Piątka na piątkę z plusem...
: 2020-04-25, 21:55
Był sobie październik roku dawnego... Dokładnie 11, tego dnia roku jeszcze dawniejszego przyszedłem na świat. Tego akurat nie pamiętam, ale podobno tak było.
Miała to być więc urodzinowa wycieczka. Wcześniej w tygodniu jeszcze do pracy chodziłem i jakoś pod koniec tygodnia w czwartek czy piątek się przeziębiłem. Gorączka, katar i te sprawy. Urządziłem sobie niezłą mieszankę leków, od tych z apteki przeciw grypie poprzez wszystkie możliwe naturalne metody, ale było już trochę za późno, żeby całkiem się wyleczyć. W sobotę rano jak wyjeżdżałem do Zakopanego czułem się nie najlepiej. Gorączka i katar jeszcze lekko dawały się we znaki, ale wycieczka od dawna zaplanowana, w dodatku urodzinowa, pogoda miała być dobra i w planach względnie mało kilometrów do przejścia jak na dwa dni. Na sobotę to już w ogóle skromnie, więc pojechałem.
Rano wyjazd, najpierw do Katowic, potem do Krakowa i do Zakopanego. Tam byłem coś koło południa. Na miejscu spotykam się z dwiema znanymi górskimi blogerkami. I ruszamy busem do Palenicy Białczańskiej. Na szlak wyruszamy dosyć późno. Na pewno było już coś koło 14:00.
Asfalt do Wodogrzmotów pokonujemy dosyć szybko, skręcamy w prawo na szlak do Piątki. Tam z każdym krokiem czuję się coraz lepiej. W końcu w górach.
Tempo też chyba było całkiem niezłe, bo już po 16:00 jesteśmy w Dolinie Pięciu Stawów. Tam to już w ogóle zapominam, że byłem chory. Pogoda jakby się trochę popsuła. Chociaż w sumie to tylko chmur się nazbierało sporo, ale ani deszczu to nie wróżyło, ani nic innego złego, ciepło nadal było.
Przed schroniskiem 1,5 godziny uczty, jedzonko, piwko. Ludzi wydawało się nie za wiele, ale niestety tylko wydawało się... Noc pokazała nam coś całkiem innego. Zanim to miało nadejść idziemy się jeszcze przejść w stronę Świstówki. Liczyliśmy po cichu na jakiś zachód słońca, ale nic takiego miejsca nie miało. Pozostało tylko zrobić kilka pochmurnych wieczorowych zdjęć.
Tak więc wyglądał zachód słońca, a najgorsze dopiero przed nami. Ten dzień pamięta na pewno wielu Polaków. To był właśnie ten dzień historycznego pierwszego i na razie jedynego zwycięstwa polskiej reprezentacji w piłce nożnej z Niemcami. Wynik 2:0 dla naszych. W schronisku normalnie telewizor, uczta na całego, wejść do środka się nie dało. Myśmy chcieli spać, żeby wcześnie wstać i wyruszyć na jakiś wschód. Niestety nic z tych rzeczy, gruba impreza do północy. I mniej więcej do północy trzeba było siedzieć na zewnątrz. A potem było jeszcze gorzej. Wprawdzie ja jakoś to normalnie przeżyłem, spałem już w gorszych warunkach. Ale dla niektórych to mogło być najbardziej traumatyczne przeżycie jakie kiedykolwiek ich spotkało. Taki syf jaki tam wtedy panował ciężko sobie wyobrazić. Myśmy się rozłożyli zaraz za drzwiami w tym małym korytarzu, czyli w miejscu gdzie wszyscy przechodzili, żeby gdziekolwiek dojść. Ja to w ogóle miałem najgorzej, bo koło mnie wszyscy co do kibla czy do wyjścia, czy do wejścia na główną sale przechodzili. Te koło mnie to tak w teorii, bo w praktyce pełno ludzi przeszło po mnie, czy tam na mnie wylądowali, nie utrzymując już pionu. Paw na pawiu na podłodze. Ciężko było tam przejść, żeby w pawia jakiegoś nie wdepnąć. Tylko koło mojej karimaty naliczyłem chyba z 6. O smrodzie z tego nie trzeba wspominać. No nic, piękny urodzinowy, romantyczny nocleg w schronisku, ale Polska wygrała, to najważniejsze.
Jakoś udało mi się zasnąć na powiedzmy 2-3 godziny, bo coś koło 4:30 planowaliśmy wstać, żeby ruszyć wcześnie na szlak. Pozbieraliśmy się i wyruszyliśmy na Szpiglasowy Wierch. Tutaj nie ma o czym pisać, droga jak droga, większość zna, więc będzie tylko dużo zdjęć.
Docieramy na Szpgilasową przełęcz dosyć sprawnie. Przełęcz jak to przełęcz, widoki w obie strony dosyć ciekawe. Chociaż w jedną mamy ostre słońce i nawet na żywo ciężko coś ciekawego zobaczyć.
Zawsze mnie też zastanawia jak to jest z tą przełączą. Bo mnóstwo ludzi, znajomych i nieznajomych, dociera tylko do przełęczy na szczyt już nie wchodzi, a to tylko przecież 10 minut, dla kogoś sprawnego bardziej, nawet chyba mniej, a mimo to na prawdę sporo ludzi tam nie dociera. Ja tam byłem z 5 razy i nigdy mi się to nie zdarzyło, w ogóle czułbym się jakoś dziwnie psychicznie, że byłem tak blisko, a zszedłem w dół. Rozumiem to jeszcze jakby było na prawdę jakieś gwałtowne załamanie pogody czy coś, ale tak normalnie to sobie tego nie umiem wyobrazić nawet. No ale czas na kolejne zdjęcia z okolic przełęczy i szczytu.
Czasu mieliśmy mnóstwo, na szczycie byliśmy bardzo wcześnie, bo coś około 7:30 nad ranem. Ludzi przez długi czas żadnych. Ale trochę tam posiedzieliśmy, zdjęć narobiliśmy, więc koło 8:30 już też pierwsi turyści zaczęli się tam zjawiać, ale na palcach jednej ręki szło ich policzyć. U mnie po chorobie nie był już nawet śladu, na prawdę jak ręką odjął. Już któryś raz w życiu tak miałem, że przeziębiony wybrałem się w góry i mi normalnie przeszło podczas wycieczki.
No ale nic to, pora wczesna co tu robić, widzimy jakąś szeroką zapraszającą nas ścieżkę ze szczytu, więc postanowiliśmy sprawdzić gdzie ona prowadzi...
Plus okazał się całkiem niezły, fajna widokowa ścieżka, dosyć prosta, tylko to ostre słońce trochę dokuczało, szczególnie jeśli o zdjęcia chodzi, no ale nie można mieć wszystkiego. Było warto! Pozostało tylko zejść z Wrót Chałubińskiego do Morskiego Oka.
Do Morskiego Oka, docieramy jakoś około 12:30, główny obiekt omijamy i udajemy się do starego Schroniska, tam jest taka fajna "weranda" i w spokoju mogliśmy sobie jeszcze z godzinkę posiedzieć, delektując zimnym piwkiem. A potem tradycyjne zejście asfaltem do Palenicy Białczańskiej i busem do Zakopanego.
To by było na tyle...
Miała to być więc urodzinowa wycieczka. Wcześniej w tygodniu jeszcze do pracy chodziłem i jakoś pod koniec tygodnia w czwartek czy piątek się przeziębiłem. Gorączka, katar i te sprawy. Urządziłem sobie niezłą mieszankę leków, od tych z apteki przeciw grypie poprzez wszystkie możliwe naturalne metody, ale było już trochę za późno, żeby całkiem się wyleczyć. W sobotę rano jak wyjeżdżałem do Zakopanego czułem się nie najlepiej. Gorączka i katar jeszcze lekko dawały się we znaki, ale wycieczka od dawna zaplanowana, w dodatku urodzinowa, pogoda miała być dobra i w planach względnie mało kilometrów do przejścia jak na dwa dni. Na sobotę to już w ogóle skromnie, więc pojechałem.
Rano wyjazd, najpierw do Katowic, potem do Krakowa i do Zakopanego. Tam byłem coś koło południa. Na miejscu spotykam się z dwiema znanymi górskimi blogerkami. I ruszamy busem do Palenicy Białczańskiej. Na szlak wyruszamy dosyć późno. Na pewno było już coś koło 14:00.
Asfalt do Wodogrzmotów pokonujemy dosyć szybko, skręcamy w prawo na szlak do Piątki. Tam z każdym krokiem czuję się coraz lepiej. W końcu w górach.
Tempo też chyba było całkiem niezłe, bo już po 16:00 jesteśmy w Dolinie Pięciu Stawów. Tam to już w ogóle zapominam, że byłem chory. Pogoda jakby się trochę popsuła. Chociaż w sumie to tylko chmur się nazbierało sporo, ale ani deszczu to nie wróżyło, ani nic innego złego, ciepło nadal było.
Przed schroniskiem 1,5 godziny uczty, jedzonko, piwko. Ludzi wydawało się nie za wiele, ale niestety tylko wydawało się... Noc pokazała nam coś całkiem innego. Zanim to miało nadejść idziemy się jeszcze przejść w stronę Świstówki. Liczyliśmy po cichu na jakiś zachód słońca, ale nic takiego miejsca nie miało. Pozostało tylko zrobić kilka pochmurnych wieczorowych zdjęć.
Tak więc wyglądał zachód słońca, a najgorsze dopiero przed nami. Ten dzień pamięta na pewno wielu Polaków. To był właśnie ten dzień historycznego pierwszego i na razie jedynego zwycięstwa polskiej reprezentacji w piłce nożnej z Niemcami. Wynik 2:0 dla naszych. W schronisku normalnie telewizor, uczta na całego, wejść do środka się nie dało. Myśmy chcieli spać, żeby wcześnie wstać i wyruszyć na jakiś wschód. Niestety nic z tych rzeczy, gruba impreza do północy. I mniej więcej do północy trzeba było siedzieć na zewnątrz. A potem było jeszcze gorzej. Wprawdzie ja jakoś to normalnie przeżyłem, spałem już w gorszych warunkach. Ale dla niektórych to mogło być najbardziej traumatyczne przeżycie jakie kiedykolwiek ich spotkało. Taki syf jaki tam wtedy panował ciężko sobie wyobrazić. Myśmy się rozłożyli zaraz za drzwiami w tym małym korytarzu, czyli w miejscu gdzie wszyscy przechodzili, żeby gdziekolwiek dojść. Ja to w ogóle miałem najgorzej, bo koło mnie wszyscy co do kibla czy do wyjścia, czy do wejścia na główną sale przechodzili. Te koło mnie to tak w teorii, bo w praktyce pełno ludzi przeszło po mnie, czy tam na mnie wylądowali, nie utrzymując już pionu. Paw na pawiu na podłodze. Ciężko było tam przejść, żeby w pawia jakiegoś nie wdepnąć. Tylko koło mojej karimaty naliczyłem chyba z 6. O smrodzie z tego nie trzeba wspominać. No nic, piękny urodzinowy, romantyczny nocleg w schronisku, ale Polska wygrała, to najważniejsze.
Jakoś udało mi się zasnąć na powiedzmy 2-3 godziny, bo coś koło 4:30 planowaliśmy wstać, żeby ruszyć wcześnie na szlak. Pozbieraliśmy się i wyruszyliśmy na Szpiglasowy Wierch. Tutaj nie ma o czym pisać, droga jak droga, większość zna, więc będzie tylko dużo zdjęć.
Docieramy na Szpgilasową przełęcz dosyć sprawnie. Przełęcz jak to przełęcz, widoki w obie strony dosyć ciekawe. Chociaż w jedną mamy ostre słońce i nawet na żywo ciężko coś ciekawego zobaczyć.
Zawsze mnie też zastanawia jak to jest z tą przełączą. Bo mnóstwo ludzi, znajomych i nieznajomych, dociera tylko do przełęczy na szczyt już nie wchodzi, a to tylko przecież 10 minut, dla kogoś sprawnego bardziej, nawet chyba mniej, a mimo to na prawdę sporo ludzi tam nie dociera. Ja tam byłem z 5 razy i nigdy mi się to nie zdarzyło, w ogóle czułbym się jakoś dziwnie psychicznie, że byłem tak blisko, a zszedłem w dół. Rozumiem to jeszcze jakby było na prawdę jakieś gwałtowne załamanie pogody czy coś, ale tak normalnie to sobie tego nie umiem wyobrazić nawet. No ale czas na kolejne zdjęcia z okolic przełęczy i szczytu.
Czasu mieliśmy mnóstwo, na szczycie byliśmy bardzo wcześnie, bo coś około 7:30 nad ranem. Ludzi przez długi czas żadnych. Ale trochę tam posiedzieliśmy, zdjęć narobiliśmy, więc koło 8:30 już też pierwsi turyści zaczęli się tam zjawiać, ale na palcach jednej ręki szło ich policzyć. U mnie po chorobie nie był już nawet śladu, na prawdę jak ręką odjął. Już któryś raz w życiu tak miałem, że przeziębiony wybrałem się w góry i mi normalnie przeszło podczas wycieczki.
No ale nic to, pora wczesna co tu robić, widzimy jakąś szeroką zapraszającą nas ścieżkę ze szczytu, więc postanowiliśmy sprawdzić gdzie ona prowadzi...
Plus okazał się całkiem niezły, fajna widokowa ścieżka, dosyć prosta, tylko to ostre słońce trochę dokuczało, szczególnie jeśli o zdjęcia chodzi, no ale nie można mieć wszystkiego. Było warto! Pozostało tylko zejść z Wrót Chałubińskiego do Morskiego Oka.
Do Morskiego Oka, docieramy jakoś około 12:30, główny obiekt omijamy i udajemy się do starego Schroniska, tam jest taka fajna "weranda" i w spokoju mogliśmy sobie jeszcze z godzinkę posiedzieć, delektując zimnym piwkiem. A potem tradycyjne zejście asfaltem do Palenicy Białczańskiej i busem do Zakopanego.
To by było na tyle...