28.04.17-03.05.17 Wołowskimi Górami gdzieś pomiędzy wioskami
28.04.17-03.05.17 Wołowskimi Górami gdzieś pomiędzy wioskami
Dwa tygodnie temu prognozy majówkowe nie zachęcały do niczego poza kocem, książką i ciepłą herbatą. Niezbyt dobrze działało to na psychikę, jeśli wiedziało się, że chłopaki jak co roku planują wyjazd z namiotem. Delikatne sugestie i niechęci wylewałam co jakiś czas, ale ostatecznie tydzień temu prognozy się zmieniły, więc skoczyłam do kantoru, nastawiłam się psychicznie.... i nagle ciach! Znów złe prognozy! W pracy jak zwykle zrobili ze mnie szaleńca, ale uznałam, że skoro już mam wszystko gotowe, to nie pozostaje nic innego, jak się spakować. A ostatecznie miało nas być tylko troje...
28.04. PIĄTEK
W piątek mieliśmy jeden plan - dotrzeć jak najbliżej, a przy okazji dobrze się bawić. Padło na Rużomberk, który kojarzy nam się z punkrockową knajpą i dobrymi zakończeniami. Tym razem postanowiliśmy tam rozpocząć.
Aby nie było całkiem łatwo, oczywiście sama nie sprawdziłam możliwości podróżowania, więc dojechałam do chłopaków do Katowic. Nie bez trudu. O ile z Brzeska gładko dotarłam do Krakowa, to później stałam w kilkudziesięcioosobowej kolejce do kasy, aby kupić bilet w kierunku Katowic. Z miasta wyjeżdżaliśmy ok. 50 minut. Oczywiście padało. Kierowca rzucił hasłem "Gdzie ci wszyscy ludzie jadą?!?", na co ja odpowiedziałam "Ja na przykład pod namiot.", wywołując salwy śmiechu . Chyba pogoda wyglądała na mało namiotową. Po prawie 2 godzinach dotarłam do Katowic, które także zasłoniły się samochodowym murem i nie chciały wpuścić do środka.
Na szczęście nie tylko ja byłam spóźniona, więc całą trójką udaliśmy się na busa, który miał nas zawieźć do Cieszyna. Mnie podróż umilał pan zwany "Hubertem" bądź "Zygmuntem". Kurtka sobie radośnie schła, a mnie ta półtoragodzinna podróż upłynęła bardzo szybko. W Cieszynie lecieliśmy w dzikim pędzie do pociągu, na który NIE ZDĄŻYMY!, a był on z czeskiego Cieszyna.
Ostatecznie los nam sprzyjał, licho przysnęło, pociąg z Cieszyna się spóźnił. Późnym wieczorem dotarliśmy do Rużomberka, a tam... deszcz! Ściana deszczu! Postanowiliśmy go przeczekać.
Po chwili deszcz złagodniał, a gdy zbliżaliśmy się do knajpki Nové Korzo, a pół godziny przed północą ruszyliśmy "w stylu Rambo" na pierwszą napotkaną polanę na czerwonym szlaku. Opracowaliśmy też hasło wyprawy, które brzmiało "Ktoś chciałby przerwę." Oczywiście zmarzłam w nocy, czyli wiele się nie zmieniło - pogoda kwietniowo-majowa nie jest namiotową pogodą dla mnie ;D...
29.04. SOBOTA
Wstaliśmy o 6.15, spakowaliśmy grzecznie namiot, ruszyliśmy przez bezkresne błota na dół, po czym wsiedliśmy do pociągu, który miał nas zbliżać do szlaku. Wyciągnęłam wreszcie aparat, ale zanim zauważyłam, że nieco namieszałam w opcjach, minęło całkiem sporo czasu.
Z przesiadką dotarliśmy do Ťahanovców. Pogoda była zgodna z oczekiwaniami. Najważniejsze, że nie padało.
Tutaj udaliśmy się na autobus, którym mieliśmy podjechać pod początek kolejki wąskotorowej.
Mimo że planowane przejazdy miały zacząć się w maju, trafiliśmy na jazdy próbne, które chłopaki wcześniej wyszukali w Internecie Pan, który robił tam drobne naprawy oznajmił nam łamanym polskim, że kolejka dzisiaj nie jeździ, po czym widząc nasze zawiedzione miny oznajmił, że chciał tylko sprawdzić, czy jesteśmy z Polski
Okazało się, że kolejka pojedzie, więc kupiliśmy bilety i dzielnie poczekaliśmy na start, obserwując to, co tam się znajdowało.
...a także próby rozruchu
Para - buch!
Jechaliśmy głównie między lasami, ale i tak było fajnie Zielono, wiosennie!
Panowie zaprezentowali swoje kolory bojowe! U Eco są zdecydowanie bardziej wyraziste
W końcu dotarliśmy do Alpinki, więc wagon na chwilę został bez lokomotywy, która brała zakręt na drogę powrotną...
...a my w tym czasie usiedliśmy na ławkach, rozkoszując się... słońcem!
Te słoneczne chwile napawały nas wielkim optymizmem, gdyż nic nie wskazywało na to, że sobotnia pogoda będzie aż tak łaskawa!
Kolejka ruszyła w podróż powrotną, a my najpierw zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, a następnie ruszyliśmy na Sedlo pod kamenným hrbom.
Rozpoczęło się zdobywanie wysokości, a nie tylko lenistwo!
W większości nasze życie toczyło się w lesie
Po drodze oczywiście nie można było nie zauważyć oznak rozpoczętej już dawno wiosny.
Przy wiacie zaprzyjaźnialiśmy się także z dwoma Słowakami, dzieląc się wzajemnie swoimi napitkami. Tutaj też przez chwilę odpoczęliśmy.
Kolejnym ważnym punktem naszej trasy miała być Jahodná. Droga do niej również prowadziła głównie lasem.
Po drodze oczywiście pauzowaliśmy we wiatce.
Po czym ruszyliśmy dalej...
...by w końcu tam dotrzeć. Na dole zrobiliśmy sobie kolejną przerwę, jednak i tu nadeszła pora by wykulać się w kierunku górnej stacji.
Lekko nie było, ale w końcu się udało
Widoki były dosyć skromne, a słońca nie było zbyt wiele, ale było pogodnie.
Żeby nie zabiwakować tutaj na zawsze w cieniu chmur i delikatnie zbliżającego się zachodu słońca poszliśmy ku następnemu przystankowi.
Była nim Pišiverka, z której została nam ostatnia prosta do chaty. Co zabawne - żółtym szlakiem szło się do niej pół godziny, czerwonym 25 minut, a cały czas wiodły razem. Zrobiliśmy sprawiedliwy podział! Ja szłam żółtym, chłopaki czerwonym
Szło im to zdecydowanie szybciej...
W końcu dotarliśmy do Chaty Lajoška, gdzie zostaliśmy czule przywitani przez dwójkę hippisów, prowadzących chatę. To miał być jedyny obudowany nocleg na trasie, więc skorzystaliśmy radośnie z ciepłej wody i ciepłych łóżek Z nadziejami na lepsze jutro...
28.04. PIĄTEK
W piątek mieliśmy jeden plan - dotrzeć jak najbliżej, a przy okazji dobrze się bawić. Padło na Rużomberk, który kojarzy nam się z punkrockową knajpą i dobrymi zakończeniami. Tym razem postanowiliśmy tam rozpocząć.
Aby nie było całkiem łatwo, oczywiście sama nie sprawdziłam możliwości podróżowania, więc dojechałam do chłopaków do Katowic. Nie bez trudu. O ile z Brzeska gładko dotarłam do Krakowa, to później stałam w kilkudziesięcioosobowej kolejce do kasy, aby kupić bilet w kierunku Katowic. Z miasta wyjeżdżaliśmy ok. 50 minut. Oczywiście padało. Kierowca rzucił hasłem "Gdzie ci wszyscy ludzie jadą?!?", na co ja odpowiedziałam "Ja na przykład pod namiot.", wywołując salwy śmiechu . Chyba pogoda wyglądała na mało namiotową. Po prawie 2 godzinach dotarłam do Katowic, które także zasłoniły się samochodowym murem i nie chciały wpuścić do środka.
Na szczęście nie tylko ja byłam spóźniona, więc całą trójką udaliśmy się na busa, który miał nas zawieźć do Cieszyna. Mnie podróż umilał pan zwany "Hubertem" bądź "Zygmuntem". Kurtka sobie radośnie schła, a mnie ta półtoragodzinna podróż upłynęła bardzo szybko. W Cieszynie lecieliśmy w dzikim pędzie do pociągu, na który NIE ZDĄŻYMY!, a był on z czeskiego Cieszyna.
Ostatecznie los nam sprzyjał, licho przysnęło, pociąg z Cieszyna się spóźnił. Późnym wieczorem dotarliśmy do Rużomberka, a tam... deszcz! Ściana deszczu! Postanowiliśmy go przeczekać.
Po chwili deszcz złagodniał, a gdy zbliżaliśmy się do knajpki Nové Korzo, a pół godziny przed północą ruszyliśmy "w stylu Rambo" na pierwszą napotkaną polanę na czerwonym szlaku. Opracowaliśmy też hasło wyprawy, które brzmiało "Ktoś chciałby przerwę." Oczywiście zmarzłam w nocy, czyli wiele się nie zmieniło - pogoda kwietniowo-majowa nie jest namiotową pogodą dla mnie ;D...
29.04. SOBOTA
Wstaliśmy o 6.15, spakowaliśmy grzecznie namiot, ruszyliśmy przez bezkresne błota na dół, po czym wsiedliśmy do pociągu, który miał nas zbliżać do szlaku. Wyciągnęłam wreszcie aparat, ale zanim zauważyłam, że nieco namieszałam w opcjach, minęło całkiem sporo czasu.
Z przesiadką dotarliśmy do Ťahanovców. Pogoda była zgodna z oczekiwaniami. Najważniejsze, że nie padało.
Tutaj udaliśmy się na autobus, którym mieliśmy podjechać pod początek kolejki wąskotorowej.
Mimo że planowane przejazdy miały zacząć się w maju, trafiliśmy na jazdy próbne, które chłopaki wcześniej wyszukali w Internecie Pan, który robił tam drobne naprawy oznajmił nam łamanym polskim, że kolejka dzisiaj nie jeździ, po czym widząc nasze zawiedzione miny oznajmił, że chciał tylko sprawdzić, czy jesteśmy z Polski
Okazało się, że kolejka pojedzie, więc kupiliśmy bilety i dzielnie poczekaliśmy na start, obserwując to, co tam się znajdowało.
...a także próby rozruchu
Para - buch!
Jechaliśmy głównie między lasami, ale i tak było fajnie Zielono, wiosennie!
Panowie zaprezentowali swoje kolory bojowe! U Eco są zdecydowanie bardziej wyraziste
W końcu dotarliśmy do Alpinki, więc wagon na chwilę został bez lokomotywy, która brała zakręt na drogę powrotną...
...a my w tym czasie usiedliśmy na ławkach, rozkoszując się... słońcem!
Te słoneczne chwile napawały nas wielkim optymizmem, gdyż nic nie wskazywało na to, że sobotnia pogoda będzie aż tak łaskawa!
Kolejka ruszyła w podróż powrotną, a my najpierw zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, a następnie ruszyliśmy na Sedlo pod kamenným hrbom.
Rozpoczęło się zdobywanie wysokości, a nie tylko lenistwo!
W większości nasze życie toczyło się w lesie
Po drodze oczywiście nie można było nie zauważyć oznak rozpoczętej już dawno wiosny.
Przy wiacie zaprzyjaźnialiśmy się także z dwoma Słowakami, dzieląc się wzajemnie swoimi napitkami. Tutaj też przez chwilę odpoczęliśmy.
Kolejnym ważnym punktem naszej trasy miała być Jahodná. Droga do niej również prowadziła głównie lasem.
Po drodze oczywiście pauzowaliśmy we wiatce.
Po czym ruszyliśmy dalej...
...by w końcu tam dotrzeć. Na dole zrobiliśmy sobie kolejną przerwę, jednak i tu nadeszła pora by wykulać się w kierunku górnej stacji.
Lekko nie było, ale w końcu się udało
Widoki były dosyć skromne, a słońca nie było zbyt wiele, ale było pogodnie.
Żeby nie zabiwakować tutaj na zawsze w cieniu chmur i delikatnie zbliżającego się zachodu słońca poszliśmy ku następnemu przystankowi.
Była nim Pišiverka, z której została nam ostatnia prosta do chaty. Co zabawne - żółtym szlakiem szło się do niej pół godziny, czerwonym 25 minut, a cały czas wiodły razem. Zrobiliśmy sprawiedliwy podział! Ja szłam żółtym, chłopaki czerwonym
Szło im to zdecydowanie szybciej...
W końcu dotarliśmy do Chaty Lajoška, gdzie zostaliśmy czule przywitani przez dwójkę hippisów, prowadzących chatę. To miał być jedyny obudowany nocleg na trasie, więc skorzystaliśmy radośnie z ciepłej wody i ciepłych łóżek Z nadziejami na lepsze jutro...
Ostatnio zmieniony 2017-05-04, 21:11 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Re: 28.04.17-03.05.17 Wołowskimi Górami gdzieś pomiędzy wios
nes_ska pisze: z miasta wyjeżdżaliśmy ok. 50 minut. Oczywiście padało. Kierowca rzucił hasłem "Gdzie ci wszyscy ludzie jadą?!?", na co ja odpowiedziałam "Ja na przykład pod namiot.", wywołując salwy śmiechu . Chyba pogoda wyglądała na mało namiotową.
Dobre, dobre normalne wariaty
Takie przygody są najlepsze, ale na początku, lekko nie ma.
Ostatnio zmieniony 2017-05-05, 20:23 przez maurycy, łącznie zmieniany 1 raz.
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
30.04. NIEDZIELA
Kolejny dzień wstępnie miał być ładniejszy. Jednak o poranku nic na to nie wskazywało. Było szaro, buro i ponuro, a przez chwilę nawet zaczęły się jakieś dziwne zjawiska pogodowe typu śnieg. Nasze pozytywne nastawienie pozwoliło jednak wierzyć, że to się zmieni. Na lepsze.
Po ogarnięciu i spakowaniu rzeczy usiedliśmy jeszcze na jadalni...
...i wtedy odezwał się głos rozsądku. Przegłosowaliśmy rezygnację ze wstępnie założonego szaleństwa, jakim miało być zejście do miejscowości Zlatá Idka i postanowiliśmy niespiesznie zmierzać ku Kojšovská hoľi. Nawet pogoda delikatnie przestała straszyć.
Nie zapomnieliśmy o grupowym zdjęciu przy schronisku, jednak kiciuś wzbudzał zdecydowanie większe zainteresowanie niż aparat, który był przed nami
Po zrobieniu zdjęcia ruszyliśmy czerwonym szlakiem w las.
Rudy kot, strażnik podwórka, przez jakiś czas udawał, że stracił czujność, ale potem zaczął nas śledzić.
W końcu jednak wystarczająco długo "kszzz"-szaliśmy na niego, więc sobie odpuścił.
Po drodze oczywiście zatrzymywaliśmy się bez sensowniejszego powodu, ale skoro przyświecał nam "brak pośpiechu", mogliśmy to robić do woli!
W końcu też wyszło długo wyczekiwane słońce, co zmusiło nas do jeszcze większego zwolnienia tempa wycieczki
Znaleźliśmy także idealne miejsce na ognisko.
Nie było łatwo cokolwiek rozpalić, więc próbowaliśmy różnymi metodami. Ostatecznie Eco nie zawiódł i udało mu się tego dokonać! Wśród ogniskowych specjałów była świnia...
...a także pieczarki, pierogi, kiełbasy i zapiekanki.
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że pierwsze ognisko na trasie było bardzo udane. Co za tym idzie, trwało dosyć długo, ale wreszcie postanowiliśmy ruszyć. Za plecami zostawiliśmy delikatnie wyłaniające się zza drzew widoki.
Natomiast przed sobą mieliśmy ich ciut więcej, zwłaszcza że las był mocno nadwątlony.
Na niebie pojawiły się ciemne chmury, co też uszczupliło naszą wesołość
Korzystaliśmy zatem z tego, że jeszcze było cokolwiek widać i szliśmy w dół z nadzieją, że jeszcze będzie wspaniale...
Słońce w każdym razie wciąż próbowało, choć wydawało się być na straconej pozycji
Co i rusz mijaliśmy efekty wycinki
Niezbyt gęsty las otaczał nas co jakiś czas, ale i tak dominowały tereny, na których były widoki - zdecydowanie wbrew mapie!
Wszędzie widzieliśmy Zlatą Idkę! Nawet jeśli nią nie była, to i tak ją widzieliśmy
W końcu dotarliśmy do Golgoty... a tam znów niebiesko!
Widoczność może nie powalała, ale niebieskości i słońce zdecydowanie nam to wynagrodziły, zwłaszcza że zdecydowanie zdominowały krótkotrwałą szaroburość.
Korzystając z wyciągu mogliśmy posiedzieć, poleżeć i pohuśtać się, z czego oczywiście radośnie skorzystałam!
Nasze postoje spowodowały jednak, że czas uciekał nieubłaganie, a w związku z tym trzeba było ruszyć dalej...
I z Golgoty wykulać się na Kojsovską...
Nadzieje się tliły, bo stawała się ona coraz bardziej wyraźna!
A i grzbiet powoli zaczął się odsłaniać, więc mieliśmy coraz lepsze widoki.
Na ostatniej prostej do góry wybraliśmy drogę, a na zejście zaplanowaliśmy żółty szlak.
Delikatnie podeszliśmy na górę mijając raptem parę osób.
Za naszymi plecami mogliśmy dojrzeć góry.
Przed nami natomiast stację meteorologiczną...
Mijając profesjonalne ogrodzenie wyszliśmy ku widokom.
Było tak fajnie, że wcale nie spieszyło nam się w dół.
Nie można było zapomnieć o sesji na szczycie
Loty!
Gruppenfoto...
Widoki...
Chłopaki zeszli na dół, a ja jeszcze zrobiłam sobie foto na szczycie
Trochę nieostre VICTORY ;p
Później zeszłam do chłopaków, którzy znaleźli miejsce osłonięte przed wiatrem.
Tutaj upstrzyłam sobie drzewko, które mi się spodobało i zaczęłam je prześladować.
Kiedy przy nim byłam, wlazła mi słowa do butów i nie chciała wyleźć ;D!
Wprawdzie czas nas nie gonił, a nocleg mieliśmy zapewniony dzięki dobru wspólnemu, ale w końcu i my postanowiliśmy się ruszyć.
Zmierzaliśmy w stronę słońca.
Na dole porzuciliśmy swoje plecaki, więc musieliśmy iść w krzaki, aby je sobie odebrać.
Słońce już nam cicho dawało do zrozumienia, że nie zdążymy przed jego zachodem
Doszliśmy do Chaty Erica, gdzie wrogo na nas patrzył pewien pan.
Pozostało nam dotrzeć do Trohanki v sedle Tri studne, gdzie miała być wiata.
Oznaczało to jednak do przejścia niemały kawałek drogi, ale mogliśmy oglądać przyzwoity zachód słońca
Drogi powoli ubywało, choć miało się wrażenie, że nazbyt często wychodzimy do góry, jak na to, że mamy zejść w dół.
W końcu jednak rozpoczęło się zdecydowane zejście.
I dotarliśmy do rozwidlenia, gdzie nie było wiaty... Skorzystawszy z mapy Marcin zauważył, że jest ona nieco dalej. I była! Zaczęliśmy od rozłożenia namiotu (tzn. ja nie zaczęłam, bo tym razem tylko się przyglądałam... )
A później rozpoczęliśmy ognisko przy muzyce, jedzeniu i topieniu moich wypas różowych bucików!
Czekała nas dość zimna noc, co było widać na skrzącym się od mrozu "naszym namiocie"
Kolejny dzień wstępnie miał być ładniejszy. Jednak o poranku nic na to nie wskazywało. Było szaro, buro i ponuro, a przez chwilę nawet zaczęły się jakieś dziwne zjawiska pogodowe typu śnieg. Nasze pozytywne nastawienie pozwoliło jednak wierzyć, że to się zmieni. Na lepsze.
Po ogarnięciu i spakowaniu rzeczy usiedliśmy jeszcze na jadalni...
...i wtedy odezwał się głos rozsądku. Przegłosowaliśmy rezygnację ze wstępnie założonego szaleństwa, jakim miało być zejście do miejscowości Zlatá Idka i postanowiliśmy niespiesznie zmierzać ku Kojšovská hoľi. Nawet pogoda delikatnie przestała straszyć.
Nie zapomnieliśmy o grupowym zdjęciu przy schronisku, jednak kiciuś wzbudzał zdecydowanie większe zainteresowanie niż aparat, który był przed nami
Po zrobieniu zdjęcia ruszyliśmy czerwonym szlakiem w las.
Rudy kot, strażnik podwórka, przez jakiś czas udawał, że stracił czujność, ale potem zaczął nas śledzić.
W końcu jednak wystarczająco długo "kszzz"-szaliśmy na niego, więc sobie odpuścił.
Po drodze oczywiście zatrzymywaliśmy się bez sensowniejszego powodu, ale skoro przyświecał nam "brak pośpiechu", mogliśmy to robić do woli!
W końcu też wyszło długo wyczekiwane słońce, co zmusiło nas do jeszcze większego zwolnienia tempa wycieczki
Znaleźliśmy także idealne miejsce na ognisko.
Nie było łatwo cokolwiek rozpalić, więc próbowaliśmy różnymi metodami. Ostatecznie Eco nie zawiódł i udało mu się tego dokonać! Wśród ogniskowych specjałów była świnia...
...a także pieczarki, pierogi, kiełbasy i zapiekanki.
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że pierwsze ognisko na trasie było bardzo udane. Co za tym idzie, trwało dosyć długo, ale wreszcie postanowiliśmy ruszyć. Za plecami zostawiliśmy delikatnie wyłaniające się zza drzew widoki.
Natomiast przed sobą mieliśmy ich ciut więcej, zwłaszcza że las był mocno nadwątlony.
Na niebie pojawiły się ciemne chmury, co też uszczupliło naszą wesołość
Korzystaliśmy zatem z tego, że jeszcze było cokolwiek widać i szliśmy w dół z nadzieją, że jeszcze będzie wspaniale...
Słońce w każdym razie wciąż próbowało, choć wydawało się być na straconej pozycji
Co i rusz mijaliśmy efekty wycinki
Niezbyt gęsty las otaczał nas co jakiś czas, ale i tak dominowały tereny, na których były widoki - zdecydowanie wbrew mapie!
Wszędzie widzieliśmy Zlatą Idkę! Nawet jeśli nią nie była, to i tak ją widzieliśmy
W końcu dotarliśmy do Golgoty... a tam znów niebiesko!
Widoczność może nie powalała, ale niebieskości i słońce zdecydowanie nam to wynagrodziły, zwłaszcza że zdecydowanie zdominowały krótkotrwałą szaroburość.
Korzystając z wyciągu mogliśmy posiedzieć, poleżeć i pohuśtać się, z czego oczywiście radośnie skorzystałam!
Nasze postoje spowodowały jednak, że czas uciekał nieubłaganie, a w związku z tym trzeba było ruszyć dalej...
I z Golgoty wykulać się na Kojsovską...
Nadzieje się tliły, bo stawała się ona coraz bardziej wyraźna!
A i grzbiet powoli zaczął się odsłaniać, więc mieliśmy coraz lepsze widoki.
Na ostatniej prostej do góry wybraliśmy drogę, a na zejście zaplanowaliśmy żółty szlak.
Delikatnie podeszliśmy na górę mijając raptem parę osób.
Za naszymi plecami mogliśmy dojrzeć góry.
Przed nami natomiast stację meteorologiczną...
Mijając profesjonalne ogrodzenie wyszliśmy ku widokom.
Było tak fajnie, że wcale nie spieszyło nam się w dół.
Nie można było zapomnieć o sesji na szczycie
Loty!
Gruppenfoto...
Widoki...
Chłopaki zeszli na dół, a ja jeszcze zrobiłam sobie foto na szczycie
Trochę nieostre VICTORY ;p
Później zeszłam do chłopaków, którzy znaleźli miejsce osłonięte przed wiatrem.
Tutaj upstrzyłam sobie drzewko, które mi się spodobało i zaczęłam je prześladować.
Kiedy przy nim byłam, wlazła mi słowa do butów i nie chciała wyleźć ;D!
Wprawdzie czas nas nie gonił, a nocleg mieliśmy zapewniony dzięki dobru wspólnemu, ale w końcu i my postanowiliśmy się ruszyć.
Zmierzaliśmy w stronę słońca.
Na dole porzuciliśmy swoje plecaki, więc musieliśmy iść w krzaki, aby je sobie odebrać.
Słońce już nam cicho dawało do zrozumienia, że nie zdążymy przed jego zachodem
Doszliśmy do Chaty Erica, gdzie wrogo na nas patrzył pewien pan.
Pozostało nam dotrzeć do Trohanki v sedle Tri studne, gdzie miała być wiata.
Oznaczało to jednak do przejścia niemały kawałek drogi, ale mogliśmy oglądać przyzwoity zachód słońca
Drogi powoli ubywało, choć miało się wrażenie, że nazbyt często wychodzimy do góry, jak na to, że mamy zejść w dół.
W końcu jednak rozpoczęło się zdecydowane zejście.
I dotarliśmy do rozwidlenia, gdzie nie było wiaty... Skorzystawszy z mapy Marcin zauważył, że jest ona nieco dalej. I była! Zaczęliśmy od rozłożenia namiotu (tzn. ja nie zaczęłam, bo tym razem tylko się przyglądałam... )
A później rozpoczęliśmy ognisko przy muzyce, jedzeniu i topieniu moich wypas różowych bucików!
Czekała nas dość zimna noc, co było widać na skrzącym się od mrozu "naszym namiocie"
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
ceper pisze:Wspólną bieliznę macie?ecowarrior pisze:Ale przynajmniej kurtkę przeprałem i dobro wspólne rozwiesiłem
Mój błąd - zapomniałem, że na tym forum warto porządnie ważyć każde wypowiedziane słowo
nes_ka, fantastycznie powychodziły skoki. Miło wrócić do tamtej chwili i szaleńczej radości z wykiwania pogody. Skromnie przypominam się byś w wolnej chwili pamiętała o nagraniu płyty
laynn pisze:Czy mieliście suszarkę do ogniska?
Wszelkie podmuchy wydobywały się z ust ecowarriora Suszarka została w domu i ma się dobrze.
laynn pisze:Pogoda w niedzielę rewelacja.
Zdecydowanie! Choć uważam, że na żaden dzień nie możemy narzekać. Prognozami byłam przerazona
ecowarrior pisze:Skromnie przypominam się byś w wolnej chwili pamiętała o nagraniu płyty
Zrobię to jak najszybciej
ecowarrior pisze:O matko, u mnie jeszcze 1/3 plecaka czeka na rozpakowanie a Ty już pół relacji pyknąłeś.
Ha! Ja w pierwszej godzinie po powrocie wypakowałam wszystko i zrobiłam pranie.
ceper pisze:Wspólną bieliznę macie?
To źle? Jedno nosi na lewej, a drugie na prawej Lżejsze plecaki
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nagrywacie płytę? Chętnie posłucham bawiącej się młodzieży przy akompaniamencie gry na...nes_ska pisze:ecowarrior napisał/a:
Skromnie przypominam się byś w wolnej chwili pamiętała o nagraniu płyty
Zrobię to jak najszybciej
Zmierzyliście promile? Igrał z ogniem, a to niebezpieczeństwo pożaru. Kto z boku przypalał zapalniczką?nes_ska pisze:Wszelkie podmuchy wydobywały się z ust ecowarriora
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
Zapałki mogą zamoknąć, wilgoć, itp.
Podziwiam nes_skę, że wystawia na szwank swe zdrowie, wszak mogła nie tylko zmarznąć, ale również przeziębić się. Idąc dalej tym tokiem myślenia, mogło to doprowadzić do zapalenia płuc i...
Prawdziwy facet poza niezbędnym ekwipunkiem zabiera zapalarkę gazu z wysięgnikiem (2zł, mam je w samochodach, plecakach). Planując ognisko można zabrać też dmuchawę na korbkę (2-3 zeta) lub na baterię R6 (koło 8zł z wiatraczkiem), wówczas nie trzeba kręcić korbką ani dmuchać, chyba że dmuchanie sprawia frajdę.
Najprostszym sposobek rozpalenia ogniska jest prowizoryczny miotacz ognia, czyli zasobnik gazu jak dezodorant z rurką jak przy WD-40. Lekki i nie zajmuje dużo miejsca. Rozpalam wyłącznie na działce, ale powinno sprawdzić się również w terenie.
Podziwiam nes_skę, że wystawia na szwank swe zdrowie, wszak mogła nie tylko zmarznąć, ale również przeziębić się. Idąc dalej tym tokiem myślenia, mogło to doprowadzić do zapalenia płuc i...
Prawdziwy facet poza niezbędnym ekwipunkiem zabiera zapalarkę gazu z wysięgnikiem (2zł, mam je w samochodach, plecakach). Planując ognisko można zabrać też dmuchawę na korbkę (2-3 zeta) lub na baterię R6 (koło 8zł z wiatraczkiem), wówczas nie trzeba kręcić korbką ani dmuchać, chyba że dmuchanie sprawia frajdę.
Najprostszym sposobek rozpalenia ogniska jest prowizoryczny miotacz ognia, czyli zasobnik gazu jak dezodorant z rurką jak przy WD-40. Lekki i nie zajmuje dużo miejsca. Rozpalam wyłącznie na działce, ale powinno sprawdzić się również w terenie.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości