Gruzja południowa- śladem górskich jezior

Relacje z gór całego świata, niepasujące do pozostałych działów.
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6262
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Gruzja południowa- śladem górskich jezior

Postautor: buba » 2014-07-03, 11:25

Do Gruzji lecimy z Wrocławia. W Warszawie mamy przesiadke i trzy godziny czekania. Ukladam sie do snu na ławce, przykrywam kurtka, w uszy wsadzam stopery. Ale cos nie moge usnac. To gdzies obok placze dziecko, to gadaja megafony, to turkocza kola walizek. A moze tak objawia sie radosc ze jeszcze wszystko przed nami, ze wyjazd dopiero sie rozpoczyna?
Przez stopery slysze ze ktos wita sie z toperzem. To Jacek z forum npm ktory jak sie okazuje tez wybiera sie do Tbilisi. Jego znajomi pojechali pare dni wczesniej i teraz chyba wlasnie wchodza na Kazbek. Szybko nam zlatuje czas oczekiwania na milych pogawedkach.

W Tbilisi zjawiamy sie o 4 rano. Szkoda ze nie z godzine, dwie pozniej to by ladne widoki byly z samolotu.. (dopiero pozniej dowiaduje sie o zmianie trasy i ze nasze samoloty juz nie przecinaja glownego grzbietu Kaukazu :(

Wspolnie z Jackiem pakujemy sie do taksowki. My jedziemy na doworzec autobusowy Ortakala a Jacek do centrum. Na dworcu jakis taksowkarz chce nas na sile wiezc do Erewania. Probuje tez nas przekonac ze stad nie jezdza zadne autobusy w interesujacym nas kierunku i on nas zaraz zawiezie na drugi koniec miasta na wlasciwy autobus, bo on odjezdza za chwile i nie korzystajac z jego uslug napewno nie zdazymy. Jednego nienawidze u taksowkarzy- jak tak perfidnie kłamia..

Dworzec Ortakala jest o 6 rano calkiem wymarly. Z czasem pojawia sie coraz wiecej autobusow dalekobieznych- Stambuł, Trabzon, Erewań, Moskwa, Krasnodar, Rostów, Ateny, Saloniki. Ich kierowcy aktywnie zachecaja podroznych do swojej trasy glosno wykrzykujac nazwy docelowych miast i machajac rekami. Wiekszosc kierowcow czuje sie na dworcu jak w domu. Chodza w rozdeptanych pantoflach, obcinaja sobie paznokcie a jeden pozostajacy w dobrej komitywie ze sprzedawca plyt - oglada w telewizorze mecz siedzac na stoleczku na srodku chodnika, przy zderzaku swojego autobusu.

Obrazek

Udaje sie wyczaic przydworcowa turecka knajpe, adresowana chyba wlasnie do kierowcow, aby jeszcze bardziej poczuli sie swojsko wcinajac swoje rodzime potrawy. Zamawiamy tam dwa dania. Nazw niestety nie pamietam, ale obie byly pyszne , sycace i zdecydowanie niewegetarianskie. Jedno to gesta zupa, cos jak zawiesita grochowka. Drugie to paprykowy sos w ktorym plywa wielki kawal apetycznego miesiwa. Nad knajpa jest rowniez hotelik, wiec jakby kiedys nie udalo sie zanowac w Tbilisi w naszym ulubionym obiekcie przybazarowym to wlasnie tu skierujemy nasze kroki.

Obrazek

Obrazek

Uderzam do kasy celem zakupu biletow do Tsalki. I tu zaczynaja sie schody- nikt nie jest w stanie o tej porze rozmienic mi banknotu 100 lari. Opowiadam im wiec ze u nas jest tak samo, ze tez mnie szlag trafia jak rano mi do apteki ludzie przylaza po jakas pierdole z dwusetka. Drobnych od tego nie przybywa ale robi sie dosyc sympatyczna atmosfera, przylaczaja sie nawet do dyskusji niektorzy tureccy kierowcy, opowiadajac o problemach z grubymi nominalami na trasach. Jeden opowiada fajna historie- w okolicach Trabzonu zabral do autokaru faceta, na dosc krotka trase wiec i oplata nie byla zbyt wielka. Facet wyskoczyl z najwiekszym nominalem lokalnej waluty. Kierowca nie mial wydac wiec ostatecznie machnal reka i nie pobral oplaty. Pozniej sie dowiedzial ze ow koles na tym wytartym grubym banknocie jezdzi juz za darmo od kilku miesiecy. Babka z kasy przypomina sobie ze miala w rodzinie wujka Polaka i w dziecinstwie poznala kilka polskich slow np. “Dziyń dobre”. Odwdzieczam sie wiec popisem moich trzech gruzinskich zwrotow i jest juz calkiem sympatycznie. Wszyscy sie smieja ze rzeczywiscie “dzien dobry, dziekuje i na zdrowie” to podstawowe sformulowania aby sie dogodnie porozumiec, wzbudzic sympatie i nawiazac nowe znajomosci.
Chwile pozniej juz caly dworzec stara sie jakos pomoc w rozmianie moich pieniedzy. Ostatecznie przycisniety do muru gosc z kantoru wyciaga drobne z szuflady.

Nasz bilet wyglada tak ladnie ze postanawiam go uwiecznic. Mimo ze od pol roku znow usiluje sie nauczyc alfabetu za cholere nie moge nigdzie w tej plątaninie robaków wyszukac slowa “Tsalka”. No coz.. pozostaje uwierzyc na slowo ze nie jedziemy dzis do Trabzonu..

Obrazek

Gdzies kiedys slyszalam ze od kilku lat jest nowa asfaltowa droga z Tbilisi przez Tsalke do Ninocmindy. Nawet mnie to troche martwilo, ze pewnie dwie godzinki i bedziemy na miejscu, bez przygod, bez atrakcji. Jakze ja bardzo bylam w błędzie!!!! :) :) :)
Marszrutka od poczatku wyglada sympatycznie- laduje sie do niej wiecej towaru niz ludzi- jedzie z nami duzo piwa, chleba , parcianych workow i tajemniczych skrzynek szczelnie owinietych papierem i powiazanych sznurkiem.

Obrazek

Niedaleko za miastem pojawiaja sie blokowiska na stepie gdzie kolor domow zlewa sie z plowa barwa trawy i nieba a miedzy blokami pasa sie stada krow, koni i owiec. Pod sklepami babuszki sprzedaja domowe ptactwo w klatkach, glownie pod postacia pisklat.
Coraz czesciej mignie za oknem jakas przyczepa na ktorej jada owce albo auto pelne prosiakow ktore sie rozsiadly normalnie na miejscach pasazerow.

Obrazek

Z bagaznika jakiejs starej łady wystaje spory kawalek krowy, juz chyba niezbyt zywej i kruszejacej na przedpoludniowym sloncu. Kopyta i łaciate cielsko zwisa poza bagaznik. Przyczyna takich klimatow okazuje sie byc wielki bazar zywego inwentarza znajdujacy sie kolo wioski Khaiszi. Na gliniastym placu kłebi sie tłum ludzi, aut i zwierzyny. Widac skupione twarze negocjujacych ceny i odprowadzajacych na postrąkach bydelko w strone przyczep i bagaznikow nowych wlascicieli. Targowisko wyglada na miejsce gdzie mozna nabyc i kałacha i niewolnice do haremu, wszystko jest kwestia znajomosci i umiejetnosci negocjacyjnych.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Toperz sugeruje zeby wysiasc z marszrutki i powloczyc sie po bazarze. Kurcze, troche malo czasu mamy. Jeden wybor powoduje rezygnacje z czegos innego. Z buczeniem i sporym zalem toczymy sie wyboistymi drogami dalej…. Czy podjelismy wlasciwa decyzje na zawsze pozostanie tajemnica…

Obrazek

Zajezdzamy tez do jakiegos przykołchozowego zakladu mechanicznego, gdzie nasz kierowca wymienia jakies czesci i te nowe wrzuca pod swoj fotel.

Obrazek

Obrazek

A wogole to on jezdzi calkiem po kozacku, nawet jak na Gruzina. Dziury w drodze go tylko rozochacaja, wyraznie przyspiesza widzac te najglebsze i wjezdza w nie z pelnym impetem. Wyprzedza tylko na czwartego, a kombajny to najchetniej poboczem. Cale kolumny samochodow wymija rowem a spowodowany tym faktem przechyl marszrutki powoduje ze niektore butelki z piwem wyturliwuja sie z kontenerkow. Korki jednak gestnieja i mimo wyczynow autobusiarza w koncu grzezniemy w tłumie ład i wołg robiacych za przewozne obory i kurniki. Skad u licha korek w srodku stepu? Jak sie okazuje zator ma przyczyne- ktos pokozaczyl za bardzo… Na drodze stoi rozbita łada i dwa inne auta. Chyba nikomu nic powaznego sie nie stalo bo wszyscy kreca sie wokol aut oceniajac straty Na pierwszy rzut oka to czesc aut nie nadaje sie do rychłego kontynuowania podrozy. Acz pewnie tydzien u kuzyna na warsztacie i znow niezniszczalne maszyny wyrusza na podboj targow i wysokich przeleczy.

Obrazek

Obrazek

Droga pnie sie w gore i zaczyna nosic coraz mniej znamion asfaltu. Za to coraz wiecej zakretow i serpentyn. Wjezdzamy w lesiste gory ktorych zbocza porosniete sa zwartym kozuchem splatanej roslinnosci. W dolinach hucza potoki, ktore raz po raz przekraczamy brodami. Drogi urozmaicaja osuwiska i osypiska głazow , z ktorych niektore sa niewiele mniejsze niz marszrutka. Mijane gory przypominaja mi troche Bieszczady tzn tak jak one moglyby wygladac gdyby ludzie majacy wladze i wplywy mieli inne priorytety. A moze tak wygladaly one w latach 50 tych? Gory na naszej trasie nie sa tyle “dzikie” co raczej “zdziczale”. Widac slady po domostwach znaczone kupkami gruzow, murami czy skupiskami owocowych drzew. Stoja gdzieniegdzie zjadane przez roslinnosc przystanki autobusowe i dawne pomniki. Gaszcz drzew i krzewow schodzi az do szumiacych potokow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tylko na najwyzszych przeleczach oczom podroznych ukazuja sie szczyty pokryte połoninami.

Obrazek

Obrazek

Ludzkich osad jest malo i sa one niewielkie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W marszrutce rowniez tłumu nie ma. My, kierowca i jego dwoch znajomych. Zastanawiam sie ze chyba w tych gorach musi zyc duzo miśkow. Toperz stwierdza ze tu “nie tylko niedzwiedzie ale i dinozaury mialyby sie tu gdzie ukryc”.

W ktorys momencie marszrutka staje a spod maski buchaja kłeby pary. Rozwalona chlodnica. Popękaly jakies rurki i caly plyn sie wylal. Na zgaszonym silniku , ostro biorac zakrety ,zjezdzamy do wioski Bediani. Na mapie jest ona znaczona jako calkiem duza miejscowosc i kiedys rzeczywiscie taka musiala byc.
Zatrzymujemy sie w “centrum”. Kierowca z jednym z pasazerow zabieraja sie za naprawy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Naprawa jak widzimy nie idzie najlepiej. Nie rozumiemy wprawdzie slow powtarzanych z zacietymi minami, ale rzucanie o ziemie kombinerkami zdaje sie miec wymowe miedzynarodowa. Nie chca naszej pomocy. Aby nie patrzec im na rece idziemy pozwiedzac wioske.
Jednym z niewielu zamieszkanych i uzywanych budunkow jest zaklad psychiatryczny. Ma calkiem nowa tabliczke, w miare zadbane budynki a zelaznej bramy z automatycznym zamykaczem pilnuje jakis dziadek w mundurze.

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej stoja ruiny przedszkola z zarosnietym placem zabaw. Obok ogromne koło dawnej fontanny, ławeczki, płotki a z poidelka wciaz tryska swieza woda.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pusty i rozbebeszony jest rowniez budynek szkoly, obecnie pozostajacy jedynie we wladaniu krow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dawny sklep spozywczy i “chliebozawod” patrzy nas czarnymi otworami okien i wnetrzem usianym krowimi plackami.

Obrazek
Napisy na scianach i płotach swiadcza o zapedach zdecydowanie “swiatowych”

Obrazek

Obrazek

Jest tez dawna biblioteka,

Obrazek

ktorej cala podloga jest zaslana ksiazkami, ktorych tresc wybitnie swiadczy o przynaleznosci do innej epoki.

Obrazek

Sa dziela Lenina i o Leninie. Jest o dziecinstwie malego Wołodii ktory byl ponoc chlopczykiem zdecydowanie dobrym, madrym , niezmanierowanym i czulym na niedole ludu pracujacego miast i wsi (przy niektorych ksiazkach zatkniete karty biblioteczne swiadcza ze nikt nigdy ich nie wypozyczyl ;) ). Jest tez broszurka o malym Dimie z gorskiej wioski ktory jak bedzie bardzo chcial to ma mozliwosc zostania kosmonauta. Jest tez cos o eskimoskich dzieciach, ktore sa tak wdzieczne wladzom za to ze moga chodzic do szkoly, ze wlasnorecznie wieszaja portrety swoich idoli na scianach “rodzinnego kołchozu”.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Slowa “rozwoj”, “nowoczesnosc”, “zagospodarowanie”, “walka z zacofaniem” powtarzaja sie wszedzie jak mantra.. Jakbym to skads znala…

Ciekawa lekture dawnych ksiazek przerywa kwik jaskolek. To one sa obecnie glownymi mieszkancami budynkow w Bediani. Z gniazdka wychylaja sie cztery zdziwione male dziobki. Pod gniazdem lezy jakis plakat bohatera i wodza z dawnych lat w pieknej “peruce” z ptasich odchodow. Kwik jaskolek odbijacy sie echem od pustych scian brzmi jak jakis stlumiony chichot…
Gdy wychodze zrywa sie wiatr, wpada z impetem do izby i przewraca bezladnie kartkami rozrzuconych ksiazek...

Ostatecznie za pomoca tasmy klejacej i dwoch par kombinerek udaje sie prowizorycznie zabezpieczyc usterke w marszrutce aby moc kontynuowac jazde. Jeszcze tylko kilka butli wody do chlodnicy i suniemy dalej w lesne ostepy.

Obrazek

Kolejna mijana wioska jest Khramnesi, w ktorej jest elektrownia wodna. Widac spory zbiornik i wielkie rury przecinajace cale zbocze.

Obrazek

Kiedys musiala to byc calkiem duza miejscowosc, o czym swiadcza rozmiary mijanych budynkow i tablice ogloszen opatrzone gwiazda.

Obrazek

Teraz role sklepu pelni marszrutka. Dosiadaja sie tu dwie mocno umalowane babki z wystrojonymi malymi dziewczynkami z kokardami na glowach. Dziewczynki na nasz widok zaczynaja plakac.

Obrazek

Za wioska wspinamy sie serpentymi na pionowe zbocze. Tu dochodze do wniosku ze jednak skodusia by nie pokonala tej trasy. I nie nawierzchnia bylaby problemem i ogromne przewyzszenia. Mijamy wielkie rury przepompowni i jakies przydrozne kapliczki.

Obrazek

Obrazek

Po drodze kilkakrotnie zatrzymujemy aby wychlodzic silnik i dolac wody z przydroznych zrodelek.

Kolejna wioska Trialeti lezy na rozleglym plaskowyzu z ktorego widac gory z platami sniegu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Za wsia grupka mlodych pasterzy tez dostaje siatki od kierowcy. Widac on tu wszystkich zna, wita sie na niedzwiedzia, buziaki w policzek, omawianie jakis interesow sciszonym glosem.

Obrazek

W Tsalce wysiadamy kolo apteki, cerkwi ,knajpy i targu ktory wlasnie sie konczy.

Obrazek

Obrazek

Knajpa kreci mila starsza pani ktora rozstawia po kątach grupe mlodych chlopakow ktorzy bardzo sie jej sluchaja. Knajpe tworzy kilka boksow jadalnych, metalowy piecyk do szaszlykow. Wszedzie pachnie dymem, drewnem i pysznym jedzeniem.

Obrazek

Obrazek

My zjadamy chinkali a babka przynosi do zamowionej herbaty domowe wisniowe konfitury.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z racji ze okoliczne sklepy sa pozamykane tu robimy tez zakupy. Chleb, ser, pomidory i benzyna (po ktora babcia wysyla na stacje jednego z chlopakow).

W knajpie zaczepia mnie jakis chlopak i pyta ile w Polsce kosztuje bursztyn i czy taniej niz w obwodzie kaliningradzkim. Gruzini musza miec wize do Polski wiec nie oplaca mu sie samemu jechac i sprawdzic ceny. Proponuje mi ze moze ja zbiore w Polsce bursztyny, przywioze je tu i oboje na tym zarobimy. Ja niestety nie znam zadnych cen wiec chytry plan polsko-gruzinskiego biznesu szybko upada. Aby choc troche zachowac twarz tlumacze mu ze u nas morze i bursztyn jest na polnocy kraju a ja mieszkam na poludniu, kilkaset kilometrow od zrodel interesujacego go surowca. A handlem bursztynem zapewne zajmuja sie lokalsi i nie dopuszczaja do niego rodakow z innych regionow.

Przy targu spotykam grupe chyba trzydziestu terenowek z Izraela.

Obrazek

Wypada z nich kilkanascie osob z gigantycznymi aparatami o obiektywach dochodzacych chyba do pol metra. Zaczynaja robic nachalne zdjecia kladac aparat na glowach wszystkiemu co sie rusza i nie ucieka na drzewo. Sa potwornie krzykliwi, wszystkich zaczepiaja a mnie zasypuja stekiem pytan po angielsku- jak masz na imie, skad jestes, co tu robisz, ile zarabiasz? Cos jest tam jeszcze dalej ale juz nie rozumiem. Nie poddaja sie zbyt latwo, nie daja sie zbyc wzruszeniem ramion tylko zaciesniaja wokol mnie krąg i podwajaja intensywnosc robienia zdjec. Kilku z nich obok dorwalo jakas babcie wracajaca z targu. Otaczaja ja odcinajac droge ucieczki i zaczynaja sie wyżywac fotograficznie. Babcia po chwili zaczyna sie drzec wnieboglosy co troche peszy i zbija z tropu napastliwa gromade. Na chwile traca czujnosc wiec zarowno mnie jak i babci udaje sie wyrwac tej agresywnej hołocie, bedacej chyba na jakims haju. Juz z dala obserwuje ze zajezdzaja pod jedna z knajp. Acz chyba im sie tam nie spodobalo (albo wylecieli na bucie) bo juz 5 minut pozniej odjezdzaja palac opony i trabiac klaksonami raz po raz.
Na szczescie juz wiecej ich nie spotkalismy. I byli chyba jedynymi turystami widzianymi na tegorocznej gruzinskiej trasie.

Za Tsalka schodzimy nad jezioro o tej samej nazwie. Cale jego wybrzeze jest usiane ruinami betonowych niedokonczonych budynkow. Zaciaga sie chmurami i zaczyna popadywac wiec jeden z nich sluzy nam za schronienie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Poznajemy tam rybaka o imieniu Stanisław. Opowiada nam o swoim polskim pochodzeniu i krewnych spod Wągrowca.

Nad jeziorem wystepuja dziwne mewy.

Obrazek

Nie skrzecza normalnie jak mewy ale wydaja z siebie wrecz ludzkie glosy. Ciagle mamy wrazenie ze ktos idzie do nas, ktos obok rozmawia itp. Czesto z ich dziobow rozlega sie jakby stlumiony chichot ktorego nie powstydzilaby sie chyba nawet hiena.. Nigdy w zyciu nie slyszalam takich mew!
Mimo wczesnej godziny postanawiamy przy jednym z budynkow zatrzymac sie na nocleg. Jest tu mila łaczka porosnieta rumiankiem, ruiny osłaniaja nas od szosy i w razie deszczu zapewniaja dach. A my po nieprzespanej nocy marzymy tylko o spiworku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po niebie kraza czarne chmury i co chwile strasza nasz deszczem i oglosem odleglych burz.

Obrazek

Obrazek

Odwiedza nas tez maly ptaszek

Obrazek

Im blizej wieczora tym wiecej sciaga sie na brzeg miejscowych. Najpierw kąpie sie w jeziorze kilku podrostkow. Pozniej kilkakrotnie przychodza rybacy. Rozstawiaja wedki, kreca sie i wracaja do domu bez ryb. Zaglada tez kilka chlopakow niby sprawdzic cos na brzegu jeziora acz glownie zajmuja sie przygladaniem nam. Pod wieczor wala juz doslownie wycieczki, wraz z dziadkiem o kulach i mloda mama z niemowleciem na rekach. Nie wiem czy maja tu zwyczaj cowieczornego rytualnego obchodu wokol ruin czy ktos dal cynk we wsi i kazdy chce zobaczyc turyste. O dziwo nikt z nich nie podchodzi sie przywitac, nie odpowiadaja na pozdrowienia czy machanie z daleka. Tylko sie gapia, gapia i odchodza.
W nocy nieraz budzi nas łopotanie namiotu na wietrze i szum fal na jeziorze.

Obrazek

Nie pada ale co chwile niebo rozswietlaja blyski. Kilkakrotnie mam wrazenie ze ktos lub cos lazi kolo namiotu. Nie nawiazuje jednak z nami zadnego kontaktu.

CDN
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
Basia Z.
Posty: 3550
Rejestracja: 2013-09-06, 22:41
Lokalizacja: Chorzów

Postautor: Basia Z. » 2014-07-05, 12:52

Jak zawsze z niecierpliwością czekam na mój ulubiony ciąg dalszy :)
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6262
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2014-07-08, 00:13

Noc mija spokojnie, nikt nas nie odwiedza. Ranek wstaje troche pochmurny ale w miare cieply.

Obrazek

W sniadaniu towarzyszy nam chichot mew. Podjezdzaja tez dwa auta z miejscowymi i lupiaca muzyka. Zdawkowo odpowiadaja na pozdrowienia i nie wykazuja checi wiekszej integracji. Cos pokazuja na nas, na pobliska łąke gdzie stoi nasz namiot i zawziecie ze soba dyskutuja. Cos wyglada ze sie stropili ze zajelismy im miejsce piknikowe. Po chwili bez slowa ładuja sie do aut i odjezdzaja. Szkoda ze nie nawiazali jakiejs rozmowy bo by sie dowiedzili ze za 10 minut juz nas tu nie bedzie…

Łapiemy stopa do miejscowosci opisywanej na mapie jako Tikilisa a na tabliczkach miejscowosci jako Gantiadi. Miejscowi mowia ze obie nazwy sa uzywane. Podwozi nas autobusik wygladajacy na lokalny gimbus.

We wiosce mily kosciolek sluzacy chyba mieszkajacym tu Grekom.

Obrazek

Obrazek

Przy drodze trwaja polowe prace

Obrazek

Obrazek

Droga do kolejnej miejscowosci jest tak ladna ze nie probujemy wogole podjezdzac zadnym samochodem. Tuptamy sobie patrzac sie na szeroka doline, dalekie pasma gor, meandry rzeczki i kwitnacy step.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Kolejna wioska dla odmiany ma jeszcze wiecej nazw bo Sakdrioni, Edikilisa i Siemi Cerkow, uzywane w zaleznosci od narodowosci mieszkancow.

Obrazek

Na rogatkach wsi mily widok- polska mysl techniczna zawedrowala na Kaukaz!

Obrazek

Kazdy we wiosce bez problemu wskazuje gdzie mieszka Mery. Odwiedzamy ją z polecenia Anny z forum kaukaskiego- ponoc mozna tu kupic przepyszne sery! U Mery jest obecnie stadko wnuczat ktore z kwikiem biegaja po obejsciu. Gospodyni zaprasza nas do domu, przygotowuje apetyczny kawal sera. Toperz zostaje na lawce przed domem z plecakami a ja pakuje sie do wnetrza domu. Mery narzeka ze znow wylaczyli prad, ponoc w okolicy sa jakies remonty slupow i zdarza sie to coraz czesciej. Duzo opowiada tez o swoich przyjaciolach z Polski, Annie i Arturze, ktorzy rezyduja u niej i po kilka tygodni. Probuje sie do nich dodzwonic ale dzis sa w gorach, na twierdzy Patara Abuli i chyba sa poza zasiegiem. Nasza gospodyni poznala ich kilka lat temu na drodze- widac dobry los postanowil ich ze soba zetknac.
Rozmowa schodzi tez na smutniejsze tematy np. wojne i Abchazje z ktorej Mery i jej rodzina zostali wysiedleni. Wojna zastala ich w wawozie Kodorskim, gdzie byly zaciete walki. Obecnie ich domow juz nie ma, tereny zarasta las.. Dawni sasiedzi rozjechali sie po calej Gruzji i praktycznie nie ma z nimi kontaktu. Wszyscu uchodzcy bardzo tesknia za swoimi utraconymi terenami, tam byly lasy, rzeki pelne ryb, gory pod niebo, morze, jeziora, przyjazny cieply klimat i owoce cytrusowe. Tu maja step i wiatr.. Przyjechali akurat tu bo wladze ich tu skierowaly, tu bylo duzo opuszczonych domow i niczyjej ziemi. Przyjechali tu tez swańcy przesiedlency ktorych domy zabraly osuwiska i lawiny blotne. Domy byly tu puste bo opuscili je Grecy, dawni mieszkancy tych terenow, ktorzy wyjechali do Grecji szukac lepszego zycia. Problem jednak w tym ze wyjechali iles lat temu ale zachowali gruzinskie obywatelstwo i formalne prawo wlasnosci do swoich gruntow. Teraz czesc z nich wraca i upomina sie o pozostawione domy i ogrody. Wladze gruzinskie ktore przesiedlaly tu uchodzcow czegos nie dopatrzyly ze sprawami prawnymi bo wychodzi ze osadzali ludzi na ziemi ktora juz miala swoich wlascicieli. Obecne wladze rozkladaja rece, twierdzac ze nie moga odpowiadac za to co zrobili ich poprzednicy.
No i obecnie w okolicy wielu Swanów jest wyrzucanych z domow przez wracajacych Grekow. Poki dom stoi w ruinie nic sie nie dzieje. Jak dom sie sypie i pomieszkuje w nim jakis pijaczek - tez jest spokojnie. Najgorzej jak dom zasiedlila jakas rodzina, zajela sie remontem, polozyla nowy dach. Wtedy zawsze jak spod ziemi wyrasta Grek i mowi - won! Jest to bardzo przykre, zwlaszcza dla ludzi ktorzy juz raz stracili wszystko w wyniku wojny lub kataklizmu.
Pozniej jeszcze rozmawiamy na ten temat z babka w sklepie. Sprawa jest chyba dosyc powazna , nawet pare lat temu doszlo do lokalnych krwawych zamieszek na linii Swanowie- Grecy..
Mery juz sie nie opiekuje miejscowa cerkiewka. Troche mi smutno z tego powodu bo bardzo chcialam zobaczyc jej wnetrze. Mowi ze to duzo pracy i odpowiedzialnosci taka funkcja klucznika a ona nie ma juz na to wszytsko sil.
W ktoryms momencie Mery pyta czy ja tak sama wedruje po tej Gruzji, po czym po dwoch sekundach wykrzykuje “toz my tu juz pol godziny gadamy a “malczik” tam sam na ulicy siedzi!! Biegniemy wiec zaraz po toperza. “Malczik” sobie nie krzywduje- wygrzewa sie w sloncu i czyta ksiazeczke. Potem juz razem zasiadamy na werandzie, pijemy kawe i wcinamy wisnie.
Tu po raz kolejny dowiadujemy sie ze nie wszyscy Gruzini kochali swojego bylego prezydenta Saakaszwilego. Mery nazywa go “wcielonym diablem”, ktory zniszczyl kraj a ludzi wpedzil w nedze. Pamietam sprzed dwoch lat ze podobnie mowili Nukri z Kazbegi, Waża z kolegami z Saczkere, Boria i Sanat z Bakuriani i wielu innych spotykanych po drodze miejscowych.
Ponoc byly prezydent dbal tylko o Tbilisi, budowal szybko, byle jak i na pokaz i zanim cos skonczyl juz sie wszystko walilo. Ciekawe jest sluchac to tu na miejscu, podczas gdy gosc byl w Polsce zawsze przedstwaiany jako bohater i zbawca Gruzji, ktora pod jego rzadami zakwitła i wypiekniala… Widac jak zwykle nie ma jednej prawdy…

Mery sie smieje jak ja pisze na kartce swoj numer telefonu i inne namiary. “Buba” ponoc po swansku znaczy “wujek”.

Z Mery na werandzie

Obrazek

Opowiesci schodza tez na pobliska gore, na ktorej jest malutka cerkiewka. 12 lipca jest tam obchodzone swieto, schodza sie ludzie z daleka i bliska, zazynaja barany ofiarne, jedza, pija, modla sie i spiewaja. Mery nas namawia abysmy zostali do tego czasu i wzieli udzial w uroczystosci bo naprawde warto… Ech… Mery pewnie mysli ze wszyscy polscy turysci sa takimi szczesciarzami jak Anna i Artur ktorzy wlocza sie po Gruzji juz od dwoch lat..
W takich chwilach czesto nachodzi mnie refleksja ze moze to zle ukladam sobie zycie, ze nigdy nie sprobowalam sobie tak wyjechac bezterminowo? ze brakuje mi odwagi zeby robic to co lubie naprawde? Bo widac sa jednak ludzie ktorzy potrafia z wedrowki stworzyc sobie sposob na zycie.. Nie mowie wcale ze jest mi zle ale moze mogloby byc lepiej? Nie musialabym liczyc dni, planowac ,zastanawiac sie i dokonywac trudnych wyborow czy tym razem twierdza, wioski z drugiej strony jeziora czy cerkiewka.. Bo wybor jednego łaczy sie z rezygnacja z czegos innego do odwiedzenia.. Bo bedac tu tak krotko wszystko jest takie powierzchowne, szybkie, jak ogladanie swiata zza szyby...
Z drugiej strony moze wszedzie dobrze gdzie nas nie ma i moze kilkuletnia wedrowka tez ma jakies swoje powazne wady z ktorych istnienia poki co zupelnie nie zdaje sobie sprawy?


W Edikilisie łapiemy stopa w strone nastepnego jeziora. Jejku- jakie to jest niesamowite jak tu dobrze bierze stop! Zatrzymuje sie busik w ktorym jedzie Ilja z Achalcyche, Samsun z Poki i jeszcze jeden małomowny facet ktorego imienia niestety zapomnialam. Jest to chyba najbardziej komfortowy stop jakim jechalam- na pace jada dwie skorzane kanapy, na ktorych sie rozsiadamy.

Obrazek

Obrazek

Jak udaje sie nam wywnioskowac nasz kierowca wykonuje rozne meble w domu a potem jezdzi z nimi po wioskach aby je sprzedac. Dlatego tez nie jedziemy prosto do Paravani tylko skrecamy do wioski Tambovka znajdujacej sie z drugiej strony jeziora.

Obrazek

Tam zajezdzamy do kilku gospodarstw celem prezentacji kanap i poczynienia jakis innych drobnych interesow w ktore juz nie zostajemy wtajemniczeni.

Chlopaki zgaduja ile mamy lat. Nie wiem czy chca byc mili czy potrzebuja mocnych okularow ale mi daja 22. A toperzowi 42. Ze niby toperz wyglada na mojego ojca? No bez jaj!!!!

Samsun poleca nam dobra wode do picia ktora bije z rury w srodku wsi

Obrazek

a Ilja opowiada nam o opale z łajna krowiego ktore suszy sie na sloncu i jest niezastapione w stepowych bezlesnych terenach o srogich zimach.

Obrazek

Obrazek

Ponoc temperatury dochodza tu do minus 40 stopni i w np. w Tambovce potrafi byc zima 2-3 metry sniegu. I tylko takie pojazdy sa w stanie sie przemieszczac..

Obrazek

Popularna nazwa rejony “gruzinska Syberia” jednak do czegos zobowiazuje.

Samsun twierdzi ze wiozl mnie rok temu autem do Achalkalali i to napewno bylam ja.. Kurcze, moze ja naprawde mam ta siostre blizniaczke albo innego sobowtora.. Od lat sie z tym spotykam ze mnie ktos przed miesiacem widzial- w gorach, na woodstocku, na gieldzie staroci, nad jeziorem, w Gruzji.. Widac lubimy i odwiedzamy te same miejsca, tylko za cholere nie mozemy sie spotkac..

Zajezdzamy tez do krewnej Samsuna gdzie zostajemy uraczeni kawa, herbata i czekoladkami.

Obrazek

Ilja zaprasza nas zebysmy go kiedys odwiedzili w Achalcyche, opowiada o okolicznych atrakcjach, glownie starych cerkwiach ,skalistych wawozach i przyjaznych wioskach gdzie w zgodzie i przyjazni wspolistnieja ze soba rozne narodowosci i wyznania.. Zapisujemy adres, telefon.. Moze kiedys… W tym roku napewno braknie nam czasu..
Ilja twierdzi ze w dwa tygodnie by nas nauczyl mowic po plynnie gruzinsku bo to bardzo latwy jezyk. Od razu postanawia nie proznowac i rozpoczyna lekcje. Pozniej co chwile sprawdza czy jeszcze pamietamy odpowiednie slowa ktorych nas przed chwila nauczyl. Biorac pod uwage moja totalna tępote do jezykow udalo mi sie zapamietac tylko kilka a i tak mysle ze polowe przekrecilam. “Mercharchar”- kochac, “Tawi”- glowa, “Heli”- ręka, “Nachłamdys”- do widzenia, “Psziwa”- jesc. (jesli ktos zna gruzinski bardzo prosze o skorygowanie ;) )

Miejscowi z Tambovki stwierdzaja ze Ilja chyba nie jest Gruzinem, bo jak mowi po rosyjsku to ma bardzo dziwny akcent, ze on napewno jest Ormianin albo Grek! Ilje to stwierdzenie bardzo rozdraznia, zaczyna rzucac blyskawicami z oczu. Zarzeka sie ze jest Gruzinem czystej krwi i mowi normalnie jak wszyscy. Wychodzi ze jednak nie pała do lokalnych mniejszosci szczegolna sympatia ;)

Kolo jednej z przydomowych beczek dokazuja kaczeta, ktore nie wiedziec czemu biegaja za kura jakby byla ich mama. Kura zdaje sie byc tym faktem zadowolona i zagania piskleta skrzydlami jak wlasne mlode. Tylko czekac jak kaczuszki zaczna gdakac i piać na plocie ;)

Obrazek

Wysiadamy w Paravani i tuptamy sobie skalista droga przez polozona wielopoziomowo wioske.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odkrywamy tu malutka cerkiewke z kamienna figurka owcy przed murami. Ogladamy tez jej osmalone ciemne wnetrze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z pobliskiego domu natychmiast przybiea chlopczyk z ktorym nie bardzo da sie porozumiec (mimo ze umiem juz 8 gruzinskich slow ;) ) Jego wzrok natomiast mowi ze matka go przyslala aby sprawdzil czy obcy nie bezczeszcza swiatyni.

Potem wsrod łanów puszystych cieląt i trawiastych brzegow jeziora suniemy w poszukiwaniu miejsca na namiot.

Obrazek

Kawalek za wsia wsrod pachnacych łąk i rudych kamieni udaje nam sie odnalezc miejsce prawie idealne. Sa tu zarowno naturalne głazy jak i takie postindustrialne z pokruszonego zbrojonego betonu. Niektore z nich maja w sobie fragmenty szyn.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Faktycznie bardzo niedaleko stad, na wzgorzu nieopodal przebiega linia kolejowa, obecnie oficjalnie nieczynna i bedaca w remoncie. Kiedys jezdzily tedy pociagi z Tbilisi do Achalkalaki, ale pare lat temu linia zawiesila dzialalnosc. Niedlugo potem zniknela trakcja elektryczna. Teraz sa kladzione nowe nasypy, mostki, przepusty, tory i podklady. Ma tedy jezdzic szybki miedzynarodowy pociag łaczacy Gruzje z Turcja i Azerbejdzanem. Naszym oczom ukazuje sie pociag specjalny, gdzie w obłokach dymu trzy lokomotywy ciagna wagony- platformy.

Obrazek

Miejscowi zgodnie twierdza ze mozna sie zalapac na przejazd pociagiem nieoficjalnym, ze trzeba zagadac do robotnikow i moze cos sie uda zaradzic. Coz- pociag zlapany na stopa, to by bylo cos!
Nie idziemy jednak dzis do budowlancow podejmowac owych bardzo istotnych negocjacji- pociag ma przyczepione lokomotywy z przeciwnej strony niz by nas interesowalo. I faktycznie, z godzine pozniej odjezdza w kierunku Tsalki

Siedzimy wiec sobie na brzegu ze wzrokiem wbitym w rowna tafle jeziora. Nie widac zadnej lodeczki ani rybaka. Przez grzbiety Gor Samsarskich po drugiej stronie wody przewalaja sie ciezkie brzuchy chmur. Ladnej pogody i widokow to tam na szczytach nie ma…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu jak zachodzi slonce automatycznie robi sie strasznie zimno. Ubieramy na siebie wszystko co mamy. Wypijamy tez piersiowke malinowki ktora miala byc na czarna godzine.. A tu masz! Czarna godzina nadeszla juz w drugi wieczor ;) Jak na chwile slonce wyjrzy zza chmury od razu robi sie przyjemnie i zaczynaja spiewac skowronki. One tez chyba podzielaja moje zdanie co do preferowanych zakresow tolerowanych temperatur.

Po wzgorzu obok przewala sie stado owiec. Glosy pokrzykujacych pasterzy mieszaja sie z nawolywaniem dzieci zbierajacych z brzegow pasace sie cieleta. Wieczor jest spokojny, sielski i szkoda tylko ze nie ciut cieplejszy.

Rano pogoda niespecjalna, wszystko siedzi we mglach i jest zimno. Potem sie troche poprawia ale i tak jest szaro..

Obrazek

Łapiemy stopa do Poki, zatrzymuje sie maly osobowy samochod. Kierowca jest Ormianinem i strasznie sie cieszy jak mu mowimy “Barew dzez” na powitanie. Siedzacy obok kolega pochodzi z zachodniej Ukrainy, ponoc sporo jego rodziny nadal mieszka gdzies pod Lwowem. Do Poki jest jednak strasznie blisko, wiec nie mamy mozliwosci nic wiecej pogadac. Mowimy wiec na pozegnanie “do pobaczenia” wiec i niebieskooki miejscowy radosnie do nas szczerzy zęby :)

W Poce robimy zakupy. Pod budynkiem dawnego sklepu jest obecnie lokalny osrodek hazardu. Kilka grupek miejscowych zawziecie gra w karty i inne warcabopodobne rozgrywki. Co chwile ktos spora kupke dzwoniacych monet chowa do kieszeni.

Obrazek

Wszystko jest tu kamieniste, i domy, i drogi , i ploty. Wszystko utrzymane w barwach beżu, brazu, szarego i plowego, Tylko kolorowe plastikowe dziecinne rowerki zdaja sie byc przeniesione z innej bajki.

Obrazek

Obrazek

Po Poce nie mamy nawet czasu sie dobrze rozejrzec. Zatrzymuje sie bus i pyta czy nie podwiezc nas do Gandzani. I tu zaczyna sie rozmowa ktora bedzie miec kontynuacje z kazdym napotkanym mieszkancem kolejnej wioski. Ekipa z busa pyta gdzie dzis zmierzamy. Mowimy ze chcemy dotrzec do twierdzy Patara Abuli nad wioska Gandzani. Zdaje sie ze slowo “Abuli” dominuje inne elementy przekazu, zwlaszcza w polaczeniu w widokiem obcokrajowca z duzym plecakiem. Aaaaaa. Didi Abuli? to wy zle idziecie, wam trzeba z Vladimirovki! I juz prawie chca nas tam wiezc…

W Gandzani zwiedzamy cerkiewke ktora z zewnatrz wyglada na stara a w srodku na calkiem nowa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwraca uwage portret Matki Boskiej o wybitnie lokalnej urodzie.

Obrazek

Przed cerkwia stoja jakies chaczkary i nagrobki przypominajace wagony takie jak widzielismy w Eczmiadzynie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest tez dalej druga malutka cerkiewka i plątanina drog przez wioske o ktorych glownosci trudno domniemywac na skrzyzowaniach. Zwykle te najrowniejsze i najszersze zaraz sie konca na czyims podworku. Kluczymy wiec wsrod kamiennych domostw, powiewajacego prania i ogromnych ilosci suszacego sie aromatycznego opału.
Dzieci patrza na nas jak na ciekawe i niezbyt madre zwierzeta i mijaja nas na rowerkach wydajac z siebie dziwne odglosy.

Obrazek

Obrazek

Na najwyzszych szczytach caly czas siedza chmury wiec jakos ciezko nam wywnioskowac czy idziemy dobra droga przez wies w strone naszej twierdzy, wiec probujemy zasiegnac jezyka wsrod miejscowych. I znow nikt nic nie wie o twierdzy, o Patara Abuli, o Małym Abuli. Jest tylko Didi Abuli i tam chodza turysci. Ale dzis odradzaja nam tam isc. Tam chmury, tam zimno, tam snieg. Dzis tam nie dojdziecie, zabładzicie we mgle. I wogole lepiej bylo wam isc z Vladimirovki… Mowimy ze nie gora, a twierdza nas interesuje. Ruiny twierdzy. Zburzone. Pozostalosci. Cos jak zamek, baszty, wieze. Stare mury. Duzo kamieni. Kiedys tam byly budynki. Obronne funkcje pelnilo w dawnych czasach. Ludzie w gorach zbudowali, dawno temu. Kurde!!!! Jak mozna jeszcze komus wytlumaczyc slowo “twierdza”. I wszyscy tylko patrza na nas okraglymi ze zdziwienia oczami- i babcia ze złotymi zębami, i mloda niewiasta w koronkowym kolnierzu, i facet ze sklepu z kieliszkiem wodki w dloni, i chlopak od koparki z uwiazanym do łopaty ogromnym owczarkiem, i kudłaty dziadek z końmi. I kazdy swoje- Abuli to duza gora. Tam niektorzy chodza ale tam isc nie ma po co. Zwlaszcza dzisiaj. Twierdz tu nie ma. Koniec. Kropka.

Idziemy wiec przed siebie, zostawiajac wies w dole i powoli wspinajac sie na trawiaste zbocza. Mijamy malutka kapliczke.

Obrazek

Obrazek

Wylazimy na jakis kamienisty grzbiet i troche wygrzewamy sie do marnych promieni slonca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W koncu udaje sie chyba wypatrzec upragniona twierdze. Wylazla na chwile z chmury. Najpierw osady pasterskie, potem kamienista gorka na ktorej widac duzo kamieni, ktore zdecydowanie moga byc pozostalosciami murow. Dalej Małe Abuli. Mniej wiecej sie zgadza.
Kurde.. Daleko tam jeszcze… I te chmury nisko wisza.. Zaraz sie calkiem zawlecze i bedzie pewnie lalo..

Chwile wczesniej wlazla nam w oczy inna gora, polozona taka jakby bardziej na lewo. Trawiasta a na jej zboczach rosnie sosnowy las. Na szczycie widac budyneczek. Po zblizeniu na duzym zoomie robi wrazenie jakby malutka cerkiewka.

Obrazek

Obrazek

Na naszej mapie zadnego budynku nie widac. Jest tylko kilka bezimiennych szczytow o wysokosci 2200-2300 metrow. Musi to byc ktorys z nich. Na tym etapie jednoglosnie oglaszamy zmiane planow i razno kopytkujemy w nowo obranym kierunku…

CDN
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6262
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2014-07-10, 07:10

Pełznac na gorke wogole nie wiemy jak ona sie nazywa i tez nie mamy pewnosci ktore to ze wzgorz na naszej mapie. A wogole to nasza dokladna mapa wlasnie gdzies w tym miejscu sie konczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dopiero po powrocie dowiaduje sie ze szczyt na ktory wlazimy to Surpoganesi, ma 2328 m n.p.m., cerkiewka nazywa sie tak jak wioska u podnoza- Gandzani, jest z XIII w. pod wezwaniem świętego Howchanesa (święty kościoła ormiańskiego).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Taaaaa… U nas to by byly zasieki, kraty, barierki, bramy, dziesieciu straznikow, kilkadziesiat czujnikow, kamer i mury w siatce albo za szyba… I dluga lista czego nie mozna dotknac, na co popatrzec i w ktora strone zakaszlec…
A my jestesmy tu sami.. Z ptakami, kwiatami i wiatrem… I malutka cerkiewka stoi sobie na gorce nie zdajac sobie zupelnie sprawy w jaka niewole popadaja jej siostry na dalekim zlowrogim zachodzie…

Na drzwiach przybita jakas pamiatkowa blaszka z 1980 roku.. Czy dzban i stakańczyk swiadczy o tym ze byla tu jakas wyjatkowa impreza?

Obrazek

Zwraca uwage sposob budowania muru, w asymetrycznosc, wielonieregularnosc i "ząbkowanie" kamieni zdaje sie byc zakleta jakas tajemnicza logika..

Obrazek

Obrazek

Ciemne wnetrze swiatyni jest pelne ogarkow swiec, swietych obrazow, krzyzy i ziol..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszedzie lezy swieze sianko z pachnacych kwiatow porastajacych okoliczne łąki. Jakies zielone swiatki tu mieli?

Obrazek

Na scianie wisi szafka a w niej kilka kieliszkow i lezacych obok plastikowych butelek. Zapach ich swiadczy ze nie do przechowywania wody byly zwykle uzywane. Dokladam do szafki jeszcze jeden kieliszek. Wozimy kilka takich na specjalne okazje. Jedna z nich wlasnie nadeszla.

Obrazek

Obrazek


Robie tez czym predzej swiezy bukiet i zatykam na ołtarzu.

Obrazek

Obrazek


To jest prawdziwa swiatynia, gdzie mozna sie poczuc blizej Boga.. Wiatr, pustka, ciemnosc, odosobnienie. A nie tłum wystrojonych i wyperfumowanych ludzi i ględzenie ksiedza..
I koscielny ktory prawie batem wypedza po mszy bo przybytek trzeba zamknac na tysiac zamkow i kłodek…
Dlugo siedze wgapiajac sie w powazne twarze obrazow, w ciemnosc przesiana kurzem i niklymi promieniami padajacymi z okien, wsrod zapachu dawno zgaslych swiec.. Gapie sie w tą mala, otoczona kamiennym murem przestrzen, ktora odgradza mnie od wyjacego wiatru i pustych gor.. I nie mysle o niczym.. Jakby na chwile czas i caly swiat przestaly istniec…

Z zadumy wyrywa mnie mysz chrupiaca miotle, a echo powtarza chrup chrup chrup. Zdecydowanie powiedzenie “siedziec cicho jak mysz pod miotla” jest chybione i nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistoci.

Obrazek

Na zewnatrz wiatr duje jakby sie wsciekl! Najrozsadniej to by chyba spac w tej zacisznej cerkiewce ale jakos mam opory ze nie wypada.. Chyba by mnie straszylo i karcacy wzrok obrazow nie pozwalal usnac.. No i podloga jest zimna. Tak!! Zimna podloga z kamienia! Mozna “złapac wilka”. Trzeba jednak postawic namiot. A jakby przyszla burza to zawsze jest gdzie przeprowadzic ewakuacje.

Namiotowe odciagi musimy przytrzaskiwac kamieniami zeby nam nie odlecial. Skad u licha bierze sie taki wiatr ze glowe odrywa i az ciezko oddychac? Dokladnie ogladamy kazdy kamulec czy nie jest jakims sredniowiecznym chaczkarem. Bo chyba juz lepiej by spac w cerkwi niz motac odciagi o chaczkary ;)

Obrazek

Obrazek

Widoki na twierdze Abuli utwierdzaja nas w przekonaniu ze dobrze zrobilismy zmieniajac plany- cerkiewka jest duzo ciekawsza niz twierdza na ktorej siadla chmura i ani mysli odejsc.

Z gory rozciagaja sie fajne widoki na jezioro Saghamo (gdzie planujemy isc jutro)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

i na kilka innych malutkich wyzej polozonych jezior o ktorych istnieniu dopiero sie dowiedzialam wlazac tutaj. Gdy slonce chyli sie ku zachodowi odlegle jeziora zaczynaja swiecic jak lustra.

Obrazek

Obrazek

Widac ze miejscowi robia tu niezle biby na tej gorce. Ale dzisiaj chyba nikt nie przyjedzie z baranem do nas.. Jak nawet by kogos naszla ochota i popatrzy na skryte w gestych chmurach szczyty szybko zdecyduje sie zrobic impreze z kumplami w garazu..

Dobrze ze mamy chociaz flaszke wodki na rozgrzewke bo noc jeszcze nie nastala a my juz widzimy ze za malo cieplych ciuchow zabralismy. A wogole to bylo wesolo z zakupem tej butelki w sklepiku w Gandzani. Wchodze i pytam czy maja domasznie wino. Sprzedawca chyba widzi ze blondynka wiec odpowiada spokojnie : -“Nie diewuszka, tu step, tu winorosl nie urosnie”.. Nie odpuszczam- “a domasznia wodka? no takie wyroby lokalne, domowe, na wlasne potrzeby..” Facet udaje ze nie wie o co mi chodzi.. -“To moze czacza?”, -“Nie diewuszka, my tu nie Gruzini”, “Tuti ara???” Na tym etapie sprzedawca juz kula sie ze smiechu pod stolem wraz z kolega ktory wlasnie przyszedl z zaplecza. Twierdza ze jakby mieli “tuti ara” to by ja sami wypili.. I dziwia sie skad ja wiem co to jest.. Opowiadam wiec ze Gruzja Gruzja ale jest jeden taki kraj ktory podoba mi sie jeszcze bardziej, i jakie pysznosci domowej roboty mozna bylo kupic na targu w Erewaniu. Jeden z nich ma tam rodzine i czesto kilka razy w roku tam bywa. Wymieniamy sie wiec roznymi spostrzezeniami odnosnie bazaru i okolicznych knajp.
Chlopaki chyba musza mowic prawde bo sam sprzedawca z kolega popijaja miedzy jednym a drugim klientem butelkowana wodke walaca perfumami. Jest to chyba Chlibnyj dar.. I taka ja zakupuje..

Wogole wedrujac tu po Dzawachetii jest pewien problem.. Czesto nie wychodzi na dobre wchodzac do wioski mowic ludziom “Gamardzioba” bo spora czesc to Ormianie i pare razy mnie pouczyli ze oni Gruzinow i ich jezyka bardzo nie lubia.. Powiedziec “Barew dzez”? Jeszcze gorzej.. trafisz na prawdziwego Gruzina to juz calkiem sie nie wybronisz czemu w ich kraju uzywasz pozdrowienia niezbyt lubianej mniejszosci.. Wiec postanawiamy pozostac w tym regionie przy rosyjskim “zdrasti” , przynajmniej poki nie nauczymy sie odrozniac Gruzinow i Ormian ;) Poki co dzialalo dobrze.

Wieczorem siedzac w cerkiewce okazuje sie mym oczom obrazek, jakby symbol tych wszystkich lokalnych zawilosci- trzy porzucone kartki- kazda w innym alfabecie..

Obrazek


Zachod slonca jest niesamowity. Slonce zmienia sie w wielka biala kule otoczona mglista poswiata i momentami mam wrazenie ze przemieszcza sie po niebie zygzakiem..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zaraz potem i nasza gorka znika we mgle, a wiatr i zimno tak sie poteguja ze od razu przestaje czuc rece do łokcia i mam problem ze zdjeciem butow czy odpieciem zamka do namiotu..

Noca zapalamy swieczki...


Obrazek

Obrazek

Ranek jest srednio pogodny tzn slonce co chwile nawet przeblyskuje ale na zobaczenie duzego Abuli nie ma szans. Schowal sie w chmurze i wyjsc nie ma zamiaru..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy dzis do Saghamo przez łaki pelne kwiatow , krow i kamieni. I caly czas towarzysza nam piekne widoki na jezioro..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nasza gora widziana coraz bardziej z oddali

Obrazek

Obrazek

Dochodzimy juz prawie do samej wioski gdy zaczya padac i grzmiec.Widzimy domu i przystanek autobusowy w ktorym planujemy sie schronic przed deszczem i cos przekasic. Wszystko jest jak na wyciagniecie reki.. Tak blisko i tak daleko… Miedzy nami a wsia jest rzeka. Tak - oczywiscie widzielismy ją z gory. Rzeka meandruje na młakowatej łące, ma kilka doplywow po czym wpada do jeziora. Musi tu przeciez byc jakis most, kładka albo chociaz bród.. Jest kilku rybakow ale wszyscy po drugiej stronie. Za rzeczka i jej doplywami. Za daleko zeby krzyczec, zapytac jak przejsc.. Przeciez stad jest rzut beretem do wsi.. To co, nikt z wioski nie przekracza tej rzeki? Jest miejsce ktore wyglada na brod tzn tam sie konczy droga w nurtach rzeki. Gruzawik by przeszedl.. niwa chyba juz nie.. Probujemy tego miejsca ale wogole nie da rady podejsc do miesca gdzie ow brod sie zaczyna, woda rozlewa sie juz wczesniej.. Juz tu wyglada ze jest po uda, sama rzeka to chyba po pas lub wyzej.. No o ile nie porwie silny nurt.. Moze sie nie utopimy ale nie ma mowy o przeniesieniu suchych plecakow… Zesz to szlag!!! Moze dzis jest po opadach i jest wysoki stan wody? Probujemy obejsc z innej strony, ale tu trzeba by pokonac male doplywy.. Ciut za szerokie zeby przeskoczyc, a i za rzecza grunt jakis niepewny, rozlazly, trzciniasty..
Grzmi coraz bardziej, niebo sie zawleka czarnymi chmurami.. Rybacy pospiesznie zbieraja wedki, pakuja sie do swoich aut i odjezdzaja.. Zostajemy na młace sami- my, rzeka i burza…

Obrazek

Nie ma wyjscia- musimy wracac do Gandzani, tam byl most! Burza nie daje za wygrana. Ale to jakas dziwna burza, nigdy takiej nie spotkalam wczesniej. Wystepuje cos takiego jak grzmot ciagly. Pomruk trwa caly czas, nie wiem czy sie odbija echem dolinami czy jak.. Mruczy i mruczy bez konca..

Obrazek

Spotykamy pasterza z owcami..

Obrazek

Obrazek

Dochodzimy do najbardziej zachodniego mostu w Gandzani. Jest to bardzo dziwny most. Aby do niego wogole dojsc trzeba skakac po gliniastych groblach przez rozlewiska. I prowadzi donikad.. Droga sie tu konczy- i zaczyna podmokle pastwisko dla koni.

Dostrzegamy stad ciekawy budynek. Cerkiewka? Twierdza? Idziemy go zobaczyc. Okazuje sie byc calkiem nowy, betonowy, z plastikowymi oknami. Lokalny “gargamel” okolicznych mafiozow?

Obrazek

W dzisiejszy ponury dzien wszystko przyjmuje barwy brazu i burosci. Toperz dobrze maskuje sie w tej blotnistej okolicy

Obrazek

Przy drodze stoja budynki dawnego kołchozu, pelne napisow z minionej epoki. Pod budynkiem siedzi dziadek. Pilnuje czegos?Odpoczywa? Jakos dobrze wpisuje sie w klimat przeszlosci, zadumany nad kolejami losu.

Obrazek

Do Saghamo idziemy pieszo, co chwile zasypywani ziemia, blotem i kamyczkami przez gruzawiki pracujace przy budowie linii kolejowej. Kazdy z nich cos wiezie na pace wiec nie chce nas zabrac.. Pada i wieje wiec ⅓ ładunku spada gdzies pod drodze… My tuptamy poboczem wiec sporo leci na nas..

Saghamo… Jestesmy tu gdzie 3 godziny temu tylko wreszcie po wlasciwej stronie rzeki..

Mijamy cerkiewke w remoncie

Obrazek

i druga do ktorej mozna wejsc . Sa tu fajne rzezbione plyty w podlodze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Lokalna pstragarnia jest chyba w remoncie i ogolnie jakos nie zacheca nas aby ją odwiedzic..

Pelzniemy na koniec wioski aby lapac stopa w strone Ninocmindy...

CDN
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6262
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2014-07-18, 10:21

Znow zaczyna lać.. Siedzimy na chodniku za wsia i machamy na auta. Zatrzymuje sie jakis koles z dwojka dzieci. Na slowo “Ninocminda” pokazuje na jakis kartonik po kaszkach Hipp dla dzieci. Nie wiem czy mi chce dac ten kartonik, czy pyta mnie gdzie takie kaszki mozna kupic. Probuje sie dalej dopytywac czy jedzie w interesujacym nas kierunku, a on wyciaga kolejne kartoniki z napisem Hipp.. Nie dogadamy sie..
Chwile pozniej mija nas wypasna terenowka. Jedzie kawalek dalej, hamuje z piskiem opon i daje na wsteczny. Oni jada do Ninocmindy. Pakujemy sie do srodka. Z przodu siedza dwa byczki bez szyi w ciemnych okularach. Siedzenia powleczone sa marszczona beżowa skora, z tylu poręcze dla pasazerow. Ciezko ulozyc plecaki nie robiac krzywdy tym poreczom… Wyswietlacz na blacie mowi po angielsku “sprawdz otoczenie dla swojego bezpieczenstwa” i przy hamowaniu wlacza sie tylna kamera, pokazujaca co znajduje sie za autem.
Chyba zaraz zbierzemy wpierdziel za zabrudzona tapicerke…
Tymczasem nawet milo sie rozmawia tzn jest to raczej zwarty monolog kierowcy bo mnie udaje sie wtracic jedynie czasem “Ehhy, no no, aha, da da”. Kierowca mowi duzo i szybko, acz wydaje mi sie ze stara sie mowic bardzo wyraznie. Mam wrazenie ze dysponujac ograniczonym czasem chce nam przekazac jak najwiecej prawd o kraju w ktorym sie znalezlismy.
Koles opowiada ze jedziemy wzdluz budujacej sie linii kolejowej, ktorej jest udzialowcem. Pieniadze na budowe ida glownie z Ameryki i Baku. Linia ma łaczyc Gruzje z Turcja, Azerbejdzanem i Europa. Miala powstac juz dawno ale Rosja i Armenia blokowaly rozpoczecie prac. Teraz mimo blokad sie udalo wszystko ruszyc i prace postepuja. W opowiesci kilkakrotnie nawraca do tego ze kolej bedzie omijac Erewan i Ormianie zostana w tzw “czarnej dupie”. Zostana na swojej stepowej pustyni bez niczego.
A teraz jedziemy nowa droga ktora ma dopiero kilka lat. “To nasz Miszka ją postawil, to byl dobry prezydent! Ciagnal w strone Europy, Ameryki ,rozwoju i dobrobytu. Do Euro Sajuza nas prowadzil prosta droga! Promowal ludzi mlodych, madrych, przedsiebiorczych i z inicjatywami. Tak! Kiedys sie jechalo stad do Tbilisi 10 godzin a teraz dwie!” mowi nasz kierowca i po raz kolejny wyprzdza na trzeciego. Wskazowka opiera sie o 130km/h a jadacy z przeciwka tir miga swiatlami i zjezdza do rowu.
“O czym mowilismy? Aaaa, Ninocminda! Nie wiem po co wogole tam jedziecie. Tam nic nie ma ciekawego dla turysty. To niebezpieczny region. Sami zobaczycie- tam ¾ napisow jest po ormiansku. I teraz co roku tego przybywa.. To jawne łamanie gruzinskiego prawa! Za Miszki tak nie bylo. Nie myslcie ze jestem narodowcem, (np. bardzo lubie Azerbejdzan, swietnie sie robi z nimi interesy) ale ci Ormianie to juz przesadzaja! Jakim prawem wieszaja sobie w swoim alfabecie nazwy sklepow i knajp? Zobaczycie jak sie panosza! 30 km dalej jest ich kraj! Niech sobie tam jada! Tu jest Gruzja! Nic tu po nich! (ale nie myslcie ze jestem narodowcem!) Autonomi chca zboje jedne! Druga Armenie chca sobie tu zrobic! To sa Azjaci, dziki zacofany lud! Teraz jest nowy prezydent, (kto na tego durnia glosowal?) Tak, tak.. on taki ugodowy no i dzikusy popodnosily teraz glowy… Nasz Miszka im pokazal gdzie ich miejsce, bylo kilka lat spokoju, siedzieli jak trusie! Tak, tak, Miszka stawial na rozwoj i ciagnal nas do Europy…
Mam na koncu języka ze jakby mieli tu swoja wysniona, wymarzona,prawdziwa Europe to kazda mniejszosc moglaby w pelnym majestacie prawa wieszac swoje napisy. Ba! nie tylko na prywatnych knajpach i hotelach… nawet dwujezyczne tabliczki z nazwami miejscowosci, tak jak np. u nas w opolskim… Ale milcze.. Nie wiem czy boje sie zbyt grubych karkow, czy tego ze zbyt slabo znam jezyk aby taka trudna i drazliwa kwestie powiedziec jakos ladnie i skladnie i przypadkiem kogos nie obrazic..
A kierowca peroruje dalej. “Jak wysiadzie w Ninocmindzie to bardzo uwazajcie. Najlepiej od razu opusccie miasto (moze chcecie to zawioze was gdzie indziej?) Nie rozmawiajcie z nikim. Napewno was ktos bedzie zaczepial. Ormianie sa strasznie za pieniedzmi. Jak zobacza turyste to tylko patrzec jak oszukaja, naciagna , obrabuja. Jak cos- zaraz dzwoncie na policje, 022, pamietajcie ten numer w dzien i w nocy, przyda sie wam. Nasza panstwowa policja dobrze dziala, zwlaszcza tu maja wzmocniony sklad i reaguja na kazde zgloszenie.
Zegnamy sie w pogodnych nastrojach. Wysiadamy w samym centrum “zlowrogiego” miasta.
Odwiedzamy jedna z knajp.

Obrazek

Mila babka poleca szaszlyki, kebaby w sosie. Bierzemy te drugie, w sosie, z zielenina, serem, pieczonym baklazanem i domowym winem. Sadzaja nas w osobnym zamykanym pokoiku. Zreszta cala knajpa sie wlasnie z takich pokoikow sklada. Na stole złocona ceratka, przyswiecaja nam krysztalowe kinkiety.

Obrazek

Obrazek

Zastanawiamy sie czy zrobi sie nam slabo jak zobaczymy rachunek, ale okazuje sie ze ceny sa calkiem przystepne. Babka sie nas w miedzyczasie pyta czy do obiadu chcemy chleb czy lawasz.. Zgodnie ze swoimi kulinarnymi preferencjami mowimy ze oczywiscie lawasz. Twarz babki sie rozpromienia (i nie wiem czy na tym etapie nie polecialo dla nas 50% znizki). Mam wybitnie wrazenie ze w tym prostym i niby nic nie znaczacym pytaniu bylo duzo glebsze dno niz pozorny wybor rodzaju pieczywa..

Dzis planujemy dotrzec na nocleg nad jezioro Madatapa. Lapiemy stopa jeszcze w miasteczku. Zatrzymuje sie busik ktorym jedzie Gregor z zona. Jada tylko do Goriełowki ale zawsze to pare kilometrow w nasza strone. Plecaki trafiaja na tyl pojazdu, gdzie beda podrozowac w towarzystwie skrzyn i porozkladanej wszedzie poscieli. Gregor byl zawodowym wojskowym. W latach 82-89 sluzyl w Niemczech, bardzo mu sie tam podobalo i mial tam wielu przyjaciol takze wsrod Polakow. Potem przyszedl rok 89 i caly plan na zycie szlag trafil. Nie bylo wyjscia jak wrocic do domu, do Gruzji i isc na prawdziwa wojne. Nasz kierowca chyba nie przepada za bardzo za babami, bo kilkakrotnie powtarza ze jego zona to straszna aferzystka a i mnie “zle z oczu patrzy”. Oprocz tych kilku wstawek jest bardzo mily i decyduje sie nadlozyc drogi aby nas podwiesc nad samo jezioro. Twierdzi ze ciezko by nam zlapac kolejny samochod gdyz ruch jest tu znikomy, zwlaszcza pod wieczor. W podziece dajemy mu kieliszek i ta sytuacja utwierdza nas w przekonaniu ze wozenie tych polskich kieliszkow to naprawde byl super pomysl. Prezent zupelnie niezobowiazujacy a jak widac potrafiacy sprawic duzo radosci. Gregor obiecuje ze juz dzisiaj go uzyje ;)

Obrazek

Zostajemy sami na pustej drodze. W oddali majaczy jakis ogromny hangar- chyba to przejscie graniczne. Widac stad zarastajace bagniste jezioro i chmury o szczytach przewaznie przykrytych czapami chmur..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kawalek dalej juz przy tej glownej drodze zaczyna sie jakas duza wies. Wies widmo. Nie ma jej na naszej mapie. Na brzegu jeziora mamy znaczona tylko malutka, na wpol opuszczona Samebe, ale to dopiero przy bocznej drodze okrazajacej jezioro.
A w oddali znow grzmi.
Stawiamy namiot w sosnowym lasku na skraju wsi z widokiem na jezioro. Pijemy zakupione przed chwila wino z granatow. Wokol kukulki kukaja jak wsciekle i chwile pozniej zaczyna szumiec deszcz.

Wczesnym rankiem jest straszna mgla, nie widac ani gor ani jeziora. Potem robi sie cudna pogoda, slonce, wrecz upalnie, niebieskie niebo!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dlugo wygrzewamy sie w slonku przy smakowitym sniadaniu.

Obrazek

Do herbaty trafia macierzanka

Obrazek

Wokol brzecza rozniste owady i mieszanina zapachu sosnowego lasu, polnych kwiatow i naszego zarcia roznosi sie dokola.

Decydujemy tym razem jednak sobie odpuscic wioske Samebe i spacer wokol jeziora. Łapiemy stopa do Ahalkalaki. Zatrzymuje sie gosc ktory mowi ze jedzie ale tylko do Bogdanowki. Nigdzie nie ma na mapie zadnej Bogdanowki! Ale w dobrym kierunku jest zwrocony maska wiec z nim jedziemy. Pytam czy owa wies do ktore zmierzamy jest przed czy za Ninocminda a facet usmiecha sie tajemniczo. Chwile pozniej wjezdzamy do Ninocmindy. Kierowca oswiadcza “oto Bogdanowka, ja tu skrecam do Paravani”. Jak sie okazuje miejscowosc ma dwie nazwy: gruzinska- Ninocminda i ormianska- Bogdanowka.

Robimy tu zakupy. W jednym sklepie troche mi wstyd- zamiast 2 lari daje sprzeadwcy 2 łaty. Sa na tyle podobne ze nawet on w pierwszej chwili tego nie wylapuje i potem biegnie za mna ze “to jakies inne pieniadze”. Gdzie mi od maja zostal ten łat w kieszeni?

Mijamy sklepy zdecydowanie wielobranzowe- w niektorych mozna kupic doslownie wszystko- anteny satelitarne, homonta, rowery, rynny, rowery, sloiki, kosiarki itp

Obrazek

Postanawiamy wyjsc pieszo na rogatki miasteczka i tam rozgladac sie za kolejnym transportem. Przechodzimy kolo dawnego kołchozu ktory obecnie ciezko ocenic czy jest uzywany czy opuszczony.

Obrazek

Zabudowania robia sie coraz bardziej rozproszone, coraz lepiej widac gory w tle a ze slupow zwieszaja sie cale pęki kabli.

Obrazek

Obrazek

Stopa zaczynamy lapac kolo stacji benzynowej z rozleglym widokiem. Strasznie mi zal ze nie mozemy tu zatankowac naszej skodusi.

Obrazek

Obrazek

Do Ahalkalaki podwozi nas Zura z kolega. Obaj sa z Tbilisi ale obecnie pracuja przy budowie linii kolejowej i tutaj mieszkaja. Zostawiaja nam numer telefonu jakby nam sie wieczorem nudzilo i bysmy mieli ochote gdzies wyjsc na impreze.
Na wjezdzie do miasta rzuca mi sie w oczy pewien hotel. Wyglada jak zwykly blok z kamieni o barwie wrzesniwego stepu, na balkonach powiewaja przescieradla a napis "hotel" wisi lekko przekrzywiony.. Moze kiedys tu zajrzymy...

W miasteczku wita nas dwoch betonowych brodatych facetow. Nie wiem czym zasluzyl sobie jeden ze stoi na cokole a jego biedny brat blizniak lezy nieopodal w chaszczach polamany na kawalki…

Obrazek

Obrazek

Odwiedzamy jakas mila przydrozna knajpke gdzie objadamy sie chinkali i chaczapuri. Nie moglismy sie zdecydowac co wziac wiec wzielismy jedno i drugie. Z pracownikiem lokalu gawedzimy na temat wojny na Ukrainie.

Obrazek

Obrazek

Planujemy dotrzec dzis do Kumurdo i zobaczyc tamtejsza ogromna zruinowana cerkiew. Wypelzamy wiec rozgrzana szosa w strone tureckiej granicy. Mijamy twierdze i pasieke.

Obrazek

Widok twierdzy przypomina jak nam bylo zal dwa lata temu ze nie udalo sie zabiwakowac w namiocie wsrod tych starych zapomnianych murow.. Teraz musi sie udac naprawic ten bład!

A widok pasieki wywoluje ogromnego smaka na miod!

Obrazek

Tuptamy caly czas wsrod zapachu gruzawikowej benzyny i upalu, bo tak potrafi pachniec tylko wysuszona trawa, suchy pyl i asfalt na granicy zmiany stanu skupienia.

Obrazek

Obrazek

Podazamy w dal chodnikami gdzie ilosc roslinnosci pozerajacej beton jest dla mnie zdecydowanie zadowalajaca :)

Obrazek

Mijamy jakies nie do konca opuszczone jednostki wojskowe

Obrazek

Niebo przecinaja kompozycje rur, chmur i kabli.

Obrazek

Droga do Kumurdo wyglada obiecujaco. (no moze oprocz tych burzowych chmur ktorych pomruk niesie sie co chwile nad horyzontem)

Obrazek

Obrazek

Chwile pozniej zabiera nas jakas parka ładą. Poczatkowo mowia ze jada tylko do Kirovakani gdzie mieszkaja, ale po burzliwej naradzie rodzinnej decyduja sie nas zawiesc do samego Kumurdo.

W centrum wsi powiewa ormianska flaga

Obrazek

wlasnie tez trafilismy na sklep objazdowy- jest to marszrutka ktorej nie udalo sie zlapac na stopa.

Obrazek

We wsi roi sie tez od puszystych cielat, ktore sa wyprowadzane na sznurkach na pastwiska. Chyba im sie to za bardzo nie podoba, bo zdecydowanie nie chca isc w odpowiednim kierunku i rozlaza sie bezladnie na wszystkie strony.

Obrazek

Popularne sa tu wozki -dwukolowe zaprzegniete w malutkie koniki.

Obrazek


Cerkiew jest rzeczywiscie wielka, czesciowo w ruinie np. bez kopuly ale mury sa solidne i zachowalo sie duzo zdobien ,rzezb i napisow.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przed budynkiem pasa sie owce i cieleta.

Obrazek

Obrazek

W srodku imprezuje mlodziez i na nasz widok rzucaja sie na miotle i zaczynaja zamiatac rozbita butelke. Przed cerkwia piwkuja starsi i bardzo sie dziwia po co tu przyjechalismy jak tu nic nie ma i czego tak wlasciwie szukamy. Gdy mowimy ze specjalnie dotarlismy do tej wsi pieszostopem zeby zobaczyc cerkiew to oczy robia im sie okragle jak talarki i zaczynaja opowiadac ze jest to najwieksza cerkiew w Gruzji i ma 1300 lat.

Wracamy pieszo do Kirovakani, bo pogoda sprzyja spacerom.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okolica obfituje w prosieta, inne zwierzeta gospodarcze tez sie gdzieniegdzie paletaja.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzies na tej drodze po raz pierwszy na gruzinskiej trasie spotykamy Polakow (nie liczac Jacka Wink ). Kilkanascie osob pociska twardo na rowerach. Z wiekszoscia wymieniamy tylko grzecznosciowe “czesc”, tylko jeden chlopak zatrzymuje sie na chwilke zeby pogadac.

Zatrzymujemy sie na chwile nad jeziorem Paskia, ktore niestety jest strasznie mętne. Wiatr tworzy na nim fale o brazowych blotnistych grzywach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zawiesista woda jednak okazuje sie swietnie nadawac do chlodnicy popsutej lady ktora napatoczyla sie w te okolice.

Obrazek

Do Ahalkalaki wracamy zolta niwa. Na skraju miasteczka odwiedzamy malutki sklepik mieszczacy sie w murze przy powojskowych blokach. Zeby dostac sie do sklepiki od strony ulicy trzeba pokonac strome schodki i rure.

Obrazek

Kupuje wino i sraj tasme i wdaje sie w mila pogawedke z babka na temat pogody, rodziny, komunikacji itp. Babka slyszac ze chcemy spac w namiocie proponuje nocleg u niej, tzn nie w sklepie jak poczatkowo zrozumialam ale w domu nieopodal. Jakos tak sie juz nastawilam na upragniony nocleg wsrod starych murow ze odmawiam, tlumaczac ze chcemy “na przyrodzie” a i stamtad bedzie nam duzo blizej jutro na autobus na ktory planujemy zdazyc bladym switem. Potem oczywiscie mi troche zal, ze przez wlasna glupote pewnie ominela nas fajna impreza i znajomosc.. Oj bardzo pluje sobie w brode (przynajmniej przez jakis czas ;) )
W miasteczku sprawdzamy polaczenia na Tbilisi, po czym udajemy sie na twierdze gdzie w wieczornych promieniach slonca wypijamy wino, zakaszając lawaszem ,serem z majonezem, pomidorem, papryka i cebula.

Obrazek

Obrazek

Przez twierdze przewija sie kilku pasterzy i innych miejscowych dla ktorych widac jest tedy dogodny skrot omijajacy wąwoz. Zaglada tez trzech gosci w odblaskowych robotniczych kamizelkach. Na poczatku zerkaja tajniacko zza zarosli, ale jak im machamy nie maja wyjscia i musza sie ujawnic. Przychodza wiec, witaja sie i po paru slowach pospiesznie znikaja. Po 5 minutach wracaja z reklamowka pelna piwa i miesnych zakasek.

Obrazek

Kaha, Misza i Dawid sa z Tbilisi i jak wiekszosc spotykanych przez nas miejscowych maja cos wspolnego z budujaca sie linia kolejowa. Oni akurat pracuja przy stawianiu nowej wielkiej stacji Ahalkalaki, ktora ma sie znajdowac kilka km od miasta. Bardzo sie dziwia ze wybralismy na zwiedzanie akurat ten kawalek Gruzji- taki piekny kraj- Kazbek, morze, Borzomi a ci przyjechali z Polski na jałowy step, w rejon gdzie nic nie ma! Polecaja nam na przyszlosc jakies zrodla mineralne na zachod od Kutaisi.
Chwala sie tez ze oni to na jednej imprezie potrafia wypic 3 litry wina na osobe i zjesc 25 chinkali. Nie wiem czy to prawda ale za cholere nie wiem gdzie to sie w nich miesci!
Pytaja nas tez w czym Polacy sa dobrzy - bo np. Gruzini to robia dobre wino. Dodaja zaraz ze wiadomo ze nie w pilke nozna. Ciezko im nie przyznac racji ale zastanawiam sie co nasi ostatnio zrobili takiego az spektakularnego ze az w Gruzji jest glosno o ich wyczynach. Widzac nasze skrzywione miny Dawid zaraz szybko dodaje ze Gruzini w futbol tez sobie zupelnie nie radza. Mowi tez ze tu w miasteczku jest duzo Ormian ale Gruzinow latwo poznac po tym ze sa przystojniejsi. I przy calej ogromnej sympatii do Ormian w tym aspekcie musze przyznac naszym budowlancom racje. Patrzac tak ogolnie i calosciowo Gruzini z wygladu podobaja mi sie duzo bardziej od swoich poludniowych sasiadow.
Po jednym piwku chlopaki zbieraja sie na nocleg. Nie chca nawet strzemiennego wodeczki. Jutro rano ida do pracy.

Chwile pozniej do twierdzy zagladaja dwie babuszki z miednica popcornu. Za nimi wpada Witja z Rosji ktory przyjechal w odwiedziny do krewnych. Pojawia sie tez niesamowicie sympatyczna dziewczyna Ryzanna i troje dzieci. Jest wsrod nich dziewczynka o takich warkoczach jakie na zawsze chyba pozostana dla mnie tylko w sferze marzen :(

Obrazek

Dzieciaki biegaja radosnie w kolko i z zimna organizuja sobie rozne zawody, wlaza na mury twierdzy a najwieksza atrakcja jest dla nich namiot. Obchodza go w kolko kilka razy zastanawiajac sie jak tu wejsc do srodka. Po chwili dziki kwik radosci obwieszcza ze zamek otwierajacy wejscie zostal odnaleziony!
Z Ryzanna wymieniamy sie mailami i numerami telefonow. Okazuje sie ze obie lubimy gorskie wycieczki i juz sie cieszymy ze powymieniamy sie zdjeciami z roznych naszych wedrowek.
Wszyscy bardzo tez przepraszaja ze nie moga nas zaprosic do domu- wlasnie maja remont. Oferuja ze nas zabiora do jakiegos hotelu jako ze noc szykuje sie dosc zimna. Udaje nam sie jednak ich przekonac ze nocleg w tej twierdzy jest od dawna przez nas upragniony.
Ryzanna dzwoni tez do kierowcy marszrutki zeby nam na jutro zarezerwowac wygodne miejsca pod oknem. W miedzyczasie pojawia sie tez jak spod ziemi dwoch wyrostkow na rowerach ktorym jakos srednio dobrze patrzy z oczu. Kreca sie wokol ekipy, ale nic nie mowia, łypia tylko i cos poszturchuja sie z dzieciakami. Nie wiem czy to przypadek ale Ryzanna glosno mowi ze jakbysmy mieli w nocy jakies problemy, bysmy czegos potrzebowal to mamy natychmiast do niej dzwonic, bo zawsze ma cala noc telefon przy sobie i zaraz z Witja wsiadaja w auto i w 5 minut sa u nas na twierdzy. Wyrostki znikaja szybko jak sie pojawili.
Czy rzeczywiscie tak bylo- nie wiem. Pewnie zesmy sobie wkrecili.. I chyba po ormianskiej przygodzie w Wernaszen jestesmy jacys przewrazliwieni z ta nasza nieufnoscia do pewnej grupy wiekowej..

Juz po zmroku zostaje sama w namiocie bo toperz idzie do kibelka. Wygladam wiec z namiotu na ciemny swiat tylko gdzieniegdzie znaczony swiecacymi punkcikami domow. Nagle cos wpada do namiotu i zaczyna sie miotac! Uderza w scianki, w moja glowe i ostatecznie zaplatuje sie w siatke “pod sufitem”. Nietoperz!!!! Biedak jest chyba bardziej przestraszony jak ja! Nie jest to proste ale w koncu udaje mi sie go wypuscic. W murach twierdzy mieszka ich totalne zatrzesienie. Na tle jeszcze odrobine rudego nieba widac ich ogromne stada. Ale tylko jeden wykazal sie eksploratorskim instynktem i rzadza przygod. Reszta omija nasz namiot..

Jestesmy po raz drugi w Ahalkalaki i jest to zdecydowanie moje ulubione gruzinskie miasto sposrod tych ktore udalo sie odwiedzic. W zadnym innym miejscu nie przytrafilo nam sie aby w tak krotkim czasie nawiazac tyle ciekawych znajomosci i spotkac z taka zyczliwoscia miejscowych. Nie przepadam za powrotami w miejsca w ktorych juz bylam. Ale jak tylko bedzie dane jeszcze kiedys odwiedzic Gruzje to dla Ahalkalaki napewno zrobie wyjatek!

CDN
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6262
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2014-08-01, 23:10

Budzik dzwoni bladym switem, gdy slonce zaczyna dopiero podnosic sie zza gor a nasza twierdze spowija jeszcze wilgotny mrok. Zwijamy mokry namiot i tuptamy w strone pobliskiego dworca.

Obrazek

Obrazek

Z czasem jak wychodzi slonce zaczyna latac coraz wiecej jaskolek zamieszkujacych rozne rozpadliwy w murach twierdzy

Obrazek

Calkiem spory budynek dworca autobusowego jest pozamykany na cztery spusty, a bilety kupuje sie w malych pawilonikach.

Obrazek

Trasa do Tbilisi jest bardzo widokowa, wreszcie jest bezchmurna pogoda i powylazily wszystkie szczyty. Mijamy znane miejsca i przed oczami przesypuje sie nam kalejdoskop wspomnien - tu łapalismy stopa, tu za ruinami stal nasz namiot, tu mieszka Mery, tu w oddali widac cerkiewke na wzgorzu czy pstragarnie w remoncie

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Taka przyczepe bysmy mogli ciagnac za skodusia!!!!

Obrazek

Dzisiejsza droga wiedzie przez Manglisi. Tak jak ponoc jezdzi wiekszosc marszrutek. Asfalt, łagodne podjazdy, nowa marszrutka… Owcze bazary, bagazniki pelne prosiakow, opuszczone gmachy Bediani i strome, osypujace sie, zwirowe serpentyny zostaly gdzies z boku. Jadac prosto do Tsalki nawet bysmy nie mieli swiadomosci co stracilismy i jakie niesamowite tereny siedza ukryte w lesistych gorach calkiem blisko stolicy.

Acz tu tez jest calkiem przyjemnie i nie ma co narzekac

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przed samym Tbilisi rzuca sie w oczy rowny stozek niewielkiej gorki z jakas budowla na szczycie. Zamek? Kosciol? wokol jakby step porosly jalowcem.. Nie udaje sie dokladniej przyjrzec marszrutka sunie dosyc szybko.

Obrazek

W Tbilisi ruszamy w strone naszego ulubionego przybazarowego hotelu “Mze”. Nie bez pewnych obaw wysiadam z metra na Samgori. Nie lubie wracac w miejsca gdzie bylam juz wczesniej. Wszystko sie tak szybko zmienia i zwykle ciezko jest odnalezc swiat ze swoich wspomnien. A tu minely juz dwa lata.. czy hotelik jeszcze stoi? czy jest czynny? czy wyglada tak samo? Schodzimy z glownej ulicy i wkraczamy w bazarowy swiat. Skorzane kapcie, krzyzowki, worki z wełna. Kosze owocow, skrzynki warzyw, kłotnie przekupek i fioletowe okna starych wołg wypelnionych szczelnie baklazanem. Ogarnia mnie mile wrazenie ze wpadam w jakas petle czasu. Bazar, upał i my z plecakami. Identycznie tak samo jak bylo.
Hotelik stoi gdzie stal. Nie zmienil sie od wrzesnia 2012. Ba! mysle ze nie zmienil sie wcale przez ostatnich 40 lat!

Obrazek

Obrazek

Ow obiekt ma wszelkie zalety jakich poszukujemy. Mozna tu swobodnie rozlozyc i wysuszyc namiot, rozwiesic pranie i wyczyscic Marusie z sadzy i benzyny. No wlasnie- Marusia. Wylalam dokladnie cala benzyne do kibla i wtedy sie zorientowalam ze w tej kabinie sie nie spuszcza woda. Splukiwalam troche znaleziona w skladziku miednica ale z marnym efektem. Mam nadzieje ze zaden handlarz nie wpadnie na pomysl zeby palic papierosa w czasie korzystania i nie wrzuci potem peta do muszli… ;)
Z okien hotelu roztacza sie widok na tbiliskie przedmiescia, blokowiska ciagnace sie daleko w strone gor.

Obrazek

I mozna tez godzinami obserwowac bazarowe zycie, widok bardzo ciekawy i apetyczny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wybieramy sie dzis troche powloczyc po miescie. Glownym celem jest odnalezienie targu ktory widzielismy z okien marszrutki. Zdecydowanie ta czesc miasta jest to teren gdzie sie jezdzi a nie chodzi. Pokonanie dwoch nitek kilkupasmowej szybkiej drogi i jeszcze rzeki na dodatek nie jest zadaniem prostym. Przejscia podziemne zwykle pozwalaja pokonac tylko dwie z trzech przeszkod, a chodniki nagle i niespodziewanie koncza sie w samym srodku strumienia rozpedzonych pojazdow. W koncu jakos udaje sie nie zostac rozjechanym oraz uniknac przekraczania rzeki wplaw.
Targ przypomina troche gielde staroci.

Obrazek

Obrazek

Nabywamy tam dwa rogi do wina oraz kilkanascie radzieckich przypinek do kolekcji. Najbardziej spodobala mi sie ta o stuleciu kolei zakaukaskiej.

Obrazek

Obrazek

Gdzies w miescie trafiam na kibelek integracyjny- mozna pogawedzic z kims podczas korzystania

Obrazek

Wracajac do hoteliku pietro nizej niz my nocujemy zagaduja nas dwie mlode dziewczyny. Ich wyglad, stroj i zachowanie sugeruja ze nie na handlu pomidorami i baklazanem robia tu najwiekszy interes. Cos do nas mowia z szerokim bananem usmiechu na twarzach ale nie udaje sie niestety nawiazac zadnej nici porozumienia.

Wieczorem pozeramy rozniste pysznosci zakupione na blizszym i dalszym targu oraz wyprobowujemy rogi (jeden niestety troche cieknie i nie mozna wlewac wina do pelna).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy myje rogi w lazience zagaduje mnie jeden z handlarzy. Pyta skad jestesmy ,czym handlujemy i dlaczego nosimy bagaz na plecach zamiast wozic w wygodnym wozku. Zupelnie tez nie kojarzy gdzie jest Polska, tlumaczenie ze na polnocy, ze miedzy Niemcami a Rosja niewiele pomaga. Koles twierdzi ze jest z Ukrainy, z Kijowa, gdzie mieszka od urodzenia a tu do Gruzji przyjezdza latem na kilka miesiecy. Z urody wyglada calkiem lokalnie. Poza tym Ukrainiec by nie wiedzial gdzie jest Polska?? Na dodatek ma imie ktore ciezko wymowic cos jak Archenbaj. Pyta mnie tez czy mam meza i bardzo sie zasmuca gdy potwierdzam. Ze zrezygnowaniem w glosie stwierdza “szkoda bo chcialem cie zaprosic na gruzinskie wino”. Wolam za nim ze mozemy przyjsc na wino razem z mezem ale tajemniczego pochodzenia handlarz udaje ze nie slyszy i pospiesznie sie oddala, z przestrachem ogladac za siebie.

Wieczorem z dolu dobiegaja jakies hurgoty przesuwanych mebli i odglosy sporej klotni. Mam nadzieje ze to nie babka z obslugi robi awanture jakiemus niewinnemu lokalsowi za smrod benzyny w kiblu.. ;)

Budzi nas upał wlazacy przez okno do pokoju, pokrzykiwanie handlarzy i kląskanie klaksonow. Pelzne na targ dokupic sera. Celowo biore ograniczona ilosc pieniedzy- w takich miejscach jestem w stanie wydac wszystko co mam, zwlaszcza idac tam przed sniadaniem i widzac tyle smakowitosci zgromadzonych w jednym miescu. Ostatecznie wracam z dwoma gatunkami sera, garscia kiszonej papryki, dwoma rodzajami domowego wina i 10 metrami grubej liny. Bedzie do holowania skodusi, bo te wszystkie tasmy co mozna kupic na stacjach benzynowych sa strasznie delikatne i srednio nadaja sie do uzytku.
Jedna z handlarek dopytuje sie skad jestem bo mam ponoc akcent zupelnie jak Uzbecy (ich ponoc tez trudno zrozumiec ;) ). Druga turla sie ze smiechu twierdzac ze co jak co ale na Uzbeczke to ja calkiem nie wygladam. Nie wiem kiedy do reki trafia mi garnuszek z winem a do drugiej pajda z jakas dobra ale calkowicie niezidentyfikowana pasta.
Jestem tez swiadkiem sytuacji jak mlody chlopak rozpedza sie na bazarowej platformie do przewozenia skrzynek jak na hulajnodze. Nie udaje mu sie wyhamowac i wjezdza w stojace auto. Skrzynki rozsypuja sie na ulice a jedna uderza w samochod i wybija szybe. Zaskakujaca jest szybkosc z jakas dziadek- wlasciel auta, obezwladnia chlopaka. Przybiega tez na pomoc trzech innych facetow. Mlody dostaje kontrolnie kilka razy w gębe, wyciagaja mu z kieszeni portfel, odliczaja pieniadze potrzebne na naprawe auta. Chlopak zabiera reszte portfela, obciera rozbity nos, ze skrucha cos tlumaczy i pospiesznie sie oddala. Dziadek sie troche zmeczyl, rozpina koszule, ociera pot z czola kraciasta chusteczka, wachluje sie pozyskanymi banknotami i wraz z kolega probuje napredce wyprostowac pogiete nieco blachy auta. Sytuacja ta widac nie jest jakas niezwykla bo wogole nie zbiera sie tlum gapiow. Sprawiedliwosc zostaje wymierzona tez wzgledem Cyganiatka ktore usiluje ukrasc morele. Co robi wrazenie - dzieciak dostaje pare razy w łeb, drze sie wnieboglosy (i on i jego matka), handlarki wyciagaja owoce z jego kieszeni ale trzymanej w reku moreli nie wypuszcza. Chyba mozna by go pocwiartowac a mała rączka raz zacisnieta na łupie nigdy nie odpuszcza…

Potem jedziemy do centrum, kupujemy jakies pamiatki, chlodzimy sie w fontannie

Obrazek

i ogolnie zaczynamy sie troche nudzic.. a mamy jeszcze dobrych kilka godzin do zagospodarowania. Gdzies w zakamarkach pamieci siedzi nazwa Szawnabada. Jakis klasztor chyba, gdzies niedaleko Tbilisi. Rozwijamy mape. Malo czasu.. No chyba ze sie dzis na burzuja powozimy taksowka?
Znaleziont taksowkarz jest bardzo rozmowny. Poleca nam Kachetie. Wrecz jest zniesmaczony ze jeszcze tam nie bylismy. Ponoc prawdziwa Gruzja to wlasnie Kachetia a reszta to jakies namiastki i podrobki. Narzeka tez na politykow, zwlaszcza na bylego prezydenta, ktory byl ponoc bandyta, zabil jakiegos premiera czy ministra a teraz ukrywa sie w Ameryce bo Gruzini jako ludzie honoru skrocili by go o łeb. Pokazuje nam na obrzezach miasta jakies dawne prezydenckie wlosci, obecnie pilnowane przez wojsko. Mijamy tez ruiny fabryk. Pracowal tam ojciec naszego taksowkarza. Ponoc znakiem ze w Gruzji dzieje sie dobrze i do wladzy dostali sie wlasciwi ludzie bedzie to jak te fabryki zostana odbudowane. Poki co ich stan nie wskazuje na to aby bylo to mozliwe…

Obrazek

Klasztor Szawnabada polozony jest na gorce wsrod łąk porosnietych aromatycznymi suchoroslami i sosnowo-tujowym lasem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok spod klasztoru na Tbilisi
Obrazek

Obrazek

Caly teren przesiany jest graniem cykad a u mnichow mozna kupic wino- bardzo smaczne ale dosyc drogie. Czekajac na zakonnika zagladamy do klasztornych sal jadalnych.

Obrazek

Obrazek

Wdajemy sie w pogawedke z turysta z Kachetii. Mowi ze jesli ktos chce sprzedawac wino zabutelkowane w szklo, z etykietami to zzeraja go podatki i zeby cala zabawa sie oplacila wino musi miec swoja cene. On sam u siebie w wiosce wyrabia ponad 400 litrow czerwonego wina rocznie i podobna ilosc bialego. Ale nie moze oficjalnie tego sprzedawac. Z rodzina i przyjaciolmi nie sa w stanie tego “przerobic”. Na bazarze sprzedawac sie nie oplaca- w Kachetii wiecej sprzedajacych niz kupujacych, kazdy ma dom opleciony grubymi drzewami winorosli. Zaprasza nas abysmy go kiedys odwiedzili- wina nie zabraknie, a ponoc wszystkim bedzie milo ze dobry trunek sie nie marnuje. Zapisuje sobie adres.. Moze sie kiedys przyda?

Nasze klasztorne winko wypijamy w sosnowym lasku z widokiem na klasztor.

Obrazek

Obrazek

Siedzimy na wygrzanym igliwiu, powietrze przesycone jest zapachem zywicy, ziol i wosku. Bo korek od wina jest zalany woskiem.
Nie chce sie wracac a czas nieublagalnie zapiernicza do przodu….

Odkrywamy ze w przyklasztornych lasach jest sporo “biesiadek”, stolow z ławami, wypalonych miejsc po ogniskach a swieze obierki z warzyw i skorupki jaj swiadcza ze miejsce nie jest calkowicie zapomniane.

Obrazek

Obrazek

Przypuszczalnie to miejsce noclegowe w Tbilisi ma szanse mocno konkurowac z naszym przybazarowym hotelikiem..

Do miasta wracamy stopem. Kawalek podjezdzamy z gosciem ktory prowadzi i zmienia biegi jedna reka a na kolanach trzyma 8 miesieczna wnuczke o wielkich zdziwionych oczach.

Pozniej przesiadamy sie do wyspasnej bryki mlodego chlopaczka. Jesli sobie wyobrazic jakis bajer i gadzet jaki mozna miec w aucie to on zapewne mial takie trzy. Jadac mam zupelnie wrazenie przeniesienia sie na plan jakiejs gry komputerowej. Ciagle cos wyprzedzamy, z lewej, z prawej, bokiem, slalomem, tylko czekac jak zaczniemy przeskakiwac mijane pojazdy. Oprocz krecenia kierownica chlopak caly czas kreci roznymi pokretlami i wciska dziesiatki guzikow, ktorych celem jest regulacja klimatyzacji, nachylenia foteli, zaciemnienia szyby, natezenia i rodzaju muzyki. Po raz pierwszy widze tez ze w samochodzie ktos nie tylko slucha muzyki ale rowniez oglada teledyski. Troche mnie martwi fakt ze wystepujace w teledyskach rozneglizowane dziewczyny bardzo sciagaja wzrok naszego kierowcy. Obok ekranika muzycznego jest jeszcze uchwyt na tableto-komorke gdzie caly czas mozna miec kontakt z fejsbukiem. Chlopak poza tym nalezy do tych kulturalnych osob ktore mowiac do kogos staraja sie miec ciagly kontakt wzrokowy ze swoim rozmowca.
Acz o dziwo jakos nie boje sie z nim jadac- mam dziwne wrazenie ze on to wszystko naprawde ogarnia. Poza tym ma w sobie tyle radosci , pogody ducha i usmiechu,ze dobry humor i optymizm po prostu strzyka uszami. Minusem jest jedynie to ze porozumiec sie mozemy jedynie na migi i wiekszosc rzeczy trzeba zgadywac. Odnosimy wrazenie ze chyba zaprasza nas do siebie do domu albo na jakis piknik i obiecuje ze wieczorem odwiezie nas spowrotem do miasta. Zesz to szlag! dlaczego my dzisiaj mamy ten zakichany samolot?? Nie umiem mu wytlumaczyc ze mamy jeszcze tylko 3 godziny.. Dziekujemy wiec za zaproszenie ,wysiadamy w centrum i suniemy w strone lotniska..

W dusznym i lepkim hangarze ukladamy sie do snu wsrod plastikowej roslinnosci..

Obrazek

A nasz samolot okazuje sie byc kilka godzin spozniony. Pozniej wychodzi przyczyna opoznienia- jest nia podrozujaca z nami “przesylka specjalna” ktora zostaje umieszczona w luku zgodnie z jakimis wyszukanymi procedurami. Czemu padlo akurat na nasz lot? Czy to w zwiazku z owa przesylka podstawili nie taki model samolotu jak mielismy wpisany na bilecie tylko nowy ogromny moloch, taki jak zwykle lataja na trasy miedzykontynentalne? Jakos dziwnie i niezbyt komfortowo czuje sie z tym ze podrozuje z nami jakies g… ktore jest wazniejsze niz my wszyscy.. Bo oczywiscie w Warszawie jestesmy grubo po terminie i prawie nikt nie zdaza na swoje przesiadki. Mysmy jeszcze nie wyszli na tym tak zle.. Przepisali nam bilety do Wroclawia na za trzy godziny, a ostatecznie to i pociagiem bysmy sie dokulali. Wspolczuje jedynie ludziom ktorzy nie zdazyli na swoje loty do Skandynawii czy Stanow. Bo co ma zrobic podrozujacy sluzbowo gosc ktory dowiaduje sie ze samolot do Sztokholmu juz odlecial a na nastepne nie ma miejsc. Ani na dzis ani na jutro.. I pani w okienku jest przykro.. co pewnie jest zgodne z prawda i wyzywanie sie na owych paniach ( co wielu pasazerow czyni) nic nie wnosi bo one bidulki tam tylko pracuja i kompletnie nic od nich nie zalezy.. Jakos latwiej byloby to wszystko łyknac gdyby byla zła pogoda, samolot sie zepsul, pilot zasłabl, cokolwiek losowego.. a nie zaplanowana akcja robienia ludzi w balona…
Skadinad strasznie jestem ciekawa co z nami lecialo… Choc moze sa rzeczy ktorych lepiej nie wiedziec…
Lecimy jak jest jasno i jest calkiem dobra pogoda. Ale nie widzimy z okien Kaukazu.. Zostala zmieniona trasa i leci sie nad poludniowa Gruzja, Morzem Czarnym,Turcja, Rumunia.. Smutno nam ze nie widzimy osniezonych grzbietow i troche sie wkurzamy. Ponoc to ze wzgledu na wojne na Ukrainie.. (acz jak sie miesiac pozniej okazuje owa zmiana trasy byla calkiem niezlym pomyslem ;))

KONIEC

(tzn poki co... bo za miesiac wracamy... do stepowych płowych gor, pylistych drog i nieznanych dolin ktore skrywaja w sobie jeszcze niejedna przygode..
Ostatnio zmieniony 2014-08-01, 23:53 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości