Trzy noce w Trzech Studniczkach, czyli jednonożec kontratakuje
: 2024-11-02, 11:02
Miała być impreza, z imprezy nic nie wyszło.
Za to miała być pogoda. No dobra. Zupełnie spontanicznie sprawdziłem dostępność noclegów pod Tatrami i trafiłem na obiekt Tri studničky – zarządzany przez TANAP z noclegiem dostępnym w przyzwoitej cenie. No to zarezerwowałem na trzy noce.
Nocleg w przyzwoitych warunkach, łazienka, aneks kuchenny, widok na Krywań. Jedyny minus to brak jakiejkolwiek gastronomii czy możliwości zakupów spożywczych, wszystko trzeba przywieźć ze sobą.
Dojechałem i w przeciwieństwie do jednodniówek wyspałem się jak człowiek. Kawa, śniadanie i idziemy na przetarcie.
Przetarcie było potrzebne, bo wracam w góry po długiej przerwie spowodowanej stanem mojej kończyny dolnej (pamiętajcie, sport to zdrowie). Do Ciemnosmreczyńskiego Stawu jest co prawda daleko, ale płasko – to się nadaje.
Z rana chmury. Ale później zaczyna się przecierać, aż do pięknej słonecznej pogody. Idzie się nieźle, chociaż wielotygodniową przerwę w jakiejkolwiek aktywności daje się odczuć, coś tam boli w granicach tolerancji. Na szlaku prawie pusto.
Nad stawem siedzę długo.
I wracam. Z planami na jutro.
W poniedziałek idę na Krywań. Plan lekko porąbany w obecnym stanie zdrowia, ale… Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy.
Rano mrok. Na szlaku pomimo poniedziałku dużo ludzi. No trudno.
Kilkaset metrów wyżej z mroku wyłażę ponad morze chmur, które utrzyma się do końca dnia. Bosko.
Męczę się idąc w tempie poniżej dna i dwóch metrów mułu. Na Małym Krywaniu nawet rozważam powrót widząc tłum na szczycie, ale… Ambicja wygrywa z rozsądkiem.
Na piku pięknie.
W pewnym momencie słychać odgłos lawiny kamiennej schodzącej gdzieś z grani poniżej Małego Krywania. Później krzyki ludzi – mam nadzieję, że nikomu się nic nie stało, niestety jestem w błędzie.
Schodzę – brak pewności przy stawianiu jednej z kończyn mocno przeszkadza, ale jakoś daję radę.
Po jakimś czasie słychać śmigło – przyleciało po kogoś poszkodowanego we wspomnianej lawinie kamiennej. Najpierw desantuje ratowników, później odlatuje, czeka, po jakimś czasie wraca, zabiera ich i poszkodowaną osobę.
Schodzę dalej, docieram do suchych ciepłych traw i leżę. Nie mogę sobie odpuścić widoków, chociaż wiem, że będę schodził sam po ciemku. Warto było.
Trzeciego dnia trzeba wracać, ale po drodze można coś zobaczyć. 15 minut od parkingu, całkiem przyjemne widoki z tego słynnego szczytu. Jaki alpinista – taki Everest.
Za to miała być pogoda. No dobra. Zupełnie spontanicznie sprawdziłem dostępność noclegów pod Tatrami i trafiłem na obiekt Tri studničky – zarządzany przez TANAP z noclegiem dostępnym w przyzwoitej cenie. No to zarezerwowałem na trzy noce.
Nocleg w przyzwoitych warunkach, łazienka, aneks kuchenny, widok na Krywań. Jedyny minus to brak jakiejkolwiek gastronomii czy możliwości zakupów spożywczych, wszystko trzeba przywieźć ze sobą.
Dojechałem i w przeciwieństwie do jednodniówek wyspałem się jak człowiek. Kawa, śniadanie i idziemy na przetarcie.
Przetarcie było potrzebne, bo wracam w góry po długiej przerwie spowodowanej stanem mojej kończyny dolnej (pamiętajcie, sport to zdrowie). Do Ciemnosmreczyńskiego Stawu jest co prawda daleko, ale płasko – to się nadaje.
Z rana chmury. Ale później zaczyna się przecierać, aż do pięknej słonecznej pogody. Idzie się nieźle, chociaż wielotygodniową przerwę w jakiejkolwiek aktywności daje się odczuć, coś tam boli w granicach tolerancji. Na szlaku prawie pusto.
Nad stawem siedzę długo.
I wracam. Z planami na jutro.
W poniedziałek idę na Krywań. Plan lekko porąbany w obecnym stanie zdrowia, ale… Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy.
Rano mrok. Na szlaku pomimo poniedziałku dużo ludzi. No trudno.
Kilkaset metrów wyżej z mroku wyłażę ponad morze chmur, które utrzyma się do końca dnia. Bosko.
Męczę się idąc w tempie poniżej dna i dwóch metrów mułu. Na Małym Krywaniu nawet rozważam powrót widząc tłum na szczycie, ale… Ambicja wygrywa z rozsądkiem.
Na piku pięknie.
W pewnym momencie słychać odgłos lawiny kamiennej schodzącej gdzieś z grani poniżej Małego Krywania. Później krzyki ludzi – mam nadzieję, że nikomu się nic nie stało, niestety jestem w błędzie.
Schodzę – brak pewności przy stawianiu jednej z kończyn mocno przeszkadza, ale jakoś daję radę.
Po jakimś czasie słychać śmigło – przyleciało po kogoś poszkodowanego we wspomnianej lawinie kamiennej. Najpierw desantuje ratowników, później odlatuje, czeka, po jakimś czasie wraca, zabiera ich i poszkodowaną osobę.
Schodzę dalej, docieram do suchych ciepłych traw i leżę. Nie mogę sobie odpuścić widoków, chociaż wiem, że będę schodził sam po ciemku. Warto było.
Trzeciego dnia trzeba wracać, ale po drodze można coś zobaczyć. 15 minut od parkingu, całkiem przyjemne widoki z tego słynnego szczytu. Jaki alpinista – taki Everest.