W sumie to niewiele więcej się działo.
Zacienione miejscami ośnieżone niebanalne zejście z Kamienistej. Na śniegu kilka razy wyjechała mi noga i w dwóch słowach wysiadło kolano, przestało podawać. Z każdym krokiem pod górę stawało się jasne, że skończyło się rumakowanie.
Zrobiłem sobie przerwę od wiatru z takim widokiem. Założyłem elastyczny opatrunek na kolano, emocje odłożyłem na bok, przyszedł czas na chłodną kalkulację co dalej. Na Ciemniak przy dobrych wiatrach na sztywno jak pingwin doczłapałbym się o zmroku.
Wybrałem awaryjne zejście Zadnią Doliną Suchą Smreczyńską. Planowałem wyrobić się w 2h, oby przed zachodem bo mróz siekał bez słońca. Rejestrujesz niby 10% tego co widzisz, to był moment by zapamiętać więcej. Przełknąć niedosyt i skupić się na dolince. No to siup - embrace the chaos.
Kwadrans na partie metrowych trawek Zadniego Upłazu o nachyleniu 30-40%. Dobrze że było się czego chwycić, zakosami do z góry wypatrzonego żlebu. Dalej trzy kwadranse w partiach kosówek Zadnich Naspadów (nachylenie 20-30%), z góry nie było widać rozmiaru tych pól. Co ciekawe natrafiłem w nich na stary całkowicie zarośnięty kamienny chodnik, na chwilę go zgubiłem i doszukując się sensu znów pojawił się w logicznym miejscu. Fizyczna katorga więc wyżłopałem do dna butelkę wody, lawirując jak kot na kilkuset metrowych firankach. Przy okazji przybrałem naturalny kamuflaż wysmarowany jesienną żywicą
W końcu pojawił się las (nachylenie terenu 5-20%), byłem w domu, minęła presja kosówek. Chwila rozluźnienia i zamiast obejść wybrałem turbo głupie zejście zwaloną sosną. Po bokach 3m chaszczy, oczywiście zakończone po korzeniach z prawie pionowej 8m skarpy. Fartem udało się wykaraskać bez cofania. Dalej w skrócie już konsekwentnie omijałem rozległe połacie zawalone wiatrołomami (nie polecam wchodzić tam skąd można nie wyjść), trzy przeprawy przez strumienie, skarpy, dużo pojedynczych zwalonych drzew, mokradła, przeciąłem na 4-5m szerokie nieczynne koryto starej rzeki, trafiłem nad urokliwe oczko wodne (pow. 2-3 ary) z prześwitem nieba i dwie błotne sauny(anomalia - wyraźny ślad łosia). Bonus na kilka sekund dostrzegłem piękną nornicę, zamaskowaną w kolorze błota i mchu.
Udało się przez godzinkę pobyć czterolatkiem, beztrosko spacerującym po lesie, bez info co "za górką". Szedłem lewym zboczem koryta Tomanowego Potoku. Równolegle do hodowlanej ścieżki, gdzieś tam musiała wić się po drugiej stronie rzeki, choć nie było jej widać. Jak Gilacy z Wyspy Sachalin, opisani przez Czechowa(Wyspa Sachalin) i Murakami'ego(1Q84), którzy nie chodzą szeroką drogą tylko przez leśne moczary. Śladów potomków Teda Kaczyńskiego czy Chrisa Thomasa Knighta nie zastałem