Kolejną wycieczkę mieliśmy odbyć w dniu pierwszego meczu naszych piłkarskich orłów na mundialu. Zaplanowałem więc coś krótszego, z przewidywalnym powrotem, gdyż Ukochana po pamiętnych przeżyciach w żlebiku śmierci ciągle skarżyła się na ból kolan przy schodzeniu. Jednak kiedy wstaliśmy o 4:00 to tak wiało, że Ukochana zastrajkowała. Poszedłem więc z Tobim. Na Motikę, na którą wydawało mi się, że będzie prowadzić ciekawy wymagający szlak. Podjechałem autem do wioski Bast.
Szlak prowadził najpierw po piargach.
A potem stromym, ale nie pionowym żlebem. Jednym słowem żadne wyzwanie, powiedziałbym lekkie rozczarowanie.
Od przełęczy odbiłem bezszlakowo i zacząłem poruszać się granią w kierunku Šibenika 1466.
Strasznie wiało tego dnia. Widać to po sierści Tobiego. Było też zimno i chmurzyście. Jednym słowem najgorsza pogoda.
Widok na Bukovac z pierwszej wycieczki (pośrodku) i Šćirovac na prawo w chmurze. Chmury nisko, na 1600 metrów. Czasem z nich coś nawet kropiło.
Widok na Makarską.
Wchodzę w głąb Biokova, na wprost w chmurze Sv.Jure.
Ciekawe znalezisko. Głęboki lej krasowy. Najpierw wrzuciłem małego kamyczka, ale usłyszałem tylko pierwsze odbicie od ściany. Potem większego, jednak również niewiele więcej. Choć po dłuższej chwili jakby coś dotarło do moich uszu. Lej był w zagłębieniu, gdzie nie wiało, więc było dość cicho. Wziąłem wielki 30 kg głaz, który ledwie mogłem podnieść i opuściłem tuż przy krawędzi. Widziałem jak spada i robi się coraz mniejszy i mniejszy... a potem znika bez żadnego dźwięku. Dziwne. A po kilku sekundach wielkie i długie BUUUUUUM!!! Aż było czuć uderzenie fal dźwiękowych wychodzących z leja.
Zdobyłem najwyższy szczyt tego dnia Čulica 1529. Wydaje się, że jestem tuż pod chmurami, wiatr mnie przewraca, a psa dosłownie zwiewa. Ciężko zdjęcie zrobić.
Opuszczona wioska. Całkiem sporo budynków.
Takie ciekawe dojście do wody.
Ale to mnie zaintrygowało. Świeża kapusta i ziemniaki. Ktoś to musiał w tym roku zasadzić.
Widzę, że nad morzem już się wypogodziło. U mnie dalej gruba warstwa chmur.
Czas schodzić. Zejście znane, bo ten sam odcinek, którym ostatnio wychodziliśmy, przez spalony las, więc bez przygód.
No chyba, że jako przygodę liczyć spotkanie z kozicą.
W dole słońce, piękna pogoda i ciepło. Tam byłem, to Šibenik.
Zahaczam jeszcze odbiciem szlaku o kościółek Sv.Roko.
I pędzę na mecz po cichu licząc na hat-trick Lewandowskiego. Jakiemuś afrykańskiemu krajowi powinniśmy nastrzelać tych bramek sporo, prawda?
Po meczu żałuję, że nie zostałem w górach do wieczora, akurat by mi się wypogodziło.
Na koniec jeszcze satelitka.
Mapka.