29.04. PIĄTEK
Moja majówka jeszcze w połowie kwietnia stała pod znakiem zapytania, ale kiedy już trzeba było potwierdzić rezerwację noclegu, zrzuciłam swoje obowiązki związane z obchodami świąt państwowych na koleżanki i zdecydowałam - Jadę!
Później jeszcze było kilka momentów zwątpienia związanych z prognozą pogody, gdyż musiałam przekonać swój umysł i serce, że była to mądra decyzja, ale ostatecznie czas na wycofanie się już minął, więc pozostało tylko kompletować kasę, ubezpieczenia, peleryny i zapas ciepłych gaci
Piątek był dniem, który upłynął głównie na podróżach przez południową część Polski. Po pracy, o godzinie 12:00 wskoczyłam do autobusu w kierunku Krakowa. Stamtąd pojechałam do Katowic, gdzie skonsumowałam ostatni przed wyjazdem obiad, a następnie udałam się na peron, z którego odjeżdżał pociąg do Zwardonia.
Cóż, pogoda dopisywała! Prognozy też były nieco bardziej krzepiące niż kilka dni wcześniej, więc pozostało jedynie pozytywnie się nastawić i wyciągać radość z osób towarzyszących w niedoli W komplecie spotkaliśmy się już w naszym wagonie, gdzie czas upływał bardzo szybko i radośnie, a do nas co i rusz dosiadywali się (jak oni mówili) "kolejorze", którzy wracali jak co dzień do domu Tutaj przypomina mi się piosenka Końca Świata pt. Blues o robotniczej krwi i jej fragment: "Ten pociąg wozi go do pracy, a innych zaś daleko w świat". W piątek to właśnie my mieliśmy ten przywilej, że jechaliśmy odpoczywać w pięknych okolicznościach przyrody, gdy inni musieli pracować.
Około 20.00 dojechaliśmy do Zwardonia, skąd niedługo mieliśmy przesiadkę już w kierunku naszego pierwszego celu. W pociągu zaczęłam szukać czegoś w plecaku i akurat uderzyła mnie po oczach moja "krówka", więc nie powstrzymaliśmy się od skosztowania jej, jednak resztę zostawiliśmy na później. Tutaj też spotkaliśmy słowackiego konduktora, który, jak się okazało, objął "honorowy patronat" nad naszą wycieczką Poinformowaliśmy go dokąd się udajemy. Popatrzył na nas z lekkim niedowierzaniem i zawadiacką miną, ale "wypuścił wolno", gdy dojechaliśmy do stacji kolejowej w miejscowości Čierne pri Čadci.
Tutaj, zanim zdecydowaliśmy się marznąć w miejscu noclegowym, zahaczyliśmy o jedną knajpkę . Wieczór okraszony był lokalnym piwem, rozmowami polsko-słowackimi z różnym skutkiem, a także moim oraz Marysi "śpiewem".
Jednak w pewnym momencie ktoś musiał podjąć męską decyzję, że trzeba już iść ku miejscu noclegowemu, więc my, jak przystało na prawdziwe kobiety, zaczęłyśmy narzekać (;-P), że już pora i siłą swojego marudzenia przekonałyśmy panów, że najwyższy czas iść.
Droga prowadziła początkowo przez las, a później przez przysiółek z kilkoma gospodarstwami, jednak w związku z tym, że było ciemno, liczył się tylko cel - rozłożenie namiotu i pójście spać! W końcu dotarliśmy na wymarzony Trójstyk.
Ja spodziewałam się, że będzie tam taki obelisk jak na granicy polsko-słowacko-ukraińskiej, więc byłam trochę zdziwiona, iż jest ich aż trzy.
Okazuje się, że miejsce przecięcia granic znajduje się w korycie potoku, stąd każdy kraj ma swój obelisk. Droga jest bardzo dobrze oświetlona.
My jednak poszliśmy w kierunku wiaty, gdzie latarni nie ma. Tam żeńska część grupy poszła spać do namiotów, natomiast dzielni panowie jeszcze rozpalili ognisko. Ja marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się w śpiworze, gdyż zbliżała się północ, a pobudka miała być około czwartej...
SOBOTA, 30.04
Sobota to kolejny dzień podróży i przesiadek. Panowie nastawili budziki na 3.50... ale nie zadzwoniły. Ja podsłuchując ich rozmowy z perspektywy namiotu również ustawiłam budzik, na 4:00. I dobrze (?), że to zrobiłam, gdyż mogłam obudzić resztę ekipy.
Dłuuuuugo przed świtem musieliśmy złożyć namioty, na których wyraźnie było widać pokłosie wczorajszych temperatur - solidny szron! Uwinęliśmy się w miarę na czas, więc ruszyliśmy w drogę na dół.
Gdy dotarliśmy do stacji, już zaczynało świtać.
Jednak nie budziło to naszej wielkiej radości, gdyż jedyne o czym marzyliśmy to sen. No, może jeszcze odrobina ciepła
Kiedy zatem przyjechała nasza motoriczka, wszyscy weszliśmy do niej radośnie, a w środku z uśmiechem przywitał nas nasz patron honorowy, który chyba spodziewał się, że zamarzniemy w nocy. Wypytał nas, w jakiej knajpce byliśmy, jak się nas spało i dokąd zmierzamy.
Ściąganie wszystkich ubrań nocnych następowało bardzo stopniowo, jednak zadowolenie z pobytu w ciepłym pociągu było bardzo szybkie!
Motoriczką dotarliśmy do Čadcy, stamtąd do Žiliny, a następnie do Zwolenia. Pogoda wciąż była niezmienna!
Humory wciąż dopisywały!
...chociaż niektórzy zdecydowanie mieli jeszcze ochotę pospać...
...a lokalna policja miała bardzo srogie miny!
Ruszyliśmy jednak w stronę dworca autobusowego, aby sprawdzić, z jakiego stanowiska odjeżdża nasz autobus do Hriňovej.
Był tak blisko, że może bym się nawet nie zgubiła będąc sama!
Podczas poszukiwania autobusu do Hžinovej zamiast Hriňovej postanowiłam odpocząć na ławce. Drobna różnica w postawieniu akcentu spowodowała, że nikt nie potrafił nam wytłumaczyć, z którego przystanku może odjeżdżać nas autobus. Ba, ludzie dopytywali nawet, czy na pewno chodzi nam o miejscowość na Słowacji. Na szczęście wszystko się wyjaśniło i dobrze skończyło, więc po sprawdzeniu, skąd będziemy ruszać, uderzyliśmy jeszcze na śniadanie. W końcu była dopiero 10.00
Szybko znaleźliśmy jakąś restaurację przy dworcu, ale przecież ruda blondynka jak ja nie zrozumie słowackiego menu Wprawdzie intuicyjnie można było się czegoś tam domyślić, ale należy również zapamiętać raz na zawsze - "tanier" to nic innego jak "talerz"! Dostałam zatem talerz z szynką, serem, pomidorem i serkiem topionym No nic Trzeba było się jakoś z tym pogodzić. W końcu nie tylko ja, ale i Eco dostał podobne danie. Dokupiłam do niego chleb, chociaż na początku mówiłam pani, że pieczywo mi do szczęścia niepotrzebne. Później radośnie i z pełnym przekonaniem wmówiliśmy Andrzejowi, że na jego talerzu również znajduje się serek topiony, więc ten, biedny, przekąsił solidną kostkę masła na jeden raz Chyba nie było mu tak do śmiechu jak nam, ale zachował odrobinę pozorów i wytrzymał nasze niekontrolowane wybuchy radości. Potem udaliśmy się już tylko na przystanek...
...a stamtąd dojechaliśmy do Hriňovej, gdzie uskuteczniliśmy ostatnie zakupy, zostawiając Andrzeja z naszym bagażem "życiowym".
Panowie jeszcze spojrzeli na mapę...
...i zlokalizowali knajpkę, w której napiliśmy się piwa, a my - żeńska część ekipy - wzięłyśmy ostatnią kąpiel w umywalce ;-P Pudelek miał nawet ubranie dopasowane do miejsca, w którym się znajdowaliśmy, bo na tym samym budynku, w którym była knajpka, był ów szyld:
Po zażyciu kąpieli w wodzie i piwie pozostało już tylko ruszyć na szlak...
29.04 - 03.05. Veporské vrchy na wyłączność
29.04 - 03.05. Veporské vrchy na wyłączność
Ostatnio zmieniony 2016-05-05, 14:43 przez nes_ska, łącznie zmieniany 4 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
30.04. SOBOTA (nieco bardziej górska), CD.
Nasz szlak rozpoczynał swój bieg przy kościele. Ruszyliśmy w czwórkę, zostawiając w knajpie Pudelka, który stwierdził, iż jedzie autobusem. Mnie już wprawdzie też dopadło lenistwo, bo po pobudce o 4:00, 13:00 była już godziną, o której czułam wielką ochotę na popołudniową drzemkę. Nie ugięłam się jednak i poszłam za większością.
Minęliśmy dom smutku...
I weszliśmy w lasek, z którego wyszliśmy prosto na cmentarz...
Tutaj przez kilka minut się gubiliśmy, gdyż nie zauważyliśmy odbicia w lewo i skręciliśmy dopiero w następną dróżkę. Szło się przyjemnie, bo po prostym, ale jednak to nie była nasza droga.
Po chwili jednak postanowiliśmy wrócić i znaleźliśmy drogę, która prowadziła pod górę...
Szło się bardzo przyjemnie, bo las już nabrał pięknego, zielonego koloru!
Szybko jednak pojawił się asfalt, który ciągnął się baaaardzo długo. Mnie to specjalnie nie przeszkadzało. I przypomniałam sobie, jak Pudelek nabijał się do Marysi w knajpie, że pójdziemy 5 km asfaltem, a później będziemy już u celu - co najmniej jakby wykrakał, bo na pewno nie wiedział o tym, że będzie go aż tyle!
W drodze na Kubovą nie mieliśmy zbyt wielu widoków. Dominował las. I asfalt ;]
Właściwie widoki pojawiły się dopiero tuż przed szczytem i było ich jak na lekarstwo. Najpierw zasłaniały je w przewadze drzewa.
Później, na polanie przy Kubovej było ich nieco więcej, ale to jeszcze nie było "to".
Ruszyliśmy dalej w stronę Komarna. Ja z nadzieją, że zobaczę coś więcej. Panowie pewnie byli bardziej zorientowani, bo mieli przy sobie mapy i wiedzieli wcześniej, co będziemy robić. Ja jechałam tylko jako doczepka, więc nie orientowałam się dokładnie, gdzie będziemy i co będzie po drodze
Tuż za Kubovą znów pojawiły się skromne punkciki widokowe.
I dogonił nas Pudelek, który już wcześniej zadzwonił, że będzie za nami jednak szedł. Zastanawialiśmy się z jakiego powodu. Podejrzewaliśmy, że pewnie busy, o których wcześniej mówił, nie jeżdżą w sobotę, ale okazało się, że przeważyły szalę kwestie przystankowe
Ściągnęliśmy więc plecaki, mimo iż mieliśmy już ruszać w trasę. Zdecydowaliśmy się jeszcze przez chwilę kontynuować przerwę
Jako że byłam okrutnie głodna, a nie chciało mi się grzebać po plecaku, poprosiłam Młodego, aby mnie poczęstował kiełbachą, którą przywiózł, ale smak, który miała, najpierw spowodował u mnie cofkę, a później zmusił do wyplucia tego świństwa. Mnie się smak skojarzył ze starą, brudną szmatą, chociaż tej nigdy nie próbowałam ;P
Mimo że humory dopisywały, a przerwa mogłaby trwać w nieskończoność, w końcu zdecydowaliśmy się wstać...
...i ruszyć w dalszą drogę.
Pogoda wciąż dopisywała, więc mimo ciężaru na plecach szło się bardzo przyjemnie!
W końcu dotarliśmy do miejsca, które było naprawdę fajne i widokowe. Przed nami rozpościerała się nareszcie jakaś polana! Odbiłam na chwilę ze szlaku, żeby na nią wejść!
Zresztą nie tylko ja! Młody i Eco również postanowili to uczynić!
Dołączyliśmy jednak do reszty grupy i ruszyliśmy dalej...
...tylko po to, by już po chwili dotrzeć do Detvianskiej Huty i tutaj zostać na dłużej! Każdy odnalazł wygodne miejsce i pozycję dla siebie.
Nawet piersiówka w ręce nie pobudzała! Słońce dogrzewało tak bardzo, że została zarządzona drzemka!
Kto nie spał, ten siedział zadumany i spoglądał w dal (albo w bliż!)
Wykorzystałam okazję i zrobiłam George'om zdjęcia w tle.... Młodego
Z tego miejsca ruszyliśmy jeszcze na chwilę w las.. i na następną polanę!
Wreszcie!
Z tej polany widzieliśmy domki, które były tuż pod naszym kolejnym punktem podróży - Bratkovicą. Ten żółty domek z niebieskim dachem rzucił mi się w oczy, wiec później od razu go poznałam
Jeszcze odrobina lasu...
W którego głębi była niewielka łąka na kolejną przerwę na drzemkę
Bardzo podobał mi się ten fragment, pomimo że czasem drzewa zasłaniały góry
Domki w Bratkovicy prezentowały się cudownie! Bardzo długo pokonywaliśmy drogę prowadzącą do asfaltu, ponieważ co chwilę zatrzymywaliśmy się przy kolejnym domostwie!
Aż miało się ochotę na kolejną drzemkę w tych pięknych okolicznościach przyrody! A oni tu mieszkają! Wspaniale
Mijając te domki, powodujące pełny zachwyt, w końcu dotarliśmy do kościółka, który znajdował się przy asfaltowej drodze.
Tutaj na chwilę usiedliśmy, żeby coś przekąsić. Niektórzy usilnie poszukiwali toalety, ale ta sztuka jednak się nie udała Pozostało więc wygrzewać się na słońcu i liczyć na to, że niedługo pojawią się jakieś krzaki ;D
Z Bratkovicy ruszyliśmy dalej w stronę naszego miejsca noclegowego. Zanim jednak weszliśmy w las, mieliśmy jeszcze przez chwilę piękne widoki, od których nie chciało się odrywać oczu
Teraz widziałam żółto-niebieski domek z perspektywy góry, a nie dołu!
Ale nie tylko domek przyciągał wzrok!
W końcu jednak dotarliśmy do lasu, co oznaczało koniec widoków na sobotę!
Oznaczało także, że już niedługo będzie ognisko! "Piątkowe" wprawdzie odpuściłyśmy, ale sobotniego nie zamierzałyśmy
A słońce już powoli zachodziło!
...za drzewami
W końcu dotarliśmy do naszego zaplanowanego noclegu! Udało się nawet zrobić to przed zmrokiem!
Zajęliśmy miejsca, rozłożyliśmy swoje bagaże...
W czasie moje grzebania się w "hotelu" panowie zdążyli już rozpalić ognisko, więc przyszłam na gotowe
W pierwszy dzień mogliśmy sobie pozwolić jeszcze na takie luksusy jak mięso, czyli kiełbaski, które Eco wykonał własnoręcznie
Ognisku towarzyszyły wesołe rozmowy. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Aż nie chciało się, aby ono tej nocy zgasło...
Nasz szlak rozpoczynał swój bieg przy kościele. Ruszyliśmy w czwórkę, zostawiając w knajpie Pudelka, który stwierdził, iż jedzie autobusem. Mnie już wprawdzie też dopadło lenistwo, bo po pobudce o 4:00, 13:00 była już godziną, o której czułam wielką ochotę na popołudniową drzemkę. Nie ugięłam się jednak i poszłam za większością.
Minęliśmy dom smutku...
I weszliśmy w lasek, z którego wyszliśmy prosto na cmentarz...
Tutaj przez kilka minut się gubiliśmy, gdyż nie zauważyliśmy odbicia w lewo i skręciliśmy dopiero w następną dróżkę. Szło się przyjemnie, bo po prostym, ale jednak to nie była nasza droga.
Po chwili jednak postanowiliśmy wrócić i znaleźliśmy drogę, która prowadziła pod górę...
Szło się bardzo przyjemnie, bo las już nabrał pięknego, zielonego koloru!
Szybko jednak pojawił się asfalt, który ciągnął się baaaardzo długo. Mnie to specjalnie nie przeszkadzało. I przypomniałam sobie, jak Pudelek nabijał się do Marysi w knajpie, że pójdziemy 5 km asfaltem, a później będziemy już u celu - co najmniej jakby wykrakał, bo na pewno nie wiedział o tym, że będzie go aż tyle!
W drodze na Kubovą nie mieliśmy zbyt wielu widoków. Dominował las. I asfalt ;]
Właściwie widoki pojawiły się dopiero tuż przed szczytem i było ich jak na lekarstwo. Najpierw zasłaniały je w przewadze drzewa.
Później, na polanie przy Kubovej było ich nieco więcej, ale to jeszcze nie było "to".
Ruszyliśmy dalej w stronę Komarna. Ja z nadzieją, że zobaczę coś więcej. Panowie pewnie byli bardziej zorientowani, bo mieli przy sobie mapy i wiedzieli wcześniej, co będziemy robić. Ja jechałam tylko jako doczepka, więc nie orientowałam się dokładnie, gdzie będziemy i co będzie po drodze
Tuż za Kubovą znów pojawiły się skromne punkciki widokowe.
I dogonił nas Pudelek, który już wcześniej zadzwonił, że będzie za nami jednak szedł. Zastanawialiśmy się z jakiego powodu. Podejrzewaliśmy, że pewnie busy, o których wcześniej mówił, nie jeżdżą w sobotę, ale okazało się, że przeważyły szalę kwestie przystankowe
Ściągnęliśmy więc plecaki, mimo iż mieliśmy już ruszać w trasę. Zdecydowaliśmy się jeszcze przez chwilę kontynuować przerwę
Jako że byłam okrutnie głodna, a nie chciało mi się grzebać po plecaku, poprosiłam Młodego, aby mnie poczęstował kiełbachą, którą przywiózł, ale smak, który miała, najpierw spowodował u mnie cofkę, a później zmusił do wyplucia tego świństwa. Mnie się smak skojarzył ze starą, brudną szmatą, chociaż tej nigdy nie próbowałam ;P
Mimo że humory dopisywały, a przerwa mogłaby trwać w nieskończoność, w końcu zdecydowaliśmy się wstać...
...i ruszyć w dalszą drogę.
Pogoda wciąż dopisywała, więc mimo ciężaru na plecach szło się bardzo przyjemnie!
W końcu dotarliśmy do miejsca, które było naprawdę fajne i widokowe. Przed nami rozpościerała się nareszcie jakaś polana! Odbiłam na chwilę ze szlaku, żeby na nią wejść!
Zresztą nie tylko ja! Młody i Eco również postanowili to uczynić!
Dołączyliśmy jednak do reszty grupy i ruszyliśmy dalej...
...tylko po to, by już po chwili dotrzeć do Detvianskiej Huty i tutaj zostać na dłużej! Każdy odnalazł wygodne miejsce i pozycję dla siebie.
Nawet piersiówka w ręce nie pobudzała! Słońce dogrzewało tak bardzo, że została zarządzona drzemka!
Kto nie spał, ten siedział zadumany i spoglądał w dal (albo w bliż!)
Wykorzystałam okazję i zrobiłam George'om zdjęcia w tle.... Młodego
Z tego miejsca ruszyliśmy jeszcze na chwilę w las.. i na następną polanę!
Wreszcie!
Z tej polany widzieliśmy domki, które były tuż pod naszym kolejnym punktem podróży - Bratkovicą. Ten żółty domek z niebieskim dachem rzucił mi się w oczy, wiec później od razu go poznałam
Jeszcze odrobina lasu...
W którego głębi była niewielka łąka na kolejną przerwę na drzemkę
Bardzo podobał mi się ten fragment, pomimo że czasem drzewa zasłaniały góry
Domki w Bratkovicy prezentowały się cudownie! Bardzo długo pokonywaliśmy drogę prowadzącą do asfaltu, ponieważ co chwilę zatrzymywaliśmy się przy kolejnym domostwie!
Aż miało się ochotę na kolejną drzemkę w tych pięknych okolicznościach przyrody! A oni tu mieszkają! Wspaniale
Mijając te domki, powodujące pełny zachwyt, w końcu dotarliśmy do kościółka, który znajdował się przy asfaltowej drodze.
Tutaj na chwilę usiedliśmy, żeby coś przekąsić. Niektórzy usilnie poszukiwali toalety, ale ta sztuka jednak się nie udała Pozostało więc wygrzewać się na słońcu i liczyć na to, że niedługo pojawią się jakieś krzaki ;D
Z Bratkovicy ruszyliśmy dalej w stronę naszego miejsca noclegowego. Zanim jednak weszliśmy w las, mieliśmy jeszcze przez chwilę piękne widoki, od których nie chciało się odrywać oczu
Teraz widziałam żółto-niebieski domek z perspektywy góry, a nie dołu!
Ale nie tylko domek przyciągał wzrok!
W końcu jednak dotarliśmy do lasu, co oznaczało koniec widoków na sobotę!
Oznaczało także, że już niedługo będzie ognisko! "Piątkowe" wprawdzie odpuściłyśmy, ale sobotniego nie zamierzałyśmy
A słońce już powoli zachodziło!
...za drzewami
W końcu dotarliśmy do naszego zaplanowanego noclegu! Udało się nawet zrobić to przed zmrokiem!
Zajęliśmy miejsca, rozłożyliśmy swoje bagaże...
W czasie moje grzebania się w "hotelu" panowie zdążyli już rozpalić ognisko, więc przyszłam na gotowe
W pierwszy dzień mogliśmy sobie pozwolić jeszcze na takie luksusy jak mięso, czyli kiełbaski, które Eco wykonał własnoręcznie
Ognisku towarzyszyły wesołe rozmowy. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Aż nie chciało się, aby ono tej nocy zgasło...
Ostatnio zmieniony 2016-05-05, 21:52 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
NIEDZIELA, 01.05.
W niedzielę zaczęła się majówka właściwa, w końcu dopiero wtedy naprawdę zaczął się maj. Wszyscy obudzili się w dobrych humorach i udali się na śniadanie przy ognisku przygotowanym przez eco.
Wprawdzie ja się porannego ogniska nie spodziewałam, ale z chęcią zajadam się pierożkami...
...popijając przygotowaną przez Andrzeja herbatką!
Spędziliśmy przy ognisku dosyć długą chwilę, gdyż część osób przygotowała sobie także zapiekanki oraz cebulę.
Po zjedzeniu śniadania zadbaliśmy o toaletę oraz zebranie swoich śmieci. Zadeklarowałam się jako nadworny śmieciarz i tego dnia to ja przywiązałam je sobie do plecaka, mając nadzieję, że nie na długo ;-p
Po jakimś czasie postanowiliśmy się ruszyć z miejsca. Słońce pojawiało się i znikało za chmurami. Wychodzi na to, że majówka jest bardziej plecień niż kwiecień
Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie przy miejscu noclegowym...
i w drogę! Zostawiając busa za plecami!
Chmury, mimo że mogły przynieść za sobą różne konsekwencje, wyglądały bardzo ładnie!
Po drodze minęliśmy jeszcze jedno potencjalne miejsce noclegowe, również ekskluzywne, z fotelami
Po czym ruszyliśmy dalej w kierunku pierwszej miejscowości, jaką był Lom.
Zanim jednak tam doszliśmy, stanęła na naszej drodze bardzo rozległa polana, na której brzegu znajdował się krzyż, pomnik i tablica upamiętniająca katastrofę. Przy tablicy był zbudowany pojemnik, w którym znajdowały się niewielkie pozostałości samolotu.
Parę kroków dalej roztaczały się widoki na Niżne Tatry.
W związku z tym humory dopisywały!
Na moje życzenie Młody zrobił mi pamiątkowe zdjęcie
...i ruszyliśmy dalej w stronę miejscowości, ja i Marysia szłyśmy z ogromnymi nadziejami na jakieś ciepłe jedzenie.
Im bardziej obniżaliśmy wysokość, tym bardziej góry chowały się za drzewami do momentu, aż znikły za nimi całkowicie.
Po drodze do Lomu mieliśmy jeszcze widoki na mniejsze, pobliskie wzniesienia.
Pogoda była tak kapryśna, że ja co i rusz rozbierałam się i ubierałam. Jak tylko słońce zachodziło za chmurami, od razu robiło się zimniej. Kiedy się pojawiało, było wręcz gorąco!
W końcu dotarliśmy do Lomu nad Rimavicou. Najpierw trzeba było delikatnie podejść pod kościół, żeby później znów zejść w dół.
Weszłyśmy z Marysią sprawdzić, czy jest tam coś do jedzenia, a George nasłuchiwał jednym uchem...
Oczywiście okazało się, że jest tylko alkohol i jakieś przekąski. Nawet nie próbowałyśmy pytać, jak zobaczyłyśmy, że w zasadzie nie ma tam żadnego zaplecza, czyli po prostu nie może tam być kuchni Nastawiłyśmy się jednak, że może coś będzie w następnej miejscowości, a tutaj usiadłyśmy razem z panami na zewnątrz popijając piwko.
Po odpowiednim nawodnieniu się, ruszyliśmy w stronę kolejnej miejscowości - Sihli i kolejnej potencjalnej knajpki z jedzeniem!
Przed nami kolejna polana z ładnymi widokami!
Tą polaną schodziliśmy w dół prosto do Sihli.
W miejscowości były m.in. takie cuda, jak psy chodzące po płotach (z daleka naprawdę tak wyglądał )! ;-)
Był strasznie łasy na głaskanie, więc wymiętosiliśmy go chyba wszyscy po kolei
W końcu doszliśmy do knajpki! Zrzuciliśmy plecaki i weszłyśmy z Marysia czym prędzej do środka, aby zobaczyć, czy uda nam się coś zjeść!
Od wejścia pachniało zupą, więc z wielką radością poszłyśmy do bufetu, gdzie... pan nas poinformował, że nie mają ciepłego jedzenia Cudownie! Pozostało pożywić się zapachem i... jedną kromką zwiniętą niepostrzeżenie ze stołu. Później wspólnie z Andrzejem złożyliśmy się na chleb w cenie 2 euro. Dobre i to. Przynajmniej mieliśmy coś na kolację!
Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod hasłem "Przyjaciele Krecika"!
I rzekliśmy Sihli "Do widzenia!"
Ja przez dłuższą chwilę miałam załamanie. Czułam, że rozkłada mnie choróbsko, które jest pokłosiem pierwszego noclegu. Szłam rozpalona, jakbym miała gorączkę, z katarem i niesamowitym bólem gardła oraz wieeeeeelkim "niechcemisię". W związku z tym zatrzymywałam się co chwilę, a jedyne o czym marzyłam, to miejsce noclegowe i śpiwór. ;]
W końcu doszliśmy do Tlstego Javora i tam zrobiliśmy kolejny postój pod wiatą.
...a stamtąd ponoć czekała nas już prosta droga do naszego noclegu.
Szło się całkiem przyjemnie, a jak nie szłam pod górę, to nawet gardło nie bolało mnie aż tak bardzo
Słońce już zachodziło, niestety za drzewami.
Jeszcze przed zmrokiem udało nam się dotrzeć do Obrubovanca. Większość osób rozlokowała się w szałasie, ale rozłożyli profilaktycznie namiot w razie opadów Ja w związku z moją alergią na kurz i choróbskiem postanowiłam w nim spać pomimo braku deszczu
Po rozlokowaniu się przystąpiliśmy do palenia ogniska. Tym razem to ja z Marysią zdobywałyśmy drewno, Eco przygotowywał patyki na zapiekanki, a pozostała część ekipy zajęła się rozpalaniem I nawet całkiem się to udało!
Wyciągnęliśmy resztę naszych trunków, a także chleb, ser żółty, masło i ziemniaczki, czyli pozostałości jedzenia...
...i zaczęliśmy nasz ostatni wieczór przy ognisku!
02.05. PONIEDZIAŁEK
W poniedziałek nie spieszyliśmy się ze wstawaniem. Mieliśmy tylko zejść w dół, więc mogliśmy sobie pozwolić na kolejny dzień błogiego lenistwa! Rozpaliliśmy jeszcze ostatnie ognisko, dopaliwszy wszystkie gałęzie przyniesione przez nas dzień wcześniej.
Zjedliśmy też resztki jedzenia - wafle ryżowe, precle i inne przysmaki , które służyły nam za śniadanie
W międzyczasie postanowiłam oblecieć polanę dookoła, aby zobaczyć, czy są z niej jakieś fajne widoki
Szału nie było, ale było widać pobliskie wzniesienia.
Później zeszłam z powrotem do reszty ekipy.
Podskoczyłam zrobić jeszcze zdjęcie wychodka, który trzymał się tylko oparty o jedną gałązkę - chyba nie odważyłabym się do niego wejść
Następnie spakowaliśmy namiot, dogasiliśmy ogień...
...i powoli ruszyliśmy w drogę!
Przy rozwidleniu nie mogliśmy znaleźć szlaków, na czym skorzystałam, bo poszłam w miejsce, z którego były (wprawdzie lekko przysłonięte, ale były) widoki!
Następnie dołączyłam do reszty ekipy, gdzie widoków już nie było
Czekała nas około godzinna wycieczka przez las.
W międzyczasie przechodziliśmy koło jakiegoś potoku, więc panowie skorzystali z okazji i umyli sobie... twarze
Po dojściu do Obrubovanskiej Doliny zrobiliśmy chwilę przerwy.
Stąd już szliśmy cały czas asfaltem aż do Čiernego Balogu. Po drodze mijaliśmy m.in. część starych torów wąskotorówki.
...a także tory, po których ona wciąż jeździ.
Niektórzy w międzyczasie się schładzali
Dotarliśmy także do skansenu, jednak nawet nie mieliśmy czasu, żeby próbować tam wejść.
Zrobiliśmy jedynie zdjęcia tego, co go otaczało.
Na naszej drodze były jakieś specyficzne eko-rzeźby, a tuż przy końcu leśnego skansenu - kapliczka.
Z tego miejsca dotarliśmy do centrum miejscowości, gdzie znajdował się sklep i przystanek.
Wsiedliśmy do pierwszego autobusu, gdzie jechała grupa wesołej młodzieży i cała ekipa cyganiątek.
Cyganiątka próbowały ode mnie sępić kasę, ale dzielnie udawałam, że ich nie rozumiem
Po drodze do Ružomberoka zrobiłam jeszcze kilka zdjęć przez szybę
Przez chwilę nawet padało, ale tylko wtedy, gdy byliśmy w autobusie W samym Ružomberoku było dosyć słonecznie, więc musieliśmy z siebie zrzucić bluzy
Było pięęęęęęęęęęknie!
Z tradycyjnego już miejsca noclegowego również były cudne widoki!
Aż przyprawiały o zawrót głowy...
03.05. ŚRODA
W środę niestety pozostał nam już tylko powrót do domu. Po dzień wcześniejszym ciepłym posiłku i Novym Korzo wszystkim dopisywały humory! Nawet Grzesiowi, który przyjechał do nas raptem na chwilkę
Widoki wciąż były piękne, choć chciałoby się, żeby było gorzej, skoro już musimy wracać do domu!
Panowie zostali zaczepieni przez jakąś pobliską mieszkankę, która pokazywała im, że ostatnio w pobliżu naszego noclegu grasowały niedźwiedzie
Nam jednak było wszystko jedno, było pięknie, wiosennie, a my zmierzaliśmy w kierunku pociągu powrotnego
Najpierw jeszcze oglądaliśmy widoki!
Później już zmęczenie brało górę, więc trochę przysypaliśmy
Do domu dotarłam póóóźnym wieczorem, a odsypiałam aż do dzisiaj
ZDJĘCIA:
I. W drodze do...
II. Górska kwietniówka-majówka, czyli sobota
III. Spacer od busa do szałasu, czyli górska niedziela
IV. Droga w dół, czyli górski poniedziałek
V. Daleka droga do domu, czyli podróż przez Ružomberok
W niedzielę zaczęła się majówka właściwa, w końcu dopiero wtedy naprawdę zaczął się maj. Wszyscy obudzili się w dobrych humorach i udali się na śniadanie przy ognisku przygotowanym przez eco.
Wprawdzie ja się porannego ogniska nie spodziewałam, ale z chęcią zajadam się pierożkami...
...popijając przygotowaną przez Andrzeja herbatką!
Spędziliśmy przy ognisku dosyć długą chwilę, gdyż część osób przygotowała sobie także zapiekanki oraz cebulę.
Po zjedzeniu śniadania zadbaliśmy o toaletę oraz zebranie swoich śmieci. Zadeklarowałam się jako nadworny śmieciarz i tego dnia to ja przywiązałam je sobie do plecaka, mając nadzieję, że nie na długo ;-p
Po jakimś czasie postanowiliśmy się ruszyć z miejsca. Słońce pojawiało się i znikało za chmurami. Wychodzi na to, że majówka jest bardziej plecień niż kwiecień
Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie przy miejscu noclegowym...
i w drogę! Zostawiając busa za plecami!
Chmury, mimo że mogły przynieść za sobą różne konsekwencje, wyglądały bardzo ładnie!
Po drodze minęliśmy jeszcze jedno potencjalne miejsce noclegowe, również ekskluzywne, z fotelami
Po czym ruszyliśmy dalej w kierunku pierwszej miejscowości, jaką był Lom.
Zanim jednak tam doszliśmy, stanęła na naszej drodze bardzo rozległa polana, na której brzegu znajdował się krzyż, pomnik i tablica upamiętniająca katastrofę. Przy tablicy był zbudowany pojemnik, w którym znajdowały się niewielkie pozostałości samolotu.
Parę kroków dalej roztaczały się widoki na Niżne Tatry.
W związku z tym humory dopisywały!
Na moje życzenie Młody zrobił mi pamiątkowe zdjęcie
...i ruszyliśmy dalej w stronę miejscowości, ja i Marysia szłyśmy z ogromnymi nadziejami na jakieś ciepłe jedzenie.
Im bardziej obniżaliśmy wysokość, tym bardziej góry chowały się za drzewami do momentu, aż znikły za nimi całkowicie.
Po drodze do Lomu mieliśmy jeszcze widoki na mniejsze, pobliskie wzniesienia.
Pogoda była tak kapryśna, że ja co i rusz rozbierałam się i ubierałam. Jak tylko słońce zachodziło za chmurami, od razu robiło się zimniej. Kiedy się pojawiało, było wręcz gorąco!
W końcu dotarliśmy do Lomu nad Rimavicou. Najpierw trzeba było delikatnie podejść pod kościół, żeby później znów zejść w dół.
Weszłyśmy z Marysią sprawdzić, czy jest tam coś do jedzenia, a George nasłuchiwał jednym uchem...
Oczywiście okazało się, że jest tylko alkohol i jakieś przekąski. Nawet nie próbowałyśmy pytać, jak zobaczyłyśmy, że w zasadzie nie ma tam żadnego zaplecza, czyli po prostu nie może tam być kuchni Nastawiłyśmy się jednak, że może coś będzie w następnej miejscowości, a tutaj usiadłyśmy razem z panami na zewnątrz popijając piwko.
Po odpowiednim nawodnieniu się, ruszyliśmy w stronę kolejnej miejscowości - Sihli i kolejnej potencjalnej knajpki z jedzeniem!
Przed nami kolejna polana z ładnymi widokami!
Tą polaną schodziliśmy w dół prosto do Sihli.
W miejscowości były m.in. takie cuda, jak psy chodzące po płotach (z daleka naprawdę tak wyglądał )! ;-)
Był strasznie łasy na głaskanie, więc wymiętosiliśmy go chyba wszyscy po kolei
W końcu doszliśmy do knajpki! Zrzuciliśmy plecaki i weszłyśmy z Marysia czym prędzej do środka, aby zobaczyć, czy uda nam się coś zjeść!
Od wejścia pachniało zupą, więc z wielką radością poszłyśmy do bufetu, gdzie... pan nas poinformował, że nie mają ciepłego jedzenia Cudownie! Pozostało pożywić się zapachem i... jedną kromką zwiniętą niepostrzeżenie ze stołu. Później wspólnie z Andrzejem złożyliśmy się na chleb w cenie 2 euro. Dobre i to. Przynajmniej mieliśmy coś na kolację!
Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod hasłem "Przyjaciele Krecika"!
I rzekliśmy Sihli "Do widzenia!"
Ja przez dłuższą chwilę miałam załamanie. Czułam, że rozkłada mnie choróbsko, które jest pokłosiem pierwszego noclegu. Szłam rozpalona, jakbym miała gorączkę, z katarem i niesamowitym bólem gardła oraz wieeeeeelkim "niechcemisię". W związku z tym zatrzymywałam się co chwilę, a jedyne o czym marzyłam, to miejsce noclegowe i śpiwór. ;]
W końcu doszliśmy do Tlstego Javora i tam zrobiliśmy kolejny postój pod wiatą.
...a stamtąd ponoć czekała nas już prosta droga do naszego noclegu.
Szło się całkiem przyjemnie, a jak nie szłam pod górę, to nawet gardło nie bolało mnie aż tak bardzo
Słońce już zachodziło, niestety za drzewami.
Jeszcze przed zmrokiem udało nam się dotrzeć do Obrubovanca. Większość osób rozlokowała się w szałasie, ale rozłożyli profilaktycznie namiot w razie opadów Ja w związku z moją alergią na kurz i choróbskiem postanowiłam w nim spać pomimo braku deszczu
Po rozlokowaniu się przystąpiliśmy do palenia ogniska. Tym razem to ja z Marysią zdobywałyśmy drewno, Eco przygotowywał patyki na zapiekanki, a pozostała część ekipy zajęła się rozpalaniem I nawet całkiem się to udało!
Wyciągnęliśmy resztę naszych trunków, a także chleb, ser żółty, masło i ziemniaczki, czyli pozostałości jedzenia...
...i zaczęliśmy nasz ostatni wieczór przy ognisku!
02.05. PONIEDZIAŁEK
W poniedziałek nie spieszyliśmy się ze wstawaniem. Mieliśmy tylko zejść w dół, więc mogliśmy sobie pozwolić na kolejny dzień błogiego lenistwa! Rozpaliliśmy jeszcze ostatnie ognisko, dopaliwszy wszystkie gałęzie przyniesione przez nas dzień wcześniej.
Zjedliśmy też resztki jedzenia - wafle ryżowe, precle i inne przysmaki , które służyły nam za śniadanie
W międzyczasie postanowiłam oblecieć polanę dookoła, aby zobaczyć, czy są z niej jakieś fajne widoki
Szału nie było, ale było widać pobliskie wzniesienia.
Później zeszłam z powrotem do reszty ekipy.
Podskoczyłam zrobić jeszcze zdjęcie wychodka, który trzymał się tylko oparty o jedną gałązkę - chyba nie odważyłabym się do niego wejść
Następnie spakowaliśmy namiot, dogasiliśmy ogień...
...i powoli ruszyliśmy w drogę!
Przy rozwidleniu nie mogliśmy znaleźć szlaków, na czym skorzystałam, bo poszłam w miejsce, z którego były (wprawdzie lekko przysłonięte, ale były) widoki!
Następnie dołączyłam do reszty ekipy, gdzie widoków już nie było
Czekała nas około godzinna wycieczka przez las.
W międzyczasie przechodziliśmy koło jakiegoś potoku, więc panowie skorzystali z okazji i umyli sobie... twarze
Po dojściu do Obrubovanskiej Doliny zrobiliśmy chwilę przerwy.
Stąd już szliśmy cały czas asfaltem aż do Čiernego Balogu. Po drodze mijaliśmy m.in. część starych torów wąskotorówki.
...a także tory, po których ona wciąż jeździ.
Niektórzy w międzyczasie się schładzali
Dotarliśmy także do skansenu, jednak nawet nie mieliśmy czasu, żeby próbować tam wejść.
Zrobiliśmy jedynie zdjęcia tego, co go otaczało.
Na naszej drodze były jakieś specyficzne eko-rzeźby, a tuż przy końcu leśnego skansenu - kapliczka.
Z tego miejsca dotarliśmy do centrum miejscowości, gdzie znajdował się sklep i przystanek.
Wsiedliśmy do pierwszego autobusu, gdzie jechała grupa wesołej młodzieży i cała ekipa cyganiątek.
Cyganiątka próbowały ode mnie sępić kasę, ale dzielnie udawałam, że ich nie rozumiem
Po drodze do Ružomberoka zrobiłam jeszcze kilka zdjęć przez szybę
Przez chwilę nawet padało, ale tylko wtedy, gdy byliśmy w autobusie W samym Ružomberoku było dosyć słonecznie, więc musieliśmy z siebie zrzucić bluzy
Było pięęęęęęęęęęknie!
Z tradycyjnego już miejsca noclegowego również były cudne widoki!
Aż przyprawiały o zawrót głowy...
03.05. ŚRODA
W środę niestety pozostał nam już tylko powrót do domu. Po dzień wcześniejszym ciepłym posiłku i Novym Korzo wszystkim dopisywały humory! Nawet Grzesiowi, który przyjechał do nas raptem na chwilkę
Widoki wciąż były piękne, choć chciałoby się, żeby było gorzej, skoro już musimy wracać do domu!
Panowie zostali zaczepieni przez jakąś pobliską mieszkankę, która pokazywała im, że ostatnio w pobliżu naszego noclegu grasowały niedźwiedzie
Nam jednak było wszystko jedno, było pięknie, wiosennie, a my zmierzaliśmy w kierunku pociągu powrotnego
Najpierw jeszcze oglądaliśmy widoki!
Później już zmęczenie brało górę, więc trochę przysypaliśmy
Do domu dotarłam póóóźnym wieczorem, a odsypiałam aż do dzisiaj
ZDJĘCIA:
I. W drodze do...
II. Górska kwietniówka-majówka, czyli sobota
III. Spacer od busa do szałasu, czyli górska niedziela
IV. Droga w dół, czyli górski poniedziałek
V. Daleka droga do domu, czyli podróż przez Ružomberok
Ostatnio zmieniony 2016-05-08, 00:28 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
laynn pisze:To które wolisz Tatry oglądać?
Ja tak naprawdę lubię każde Tatry oglądać Po prostu niektórzy lubią mnie przedrzeźniać
Bardzo lubię wszelakie "przekładańce", a jeśli są zwieńczone ośnieżonymi szczytami, to czemu nie?
laynn pisze:Ech z tym jedzeniem to mi się praktyki na studiach przypomniały... Dziś w połowie Waszej trasy bym padł...
Trasa nie była wymagająca, a co jakiś czas zdobywałyśmy z Marysią przekąski typu chrupki, czipsiki albo wafelki Niestety nic innego nie było Wiem, że Ty musisz odżywiać się w miarę sensownie i regularnie, ale myślę, że podołałbyś bez problemu
Piotrek pisze:Bardzo łagodne wyglądają te góry, spokojne, a zarazem pięknie. No, pogoda też swoje zrobiła, bo była bardzo fotogeniczna więc efekt jest na zdjęciach ale i tak są pełne uroku.
Są łagodne Przynajmniej te tereny, które panowie dla nas skrupulatnie wybrali Pogoda była naprawdę udana. Plus dla niej, że nie spadła ani kropla deszczu podczas wędrówki!
Ostatnio zmieniony 2016-05-08, 17:09 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
a tak w ogóle to pochwal się, ile czasu zajął Ci dojazd? Bo chyba sporo, co?
Jechaliśmy oczywiście od piątku do soboty. Ja wyruszyłam o 12:20 z Brzeska, o 13:30 byłam w Krakowie, stamtąd na 15:00 do Katowic. O 16:30 mieliśmy pociąg do Zwardonia, którym po 20:00 dotarliśmy na miejsce. 25 minut jechaliśmy do Ciernego, czyli przed 21:00 byliśmy tam W piątek spędziłam w podróży 8,5 godziny, ale z przerwami. Następnego dnia wyjechaliśmy o godz. 5:00, a o 12:30 byliśmy w Hrinovej, oczywiście też nie bez przerw.
Gdyby liczyć zatem czas dotarcia z Brzeska do Hrinovej, wyłączając nocleg, to wyszło ok. 16 godzin, ale cała podróż również była przygodą. Chwilami nawet działy się tak zabawne rzeczy, że było śmieszniej niż w górach
Wracałam do domu do godz. 23:00, porównywalnie do Eco . Na szczęście fartem udało mi się zdążyć na wcześniejsze autobusy, bo planowo miałam być ok. 24:00
Niedźwiedzi nie stwierdzono! ;-)
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 29 gości