Tatry part 4 - Najlepsze na koniec?
: 2023-07-16, 09:21
Tak, to ostatnia relacja z cyklu.
Całą noc padał deszcz. Mocno. Nie wiedziałem, czy pójdę gdzieś tego dnia. Może na Sarnią Skałkę. No ale pies obudził o 6.00. Wyszedłem na trawę. Pies biega z piłka, a ja myslę.
W końcu wymyśliłem, że idę, może się uda. Dodam tu, że część prognoz mówiła o poprawie pogody. Póki co jednak nie było widać nawet Nosala.
No to idę. Wrzucam kurtkę w plecak, zahaczam o sklep (tradycyjny set - 3 bułki, kawał sera, 2 oshee i 3 namysłowy) i uderzam w górę.
Decyduję się tym razem na Boczań. To znaczy chwila, w sumie nie wiedziałem, co wyjdzie, bo jechał bus do Moka, ale był pełny i się nie zatrzymał. Gdybym do niego wsiadł, pewnie wyszłoby co innego - nie wiem tylko, co.
No, idę tym Boczaniem, tempem spokojnym, godzina mija, a ja dochodzę do granicy chmur - Karczmisko. Uderza we mnie zimny wiatr. Zakładam polar, kurtkę i patrzę, jak ludzie idą w samych koszulkach zgrzytając zębami.
Niebawem dochodze do Gąsienicowej, tym razem warunki mam odmienne, ale ... w zasadzie bardzo mi to odpowiada - jest zawsze szansa na jakieś inne, niż zwykle zdjęcia.
Omijam bohatersko schronisko. Już mnie nie stać na piwo za 15 zł, zresztą nie chcę skończyć, jak na wycieczce z Granatami. Od razu pakuję się na ścieżkę do Czarnego Stawu. Jeszcze nie do końca wiem, czego chcę, ale Krzyżne odpada, bo remontują szlak.
Ogólnie to mijam się cały czas z jedną babką i w końcu ona zagaduje, chwilę gadamy i w końcu postanawiamy się "pilnować" do Zawratu - ona idzie do Morskiego. Na jakiś czas przyłączyła się też druga kobiecina, ale powyżej Czarnego Stawu nie wytrzymała nadanego tempa i gdzieś się straciła.
Dochodzę do Zmarzłego Stawu i... czuję małą ekscytację. Nie wchodziłem tym szlakiem 11 lat. Także rozglądam się, przypominam sobie szczegóły, historie związane z tym rejonem (znów dość bogaty katalog przygód i ludzi) - dodatkowo fakt umila mi otoczenie. Jest magicznie. Marzyłem o takich warunkach - poważnie.
Mijam płat śniegu - wchodzę do kotlinki pod Zawratem. Dogania mnie Renata (znalazłem ja potem na fb) i pod łańcuchy podchodzimy wspólnie, dyskutując na różne życiowe tematy.
Idę powoli. Ale nie dlatego, że nie mam sił. Z każdą chwilą zmienia się układ chmur, raz jest prześwit z lewej, raz z prawej, piękny spektakl.
Gdy dochodzimy pod ubezpieczone skałki - przez chwilę można ujrzeć okno Zawratu. Widze też dość dużą ilość ludzi, nawet rozważałem (poważnie) obejść to wszystko "starym zawratem" - no ale chwila zastanowienia i patrzenia na tą kruszyznę przywołuje mnie do porządku.
na chwilę - krótką chwilę - słońce łaskawie oświetla i nas.
Mnie, Renatę, oraz jakiegoś Ukraińca, co idzie w specyficznych butach (merrele z palcami) i olewa szlak, tylko wspina się równolegle metr obok.
Rozdzielamy się. Renata zostaje z tyłu, Ukrainiec podąża swoimi ścieżkami, których inni nie widzą, a ja próbuję wbijać szlakiem i nie tracić czasu na zatorach, które się tworzą, bo oto pani ma lęki, a dziecko za krótkie nogi. Taki przerost formy nad treścią ogólnie, więcej niż połowa w kaskach, co drugi ma na sobie nowe Salewy - chyba tylko jeden sklep jest w Zakopanem ale pojęcia za dużego nie mają. Myslą chyba, że to samo chodzi. No i na fejsie fajnie wygląda się w kakakasku
Dwadzieścia minut szarpania się na łańcuchach i już widzę rzeźbę w skale - więc jestem blisko. I zastanawiam się, czy będzie mieć nosa Renata, mówiąc, ze z drugiej strony Zawratu będzie żyleta.
Prawie miała. Wiatr się uspokaja, widoki są. Może nie rewelacyjne, ale nie ma co narzekać. Wyciągam bułkę, piwo, siadam, czas odpocząć i pomyśleć, co dalej. Planu jako tako nie mam.
Pojawia się towarzysz. To chyba Płochlik, jak kojarzę. Dziwnie nieadekwatna nazwa. Skakał na wyciągnięcie ręki. Ale pogardził bułką. Kawioru nie miałem, niestety.
Pojawia się Renata, życzymy sobie powodzenia i żegnamy się. Ona schodzi do Piątki, a ja nadal się waham. Ale większość idzie na Kozi, więc odbijam na Świnicę. Nie było mnie tam - 14 lat - dodatkowo kusi mnie obejrzenie obrywu skalnego. I mam jeszcze jeden pomysł, niezaliczony szlak. No to idę.
Szybko dochodze pod obryw, robi wrażenie. Pod obrywem trwają prace na szlaku, dwóch gości układa kamienie.
Za obrywem zaczynają się ubezpieczenia. Ale zaraz, zaraz, szlak jest jednokierunkowy, a tu kupa ludzi złazi ze Świnicy.
Kurwa mać, ja was załatwię.
Nie będę kozaczyć, bo jeszcze w ryj dostanę. Chyba lepiej popsuć takim humory inaczej. Zaczyna się sokołowa zabawa.
-cześć, uważajcie, na Zawracie jest trzech filanców
- cześć, a kto to?
- no strażnicy parku, wyglądają jak zwykli turyści, kasuja po 500, bo to jednokierunkowy szlak, łapią tez tych, co złażą z Koziej. uważajcie.
- Dzięki, dzięki...
i jak już się obracam, słyszę za plecami: "Kurwa, Mariola, co teraz?"
Zabawiłem się tak chyba z 10, może 12 osobami. Nie wiem, jak się potoczyły ich losy, ale jedna parka się cofneła, a dwie grupki stanęły i debatowały, co robić.
A ja sobie szedłem dalej i w myslach sam do siebie mówiłem: "sokół, ale z ciebie jest chuj"
W końcu zbliżam się do Świnicy, ale postanawiam sobie posiedziec w ciszy wcześniej, pod Gąsienicową Turnią, jak cień za mną porusza się szalony ukrainiec ww palczastych butach. idzie tez za mną na ścieżkę poza szlakiem, ale odczepia się w końcu, jak trzy metry przed nim wyciągam rolkę papieru toaletowego i ostentacyjnie rozpinam guzik w spodniach. Robi przerażoną minę i gna na Swinicę. A ja chowam straszaka, wyciągam bułkę, oshee i ... chłonę spokój.
Tu właśnie siedziałem, na tej ścieżce, kilka metrów poza szlakiem, tylko ja i góry.
Odpocząłem, pojadłem, to lecę dalej. Zaliczam Świnicę (dużo ludzi) - cykam parę fot, siedzę maks 10 minut.
Lubię widok stąd. A tak po prawdzie, to nie wlazłem na Świnicę, tylko siedziałem na Kopie Świnickiej, bo na szczycie było 40 osób, a tu siedziałem sam.
Postanawiam zrobic sobie selfie. Tak, to ja, zmęczony, stary sokół. Ale nie gruby.
Sygnałem do szybkiej ewakuacji jest dla mnie znajoma twarz palczastego Ukraińca, który sunie w moim kierunku. Teraz to już jest sporo ludzi na trasie, powiedziałbym - tłok.
Mijam Świnicką Przełęcz i już wiem, że teraz mogę nawet biec - wygodny chodniczek nie jest problemem dla pięciolatki. Tak, ale jakaś rodzinka ciśnie na Świnicę, dwóch synów ok 12-14 lat, matka przerażona, wola, ze ma lęk wysokości (na trawersie Pośredniej Turni) i zadowolony mąż wszystko "kameruje" - ciekawe, jak się to dalej potoczyło....
Skrajną Turnię omijam trawersem, patrząc z ciekawością na lewo, na ścieżkę w kierunku Zaworów (Dobromił kiedyś wrzucał ślad z jej przejścia, miodzio...) - a tymczasem zbliżam się do jeszcze większych skupisk ludzkich....
Ludziuf jak mrufkuf
Wspominałem o niezaliczonym szlaku? No to nigdy nie szedłem zielonym szlakiem Murowaniec - Liliowe.
A teraz pójdę. Najpierw jednak robię sobie kwadrans popasu. Mam jeszcze jedno piwo i jedną bułkę. I miłe otoczenie. Żal nie skorzystać.
Perć z Liliowego robi na mnie bardzo dobre wrażenie. I ogólnie, krajobraz wokół. Jest tak soczyście zielono (nic dziwnego, że to Zielona Dolina Gąsienicowa) - po cichu liczę na świstaka (słychać) albo kozy, ale niestety...
Na Beskidzie za to jakieś zebranie chyba jest...
Dolina Zielona Gąsienicowa.
A, jeszcze mnie kusił tego dnia jeden odcinek. Kiedyś był tam nawet szlak, z kotlinki pod Świnicka Przełęczą idzie ścieżka pod ścianami świnicy, zadniego kościelca i wychodzi na Karbiu. Tak, myslałem o tym kawałku - musi być fajny. Może następnym razem?
Dochodze do szlaku idącego z Kasprowego. uuuuu, tu już jest ludź na ludziu. Do tego, nie wierzę, puścili kolejkę krzesełkową. Pieniędzy nigdy dość.
Omijam szerokim łukiem Murwaniec, robię ostatnie zdjęcie Hali i wnikam w tłum podążający ku Kuźnicom.
I pozostaje zejść Boczaniem do domku. Szczerze? Zaraz za Karczmiskiem chowam aparat do plecaka i po prostu schodzę.
I to tyle z moich wojaży. Mogło być lepiej, mogło gorzej, coś tam widziałem, coś złaziłem, poprzypominałem sobie zapomniane miejsca, to w sumie nie były wakacje z opcją łażenia (pies, Magda z bólem pleców) więc turystycznie w sumie i tak dostałem więcej, niż zakładałem. Dziekuję za uwagę.
Całą noc padał deszcz. Mocno. Nie wiedziałem, czy pójdę gdzieś tego dnia. Może na Sarnią Skałkę. No ale pies obudził o 6.00. Wyszedłem na trawę. Pies biega z piłka, a ja myslę.
W końcu wymyśliłem, że idę, może się uda. Dodam tu, że część prognoz mówiła o poprawie pogody. Póki co jednak nie było widać nawet Nosala.
No to idę. Wrzucam kurtkę w plecak, zahaczam o sklep (tradycyjny set - 3 bułki, kawał sera, 2 oshee i 3 namysłowy) i uderzam w górę.
Decyduję się tym razem na Boczań. To znaczy chwila, w sumie nie wiedziałem, co wyjdzie, bo jechał bus do Moka, ale był pełny i się nie zatrzymał. Gdybym do niego wsiadł, pewnie wyszłoby co innego - nie wiem tylko, co.
No, idę tym Boczaniem, tempem spokojnym, godzina mija, a ja dochodzę do granicy chmur - Karczmisko. Uderza we mnie zimny wiatr. Zakładam polar, kurtkę i patrzę, jak ludzie idą w samych koszulkach zgrzytając zębami.
Niebawem dochodze do Gąsienicowej, tym razem warunki mam odmienne, ale ... w zasadzie bardzo mi to odpowiada - jest zawsze szansa na jakieś inne, niż zwykle zdjęcia.
Omijam bohatersko schronisko. Już mnie nie stać na piwo za 15 zł, zresztą nie chcę skończyć, jak na wycieczce z Granatami. Od razu pakuję się na ścieżkę do Czarnego Stawu. Jeszcze nie do końca wiem, czego chcę, ale Krzyżne odpada, bo remontują szlak.
Ogólnie to mijam się cały czas z jedną babką i w końcu ona zagaduje, chwilę gadamy i w końcu postanawiamy się "pilnować" do Zawratu - ona idzie do Morskiego. Na jakiś czas przyłączyła się też druga kobiecina, ale powyżej Czarnego Stawu nie wytrzymała nadanego tempa i gdzieś się straciła.
Dochodzę do Zmarzłego Stawu i... czuję małą ekscytację. Nie wchodziłem tym szlakiem 11 lat. Także rozglądam się, przypominam sobie szczegóły, historie związane z tym rejonem (znów dość bogaty katalog przygód i ludzi) - dodatkowo fakt umila mi otoczenie. Jest magicznie. Marzyłem o takich warunkach - poważnie.
Mijam płat śniegu - wchodzę do kotlinki pod Zawratem. Dogania mnie Renata (znalazłem ja potem na fb) i pod łańcuchy podchodzimy wspólnie, dyskutując na różne życiowe tematy.
Idę powoli. Ale nie dlatego, że nie mam sił. Z każdą chwilą zmienia się układ chmur, raz jest prześwit z lewej, raz z prawej, piękny spektakl.
Gdy dochodzimy pod ubezpieczone skałki - przez chwilę można ujrzeć okno Zawratu. Widze też dość dużą ilość ludzi, nawet rozważałem (poważnie) obejść to wszystko "starym zawratem" - no ale chwila zastanowienia i patrzenia na tą kruszyznę przywołuje mnie do porządku.
na chwilę - krótką chwilę - słońce łaskawie oświetla i nas.
Mnie, Renatę, oraz jakiegoś Ukraińca, co idzie w specyficznych butach (merrele z palcami) i olewa szlak, tylko wspina się równolegle metr obok.
Rozdzielamy się. Renata zostaje z tyłu, Ukrainiec podąża swoimi ścieżkami, których inni nie widzą, a ja próbuję wbijać szlakiem i nie tracić czasu na zatorach, które się tworzą, bo oto pani ma lęki, a dziecko za krótkie nogi. Taki przerost formy nad treścią ogólnie, więcej niż połowa w kaskach, co drugi ma na sobie nowe Salewy - chyba tylko jeden sklep jest w Zakopanem ale pojęcia za dużego nie mają. Myslą chyba, że to samo chodzi. No i na fejsie fajnie wygląda się w kakakasku
Dwadzieścia minut szarpania się na łańcuchach i już widzę rzeźbę w skale - więc jestem blisko. I zastanawiam się, czy będzie mieć nosa Renata, mówiąc, ze z drugiej strony Zawratu będzie żyleta.
Prawie miała. Wiatr się uspokaja, widoki są. Może nie rewelacyjne, ale nie ma co narzekać. Wyciągam bułkę, piwo, siadam, czas odpocząć i pomyśleć, co dalej. Planu jako tako nie mam.
Pojawia się towarzysz. To chyba Płochlik, jak kojarzę. Dziwnie nieadekwatna nazwa. Skakał na wyciągnięcie ręki. Ale pogardził bułką. Kawioru nie miałem, niestety.
Pojawia się Renata, życzymy sobie powodzenia i żegnamy się. Ona schodzi do Piątki, a ja nadal się waham. Ale większość idzie na Kozi, więc odbijam na Świnicę. Nie było mnie tam - 14 lat - dodatkowo kusi mnie obejrzenie obrywu skalnego. I mam jeszcze jeden pomysł, niezaliczony szlak. No to idę.
Szybko dochodze pod obryw, robi wrażenie. Pod obrywem trwają prace na szlaku, dwóch gości układa kamienie.
Za obrywem zaczynają się ubezpieczenia. Ale zaraz, zaraz, szlak jest jednokierunkowy, a tu kupa ludzi złazi ze Świnicy.
Kurwa mać, ja was załatwię.
Nie będę kozaczyć, bo jeszcze w ryj dostanę. Chyba lepiej popsuć takim humory inaczej. Zaczyna się sokołowa zabawa.
-cześć, uważajcie, na Zawracie jest trzech filanców
- cześć, a kto to?
- no strażnicy parku, wyglądają jak zwykli turyści, kasuja po 500, bo to jednokierunkowy szlak, łapią tez tych, co złażą z Koziej. uważajcie.
- Dzięki, dzięki...
i jak już się obracam, słyszę za plecami: "Kurwa, Mariola, co teraz?"
Zabawiłem się tak chyba z 10, może 12 osobami. Nie wiem, jak się potoczyły ich losy, ale jedna parka się cofneła, a dwie grupki stanęły i debatowały, co robić.
A ja sobie szedłem dalej i w myslach sam do siebie mówiłem: "sokół, ale z ciebie jest chuj"
W końcu zbliżam się do Świnicy, ale postanawiam sobie posiedziec w ciszy wcześniej, pod Gąsienicową Turnią, jak cień za mną porusza się szalony ukrainiec ww palczastych butach. idzie tez za mną na ścieżkę poza szlakiem, ale odczepia się w końcu, jak trzy metry przed nim wyciągam rolkę papieru toaletowego i ostentacyjnie rozpinam guzik w spodniach. Robi przerażoną minę i gna na Swinicę. A ja chowam straszaka, wyciągam bułkę, oshee i ... chłonę spokój.
Tu właśnie siedziałem, na tej ścieżce, kilka metrów poza szlakiem, tylko ja i góry.
Odpocząłem, pojadłem, to lecę dalej. Zaliczam Świnicę (dużo ludzi) - cykam parę fot, siedzę maks 10 minut.
Lubię widok stąd. A tak po prawdzie, to nie wlazłem na Świnicę, tylko siedziałem na Kopie Świnickiej, bo na szczycie było 40 osób, a tu siedziałem sam.
Postanawiam zrobic sobie selfie. Tak, to ja, zmęczony, stary sokół. Ale nie gruby.
Sygnałem do szybkiej ewakuacji jest dla mnie znajoma twarz palczastego Ukraińca, który sunie w moim kierunku. Teraz to już jest sporo ludzi na trasie, powiedziałbym - tłok.
Mijam Świnicką Przełęcz i już wiem, że teraz mogę nawet biec - wygodny chodniczek nie jest problemem dla pięciolatki. Tak, ale jakaś rodzinka ciśnie na Świnicę, dwóch synów ok 12-14 lat, matka przerażona, wola, ze ma lęk wysokości (na trawersie Pośredniej Turni) i zadowolony mąż wszystko "kameruje" - ciekawe, jak się to dalej potoczyło....
Skrajną Turnię omijam trawersem, patrząc z ciekawością na lewo, na ścieżkę w kierunku Zaworów (Dobromił kiedyś wrzucał ślad z jej przejścia, miodzio...) - a tymczasem zbliżam się do jeszcze większych skupisk ludzkich....
Ludziuf jak mrufkuf
Wspominałem o niezaliczonym szlaku? No to nigdy nie szedłem zielonym szlakiem Murowaniec - Liliowe.
A teraz pójdę. Najpierw jednak robię sobie kwadrans popasu. Mam jeszcze jedno piwo i jedną bułkę. I miłe otoczenie. Żal nie skorzystać.
Perć z Liliowego robi na mnie bardzo dobre wrażenie. I ogólnie, krajobraz wokół. Jest tak soczyście zielono (nic dziwnego, że to Zielona Dolina Gąsienicowa) - po cichu liczę na świstaka (słychać) albo kozy, ale niestety...
Na Beskidzie za to jakieś zebranie chyba jest...
Dolina Zielona Gąsienicowa.
A, jeszcze mnie kusił tego dnia jeden odcinek. Kiedyś był tam nawet szlak, z kotlinki pod Świnicka Przełęczą idzie ścieżka pod ścianami świnicy, zadniego kościelca i wychodzi na Karbiu. Tak, myslałem o tym kawałku - musi być fajny. Może następnym razem?
Dochodze do szlaku idącego z Kasprowego. uuuuu, tu już jest ludź na ludziu. Do tego, nie wierzę, puścili kolejkę krzesełkową. Pieniędzy nigdy dość.
Omijam szerokim łukiem Murwaniec, robię ostatnie zdjęcie Hali i wnikam w tłum podążający ku Kuźnicom.
I pozostaje zejść Boczaniem do domku. Szczerze? Zaraz za Karczmiskiem chowam aparat do plecaka i po prostu schodzę.
I to tyle z moich wojaży. Mogło być lepiej, mogło gorzej, coś tam widziałem, coś złaziłem, poprzypominałem sobie zapomniane miejsca, to w sumie nie były wakacje z opcją łażenia (pies, Magda z bólem pleców) więc turystycznie w sumie i tak dostałem więcej, niż zakładałem. Dziekuję za uwagę.