Kryzys akceptacji celu.
: 2020-07-12, 19:47
Dobry wieczór.
Lipiec w pełni - wciąż przeplata, trochę burzy, trochę lata.
Prognozy na sobotę były różne. Nic to - w szczytowym momencie planowania było nas pięciu w aucie. Pojechaliśmy we dwóch. O strasznej godzinie - 4.30. Czyli 45 minut później niż tydzień wcześniej.
Zaplanowaliśmy Małą Wysoką. Ale jak to z planami jest - człowiek plany robi, a drugi człowiek je zmienia. I to czasami ten sam człowiek. Tak to bywa … Turystyka to tajemnicza sprawa …
Po drodze zauważyliśmy kilka stojących słowackich aut policyjnych. W Jurgowie nas zatrzymano.
"Dzień dobry. Polacy ? Ile osób ? Miłego dnia".
Do Tatrzańskiej Polanki dotarliśmy w okolicach 6.40. Na początku trasy ( ruszyliśmy o 6.50 ) przeżyliśmy szok … Miejscowe owady osiągają olbrzymie rozmiary …
To spotkanie oraz pojawiający się kryzys u Łukasza ( jednego z dwóch ) spowodował , że do Śląskiego Domu poszliśmy drogą jezdną. Ta trasa jest dłuższa ale … W lesie mógłby na nas czekać sześcionożny niedźwiedź. Wysoki na trzy i pół metra.
Do schroniska dotarliśmy o 8.20.
Przy stoliku na tarasie doszło do poważnej rozmowy. Kryzys narastał. Bar był zamknięty. W wyniku rozmowy podjęta została decyzja. Idziemy. Z tym, że nie koniecznie wszyscy na Małą Wysoką. Są takie dni gdy kryzys akceptacji celu wymaga poświęcenia planów.
O 8.33 ruszyliśmy. Wielicki Wodospad był już w pracy.
Pisząc w skrócie - przed nami był mrok. Przed nami i po lewicy.
To ponoć zbocza masywu Gerlacha.
Pierwszy próg do pokonania.
Takie coś było widać za naszymi plecami. Ciekawi mnie czy Krzysztof Wielicki ma w tym schronisku darmowy nocleg ?
Po prawicy monumentalna ściana Granatów Wielickich.
Pojawił się Długi Staw. Kilka lat temu tam zakończyliśmy wycieczkę. Grad nas napadł. Wczoraj nie padało ale myśli o końcu były. Taki kryzys to nic dobrego …
Wygrała turystyka i Grzebień w oddali.
Po lewicy pojawił się pewien żleb. Ponoć ważny w zimie.
Szedłem dalej. Niezbyt równo i szybko ale jednak zbliżałem się do celu. Pojawiło się żelastwo .
Pojawił się cel. Polski Grzebień 2200 metrów.
Wstąpiłem na niego o 10.05. W tym czasie Łukasz już szarżował na Małą Wysoką.
Z Grzebienia były takie widoki.
Na drogę przyjścia .
Na górną część Doliny Białej Wody. Widać Zmarzły Staw, Hrubą Turnie, część Doliny Świstowej i Polskę po lewej. I coś tam jeszcze.
Rzuciłem okiem na Rohatkę.
Nad nią mieszka Dzika Turnia.
A to Mała.
Dzika Mała.
Zastanowiłem się nad przyszłością turystyczną w tym dniu.
Zostałem na Grzebieniu.
Z niego też są piękne widoki.
Fragment Orlej.
To dla niedowiarków.
To dla topograficznych … I tak tego dnia nic nie było z Gerlacha widać.
Lekko szubieniczne drzewko …
Ludziska idące na szczyt MW.
Wielicki po prawej, Litworowy w chmurze.
Wielicki nad Grzebieniem.
Łukasz na szczycie MW , 2429 m.
A inni pod szczytem.
Pojawił się sześciokilogramowy Sęp Tatrzański.
Trochę wcześniej zauważyłem pod Rohatka grupę dziewczyn. Przyszły na Grzebień.
Nad wielkością Ich plecaków zadumał się Wielicki … Szczyt, nie Krzysztof.
Ze szczytu wrócił Łukasz. Żywy.
Czas było wracać. Ponoć w schronisku otwarli bar.
Po przejściu Długiego Stawu padliśmy na pyski. Granaty Wielickie ze Starolęśnym Szczytem. Amen, ave i chwalmy Górskiego Szatana.
Dla odmiany ściany Gerlach i okolic.
Znowu widok na lewo.
Przerażający zwierz.
Strona gerlachowska.
Strona granacka.
Kolejny element szubieniczny.
Powrót do Monumentu.
Dotarliśmy do Śląskiego Domu. Bar był otwarty. Dzień z kryzysem akceptacji celu ma swoje prawa.
Przy stoliku obok siedział specyficznie ubrany typ. Niskie buty, krótkie spodnie jeansowe, koszulka, olbrzymi aparat i kask na głowie. Siedział w nim przy stole. Zdziwiło mnie to bo piwo podawali w tekturowych kubkach.
Wracaliśmy też asfaltem.
Pojawiła się Kończysta z ubitym Kowadłem.
Do zobaczenia.
Nawet na asfalcie było groźnie. Czterometrowy Waran Tatrzański.
Strażnik też był.
Sześć minut po ruszeniu autem rozpoczęła się ulewa nad Tatrami.
Uważajcie na siebie.
Lipiec w pełni - wciąż przeplata, trochę burzy, trochę lata.
Prognozy na sobotę były różne. Nic to - w szczytowym momencie planowania było nas pięciu w aucie. Pojechaliśmy we dwóch. O strasznej godzinie - 4.30. Czyli 45 minut później niż tydzień wcześniej.
Zaplanowaliśmy Małą Wysoką. Ale jak to z planami jest - człowiek plany robi, a drugi człowiek je zmienia. I to czasami ten sam człowiek. Tak to bywa … Turystyka to tajemnicza sprawa …
Po drodze zauważyliśmy kilka stojących słowackich aut policyjnych. W Jurgowie nas zatrzymano.
"Dzień dobry. Polacy ? Ile osób ? Miłego dnia".
Do Tatrzańskiej Polanki dotarliśmy w okolicach 6.40. Na początku trasy ( ruszyliśmy o 6.50 ) przeżyliśmy szok … Miejscowe owady osiągają olbrzymie rozmiary …
To spotkanie oraz pojawiający się kryzys u Łukasza ( jednego z dwóch ) spowodował , że do Śląskiego Domu poszliśmy drogą jezdną. Ta trasa jest dłuższa ale … W lesie mógłby na nas czekać sześcionożny niedźwiedź. Wysoki na trzy i pół metra.
Do schroniska dotarliśmy o 8.20.
Przy stoliku na tarasie doszło do poważnej rozmowy. Kryzys narastał. Bar był zamknięty. W wyniku rozmowy podjęta została decyzja. Idziemy. Z tym, że nie koniecznie wszyscy na Małą Wysoką. Są takie dni gdy kryzys akceptacji celu wymaga poświęcenia planów.
O 8.33 ruszyliśmy. Wielicki Wodospad był już w pracy.
Pisząc w skrócie - przed nami był mrok. Przed nami i po lewicy.
To ponoć zbocza masywu Gerlacha.
Pierwszy próg do pokonania.
Takie coś było widać za naszymi plecami. Ciekawi mnie czy Krzysztof Wielicki ma w tym schronisku darmowy nocleg ?
Po prawicy monumentalna ściana Granatów Wielickich.
Pojawił się Długi Staw. Kilka lat temu tam zakończyliśmy wycieczkę. Grad nas napadł. Wczoraj nie padało ale myśli o końcu były. Taki kryzys to nic dobrego …
Wygrała turystyka i Grzebień w oddali.
Po lewicy pojawił się pewien żleb. Ponoć ważny w zimie.
Szedłem dalej. Niezbyt równo i szybko ale jednak zbliżałem się do celu. Pojawiło się żelastwo .
Pojawił się cel. Polski Grzebień 2200 metrów.
Wstąpiłem na niego o 10.05. W tym czasie Łukasz już szarżował na Małą Wysoką.
Z Grzebienia były takie widoki.
Na drogę przyjścia .
Na górną część Doliny Białej Wody. Widać Zmarzły Staw, Hrubą Turnie, część Doliny Świstowej i Polskę po lewej. I coś tam jeszcze.
Rzuciłem okiem na Rohatkę.
Nad nią mieszka Dzika Turnia.
A to Mała.
Dzika Mała.
Zastanowiłem się nad przyszłością turystyczną w tym dniu.
Zostałem na Grzebieniu.
Z niego też są piękne widoki.
Fragment Orlej.
To dla niedowiarków.
To dla topograficznych … I tak tego dnia nic nie było z Gerlacha widać.
Lekko szubieniczne drzewko …
Ludziska idące na szczyt MW.
Wielicki po prawej, Litworowy w chmurze.
Wielicki nad Grzebieniem.
Łukasz na szczycie MW , 2429 m.
A inni pod szczytem.
Pojawił się sześciokilogramowy Sęp Tatrzański.
Trochę wcześniej zauważyłem pod Rohatka grupę dziewczyn. Przyszły na Grzebień.
Nad wielkością Ich plecaków zadumał się Wielicki … Szczyt, nie Krzysztof.
Ze szczytu wrócił Łukasz. Żywy.
Czas było wracać. Ponoć w schronisku otwarli bar.
Po przejściu Długiego Stawu padliśmy na pyski. Granaty Wielickie ze Starolęśnym Szczytem. Amen, ave i chwalmy Górskiego Szatana.
Dla odmiany ściany Gerlach i okolic.
Znowu widok na lewo.
Przerażający zwierz.
Strona gerlachowska.
Strona granacka.
Kolejny element szubieniczny.
Powrót do Monumentu.
Dotarliśmy do Śląskiego Domu. Bar był otwarty. Dzień z kryzysem akceptacji celu ma swoje prawa.
Przy stoliku obok siedział specyficznie ubrany typ. Niskie buty, krótkie spodnie jeansowe, koszulka, olbrzymi aparat i kask na głowie. Siedział w nim przy stole. Zdziwiło mnie to bo piwo podawali w tekturowych kubkach.
Wracaliśmy też asfaltem.
Pojawiła się Kończysta z ubitym Kowadłem.
Do zobaczenia.
Nawet na asfalcie było groźnie. Czterometrowy Waran Tatrzański.
Strażnik też był.
Sześć minut po ruszeniu autem rozpoczęła się ulewa nad Tatrami.
Uważajcie na siebie.