Znowu mnie naszło, czyli kółko klasyczne
: 2020-11-09, 17:44
Zapowiadana pogoda w połączeniu z możliwym wkrótce lockdownem popchnęła mnie do kolejnej pochopnej decyzji o wyjeździe w Tatry. Nabyłem drogą e-kupna e-bilet na parking w Palenicy i e-bilet do TPN.
Pobudka o rakotwórczej 4 rano.
Jakieś 2:45h jazdy, z tego połowa w nocnej mgle.
Na razie super.
Łysa Polana - na rondzie parkingowy (bez e-) sprawdza e-bilety skanując kod QR smartfonem. No, romantyzm prawie jak za Oppenheima. Szczęśliwi posiadacze e-biletu mogą pojechać dalej. O 7:30 wskazano mi miejsce przy drodze, jakieś 200m przed szlabanem (normalny parking był już cały zajęty).
Myliłem się sądząc, że brak możliwości noclegu ujemnie wpłynie na frekwencję turystyczną - tłumek drepcze równo drogą do Morskiego Oka. Doliną Roztoki podąża tłumek niewiele mniejszy. Charakterystyka różna, od typowo morskoocznej do specjalistycznej (były osoby z czekanami, w obecnych warunkach przydatnymi do ewentualnego poszukiwania skarbów w roli kilofa). Lekko mnie ten tłum zniesmaczył i koło schroniska znalazłem się w czasie, o który bym sam siebie nie podejrzewał w związku z rzadkimi ostatnio pobytami w górach. Schronisko minąłem bez zatrzymywania się, na początku żółtego szlaku na Krzyżne odbiłem między kosówki znalazłszy piękne miejsce z suchą trawą do leżenia. I w zasadzie przez tą ilość ludzi postanowiłem poleżeć i wracać.
Poleżałem, popatrzyłem, tłum się przerzedził. No dobra, jak już wstałeś w nocy, to przynajmniej gdzieś wejdź. Idziemy na to Krzyżne. Najpierw bardzo przyjemny trawers, później podejście, na którym płacąc cenę za tempo wcześniejszego podejścia pozdrawiałem Tatry i własną głupotę bardzo często i wymyślnie.
Krzyżne jakie jest, każdy widzi. Kilkadziesiąt ludzi na przełęczy. Posiad, herbata, żarcie. Dla urozmaicenia wybrałem powrót przez Pańszczycę, co okazało się kolejną genialną decyzją. Po początkowo dogodnych warunkach nieco poniżej przełęczy zaczął się syf - kamienie oblodzone w absolutnie niewidoczny sposób - taki dziwny, matowy cieniutki lód, który czujesz dopiero, jak na nim staniesz. Na jedym kamieniu sucho, obok ślizgawka. I tak na przemian, różnie odcinkami. Drobiłem jak gejsza prawie do okolic stawu, gdzie oblodzenie zmieniło się w biały szron, przynajmniej widoczny i stosunkowo przyczepny.
Później lód znikł (zajrzało słońce na chwilę), czarny łącznik i zielony przez Rówień Waksmundzką. Błoto jak na Otrycie, a nie w Tatrach. Ale przynajmniej pusto.
Gęsia Szyja - genialne widoki w zachodzącym słońcu. Schody na Rusinową (zabłocone, żeby było zabawniej) moje kolana bardzo dobrze zapamiętały (powinni tego zabronić).
W dół na Palenicę, ostatnie 10 minut na czołówce - trochę pro forma, żeby się na koniec nie wyglebić w lesie jak osioł.
Do domu wróciłem nieco zmięty, ale bez przygód. Reset psychiczny piękny - przez cały dzień umysł jest zaprzątnięty jedynie własnym zmęczeniem i dbaniem o to, żeby się nie wywalić na lodzie albo w błocie. To jest naprawdę lecznicze.
Zdjęcia słabe, z komóry.
Pobudka o rakotwórczej 4 rano.
Jakieś 2:45h jazdy, z tego połowa w nocnej mgle.
Na razie super.
Łysa Polana - na rondzie parkingowy (bez e-) sprawdza e-bilety skanując kod QR smartfonem. No, romantyzm prawie jak za Oppenheima. Szczęśliwi posiadacze e-biletu mogą pojechać dalej. O 7:30 wskazano mi miejsce przy drodze, jakieś 200m przed szlabanem (normalny parking był już cały zajęty).
Myliłem się sądząc, że brak możliwości noclegu ujemnie wpłynie na frekwencję turystyczną - tłumek drepcze równo drogą do Morskiego Oka. Doliną Roztoki podąża tłumek niewiele mniejszy. Charakterystyka różna, od typowo morskoocznej do specjalistycznej (były osoby z czekanami, w obecnych warunkach przydatnymi do ewentualnego poszukiwania skarbów w roli kilofa). Lekko mnie ten tłum zniesmaczył i koło schroniska znalazłem się w czasie, o który bym sam siebie nie podejrzewał w związku z rzadkimi ostatnio pobytami w górach. Schronisko minąłem bez zatrzymywania się, na początku żółtego szlaku na Krzyżne odbiłem między kosówki znalazłszy piękne miejsce z suchą trawą do leżenia. I w zasadzie przez tą ilość ludzi postanowiłem poleżeć i wracać.
Poleżałem, popatrzyłem, tłum się przerzedził. No dobra, jak już wstałeś w nocy, to przynajmniej gdzieś wejdź. Idziemy na to Krzyżne. Najpierw bardzo przyjemny trawers, później podejście, na którym płacąc cenę za tempo wcześniejszego podejścia pozdrawiałem Tatry i własną głupotę bardzo często i wymyślnie.
Krzyżne jakie jest, każdy widzi. Kilkadziesiąt ludzi na przełęczy. Posiad, herbata, żarcie. Dla urozmaicenia wybrałem powrót przez Pańszczycę, co okazało się kolejną genialną decyzją. Po początkowo dogodnych warunkach nieco poniżej przełęczy zaczął się syf - kamienie oblodzone w absolutnie niewidoczny sposób - taki dziwny, matowy cieniutki lód, który czujesz dopiero, jak na nim staniesz. Na jedym kamieniu sucho, obok ślizgawka. I tak na przemian, różnie odcinkami. Drobiłem jak gejsza prawie do okolic stawu, gdzie oblodzenie zmieniło się w biały szron, przynajmniej widoczny i stosunkowo przyczepny.
Później lód znikł (zajrzało słońce na chwilę), czarny łącznik i zielony przez Rówień Waksmundzką. Błoto jak na Otrycie, a nie w Tatrach. Ale przynajmniej pusto.
Gęsia Szyja - genialne widoki w zachodzącym słońcu. Schody na Rusinową (zabłocone, żeby było zabawniej) moje kolana bardzo dobrze zapamiętały (powinni tego zabronić).
W dół na Palenicę, ostatnie 10 minut na czołówce - trochę pro forma, żeby się na koniec nie wyglebić w lesie jak osioł.
Do domu wróciłem nieco zmięty, ale bez przygód. Reset psychiczny piękny - przez cały dzień umysł jest zaprzątnięty jedynie własnym zmęczeniem i dbaniem o to, żeby się nie wywalić na lodzie albo w błocie. To jest naprawdę lecznicze.
Zdjęcia słabe, z komóry.