Dolina Wielicka - Polski Grzebień - Mała Wysoka
: 2020-07-13, 18:42
Pozdrowienia dla Dobromiła, który podążył tym szlakiem tydzień po mnie.
Co można zrobić w pogodną lipcową niedzielę, gdy prognoza przewiduje spore upały przez cały dzień? Trzeba jechać w jakieś wysokie góry, na przykład w Tatry!
Jako osoba zimnolubna, nie przepadająca za upałami w górach, nie biorę pod uwagę innej możliwości. Myślę o Trzydniowiańskim i Kończystym, których zbocza pięknie się zielenią o tej porze roku. Dzwonię do znajomej z propozycją wspólnej wycieczki, ale on była na Kończystym niedawno i proponuje wyjazd w Tatry Słowackie, na Polski Grzebień i Małą Wysoką. Czemu nie, w Dolinie Wielickiej byłem tylko raz w marcu, a było to tak dawno, że już najstarsi górale nie pamiętają. Moja znajoma Asia, wielbicielka tatrzańskich szlaków, obiecuje moc atrakcji, piękne widoki i wiosenną scenerię w Dolinie Wielickiej. Dobra, jedziemy.
Umawiamy się na wyjazd z Krakowa o czwartej rano. Wcześnie, ale na południową stronę Tatr jest trochę dalej niż do Kir czy Kuźnic, a ja biorę pod uwagę prognozę pogody, wg której po południu ma się mocno zachmurzyć. Faktem jest, że ostatnim czasem prognozy są niestabilne i często wariują, no ale czegoś trzeba się trzymać. Na różnych portalach pogodowych są różne wersje zachmurzenia na popołudnie, ale średnia z tych portali przesiana przez doświadczenie meteo i intuicję podpowiada mi taki, a nie inny rozwój sytuacji.
Wyjeżdżamy zgodnie z planem. Za oknem dnieje. Na Zakopiance pustawo. Po drodze obserwujemy chmury podnoszące z każdym kwadransem nad Tatrami. Pierwszy postój na zdjęcia mamy na dawnym przejściu granicznym w Jurgowie.
Potem obowiązkowy plener bielskotatrzański w Zdziarze.
Po południowej stronie Tatr chmury pięknie otulają szczyty, aż prosi się o zdjęcia, niemniej Asia zwraca uwagę, że parking u wylotu Kieżmarskiej Białej Wody mimo wczesnej pory jest pełny – trzeba szybko jechać na miejsce, bo możemy mieć problem z zaparkowaniem samochodu w Tatrzańskiej Polance. Robię zdjęcia z samochodu.
Na górny parking w Tatrzańskiej Polance przyjeżdżamy „na styk”, zajmujemy chyba ostatnie możliwe do zaparkowania miejsce. W zasadzie stajemy tuż za znakiem „parking”, ale cóż, 6 euro piechotą nie chodzi. Po przebraniu się ruszamy w góry. Mimo wczesnej pory (było przed siódmą rano) lipcowe słońce przygrzewa na południowej wystawce. Ludzi idzie sporo. Do Doliny Wielickiej i znajdującego się tam hotelu prowadzi wygodna, asfaltowa droga. Szlak wiedzie mniej więcej wzdłuż drogi, ale skraca kilka zakosów. Powiem tyle, że wg mnie słowaccy górale w ogóle nie mają żyłki biznesowej i darzą taką miłością eurowych dutków, z jaką polscy górale wielbią polskie pieniążki. Taka piękna i szeroka droga i żeby nie było koników? Skandal, skandal, skandal!!!
Trzeba drałować pod górę. Szlak kilkukrotnie mija Wielicki Potok, na jednym z mostków stosuję łokciowy statyw, żeby zrobić zdjęcie wody rozbijającej się o kamienie używając czasu otwarcia migawki 1/3 sekundy.
Z czasem wyłaniają się skalne szczyty, po lewej stronie masyw Gerlacha, po prawej stronie Wielickie Granaty.
pierwszy widok na masyw Gerlacha
Wielickie Granaty
Dochodzimy do Wielickiej Polany położonej tuż przed Domem Śląskim przy krzyżówce z żółtym szlakiem prowadzącym ze Starego Smokowca. Asia opowiada o Wielickim Ogrodzie (położonym wyżej) i kwitnących w lipcu Tatrach, ja konfrontuję wrażenia z majowymi wycieczkami w Beskidy, gdzie zieleń aż tryska, wg mnie ta tatrzańska jednak ustępuje beskidzkiej. Trwa krótka dyskusja o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy, każdy ma swoich faworytów. Ale ładnie tu jest, to fakt, choć krajobrazy zupełnie inne.
Z Polany Wielickiej już dwa kroki pod Dom Śląski. W hotelu korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji w postaci czterogwiazdkowej łazienki i ruszamy dalej. Coś się momentami chmurzy, wierzchołki obu grani otaczających Dolinę Wielicką są skryte w obłokach. Chmury jednakże przesuwają się nad nimi w wielce interesujący sposób, dający dużo ciekawsze plenery niż podczas bezchmurnej „lampy”.
Na Polski Grzebień idzie sporo osób, chyba nawet jakaś zorganizowana grupa, ale jak się okazało później, tłumek się rozciąga przyjemnie na całej trasie.
Pierwszy etap szlaku za Domem Śląskim wiedzie wzdłuż Wielickiego Stawu. Staw schowany są w cieniu nie pozwalającym w pełni rozbłysnąć kolorom wody. Następnie szlak robi duży zakos wspinając się obok Wielickiej Siklawy. Z zakosa można podziwiać z góry Wielicki Staw.
Wielicki Staw i Dom Śląski
słońce nad Wielickimi Granatami
Wielicki Staw, masyw Gerlacha i Wielicka Siklawa
Szlak dalej prowadzi łagodnie w górę pośród tatrzańskiej łąki. Zastanawiam się, czy dam radę wyjść na Małą Wysoką, na razie dobrze mi idzie, jestem pełen optymizmu. Rozglądam się wokół, łapiąc kadry z tańczącymi wokół grani obłokami.
Z progiem Wielickiej Siklawy rozpościera się w dolinie spory dość płaski obszar zwany Wielickim Ogrodem. Obszar ten powstał w wyniku zasypania piargami i zamulenia dawnego jeziora morenowego (dawnego w sensie geologicznym). Dzięki pozostałym po jeziorze osadom wytworzyła się tu bogata w próchnicę gleba, na której rosną najokazalsze ziołorośla w Tatrach. Zieleń na dole jest cudownie uzupełniona przez otaczające dolinę skały i błękitno-białe niebo. To jest to miejsce, które mnie najbardziej urzekło podczas całej wycieczki (tak, potem było już tylko słabiej, hehe). Prawdę powiedziawszy, przestrzeń spowodowała, że poczułem się jak na jakimś trekkingu do bazy w Himalajach, a nie w Tatrach. Pierwsze panoramiczne zdjęcie Wielickiego Ogrodu w szerokim planie robiłem stojąc na kamieniach Wielickiego Potoku, co mnie kosztowało ześlizgnięcie jednej nogi do wody. Czasem trzeba się poświęcić.
spojrzenie w tył, w stronę Niskich Tatr
Wielicki Ogród
Ostatnie zdjęcie zrobione z tego miejsca „w tył", z widokiem na Kwietnicowy Staw i Niskie Tatry skojarzyło mi się z kolei z wrzosowiskami Szkocji.
Za Wielickim Ogrodem szlak nadal jednostajnie pnie się lekko w górę. Świeci słońce, ale turnie nadal schowane są w chmurach. Mordor?
Dochodzimy nad Długi Staw. W miarę nabierania wysokości pojawiają się zimowe akcenty, minęliśmy przed chwilą wielki płat śniegu, teraz widzimy tych płatów coraz więcej. Woda w Stawie jest superczysta i w słońcu ma piękny, szmaragdowy kolor.
Nad Gerlachem zaczyna się przecierać, po chwili jego masyw ukazuje się w całości.
Za stawem Asia strzela mi fotkę.
Tu, na wysokości ok. 2000 metrów, podejmuję decyzję o niewychodzeniu na Małą Wysoką. Nie dam rady. Może bym wyszedł na górę, ale z zejściem mogłoby być różnie. Jeśli chodzi o mnie, to nie ma specjalnie czego żałować, nie przepadam za skalno-piarżystymi wysokotatrzańskimi widokami, jestem już syty wrażeń widokowych, począwszy od Zdziaru, w zupełności satysfakcjonuje mnie wyjście na Polski Grzebień, do którego i tak jest jeszcze kawałek.
Dochodzimy pod widoczne z dołu śnieżne płaty.
Ostatnio odcinek szlaku na Polski Grzebień to jest wspinaczka po skale z pomocą takich sztucznych ułatwień jak klamry i łańcuchy. Grupki turystów schodzą już z góry, momentami szlak się korkuje, ale nie jest to bardzo uciążliwe.
Zadni Gerlach w chmurach
Widać już tłumek siedzący na przełęczy.
Jesteśmy! Jest godzina 11:45, pogoda jest wspaniała. Słońce mocno przygrzewa mimo 2200 metrów wysokości. Chwilę odpoczywamy i posilamy się. Asia wybiera się na ostatnie 230 metrów podejścia na Małą Wysoką, ja zostaję na przełęczy, by cieszyć się dookolnymi widokami.
Dzika Turnia
Dolina Świstowa
Zmarzły Staw nie na darmo nosi taką nazwę, skoro jeszcze teraz pokryty jest sporą warstwą lodu.
Hruba Turnia
zbliżenie na Zmarzły Staw
Świnica i Zawrat
Młynarz, na horyzoncie Orla Perć
w drodze na Rohatkę
Mała Wysoka
Asia mi udostępniła swoje zdjęcia z Małej Wysokiej, dzięki czemu mogę je zamieścić w mojej relacji.
Bielskie Tatry, Lodowy Szczyt i Pośrednia Grań
Wysoka, Rysy i Niżne Rysy, w dole Polski Grzebień
Sławkowski Szczyt i Staroleśny Szczyt (Bradawica)
Ja po zrobieniu zdjęć z Polskiego Grzebienia marzę o cieniu. Udaje mi się go znaleźć pod skałkami znajdującymi się w stronę Wielickiego Szczytu. W międzyczasie obserwuję, jak od północno-zachodniej strony niebo nad Tatrami systematycznie zaciąga się chmurami.
Asia wraca zadowolona z Małej Wysokiej po niecałych dwóch godzinach. Zaczynamy schodzić w dół. Przed nami kawał drogi. Jest pochmurno, nie robię wielu zdjęć w zejściu, w drodze na górę warunki były zdecydowanie lepsze. Za progiem Wielickiej Siklawy przechodzimy pod pasem niewielkich przewieszonych skałek zwanych Mokrą Wantą – zawsze tam kapie woda. Spotkany po drodze turysta pokazuje nam na zamocowane na przewieszkach punkty asekuracyjne służące do ćwiczeń wspinaczki w podwieszonych skałach. Nie zauważyłem ich wcześniej.
Schodzimy nad Wielicki Staw. Omijamy go bezszlakowo ścieżką wiodącą po jego drugiej stronie. Wchodzimy do Domu Śląskiego coś zjeść i wypić. W hotelu oprócz części restauracyjnej znajduje się turystyczny bufet. Tam składamy zamówienie, ja kupuję tradycyjne słowackie bryndzowe haluszki ze skwarkami oraz równie „tradycyjną” Kofolę do popicia. Szkoda, że Kofola jest w papierowym kubku, a nie w kuflu, ale haluszki (kluseczki) smakują wyśmienicie. W bufecie nie ma dużo ludzi, około połowa miejsc jest wolna. Jakże miły kontrast z tłumami w Murowańcu czy w Dolinie Chochołowskiej, nie wspominając o niemiłosiernie zatłoczonym Morskim Oku. I jak często powtarzam, może nawet do znudzenia: nie ma to jak Słowacja!
Teraz jeszcze musimy zejść do Tatrzańskiej Polanki. O ile pod górę szlak do Śląskiego Domu wydawał się wygodnym podejściem, to teraz, po trudach dnia dał mi w kość. Pozornie przyjemne zejście o niedużym nachyleniu, ale przez ułożenie na ścieżce kamieni w dość losowy sposób większość drogi przypomina chodzenie po rozrzuconych i wystających z potoka kamieniach. Jak się okazało potem, okupiłem zejście na parking potężnymi zakwasami. Ach, gdyby pod Śląskim Domem stały koniki, hehe.
Na ostatnim fragmencie dojścia na parking porzucamy tor przeszkód, by móc rozkoszować się gładkością asfaltu. Może trzeba było całą drogę w dół pokonać tym sposobem?
Jest już po 18, a tu słońce cały czas mocno przygrzewa. Gdzieś między drzewami pojawiają się Niskie Tatry, widać Kralovą Holę z charakterystyczną wieżą przekaźnika na wierzchołku.
Długi lipcowy dzień wcale nie ma się ku końcowi, gdy wsiadamy do auta, jednakże tradycyjne korki na Zakopiance powodują, że wracamy do Krakowa już po zmroku.
Co można zrobić w pogodną lipcową niedzielę, gdy prognoza przewiduje spore upały przez cały dzień? Trzeba jechać w jakieś wysokie góry, na przykład w Tatry!
Jako osoba zimnolubna, nie przepadająca za upałami w górach, nie biorę pod uwagę innej możliwości. Myślę o Trzydniowiańskim i Kończystym, których zbocza pięknie się zielenią o tej porze roku. Dzwonię do znajomej z propozycją wspólnej wycieczki, ale on była na Kończystym niedawno i proponuje wyjazd w Tatry Słowackie, na Polski Grzebień i Małą Wysoką. Czemu nie, w Dolinie Wielickiej byłem tylko raz w marcu, a było to tak dawno, że już najstarsi górale nie pamiętają. Moja znajoma Asia, wielbicielka tatrzańskich szlaków, obiecuje moc atrakcji, piękne widoki i wiosenną scenerię w Dolinie Wielickiej. Dobra, jedziemy.
Umawiamy się na wyjazd z Krakowa o czwartej rano. Wcześnie, ale na południową stronę Tatr jest trochę dalej niż do Kir czy Kuźnic, a ja biorę pod uwagę prognozę pogody, wg której po południu ma się mocno zachmurzyć. Faktem jest, że ostatnim czasem prognozy są niestabilne i często wariują, no ale czegoś trzeba się trzymać. Na różnych portalach pogodowych są różne wersje zachmurzenia na popołudnie, ale średnia z tych portali przesiana przez doświadczenie meteo i intuicję podpowiada mi taki, a nie inny rozwój sytuacji.
Wyjeżdżamy zgodnie z planem. Za oknem dnieje. Na Zakopiance pustawo. Po drodze obserwujemy chmury podnoszące z każdym kwadransem nad Tatrami. Pierwszy postój na zdjęcia mamy na dawnym przejściu granicznym w Jurgowie.
Potem obowiązkowy plener bielskotatrzański w Zdziarze.
Po południowej stronie Tatr chmury pięknie otulają szczyty, aż prosi się o zdjęcia, niemniej Asia zwraca uwagę, że parking u wylotu Kieżmarskiej Białej Wody mimo wczesnej pory jest pełny – trzeba szybko jechać na miejsce, bo możemy mieć problem z zaparkowaniem samochodu w Tatrzańskiej Polance. Robię zdjęcia z samochodu.
Na górny parking w Tatrzańskiej Polance przyjeżdżamy „na styk”, zajmujemy chyba ostatnie możliwe do zaparkowania miejsce. W zasadzie stajemy tuż za znakiem „parking”, ale cóż, 6 euro piechotą nie chodzi. Po przebraniu się ruszamy w góry. Mimo wczesnej pory (było przed siódmą rano) lipcowe słońce przygrzewa na południowej wystawce. Ludzi idzie sporo. Do Doliny Wielickiej i znajdującego się tam hotelu prowadzi wygodna, asfaltowa droga. Szlak wiedzie mniej więcej wzdłuż drogi, ale skraca kilka zakosów. Powiem tyle, że wg mnie słowaccy górale w ogóle nie mają żyłki biznesowej i darzą taką miłością eurowych dutków, z jaką polscy górale wielbią polskie pieniążki. Taka piękna i szeroka droga i żeby nie było koników? Skandal, skandal, skandal!!!
Trzeba drałować pod górę. Szlak kilkukrotnie mija Wielicki Potok, na jednym z mostków stosuję łokciowy statyw, żeby zrobić zdjęcie wody rozbijającej się o kamienie używając czasu otwarcia migawki 1/3 sekundy.
Z czasem wyłaniają się skalne szczyty, po lewej stronie masyw Gerlacha, po prawej stronie Wielickie Granaty.
pierwszy widok na masyw Gerlacha
Wielickie Granaty
Dochodzimy do Wielickiej Polany położonej tuż przed Domem Śląskim przy krzyżówce z żółtym szlakiem prowadzącym ze Starego Smokowca. Asia opowiada o Wielickim Ogrodzie (położonym wyżej) i kwitnących w lipcu Tatrach, ja konfrontuję wrażenia z majowymi wycieczkami w Beskidy, gdzie zieleń aż tryska, wg mnie ta tatrzańska jednak ustępuje beskidzkiej. Trwa krótka dyskusja o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy, każdy ma swoich faworytów. Ale ładnie tu jest, to fakt, choć krajobrazy zupełnie inne.
Z Polany Wielickiej już dwa kroki pod Dom Śląski. W hotelu korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji w postaci czterogwiazdkowej łazienki i ruszamy dalej. Coś się momentami chmurzy, wierzchołki obu grani otaczających Dolinę Wielicką są skryte w obłokach. Chmury jednakże przesuwają się nad nimi w wielce interesujący sposób, dający dużo ciekawsze plenery niż podczas bezchmurnej „lampy”.
Na Polski Grzebień idzie sporo osób, chyba nawet jakaś zorganizowana grupa, ale jak się okazało później, tłumek się rozciąga przyjemnie na całej trasie.
Pierwszy etap szlaku za Domem Śląskim wiedzie wzdłuż Wielickiego Stawu. Staw schowany są w cieniu nie pozwalającym w pełni rozbłysnąć kolorom wody. Następnie szlak robi duży zakos wspinając się obok Wielickiej Siklawy. Z zakosa można podziwiać z góry Wielicki Staw.
Wielicki Staw i Dom Śląski
słońce nad Wielickimi Granatami
Wielicki Staw, masyw Gerlacha i Wielicka Siklawa
Szlak dalej prowadzi łagodnie w górę pośród tatrzańskiej łąki. Zastanawiam się, czy dam radę wyjść na Małą Wysoką, na razie dobrze mi idzie, jestem pełen optymizmu. Rozglądam się wokół, łapiąc kadry z tańczącymi wokół grani obłokami.
Z progiem Wielickiej Siklawy rozpościera się w dolinie spory dość płaski obszar zwany Wielickim Ogrodem. Obszar ten powstał w wyniku zasypania piargami i zamulenia dawnego jeziora morenowego (dawnego w sensie geologicznym). Dzięki pozostałym po jeziorze osadom wytworzyła się tu bogata w próchnicę gleba, na której rosną najokazalsze ziołorośla w Tatrach. Zieleń na dole jest cudownie uzupełniona przez otaczające dolinę skały i błękitno-białe niebo. To jest to miejsce, które mnie najbardziej urzekło podczas całej wycieczki (tak, potem było już tylko słabiej, hehe). Prawdę powiedziawszy, przestrzeń spowodowała, że poczułem się jak na jakimś trekkingu do bazy w Himalajach, a nie w Tatrach. Pierwsze panoramiczne zdjęcie Wielickiego Ogrodu w szerokim planie robiłem stojąc na kamieniach Wielickiego Potoku, co mnie kosztowało ześlizgnięcie jednej nogi do wody. Czasem trzeba się poświęcić.
spojrzenie w tył, w stronę Niskich Tatr
Wielicki Ogród
Ostatnie zdjęcie zrobione z tego miejsca „w tył", z widokiem na Kwietnicowy Staw i Niskie Tatry skojarzyło mi się z kolei z wrzosowiskami Szkocji.
Za Wielickim Ogrodem szlak nadal jednostajnie pnie się lekko w górę. Świeci słońce, ale turnie nadal schowane są w chmurach. Mordor?
Dochodzimy nad Długi Staw. W miarę nabierania wysokości pojawiają się zimowe akcenty, minęliśmy przed chwilą wielki płat śniegu, teraz widzimy tych płatów coraz więcej. Woda w Stawie jest superczysta i w słońcu ma piękny, szmaragdowy kolor.
Nad Gerlachem zaczyna się przecierać, po chwili jego masyw ukazuje się w całości.
Za stawem Asia strzela mi fotkę.
Tu, na wysokości ok. 2000 metrów, podejmuję decyzję o niewychodzeniu na Małą Wysoką. Nie dam rady. Może bym wyszedł na górę, ale z zejściem mogłoby być różnie. Jeśli chodzi o mnie, to nie ma specjalnie czego żałować, nie przepadam za skalno-piarżystymi wysokotatrzańskimi widokami, jestem już syty wrażeń widokowych, począwszy od Zdziaru, w zupełności satysfakcjonuje mnie wyjście na Polski Grzebień, do którego i tak jest jeszcze kawałek.
Dochodzimy pod widoczne z dołu śnieżne płaty.
Ostatnio odcinek szlaku na Polski Grzebień to jest wspinaczka po skale z pomocą takich sztucznych ułatwień jak klamry i łańcuchy. Grupki turystów schodzą już z góry, momentami szlak się korkuje, ale nie jest to bardzo uciążliwe.
Zadni Gerlach w chmurach
Widać już tłumek siedzący na przełęczy.
Jesteśmy! Jest godzina 11:45, pogoda jest wspaniała. Słońce mocno przygrzewa mimo 2200 metrów wysokości. Chwilę odpoczywamy i posilamy się. Asia wybiera się na ostatnie 230 metrów podejścia na Małą Wysoką, ja zostaję na przełęczy, by cieszyć się dookolnymi widokami.
Dzika Turnia
Dolina Świstowa
Zmarzły Staw nie na darmo nosi taką nazwę, skoro jeszcze teraz pokryty jest sporą warstwą lodu.
Hruba Turnia
zbliżenie na Zmarzły Staw
Świnica i Zawrat
Młynarz, na horyzoncie Orla Perć
w drodze na Rohatkę
Mała Wysoka
Asia mi udostępniła swoje zdjęcia z Małej Wysokiej, dzięki czemu mogę je zamieścić w mojej relacji.
Bielskie Tatry, Lodowy Szczyt i Pośrednia Grań
Wysoka, Rysy i Niżne Rysy, w dole Polski Grzebień
Sławkowski Szczyt i Staroleśny Szczyt (Bradawica)
Ja po zrobieniu zdjęć z Polskiego Grzebienia marzę o cieniu. Udaje mi się go znaleźć pod skałkami znajdującymi się w stronę Wielickiego Szczytu. W międzyczasie obserwuję, jak od północno-zachodniej strony niebo nad Tatrami systematycznie zaciąga się chmurami.
Asia wraca zadowolona z Małej Wysokiej po niecałych dwóch godzinach. Zaczynamy schodzić w dół. Przed nami kawał drogi. Jest pochmurno, nie robię wielu zdjęć w zejściu, w drodze na górę warunki były zdecydowanie lepsze. Za progiem Wielickiej Siklawy przechodzimy pod pasem niewielkich przewieszonych skałek zwanych Mokrą Wantą – zawsze tam kapie woda. Spotkany po drodze turysta pokazuje nam na zamocowane na przewieszkach punkty asekuracyjne służące do ćwiczeń wspinaczki w podwieszonych skałach. Nie zauważyłem ich wcześniej.
Schodzimy nad Wielicki Staw. Omijamy go bezszlakowo ścieżką wiodącą po jego drugiej stronie. Wchodzimy do Domu Śląskiego coś zjeść i wypić. W hotelu oprócz części restauracyjnej znajduje się turystyczny bufet. Tam składamy zamówienie, ja kupuję tradycyjne słowackie bryndzowe haluszki ze skwarkami oraz równie „tradycyjną” Kofolę do popicia. Szkoda, że Kofola jest w papierowym kubku, a nie w kuflu, ale haluszki (kluseczki) smakują wyśmienicie. W bufecie nie ma dużo ludzi, około połowa miejsc jest wolna. Jakże miły kontrast z tłumami w Murowańcu czy w Dolinie Chochołowskiej, nie wspominając o niemiłosiernie zatłoczonym Morskim Oku. I jak często powtarzam, może nawet do znudzenia: nie ma to jak Słowacja!
Teraz jeszcze musimy zejść do Tatrzańskiej Polanki. O ile pod górę szlak do Śląskiego Domu wydawał się wygodnym podejściem, to teraz, po trudach dnia dał mi w kość. Pozornie przyjemne zejście o niedużym nachyleniu, ale przez ułożenie na ścieżce kamieni w dość losowy sposób większość drogi przypomina chodzenie po rozrzuconych i wystających z potoka kamieniach. Jak się okazało potem, okupiłem zejście na parking potężnymi zakwasami. Ach, gdyby pod Śląskim Domem stały koniki, hehe.
Na ostatnim fragmencie dojścia na parking porzucamy tor przeszkód, by móc rozkoszować się gładkością asfaltu. Może trzeba było całą drogę w dół pokonać tym sposobem?
Jest już po 18, a tu słońce cały czas mocno przygrzewa. Gdzieś między drzewami pojawiają się Niskie Tatry, widać Kralovą Holę z charakterystyczną wieżą przekaźnika na wierzchołku.
Długi lipcowy dzień wcale nie ma się ku końcowi, gdy wsiadamy do auta, jednakże tradycyjne korki na Zakopiance powodują, że wracamy do Krakowa już po zmroku.