Pogoda faktycznie się popsuła. W nocy padało. Rano wszystko spowite gęstą mgłą. Mieliśmy jeszcze jeden dzień urlopu, w planach było zwiedzanie Sulmony, którą polecał przewodnik jako pozycję obowiązkową w Abruzji, ale przy fatalnych prognozach odpuściliśmy. Cały dzień jechaliśmy w przelotnych burzach na północ. Zrobiliśmy duże zakupy. Jako pamiątki z Włoch przywieźliśmy zapas wina, parmezanu i kawy.
Rozpogodziło się dopiero następnego dnia w Austrii. Postanowiłem przejechać przez nią górami i zobaczyć trochę okolicy zza szyb samochodu.
Kurcze, Austria to przepiękny kraj. Przede wszystkim alpejskie krajobrazy.
Małe miasteczka dopieszczone i wypielęgnowane jak z bajki.
Góry, różne, większe i mniejsze.
Zatrzymaliśmy się też nad rwącą górską rzeką.
Tobi miał okazję się utopić... ale jest na to za sprawny

Na dłużej zatrzymaliśmy się w mieście Melk.
Gdzie miejscowa ludność wyprawiła przyjęcie na naszą cześć.
Obejrzeliśmy Opactwo Benedyktynów.
Austria zrobiła bardzo dobre wrażenie. Trzeba by się tam wybrać kiedyś. Daleko nie jest,
Próbowałem potem wrócić do domu bez noclegu, ale za bardzo brało mnie spanie w aucie. Zatrzymałem się, zamknąłem oczy i otworzyłem 2 godziny później. Ta odrobina snu wystarczyła, żeby dojechać do domu.
Taki był tegoroczny urlop. Kiedy się zaczynał byłem pełen sceptycyzmu i miałem wrażenie, ze jadę z przymusu. Przepracowany organizm zapomniał co jest w życiu tak naprawdę ważne. Przez 3 tygodnie udało się zrelaksować, odpocząć, przemyśleć różne sprawy i wybić się z tego zagonionego rytmu codzienności, kompletny reset. Przy okazji, bez napinki, urobiliśmy trochę w fajnych górach

Jeżeli ktoś wstrzymywał się z komentowaniem, aż skończę, to teraz jest dobry moment

THE END