Ogólnie przyroda jest piękna. Trzeba tylko okiem dobrze rzucić
20 września 2014 roku o godzinie 5.09 radosna ekipa ruszyła spod Domu Dobroci. W składzie 29 - osobowym w 50 - osobowym autobusie. A to dlatego, że dzień wcześniej 28 - osobowy bus zakończył życie. Przed nami długa, ponad trzygodzinna jazda do celu - Strazovskie Góry, Dzika Słowacja. Mieliśmy wstąpić na Strazov ( 1213 m ) najwyższy szczyt w tym paśmie. Przy okazji kilku z nas weszłoby na kolejny szczyt z cyklu "Najwyższe Szczyty Pasm Górskich Słowacji".
Trasę na ten dzień ( pętlę ) wymyślił Obywatel Dziki. Coś wspanialego. Tak powinny być planowane wszystkie trasy. Na początek szybko na szczyt ( 90 minut ) z miejscowości Zliechov. Co prawda ze szczytu nic nie było widać ale po drodze był ładny las bukowy, piękne skały wyłaziły ze zboczy, był nawet jeden punkt widokowy. No i pająk i grzyb.
Ponoć takie to szczyty widać z wierzchołka Strazova :
Jak ktoś był tam w "widokowej" pogodzie to niech potwierdzi albo obali ten mit.
Na szczycie spędziliśmy trochę czasu czekając na cud. Nie przyszedł. Szczyt fajny, pięknie podcięty urwistymi ścianami ( dwie tablice ku czci ... człowieka i pieska ). Trochę pod szczytem stoi dwuramienny krzyż. Poleżelismy, pogadaliśmy, pigwę wypiliśmy i czas wracać. Tą samą drogą. Ten Strazov to taki Kościelec jest
. Przed nami droga na Cierny Vrch ( 1068, 4 m ). Przez diki las. Góra dół, góra dół. A po bokach ( bardziej po prawym ) piękne skały mieszkały. Trochę mnie tam zniosło i musiałem na kilka z nich wejść. A jakie cudne formacje tam były ... Pięknie omszałe, wśród powalonych drzew, zieleń aż biła w oczyska. Tam to warto przyjechać na cały dzień żeby tylko po skałach pochodzić. Bo skała to podstawa !!!
I tak oto wchodzimy na Cierny. W środku lasu. Nic to - może potem będą jakieś widoki. Uprzedzę - były. Ale z dna doliny
Dalsza droga prowadziła przez Vrablovą ( 813, 5 m ) w stronę Przełęczy Samostrei. Tam mielismy do wyboru - iść na Hruba Kecka ( 1037, 1 m ) czy staczać się dalej i nadrobiony czas wykorzystać do zwiedzenia skansenu w Cicmanach. "Chodźmy w dół, nie chcę się nam już do góry chodzić". I tak uczyniliśmy. Ale, ale ...
Obywatel Dziki trzymał niespodziankę w zanadrzu ...
Idziemy, pogoda robi się milsza dla turysty, wkraczamy na asfalt. Tutaj, na czymś w rodzaju skrzyżowania szlaków, robimy przerwę. Mieliśmy wyczucie ... Przed nami najlepsze i najciekawsze elementy dramatu ... Na początek raj skalny. Nie wiem jak ten odcinek się nazywa ( zielony szlak ) ale padłem wręcz na pysk. Z obu stron dna doliny cudowne elementu skalne. Trochę je pozwiedzaliśmy i poszlismy dalej. Dokładniejsze oglądnięcie okolicy trwałoby ze cztery godziny. Trzeba tam wrócić. Po pewnym czasie jar się rozszerza i zielony szlak odbija w prawo ... W górę ... W górę ... W górę ... Trawersy jakieś dziwne i krótkie ... W górę ... Jeszcze wyżej ... Co raz wyżej ... Szlak się rozpada ... Liście śliskie ... W górę ... Nachylenie wręcz wspaniałe ... Dopiero teraz moglismy docenić mistrzowski plan Dzikiego. Nie ma nic piękniejszego niż taka atrakcja po 13 kilometrach trasy. Dziękujemy Ci , Piotrze. Zresztą wielu z nas podziękowało Ci już wtrakcie przechodzenia tego odcinka. Najbardziej Ci, których trzeba było wręcz namawiać do dalszego przebierania nogami. Brawo !!!