Pokazać dziecku Tatry, na jednym z piękniejszych szlaków!
: 2021-07-29, 18:44
Dzień wcześniej rozruszaliśmy nogi, kupiliśmy buty dla ukochanej, prognozy mówią, że burz ma nie być - to ruszamy, w obiecane, wielokrotnie wspominane córce najwyższe polskie góry - Tatry.
Trzy dni wcześniej po sprawdzaniu prognoz, które pokazują, że środa, to będzie dzień bez burz w Tatrach, kupuję bilety na kolejkę na Kasprowy i teraz zostaje liczyć, że prognozy się utrzymają. W poniedziałek zmiana, mają być popołudniu w środę burze, we wtorek rano to samo, natomiast wieczorem prognozy wracają do tych z niedzieli. Środa ma być bezdeszczowa i tym bardziej, bez burz. Ekstra.
Rano szybkie śniadanie i jedziemy. Jest parno, widoczność beznadziejna, przed Nowym Targiem ledwo widać Tatry. Oczywiście już za Chabówką tworzy się korek, pierwszy przed Klikuszową, kolejny przed stolicą Podhala, a za Nowym Targiem korek to tradycja. Brrr, nienawidzę tej drogi, do Zakopanego mnie nic nie ciągnie, ale dziś cel uświęca męczarnie . Znajduje miejsce parkingowe niedaleko od ronda, opłacam je i idziemy na busa, którym podjeżdżamy do Kuźnic, ale mamy jeszcze około godziny do naszego kursu. Więc szybki obchód straganów, córa wybiera chustę góralską, która nie tylko jest twatzowa ale i się przydaje, bo w Zakopcu wieje i to mocno, a w Kuźnicach nawet dość chłodny jest ten wiatr. Zjadamy bułkę, lody i w końcu idziemy pod bramkę, gdzie wchodzą osoby z biletami kupionymi wcześniej. Okazuje się, że do kolejki nie wpuszczają bez maseczek, a my dziś zaś je zapomnieliśmy, więc żona robi szybki rekonesans, kupuje i w końcu po 11,30 wchodzimy do stacji dolnej (na Podhalu to jedyne miejsce, gdzie wymagano maseczek i nie wpuszczano bez nich). A po chwili ruszamy!
W wagoniku można wysłuchać o tym, co widzimy, skąd tyle powalonych drzew, lektor wspomina o klasztorze, o hotelu na Kalatówkach i tak dojeżdżamy do Myślenickich Turni, gdzie znajduje się stacja pośrednia, w której trzeba się przesiąść na drugi wagonik, którym już dojedziemy na samą górę.
Jako, że dolną kolejką jechaliśmy z przodu wagonika, do tej kolejnej wsiadamy na końcu. A szkoda, bo dopiero teraz się zaczynają wysokości, jednak stojąc przy drzwiach również można to podziwiać. W końcu po 20 minutach podróży docieramy na Kasprowy Wierch. W budynku ubieramy bluzy, czuć, że jest tu sporo chłodniej, no ale to różnica wysokości prawie 1000 metrów, więc nic dziwnego. Po chwili wychodzimy i podziwiamy widok, niestety lekko zamglony:
Najważniejsze, że córce się podoba! Wiatr okazuje się, że wieje bardzo mocny, stąd decyzja o ubraniu jednak długich spodni (tzn córce, my zostajemy w spodenkach, co się potem będzie miało swój skutek ) i kurtek. Ruszamy. Moje dziewczyny zaufały mi, więc wymyślam, że nie będziemy schodzić przez Dolinę Gąsienicową (widoczną na zdjęciu powyżej), a pójdziemy granią w kierunku Kopy Kondrackiej.
Czy wspominałem, że wiatr mocno wieje? Nie? No to kurna, wieje jak szlag!
Omijamy wejście pod budynek obserwatorium meteorologicznego, który jest najwyżej położonym budynkiem w Polsce i obchodzimy kopę. Za kupą kamieni, znajdujemy osłonę przed wiatrem, więc robimy przerwę, zjadamy kanapki, szykując siły na dalszą drogę, która tak się prezentuje:
Mija nas mała wycieczka, dwie rodziny idące ku Giewontowi, ostrzegają nas o burzy, aby szybko schodzić. Ale póki co nie ma nigdzie śladu, burzy, chmur burzowych, a ranne prognozy, które od razu potwierdzam, nic o niej nie mówią, co oczywiście nie oznacza, że jej nie będzie. Niemniej chmur burzowych póki co nie widać a to ważniejsze , niemniej córa, słysząc o burzach, markotnieje.
Ruszamy, ale z racji iż bardzo mocno wieje, biorę córę za rękę. Co zaś skutkuje, że zdjęć robię dość mało (w końcu ). Na jednej z przełączek, nie potrafię złapać oddechu, a córę omal nie porywa jeden z porywów wichury. Humor spada drastycznie, choć tempo z początku mamy całkiem przyzwoite. Mijamy pierwszy szczyt, który szlak omija wąską ścieżką:
Goryczkowa Czuba widziana spod Pośredniego Goryczkowego Czuba.
Podejście pod Goryczkową Czubę daje nam popalić. Więc robimy krótką przerwę. Zanim ruszymy, mijany turysta mówi, pan to ma porządny aparat, to za chwilę będą na balkoniku kozice, to panu się uda je sfotografować. Ruszamy więc, rozglądając się za nimi. Na szczęście szlak sam szczyt omija, więc ciut więcej sił nam pozostanie.
Ze zboczy Czuby widać coraz lepiej Czerwone Wierchy, więc na kolejne pytanie, czy daleko jeszcze? mówię, że nie, to już nie daleko. Póki co dziewczyny to uspokaja.
Widoczne turnie Wysokiej Suchej Czuby Kondrackiej. Za nią z lewej stoki Krzesanicy opadającej ku dolinie Rozpadłej.
Na Wysokich Wrótkach, czyli wąskiej przełęczy spotykamy mijane dwie rodziny, na ich prośbę robię im zdjęcia, oraz proszę o to samo nam:
Niestety, ale czas się przyznać. Popełniłem błąd w planowaniu trasy. A może to wyjątkowo mocny wiatr powoduje, że sił dziewczynom ubywa, morale topnieją. Córa w pewnym momencie mówi, że jej nogi nie dadzą rady. Strasznie mi jej żal, więc obiecuję, że na dole, na równym wezmę ją na barana, oraz mówimy jej z żoną, że jest bardzo dzielna. Tym szlakiem wędrowałem 19 lat temu, goniąc kolegów z grupy, oni ruszyli znad Czarnego Stawu Gąsienicowego przez tą grań ku Giewontowi, ja jeszcze wskoczyłem na Kościelec. Za Kasprowym wopiści mnie legitymowali, a że było to już po 17stej, to się zastanawiali, czy dam radę zejść, przed nocą. To były czasy! No były, ale to se ne...no dobra ja po prostu zapomniałem jak ten odcinek wyglądał, ile to się szło (no mnie biegło wtedy dość szybko).
Na szczęście to właśnie na jednej z półek skalnych dostrzegamy kozice, więc zmęczenie schodzi na drugi plan.
Kozice nas obserwują spokojnie:
Po naszej stronie stoki opadają do Kondratowej Doliny (pośrednio mniejszymi dolinkami), natomiast na stronie słowackiej zbocza stromo opadają, do leżącej ok 500metrów niżej do Doliny Cichej. Oj pięknie tu! Jeden z piękniejszych szlaków w polskich Tatrach!
Stoki południowe, opadające, do leżącej sporo niżej Doliny Cichej.
Na szczęście pozostaje nam ostatnie podejście. Wchodzimy resztką sił na Suchy Wierch Kondracki, gdzie szlak przechodzi na północną stoki, co oznacza, że wiatr, który wieje od południa, tu już tak nie jest dokuczliwy. Ostatni raz się oglądam za siebie i podziwiam grań, którą pokonaliśmy:
W oddali widać Przełęcz pod Kopą Kondracką, co oznacza, że jesteśmy uratowani.
Wiedza, że zaraz rozpoczniemy zejście, pomaga. Docieramy do przełęczy, gdzie chwilę odpoczywamy, by rozpocząć schodzenie.
Niestety ale teraz czeka nas moim zdaniem najgorsza część wycieczek górskich. Schodzenie, na szczęście nie na krechę w dół, na wprost, a zakosami. Jednak jest tu sporo luźnego materiału, więc dalej idę z córą za rękę. Raz ona, raz ja się uślizgujemy, ale na szczęście nikt nie zalicza upadku.
Schronisko powoli się do nas "zbliża". Schodząc już nie wieje, za to zaczyna się robić zaduch. Już na końcu grani byliśmy cali spoceni, na łydkach moich i żony mamy różową opaleniznę, która kolejne dni nam będzie przypominać o sobie
Mijając podchodzących turystów, pytam się czy któraś z dziewczyn by teraz chciała podążać do góry. Jęk - 'o nieeee', znaczy że nikt . W końcu zakosy się kończą, wchodzimy w kosodrzewinę, a gdy robi się na tyle płasko, że myślę, że nie wypierdzielę, spełniam obietnicę i znów zamieniam się w wielbłąda, czyli biorę córę na barana.
Przechodzimy kwiecistymi łąkami, wokół kolorowo!
I w końcu docieramy do schroniska. Wchodzimy do najmniejszego polskiego schroniska tatrzańskiego, które dysponuje ledwie 20stoma łóżkami. Za bufetem stoi pani zza wschodniej granicy. Kupujemy loda, wodę, jedzenie i piwo, niestety nie zimne (piwo bezalkoholowe) i siadamy wewnątrz by odsapnąć od upału. Po około półgodziny, ruszamy ku Kuźnicom.
Nieco poniżej schroniska biorę znów młodą na barana i mocnym tempem dochodzimy do polany, na której stoi hotel na Kalatówkach. Mijamy polanę, mijamy kaplicę, do której zaglądamy przez bramę i po kocich łbach docieramy w końcu do Kuźnic.
Tu już zjazd do ronda, piechtą do auta i ruszamy z powrotem.
Ja obiecuje, że już żadnych gór nie planuję, ewentualnie w grę wchodzi basen, o którym wszyscy marzą i tak nam mija wieczór...
Podsumowanie.
Mapa. - 9,5 km, z 250cioma metrami pod górę, ale za to 1170 metrów w dół, oczywiście nie liczę kolejki .
Dzięki.
Trzy dni wcześniej po sprawdzaniu prognoz, które pokazują, że środa, to będzie dzień bez burz w Tatrach, kupuję bilety na kolejkę na Kasprowy i teraz zostaje liczyć, że prognozy się utrzymają. W poniedziałek zmiana, mają być popołudniu w środę burze, we wtorek rano to samo, natomiast wieczorem prognozy wracają do tych z niedzieli. Środa ma być bezdeszczowa i tym bardziej, bez burz. Ekstra.
Rano szybkie śniadanie i jedziemy. Jest parno, widoczność beznadziejna, przed Nowym Targiem ledwo widać Tatry. Oczywiście już za Chabówką tworzy się korek, pierwszy przed Klikuszową, kolejny przed stolicą Podhala, a za Nowym Targiem korek to tradycja. Brrr, nienawidzę tej drogi, do Zakopanego mnie nic nie ciągnie, ale dziś cel uświęca męczarnie . Znajduje miejsce parkingowe niedaleko od ronda, opłacam je i idziemy na busa, którym podjeżdżamy do Kuźnic, ale mamy jeszcze około godziny do naszego kursu. Więc szybki obchód straganów, córa wybiera chustę góralską, która nie tylko jest twatzowa ale i się przydaje, bo w Zakopcu wieje i to mocno, a w Kuźnicach nawet dość chłodny jest ten wiatr. Zjadamy bułkę, lody i w końcu idziemy pod bramkę, gdzie wchodzą osoby z biletami kupionymi wcześniej. Okazuje się, że do kolejki nie wpuszczają bez maseczek, a my dziś zaś je zapomnieliśmy, więc żona robi szybki rekonesans, kupuje i w końcu po 11,30 wchodzimy do stacji dolnej (na Podhalu to jedyne miejsce, gdzie wymagano maseczek i nie wpuszczano bez nich). A po chwili ruszamy!
W wagoniku można wysłuchać o tym, co widzimy, skąd tyle powalonych drzew, lektor wspomina o klasztorze, o hotelu na Kalatówkach i tak dojeżdżamy do Myślenickich Turni, gdzie znajduje się stacja pośrednia, w której trzeba się przesiąść na drugi wagonik, którym już dojedziemy na samą górę.
Jako, że dolną kolejką jechaliśmy z przodu wagonika, do tej kolejnej wsiadamy na końcu. A szkoda, bo dopiero teraz się zaczynają wysokości, jednak stojąc przy drzwiach również można to podziwiać. W końcu po 20 minutach podróży docieramy na Kasprowy Wierch. W budynku ubieramy bluzy, czuć, że jest tu sporo chłodniej, no ale to różnica wysokości prawie 1000 metrów, więc nic dziwnego. Po chwili wychodzimy i podziwiamy widok, niestety lekko zamglony:
Najważniejsze, że córce się podoba! Wiatr okazuje się, że wieje bardzo mocny, stąd decyzja o ubraniu jednak długich spodni (tzn córce, my zostajemy w spodenkach, co się potem będzie miało swój skutek ) i kurtek. Ruszamy. Moje dziewczyny zaufały mi, więc wymyślam, że nie będziemy schodzić przez Dolinę Gąsienicową (widoczną na zdjęciu powyżej), a pójdziemy granią w kierunku Kopy Kondrackiej.
Czy wspominałem, że wiatr mocno wieje? Nie? No to kurna, wieje jak szlag!
Omijamy wejście pod budynek obserwatorium meteorologicznego, który jest najwyżej położonym budynkiem w Polsce i obchodzimy kopę. Za kupą kamieni, znajdujemy osłonę przed wiatrem, więc robimy przerwę, zjadamy kanapki, szykując siły na dalszą drogę, która tak się prezentuje:
Mija nas mała wycieczka, dwie rodziny idące ku Giewontowi, ostrzegają nas o burzy, aby szybko schodzić. Ale póki co nie ma nigdzie śladu, burzy, chmur burzowych, a ranne prognozy, które od razu potwierdzam, nic o niej nie mówią, co oczywiście nie oznacza, że jej nie będzie. Niemniej chmur burzowych póki co nie widać a to ważniejsze , niemniej córa, słysząc o burzach, markotnieje.
Ruszamy, ale z racji iż bardzo mocno wieje, biorę córę za rękę. Co zaś skutkuje, że zdjęć robię dość mało (w końcu ). Na jednej z przełączek, nie potrafię złapać oddechu, a córę omal nie porywa jeden z porywów wichury. Humor spada drastycznie, choć tempo z początku mamy całkiem przyzwoite. Mijamy pierwszy szczyt, który szlak omija wąską ścieżką:
Goryczkowa Czuba widziana spod Pośredniego Goryczkowego Czuba.
Podejście pod Goryczkową Czubę daje nam popalić. Więc robimy krótką przerwę. Zanim ruszymy, mijany turysta mówi, pan to ma porządny aparat, to za chwilę będą na balkoniku kozice, to panu się uda je sfotografować. Ruszamy więc, rozglądając się za nimi. Na szczęście szlak sam szczyt omija, więc ciut więcej sił nam pozostanie.
Ze zboczy Czuby widać coraz lepiej Czerwone Wierchy, więc na kolejne pytanie, czy daleko jeszcze? mówię, że nie, to już nie daleko. Póki co dziewczyny to uspokaja.
Widoczne turnie Wysokiej Suchej Czuby Kondrackiej. Za nią z lewej stoki Krzesanicy opadającej ku dolinie Rozpadłej.
Na Wysokich Wrótkach, czyli wąskiej przełęczy spotykamy mijane dwie rodziny, na ich prośbę robię im zdjęcia, oraz proszę o to samo nam:
Niestety, ale czas się przyznać. Popełniłem błąd w planowaniu trasy. A może to wyjątkowo mocny wiatr powoduje, że sił dziewczynom ubywa, morale topnieją. Córa w pewnym momencie mówi, że jej nogi nie dadzą rady. Strasznie mi jej żal, więc obiecuję, że na dole, na równym wezmę ją na barana, oraz mówimy jej z żoną, że jest bardzo dzielna. Tym szlakiem wędrowałem 19 lat temu, goniąc kolegów z grupy, oni ruszyli znad Czarnego Stawu Gąsienicowego przez tą grań ku Giewontowi, ja jeszcze wskoczyłem na Kościelec. Za Kasprowym wopiści mnie legitymowali, a że było to już po 17stej, to się zastanawiali, czy dam radę zejść, przed nocą. To były czasy! No były, ale to se ne...no dobra ja po prostu zapomniałem jak ten odcinek wyglądał, ile to się szło (no mnie biegło wtedy dość szybko).
Na szczęście to właśnie na jednej z półek skalnych dostrzegamy kozice, więc zmęczenie schodzi na drugi plan.
Kozice nas obserwują spokojnie:
Po naszej stronie stoki opadają do Kondratowej Doliny (pośrednio mniejszymi dolinkami), natomiast na stronie słowackiej zbocza stromo opadają, do leżącej ok 500metrów niżej do Doliny Cichej. Oj pięknie tu! Jeden z piękniejszych szlaków w polskich Tatrach!
Stoki południowe, opadające, do leżącej sporo niżej Doliny Cichej.
Na szczęście pozostaje nam ostatnie podejście. Wchodzimy resztką sił na Suchy Wierch Kondracki, gdzie szlak przechodzi na północną stoki, co oznacza, że wiatr, który wieje od południa, tu już tak nie jest dokuczliwy. Ostatni raz się oglądam za siebie i podziwiam grań, którą pokonaliśmy:
W oddali widać Przełęcz pod Kopą Kondracką, co oznacza, że jesteśmy uratowani.
Wiedza, że zaraz rozpoczniemy zejście, pomaga. Docieramy do przełęczy, gdzie chwilę odpoczywamy, by rozpocząć schodzenie.
Niestety ale teraz czeka nas moim zdaniem najgorsza część wycieczek górskich. Schodzenie, na szczęście nie na krechę w dół, na wprost, a zakosami. Jednak jest tu sporo luźnego materiału, więc dalej idę z córą za rękę. Raz ona, raz ja się uślizgujemy, ale na szczęście nikt nie zalicza upadku.
Schronisko powoli się do nas "zbliża". Schodząc już nie wieje, za to zaczyna się robić zaduch. Już na końcu grani byliśmy cali spoceni, na łydkach moich i żony mamy różową opaleniznę, która kolejne dni nam będzie przypominać o sobie
Mijając podchodzących turystów, pytam się czy któraś z dziewczyn by teraz chciała podążać do góry. Jęk - 'o nieeee', znaczy że nikt . W końcu zakosy się kończą, wchodzimy w kosodrzewinę, a gdy robi się na tyle płasko, że myślę, że nie wypierdzielę, spełniam obietnicę i znów zamieniam się w wielbłąda, czyli biorę córę na barana.
Przechodzimy kwiecistymi łąkami, wokół kolorowo!
I w końcu docieramy do schroniska. Wchodzimy do najmniejszego polskiego schroniska tatrzańskiego, które dysponuje ledwie 20stoma łóżkami. Za bufetem stoi pani zza wschodniej granicy. Kupujemy loda, wodę, jedzenie i piwo, niestety nie zimne (piwo bezalkoholowe) i siadamy wewnątrz by odsapnąć od upału. Po około półgodziny, ruszamy ku Kuźnicom.
Nieco poniżej schroniska biorę znów młodą na barana i mocnym tempem dochodzimy do polany, na której stoi hotel na Kalatówkach. Mijamy polanę, mijamy kaplicę, do której zaglądamy przez bramę i po kocich łbach docieramy w końcu do Kuźnic.
Tu już zjazd do ronda, piechtą do auta i ruszamy z powrotem.
Ja obiecuje, że już żadnych gór nie planuję, ewentualnie w grę wchodzi basen, o którym wszyscy marzą i tak nam mija wieczór...
Podsumowanie.
Mapa. - 9,5 km, z 250cioma metrami pod górę, ale za to 1170 metrów w dół, oczywiście nie liczę kolejki .
Dzięki.