Project Sami Faceci. Tatry 2012r.
Project Sami Faceci. Tatry 2012r.
Gdy mam siedzieć i się zamartwiać słuchając i czytając co się dzieje na świecie przez wirusa...to wolę wrócić do spisania starych relacji.
Tym bardziej, że relacja ta przepadła w czeluściach forum.
Kiedyś zasłyszałem jak w jednaj pracy kierowniczka opowiadała, że jej mąż co roku bierze kumpli i jedzie na kilka dni w Tatry. Ot taki męski wypad.
Gdy i ja w końcu się zacząłem ustatkowywać, to pomyślałem, że trzeba coś takiego zorganizować.
Puściłem kumplom pomysł no i w końcu w sierpniu ruszamy.
Niestety zdjęcia miałem strasznie ciemne, część udało się poprawić, ale ich jakość jest słaba...a że to Tatry, no to trzeba będzie w nie wrócić (te mniejsze dlatego są takie małe, bo są słabe) .
No właśnie, to były czasy, że Tatry mnie ciągły i to bardzo. Więc wypad z dwoma kolegami zaplanowaliśmy na Tatry Wysokie.
W autobusie do Krakowa, gdzie miał się dosiąść kolega wysyłamy mu prośbę o zakup śniadania .
Ale chyba je dopiero skonsumowaliśmy już w górach. Od Nowego Targu autobus się strasznie wlekł, pamiętam, że patrząc
Dojazd na dworzec PKS w Zakopanym, przesiadka w busa do Kuźnic i w tłumie wchodzimy.
Na dworcu PKS. Widzicie z jaką zazdrością ta pani na nas patrzy ?
Ruszamy w dolinę Jaworzynki. Gdzie przy pierwszych bacówkach robimy przerwę na śniadanie:
Wyrób piwopodobny, ale tu akurat pasuje nasze śniadanie
Gdy szlak zawija i zaczyna się wznosić do góry, robimy kolejną przerwę. Oj pamiętam, że to wejście na Karczmisko dało nam w tyłek .
Jakąś mała przerwa, jest sobota, prawie południe, więc na szlakach sporo osób.
Dolina Jaworzynki.
Ok, szybkie spojrzenie na Skupniów Upłaz i czas ruszać w drogę, bo tej na dziś mamy jeszcze spory hektar do zrobienia :
Ten Upłaz, to ten garb, za nim wiedzie szlak niebieski.
Teraz musimy przejść po dość płaskim fragmencie szlaku, z którego otwierają się widoki na piętrzące się na południu szczyty Tatr. Ale niestety zdjęcia przedstawiające je, są mega ciemne, a próba jakakolwiek pojaśnienia, tworzy pikseloze...więc szybko mijamy Królową Równień i dochodzimy do zejścia do doliny Gąsienicowej, mogę pokazać jej otoczenie. Najpierw na tle kolorowych kwiatów:
To wierzbówka kiprzyca na tle Kościelców.
I panorama, szczytów tatrzańskich, nad doliną Gąsienicową:
Na dole widać dach schroniska Murowaniec. Nad nim zielone zbocza Małego Kościelca, na lewo Kościelec, w centrum Świnica, Świnicka przełęcz i Pośrednia i Skrajna Turnia.
Jedno ze zdjęć niepoprawianych, dość znośne... od Granatów (od lewej), przez Kozi Wierch, Mały Kozi, Kościelce, Świnice aż do Lilowej. Przełęcz Liliowe to umowna granica między Tatrami Wysokimi a Tatrami Zachodnimi.
Schodzimy w dół. Jednak do schroniska nie zachodzimy, widać, że większość osób na szlaku tam podąża, więc będą tam prawdziwe tłumy. Ruszamy ścieżką wiodącą między kosodrzewiną ku Czarnemu Stawu Gąsienicowemu. Mijamy pomnik ze swastyką.
Mnie nagle zaczynają łapać skurcze w nogach. Odcinek, ten od schroniska (albo odbicia szlaków), zawsze mi się wydaje krótki...i zawsze mi się on dłuży. Dziś jednak już głodny jestem, skurcze potęgują uczucie zmęczenia... W końcu jesteśmy...
Murowaniec. Schronisko z 1925 roku, leżące na 1500 metrach wysokości npm.
Szlak nad Czarny Staw Gąsienicowy.
Pomnik M. Karłowicza.
Zjadamy po schabowym, który zrobiła nam moja ukochana. Posiadujemy chwilę, podziwiamy widoki, szczyty otulające staw.
Swastyka oznacza "przynosząca szczęście" jest znana od tysięcy lat, to dopiero Niemcy i wydarzenia związane z II WŚ, szczególnie w europie kojarzą to z wielkim barbarzyństwem. Krzyż ten był również używany w naszym kraju, np balustrada w schronisku Murowańcu jest nim oznaczona, jak i wspomniany kamień, który stoi w miejscu śmierci Mieczysława Karłowicza, kompozytora.
Kościelec nad Stawem.
W górze...Kozia Dolinka i otaczające ją granie, czyli Kozi Mur.
Czarny Staw Gąsienicowy jest piątym, co do powierzchni polskich stawów. Leży na wysokości 1624m npm. Można stąd wyruszyć na Kościelec, na Zawrat. Szlak na Kościelec prawie od początku mocno się wspina na przełęcz Karb, natomiast szlak na przełęcz Zawrat najpierw od wschodu okrąża staw. Na tym odcinku można też odbić na Skrajny Granat, a jeszcze wyżej w trzy miejsca będące odejściem z Orlej Perci.
Szlak wokół stawu, nasza trasa.
U góry przełęcz Karb, ale szlak wiedzie z prawej, tu widać starą ścieżynę.
My tymczasem okrążamy staw i to co miłe zostaje za nami. Teraz musimy zacząć się męczyć. Moje marzenia, by skurcze minęły, pozostały marzeniami. Chłopaki ruszają przodem, ja z grymasem bólu idę jako tylnia straż
Odejście na Skrajny Granat.
A tu nasz szlak.
Czarny Staw Gąsienicowy, na wprost miejsce gdzie dociera za progu dolin szlak od strony schroniska.
Tu już jest ciekawie. Idziemy wśród skał, musimy teraz pokonać próg skalny Dolinki Koziej. Po chwili następuje kolejne rozgałęzienie szlaków. Nasz skręca w prawo, na południe, w lewo idą szlaki do Koziej Przełęczy, Żlebu Kulczyńskiego i Zadni Granat.
Nad Zmarzłym Stawem chłopaki na mnie czekają.
Zmarzły Staw Gąsienicowy, leżący na wysokości 1788m npm.
Kozia Dolinka nad stawe.
Żleb Zawratowy, czyli nasza droga.
Nie ma co robić postojów, ja boję się, że po takim odpoczynku, nie dam rady ruszyć nóg. Ruszamy. Tu szlak momentami staje dosłownie dęba. W cięższych miejscach są klamry, są łańcuchy. To szlak, w którym łatwo o wypadek. Idziemy pojedynczo, robią się lekkie zatory. Wyżej, gdy trzeba wejść na rumowisko, muszę pomóc jakiejś dziewczynie, która nie jest w stanie rękoma wciągnąć się za łańcuch na kamień. Łapę ją za siedzenie i popycham. Na samym końcu podchodzenia, spotykamy rodzinę, gdzie mama pyta się, czy dalej jest trudno. Ojciec z synem ok 16-17 letnim pod nosem się uśmiechają, ja tymczasem mówię, że spory kawałek teraz to jednak jest kilka trudności...ciekawe jak długo schodzili...
Ale w końcu jesteśmy. Zawrat. Przełęcz na wysokości 2159m npm...Siadam kompletnie padnięty. Nieraz myślałem, że nie podniosę nóg. Ból jest nie do zniesienia. Robimy zdjęcia.
Zadni Staw Polski, Gładka Przełęcz i Krywań.
To ja. Nie to nie tylko marszczenie oczu przed słońcem, to chyba tak mi zostało przez skurcze nóg
Panorama z Zawratu. Niestety ale nie da się tego zdjęcia poprawić...
Mały Kozi Wierch.
Chłopaki ruszają Orlą, ja z nimi wchodzę na Mały Kozi. Jednak już tu ból znów staje się nie do zniesienia, więc decyduję się na powrót i zejście łatwą ścieżką, jaka wiedzie do Piątki z Zawratu, a oni mają dojść pod schronisko z Koziej Przełęczy.
I w ten oto sposób Orla Perć czeka, bym na nią wrócił z aparatem, gdyż jedyne moje przejście odbyło się robiąc zdjęcia telefonem...
Powoli schodzę, idąc w dół nogi wyjątkowo odpoczywają. Gdzieś tam w głowie jest zadra, że nie dałem rady, że przecież Orlą szlak wiedzie bez jakiś wielkich podejść, pierwsze to na Kozie Czuby... ale rozsądek mówi mi, że dobrze zrobiłem.
Jestem już trzeci raz w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, i zawsze jestem tu, albo gdy już jest późno popołudniu i jest już ponuro, a szkoda, bo musi tu w słoneczne dni być pięknie. Ja mijam ukwiecone hale i powoli zmierzam do schroniska.
Mijam w końcu idąc mega wolnym tempem mostek i kamień w Wielkim Stawie i w końcu wyłania się przede mną schronisko:
Nie próbowaliśmy nawet wcześniej rezerwować noclegu. Lecz gdy docieram przed 18tą, to nawet ludzie już w wejściu zajmują miejsce do spania. Tłumy.
Kupuje dwa piwa, co by nie stać w kolejce i czekam na chłopaków. Po jakimś czasie dołączają. Kupują artykuły niezbędnej potrzeby, czyli piwo i myślimy co zrobić. Śpimy na dworze chyba. Kurde, ale strasznie wieje... Kolega zagląda za róg budynku i po chwili wraca, mówi, że tam nie czuć wiatru. No rzeczywiście. Obok z ławek jakieś pary robią sobie łóżko. My rozkładamy karimaty. I tak siedząc i pijąc piwo, oraz podziwiając otaczające góry, wiemy, że będzie dobrze.
Po chwili ktoś widzi nasze legowiska i załapuje, że tu nie wieje. Po kilku minutach i tu już nie ma miejsca. Następuje jak zwykle w takich momentach integracja. Wymiana informacji, kto skąd przyszedł, jakie plany na rano...idąc spać czuję, że przedobrzyłem. Dobrze, że niedaleko były krzaki kosodrzewiny...
Rano pobudka jest ciężka. Nawet na początku widok na grań Orlej jakoś nie wzbudzała zachwytu. O dziwo mimo kamiennego podłoża i zwykłej karimaty to nawet mnie nie połamało. I było mi ciepło, a w użyciu śpiwór z popularnego marketu ze sprzętem sportowym.
Nasza miejscówka.
W środku kadru przełęcz Krzyżne.
No dobra trzeba coś zjeść, umyć się, na szczęście kolejka nie taka straszna i można schodzić. Tym bardziej, trzeba sporo się nadrałować, a potem do domu dojechać autobusem. Jak dziś wspominam te czasy dojazdu do Zakopanego autobusem, to sam się dziwię, bo aby nie zarywać nocnej podróży i tak trzeba było wstać ok 4, by dotrzeć pod Tatry ok 10-11. Na dwa dni...Za to można jednak, nie myśleć przed powrotem, czy już można wsiąść za kierownicę.
Szlak ze schroniska do doliny Roztoki. Schodzimy.
Buczynowa Dolinka. Księżycowy krajobraz.
Zbocza Wołoszyna. Jeśli żałuje, że gdzieś w Tatrach nie można wejść, to właśnie tam.
Gdy zaczyna się wypłaszczać, a wysokie mury Wołoszyna znikają za drzewami, to wiemy, że już blisko jest do Wodogrzmotów. A od nich niedaleko do parkingu, gdzie wsiadamy do busa i zaczynamy powolny powrót do domu...
Ps. Co do samego projektu. Była to jego jedyna odsłona. Rok później zaczęły się śluby, remonty, dzieci i tak co rok wracamy do tematu, ale poza gadaniem, gdybaniem nic więcej się nie dzieje. Ot życie
Tym bardziej, że relacja ta przepadła w czeluściach forum.
Kiedyś zasłyszałem jak w jednaj pracy kierowniczka opowiadała, że jej mąż co roku bierze kumpli i jedzie na kilka dni w Tatry. Ot taki męski wypad.
Gdy i ja w końcu się zacząłem ustatkowywać, to pomyślałem, że trzeba coś takiego zorganizować.
Puściłem kumplom pomysł no i w końcu w sierpniu ruszamy.
Niestety zdjęcia miałem strasznie ciemne, część udało się poprawić, ale ich jakość jest słaba...a że to Tatry, no to trzeba będzie w nie wrócić (te mniejsze dlatego są takie małe, bo są słabe) .
No właśnie, to były czasy, że Tatry mnie ciągły i to bardzo. Więc wypad z dwoma kolegami zaplanowaliśmy na Tatry Wysokie.
W autobusie do Krakowa, gdzie miał się dosiąść kolega wysyłamy mu prośbę o zakup śniadania .
Ale chyba je dopiero skonsumowaliśmy już w górach. Od Nowego Targu autobus się strasznie wlekł, pamiętam, że patrząc
Dojazd na dworzec PKS w Zakopanym, przesiadka w busa do Kuźnic i w tłumie wchodzimy.
Na dworcu PKS. Widzicie z jaką zazdrością ta pani na nas patrzy ?
Ruszamy w dolinę Jaworzynki. Gdzie przy pierwszych bacówkach robimy przerwę na śniadanie:
Wyrób piwopodobny, ale tu akurat pasuje nasze śniadanie
Gdy szlak zawija i zaczyna się wznosić do góry, robimy kolejną przerwę. Oj pamiętam, że to wejście na Karczmisko dało nam w tyłek .
Jakąś mała przerwa, jest sobota, prawie południe, więc na szlakach sporo osób.
Dolina Jaworzynki.
Ok, szybkie spojrzenie na Skupniów Upłaz i czas ruszać w drogę, bo tej na dziś mamy jeszcze spory hektar do zrobienia :
Ten Upłaz, to ten garb, za nim wiedzie szlak niebieski.
Teraz musimy przejść po dość płaskim fragmencie szlaku, z którego otwierają się widoki na piętrzące się na południu szczyty Tatr. Ale niestety zdjęcia przedstawiające je, są mega ciemne, a próba jakakolwiek pojaśnienia, tworzy pikseloze...więc szybko mijamy Królową Równień i dochodzimy do zejścia do doliny Gąsienicowej, mogę pokazać jej otoczenie. Najpierw na tle kolorowych kwiatów:
To wierzbówka kiprzyca na tle Kościelców.
I panorama, szczytów tatrzańskich, nad doliną Gąsienicową:
Na dole widać dach schroniska Murowaniec. Nad nim zielone zbocza Małego Kościelca, na lewo Kościelec, w centrum Świnica, Świnicka przełęcz i Pośrednia i Skrajna Turnia.
Jedno ze zdjęć niepoprawianych, dość znośne... od Granatów (od lewej), przez Kozi Wierch, Mały Kozi, Kościelce, Świnice aż do Lilowej. Przełęcz Liliowe to umowna granica między Tatrami Wysokimi a Tatrami Zachodnimi.
Schodzimy w dół. Jednak do schroniska nie zachodzimy, widać, że większość osób na szlaku tam podąża, więc będą tam prawdziwe tłumy. Ruszamy ścieżką wiodącą między kosodrzewiną ku Czarnemu Stawu Gąsienicowemu. Mijamy pomnik ze swastyką.
Mnie nagle zaczynają łapać skurcze w nogach. Odcinek, ten od schroniska (albo odbicia szlaków), zawsze mi się wydaje krótki...i zawsze mi się on dłuży. Dziś jednak już głodny jestem, skurcze potęgują uczucie zmęczenia... W końcu jesteśmy...
Murowaniec. Schronisko z 1925 roku, leżące na 1500 metrach wysokości npm.
Szlak nad Czarny Staw Gąsienicowy.
Pomnik M. Karłowicza.
Zjadamy po schabowym, który zrobiła nam moja ukochana. Posiadujemy chwilę, podziwiamy widoki, szczyty otulające staw.
Swastyka oznacza "przynosząca szczęście" jest znana od tysięcy lat, to dopiero Niemcy i wydarzenia związane z II WŚ, szczególnie w europie kojarzą to z wielkim barbarzyństwem. Krzyż ten był również używany w naszym kraju, np balustrada w schronisku Murowańcu jest nim oznaczona, jak i wspomniany kamień, który stoi w miejscu śmierci Mieczysława Karłowicza, kompozytora.
Kościelec nad Stawem.
W górze...Kozia Dolinka i otaczające ją granie, czyli Kozi Mur.
Czarny Staw Gąsienicowy jest piątym, co do powierzchni polskich stawów. Leży na wysokości 1624m npm. Można stąd wyruszyć na Kościelec, na Zawrat. Szlak na Kościelec prawie od początku mocno się wspina na przełęcz Karb, natomiast szlak na przełęcz Zawrat najpierw od wschodu okrąża staw. Na tym odcinku można też odbić na Skrajny Granat, a jeszcze wyżej w trzy miejsca będące odejściem z Orlej Perci.
Szlak wokół stawu, nasza trasa.
U góry przełęcz Karb, ale szlak wiedzie z prawej, tu widać starą ścieżynę.
My tymczasem okrążamy staw i to co miłe zostaje za nami. Teraz musimy zacząć się męczyć. Moje marzenia, by skurcze minęły, pozostały marzeniami. Chłopaki ruszają przodem, ja z grymasem bólu idę jako tylnia straż
Odejście na Skrajny Granat.
A tu nasz szlak.
Czarny Staw Gąsienicowy, na wprost miejsce gdzie dociera za progu dolin szlak od strony schroniska.
Tu już jest ciekawie. Idziemy wśród skał, musimy teraz pokonać próg skalny Dolinki Koziej. Po chwili następuje kolejne rozgałęzienie szlaków. Nasz skręca w prawo, na południe, w lewo idą szlaki do Koziej Przełęczy, Żlebu Kulczyńskiego i Zadni Granat.
Nad Zmarzłym Stawem chłopaki na mnie czekają.
Zmarzły Staw Gąsienicowy, leżący na wysokości 1788m npm.
Kozia Dolinka nad stawe.
Żleb Zawratowy, czyli nasza droga.
Nie ma co robić postojów, ja boję się, że po takim odpoczynku, nie dam rady ruszyć nóg. Ruszamy. Tu szlak momentami staje dosłownie dęba. W cięższych miejscach są klamry, są łańcuchy. To szlak, w którym łatwo o wypadek. Idziemy pojedynczo, robią się lekkie zatory. Wyżej, gdy trzeba wejść na rumowisko, muszę pomóc jakiejś dziewczynie, która nie jest w stanie rękoma wciągnąć się za łańcuch na kamień. Łapę ją za siedzenie i popycham. Na samym końcu podchodzenia, spotykamy rodzinę, gdzie mama pyta się, czy dalej jest trudno. Ojciec z synem ok 16-17 letnim pod nosem się uśmiechają, ja tymczasem mówię, że spory kawałek teraz to jednak jest kilka trudności...ciekawe jak długo schodzili...
Ale w końcu jesteśmy. Zawrat. Przełęcz na wysokości 2159m npm...Siadam kompletnie padnięty. Nieraz myślałem, że nie podniosę nóg. Ból jest nie do zniesienia. Robimy zdjęcia.
Zadni Staw Polski, Gładka Przełęcz i Krywań.
To ja. Nie to nie tylko marszczenie oczu przed słońcem, to chyba tak mi zostało przez skurcze nóg
Panorama z Zawratu. Niestety ale nie da się tego zdjęcia poprawić...
Mały Kozi Wierch.
Chłopaki ruszają Orlą, ja z nimi wchodzę na Mały Kozi. Jednak już tu ból znów staje się nie do zniesienia, więc decyduję się na powrót i zejście łatwą ścieżką, jaka wiedzie do Piątki z Zawratu, a oni mają dojść pod schronisko z Koziej Przełęczy.
I w ten oto sposób Orla Perć czeka, bym na nią wrócił z aparatem, gdyż jedyne moje przejście odbyło się robiąc zdjęcia telefonem...
Powoli schodzę, idąc w dół nogi wyjątkowo odpoczywają. Gdzieś tam w głowie jest zadra, że nie dałem rady, że przecież Orlą szlak wiedzie bez jakiś wielkich podejść, pierwsze to na Kozie Czuby... ale rozsądek mówi mi, że dobrze zrobiłem.
Jestem już trzeci raz w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, i zawsze jestem tu, albo gdy już jest późno popołudniu i jest już ponuro, a szkoda, bo musi tu w słoneczne dni być pięknie. Ja mijam ukwiecone hale i powoli zmierzam do schroniska.
Mijam w końcu idąc mega wolnym tempem mostek i kamień w Wielkim Stawie i w końcu wyłania się przede mną schronisko:
Nie próbowaliśmy nawet wcześniej rezerwować noclegu. Lecz gdy docieram przed 18tą, to nawet ludzie już w wejściu zajmują miejsce do spania. Tłumy.
Kupuje dwa piwa, co by nie stać w kolejce i czekam na chłopaków. Po jakimś czasie dołączają. Kupują artykuły niezbędnej potrzeby, czyli piwo i myślimy co zrobić. Śpimy na dworze chyba. Kurde, ale strasznie wieje... Kolega zagląda za róg budynku i po chwili wraca, mówi, że tam nie czuć wiatru. No rzeczywiście. Obok z ławek jakieś pary robią sobie łóżko. My rozkładamy karimaty. I tak siedząc i pijąc piwo, oraz podziwiając otaczające góry, wiemy, że będzie dobrze.
Po chwili ktoś widzi nasze legowiska i załapuje, że tu nie wieje. Po kilku minutach i tu już nie ma miejsca. Następuje jak zwykle w takich momentach integracja. Wymiana informacji, kto skąd przyszedł, jakie plany na rano...idąc spać czuję, że przedobrzyłem. Dobrze, że niedaleko były krzaki kosodrzewiny...
Rano pobudka jest ciężka. Nawet na początku widok na grań Orlej jakoś nie wzbudzała zachwytu. O dziwo mimo kamiennego podłoża i zwykłej karimaty to nawet mnie nie połamało. I było mi ciepło, a w użyciu śpiwór z popularnego marketu ze sprzętem sportowym.
Nasza miejscówka.
W środku kadru przełęcz Krzyżne.
No dobra trzeba coś zjeść, umyć się, na szczęście kolejka nie taka straszna i można schodzić. Tym bardziej, trzeba sporo się nadrałować, a potem do domu dojechać autobusem. Jak dziś wspominam te czasy dojazdu do Zakopanego autobusem, to sam się dziwię, bo aby nie zarywać nocnej podróży i tak trzeba było wstać ok 4, by dotrzeć pod Tatry ok 10-11. Na dwa dni...Za to można jednak, nie myśleć przed powrotem, czy już można wsiąść za kierownicę.
Szlak ze schroniska do doliny Roztoki. Schodzimy.
Buczynowa Dolinka. Księżycowy krajobraz.
Zbocza Wołoszyna. Jeśli żałuje, że gdzieś w Tatrach nie można wejść, to właśnie tam.
Gdy zaczyna się wypłaszczać, a wysokie mury Wołoszyna znikają za drzewami, to wiemy, że już blisko jest do Wodogrzmotów. A od nich niedaleko do parkingu, gdzie wsiadamy do busa i zaczynamy powolny powrót do domu...
Ps. Co do samego projektu. Była to jego jedyna odsłona. Rok później zaczęły się śluby, remonty, dzieci i tak co rok wracamy do tematu, ale poza gadaniem, gdybaniem nic więcej się nie dzieje. Ot życie
Sebastian pisze:Kiedyś to było... Teraz jechać w polskie Tatry w wakacje?
Wiesz ile ludzi szło Jaworzynki? Zwróć uwagę, że nie zasiedliśmy na pierwszym zawrocie, tylko wyżej na trawsku. Nie dlatego, że mieliśmy siły, bo tych nie było wcale
Adrian pisze:to przynajmniej w jedną stronę nie ma tłoku
O właśnie
sokół pisze:tez bym się pisał na takie coś.
Jak będę organizował, to dam znać. Może w końcu ktoś pojedzie
bo czasem to trzeba:
sokół pisze:ojechał, nażłopał się piwska, narzygał w krzakach i zatęsknił za tym...
Re: Project Sami Faceci. Tatry 2012r.
Bardzo fajna relacja, zaś jedna z Twoich fotografii, o ta
przypomniała mi, jak sam lata temu - w końcu lipca 1982 r. - mierzyłem się z tą samą trasą
Z Zawratu poszedłem jednak, tak jak Twoi koledzy, na Mały Kozi
W Tatrach wtedy ludzi było niewiele. Powód - stan wojenny!
Aby wejść na teren TPN, trzeba było najpierw uzyskać na komendzie Milicji Obywatelskiej w Zakopanem taki oto glejt
Wykorzystaliśmy go chyba maksymalnie - przez trzy tygodnie złaziliśmy niemal wszystko, co turystycznie można było (odpuściłem sobie tylko wejście na Giewont, na którym to szczycie - nawiasem mówiąc - nie byłem do dzisiaj). Prawie codziennie wychodziliśmy w góry z Zakopanego - z nieistniejącego już pola namiotowego "W drodze na Olczę" w Bystrem (dość blisko "Ronda"). Tylko kilka razy ze względów logistycznych przenocowaliśmy w schroniskach - w Pięciu Stawach i w Roztoce. Te codzienne wyjścia i zejścia z i do Zakopanego na początku trochę irytowały (bo powtórek niektórych odcinków było multum), ale olbrzymim ich plusem była zbudowana wtedy kondycja. Oj, przydała się w drugiej połowie tamtego roku!
laynn pisze:
przypomniała mi, jak sam lata temu - w końcu lipca 1982 r. - mierzyłem się z tą samą trasą
Z Zawratu poszedłem jednak, tak jak Twoi koledzy, na Mały Kozi
W Tatrach wtedy ludzi było niewiele. Powód - stan wojenny!
Aby wejść na teren TPN, trzeba było najpierw uzyskać na komendzie Milicji Obywatelskiej w Zakopanem taki oto glejt
Wykorzystaliśmy go chyba maksymalnie - przez trzy tygodnie złaziliśmy niemal wszystko, co turystycznie można było (odpuściłem sobie tylko wejście na Giewont, na którym to szczycie - nawiasem mówiąc - nie byłem do dzisiaj). Prawie codziennie wychodziliśmy w góry z Zakopanego - z nieistniejącego już pola namiotowego "W drodze na Olczę" w Bystrem (dość blisko "Ronda"). Tylko kilka razy ze względów logistycznych przenocowaliśmy w schroniskach - w Pięciu Stawach i w Roztoce. Te codzienne wyjścia i zejścia z i do Zakopanego na początku trochę irytowały (bo powtórek niektórych odcinków było multum), ale olbrzymim ich plusem była zbudowana wtedy kondycja. Oj, przydała się w drugiej połowie tamtego roku!
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 21:47 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Cisy2 pisze:Bardzo fajna relacja
Dziękuje
Cisy2 pisze:W Tatrach wtedy ludzi było niewiele. Powód - stan wojenny!
Czasy podobne (ale to do dziś)
Mnie się podobają te stare, jak Twoje fotografię, mają swój urok. No i na takie zdjęcia patrzałem gdy jako mały chłopiec oglądałem książki, min własnie o Tatrach.
Cisy2 pisze:olbrzymim ich plusem była zbudowana wtedy kondycja. Oj, przydała się w drugiej połowie tamtego roku!
Nie wątpię, forma musiała być niezła. A zdradzisz na co?
Nie ma tu emotikony kota ze Shreka, ale właśnie tak teraz wyglądam
Fajnie, że takie myśli się pojawiają, na czytane relacje!
Cisy jak wrzuci czasem jakiś dokument albo starą fotkę to zaraz się dzieje! To były czasy! Przepustki na wyjazd....
Zaraz, zaraz, chyba też teraz takie coś się szykuje, Wizion cos pokazywał...
Eeeeeeeee, Cisy, to znaczy, że spóźniłeś się z tą przepustką, teraz już takiego efektu "wow" nie ma, Wizion wczoraj też wkleił przepuskę, on przynajmniej miał "do wykonania zadania" !
Zaraz, zaraz, chyba też teraz takie coś się szykuje, Wizion cos pokazywał...
Eeeeeeeee, Cisy, to znaczy, że spóźniłeś się z tą przepustką, teraz już takiego efektu "wow" nie ma, Wizion wczoraj też wkleił przepuskę, on przynajmniej miał "do wykonania zadania" !
laynn pisze:Cisy2 pisze:olbrzymim ich plusem była zbudowana wtedy kondycja. Oj, przydała się w drugiej połowie tamtego roku!
Nie wątpię, forma musiała być niezła. A zdradzisz na co?
Dzisiaj, w dobie lekkiego lub ultralekkiego sprzętu turystycznego, to może wydawać się niepozorne i błahe. Ale wtedy...
Już tydzień po powrocie z Tatr jechałem na swój pierwszy z życiu obóz wędrowny w rumuńskie Karpaty - w Retezat. Plecak już we Wrocławiu ważył dobrze ponad 30 kilogramów, a już w Rumunii, przed wejściem w góry, trzeba go było dopakować np. chlebem. Kupionym już na miejscu - takim jak ten chlebuś w środku zajęcia.
I z takim worem, wypełnionym też ciężkim namiotem, zapasem benzyny, na szczęście z jakąś gąbką pod grzbiet a nie z materacem dmuchanym jak to było w przypadku kilku moich koleżanek i kolegów (karimaty dorobiłem się rok później), trzeba było wyjść w góry i przejść z tym ciężarem przez naprawdę wysoką (przynajmniej dla mnie wtedy) przełęcz - Curmatura Bucurei (2206 m). Niby niewiele, ale nazwa i wysokość mocno się wbiła w pamięć
Jasne, że z bazy położonej po drugiej stronie grani, robiliśmy wiele wycieczek już na lekko. Ale dzięki "tatrzańskiej" kondycji były to naprawdę długie, praktycznie całodniowe przeloty. Jeżeli do namiotów wracaliśmy nieco wcześniej, to po przerwie na posiłek kilkakrotnie jeszcze wyskakiwałem na dwu- czy trzygodzinną wycieczkę. Chyba wtedy właśnie złapałem "rumuńskiego wirusa".
Rok później, w sierpniu 1983 r., daliśmy sobie jeszcze bardziej w kość. Plecaki były jeszcze cięższe i znacznie częściej zmienialiśmy bazy. Był to wyjazd również w Karpaty Południowe - w pasma Paring, Lotru i Cindrel. Na ciężko trzeba było też przejść przez najwyższy szczyt Paringu - Paringul Mare (2519 m). Na tej fotce mój kolega Darek podchodzi na tę górkę z plecakiem o wadze... 50 kilogramów (!). Dźwigał żarcie swoje i swojej dziewczyny (akurat nie tej z fotografii) oraz ich wspólny namiot. Z przedsionkiem, a jakże, i ważący - bagatela - jedynie 12 kg. A na szyi Zenith, też swoje ważący. Zresztą, ciężar plecaka widać na darkowej twarzy.
Na szczęście plecaki z każdym dniem stawały się lżejsze, każdemu przybywało też kondycji i już od czwartego-piątego dnia można było się cieszyć górami.
Na koniec nasze dziewczyny spokojnie mogłyby rywalizować nawet z rumuńskimi gimnastyczkami - mistrzyniami w ćwiczeniach na równoważni.
Oj, chyba się za bardzo rozgadałem i rozpisałem - przepraszam
Ostatnio zmieniony 2020-03-28, 23:27 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2, sentymentalnym relacjom czynię ukłon, bo na nich jest realny klimat.
Mi by się nie chciało w góry targać gitary - zawsze wersja minimalistyczna.
Rzadko hajerowi przyznaję rację, ale byłby to ciekawy wątek.
Mi by się nie chciało w góry targać gitary - zawsze wersja minimalistyczna.
Rzadko hajerowi przyznaję rację, ale byłby to ciekawy wątek.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Przypomniało mi się jak ja pierwszy raz szedłem na Zawrat i myślałem, że to szczyt, to też go nawet nie zauważyłem, dopiero ktoś na za Małym Kozim mnie uświadomił, że już dawno tam byłem. I tu pojawił się wielki strach. Bo to była jedna z moich pierwszych 3 wycieczek w Tatry i od razu musiałem się mierzyć z tą słynną straszną drabiną. Ale ta drabina to tam nic, w porównaniu do tego jak schodziłem z Koziej Przełęczy do Murowańca, tak kilka razy spojrzałem śmierci w oczy i postanowiłem sobie, że kończę z Tatrami i te góry nie dla mnie. W sumie przez pierwsze 3-4 miesiące, co chwilę tak postanawiałem i za tydzień tam zawsze wracałem.
PS: A zdjęcia wyszły całkiem nieźle!
PS: A zdjęcia wyszły całkiem nieźle!
Vision pisze:Ale ta drabina to tam nic, w porównaniu do tego jak schodziłem z Koziej Przełęczy do Murowańca, tak kilka razy spojrzałem śmierci w oczy
Kurcze ja tam pamiętam, że jednak emocje przy drabince były. Jest wyjątkowa.
A gdzie przy zejściu do Murowańca miałeś problemy? Ja wchodziłem od Murowańca na Kozią Przełęcz i mi się wydaje zejście do Piątki dużo cięższe, choć to tylko na podstawie tego co widziałem, ale jest ostry początek zejścia.
Vision pisze:zdjęcia wyszły całkiem nieźle!
O dzięki
laynn pisze:Ja wchodziłem od Murowańca na Kozią Przełęcz i mi się wydaje zejście do Piątki dużo cięższe
Pewnie każdy będzie miał tutaj swoje zdanie, ale od Murowańca wydaje się dużo prościej, ot, zygzaki i na koniec rynną do góry (chyba najgorsze tam były piarżyska) - na stronę Piątki raz schodziłem. Przyznam, że technicznie szlak jest nieporównywalnie trudniejszy. No i większą masz lufę. Nie wiem jednak, czy w wersji "do góry" nie byłoby lepiej iść od Doliny Pustej.
No, ten szlak do piątki oferuje też świetny widok Zamarłej Turni.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 97 gości