jednak takie motocrossowe tory nie cieszą się większym powodzeniem, bo przecież znacznie lepszą frajdą jest rozjeżdżanie turystów i mrówek w lesie!
Za torem zaczyna się bardzo stroma górka. Dawno tak się nie zasapałem podczas podchodzenia - mimo, że szedłem z lekkim plecakiem to co kilkadziesiąt metrów konieczny był postój.
W końcu trochę szlak łagodnieje, pojawiają się też skałki i ograniczone widoki na sąsiednie ściany górskie.
Przypomina mi to węgierskie Góry Bukowe. Na chwilę siadam i piję coraz cieplejszy napój, a potem znów przed siebie, tylko że tym razem najpierw w dół, a potem w górę. Kto to wymyślił?
W końcu spocony jak świnia dochodzę do grani, którą biegnie czerwony szlak. To Košútova skala, bardziej rozbudowana formacja skalna. Jakieś widoki są, jednak z jednej strony ograniczone przez las, a z drugiej przez upał - widoczność jest fatalna i ledwo widać Nitrianskie Rudno z zalewem.
Robię chwilę przerwy, prawie wylewając puszkowego Kelta - ja nie wiem czy to piwo było zawsze tak paskudne i ostatnio tylko smak mi się zmienił, czy może teraz go spaskudzili?
Kiedy wstaję to mija mnie czwórka turystów - jedyni tego dnia. Prócz butów - stroje plażowe
Następny odcinek granią jest bardzo przyjemny - przewyższenia są mniejsze, z obu stron ostre, choć zalesione zbocza, skałki.
W miarę szybko docieram na Rokoš (1010) - to drugi największy szczyt Nitrických vrchov, wchodzących w skład Strážovských vrchov. Szczyt jest zalesiony, zatem nie ma co za długo tutaj siedzieć, choć postawiono kilka ławek, stolik i miejsce na ognisko. Plus skrzynka z książką wpisów, gdzie ktoś przed kilkoma dniami wpisał się jako "na granicy śmierci". Doskonale go rozumiem
Schodzę kilkaset metrów w bok, gdzie poniżej szczytu znajduje się niewielka polanka.
Stoi na niej pomnik poświęcony dwóm znanym Słowakom - Ľudovítovi Štúrovi i Alexandrovi Dubčekovi. Obydwaj urodzili się w nieodległej wiosce Uhrovec (Zayugróc) i właśnie uczestnicy wycieczki z tej miejscowości zbudowali ten pomnik.
Pomnik powstał dokładnie 28 października 1968 roku, a więc kilka miesięcy po stłumieniu Praskiej Wiosny, więc w czasie normalizacji władze nie mogły pozwolić, aby dawny I sekretarz patronował jakiemukolwiek obiektowi. Odbudowano go dopiero w 1996.
Obok pomnika kolejne miejsce na ognisko, siadam sobie jednak w trawie. Polana byłaby widokowa, gdyby nie upał.
Wśród zielonych pasm wyróżnia się tylko jeden element - spore ruiny zamku. To Uhrovský hrad, będący niezamieszkały co najmniej od 18 stulecia.
Jest tak ciepło, że siłą wmuszam w siebie kanapkę - a nie jadłem nic od rana. Nawet na drugie piwo nie mam ochoty, ale w końcu się przemagam i udaje mi się wypić prawie całe Na zegarku dokładnie południe, a słońce zaczyna być jakieś przytłumione... To znak, że lepiej iść dalej.
Kawałek za szczytem robię jeszcze kilka zdjęć z kolejnych skałek - widać to samo co przedtem, czyli głównie ciężkie powietrze.
Prievidza, oddalona o ledwie 13 kilometrów, jest prawie niewidoczna, a położone gdzieś za nią góry (Wielka Fatra, Poľana, Kremnické vrchy ???) to tylko majaczący zarys.
Z grani znów odbijam na żółty szlak, początkowo lecący dość ostro w dół.
Najpierw chciałem iść przez Predný Rokoš, lecz wtedy wyszedłbym w sąsiedniej wiosce i miałbym jeszcze z 5 kilometrów asfaltem. Co prawda można łapać stopa, ale uznałem, że pójdę ścieżką dydaktyczną, która momentami prowadziła całkiem fajnymi zygzakami.
Ścieżka poświęcona jest Františkovi Madva, miejscowemu księdzu, ale przede wszystkim ważnej postaci w dziejach słowackiej medycyny ludowej. Czyli jednak panowie w kieckach mogą robić coś pożytecznego?
Po zygzakach pojawiają się wąwozy i kaniony
A także samotna chatka, której część jest dostępna i może służyć spokojnie za nocleg dla kilku ściśniętych osób.
Cywilizacja coraz bliżej, mijam źródełko i ogrodzony obszar ochrony wodnej, wreszcie pojawia się asfalt. Za mną coraz ciemniej.
Coś tam nawet lekko grzmi, ale taka burza jak ostatnio w Beskidzie Śląskim mi nie grozi Nie śpiesząc się zatem podziwiam zabudowania wioski, z której wyszedłem kilka godzin wcześniej.
Obchodzę jeszcze kościół z pomnikiem wspomnianego księdza i ląduję w spelunie, innej niż rano, ale jeszcze sympatyczniejszej. Jest pora obiadowa, ludzie kończąc pracę przychodzą na piwo. Siedząc nad zimnym Steigerem spoglądam na wyświetlacz przy ulicy - 35 stopni... uff, przeżyłem tą rozkosz