Jesienny Jagnięcy Szczyt.
: 2020-02-23, 19:41
Żeby nie było, że na jednym epizodzie zakończę swoje wspomnienia... To jeszcze coś dorzucam. Czyli relację z w wejścia na Jagnięcy Szczyt sprzed 5 lat. Niektórzy chcieli zobaczyć to i proszę bardzo.
Wycieczka miała miejsce dzień po Czerwonych Wierchach i Giewoncie. Tym razem pogoda miała być super przez cały dzień i taka też była. Nawet za bardzo, bo przez to zdjęcia są mniej ciekawe, bo przez cały dzień świeciło słońce, a chmur na niebie praktycznie żadnych nie było.
Wyruszamy wczesnym rankiem jeszcze całkiem po ciemku z Zakopanego i jedziemy na Słowację. Po drodze w okolicach Zdziaru, zatrzymujemy się na chwile, bo w okolicy ukazały dosyć fajne widoczki.
Po kilku zdjęciach udajemy się na miejsce docelowe. Nie wiem dokładnie jak ta miejscowość się nazywa. Na mapie pisze tylko przystanek Biała Woda, no i tam koło potoku Biała Woda Kieżmarska zaczyna się szlak żółty do Schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Świt był też w miarę ładny i ciekawy.
Czas wyruszyć na szlak. Poranek od razu bardzo słoneczny, chociaż w nocy lekki przymrozek był.
Pamiętam też, że mieliśmy pewien dylemat, tzn. bardziej ja, bo wtedy moja towarzyska jeszcze poza Tatrami to za bardzo innych gór nie uznawała, chociaż też trochę się wahała jak jej ten pomysł zareklamowałem. Mnie wtedy ciągnęło też w Pieniny, bo marzyły mi się te jesienne kolory i pienińskie mgiełki i tak po cichu na nie tam liczyłem. Chociaż na razie po tym co widzieliśmy w Tatrach niczego nie żałowaliśmy, bo wydawało się, że tam i tak tych mgieł nie będzie. Potem, czym wyżej wchodziliśmy okazywało się co innego. Były nie tylko w Pieninach, ale nawet w Tatrach, tylko akurat nie tam gdzie my byliśmy. No cóż, idziemy dalej. U nas za to, miejscami kolorki też ładne...
Coraz cieplej się robi, schronisko coraz bliżej. Chociaż droga do schroniska cała biegnie w cieniu i to słońce w ogóle do niej nie dochodzi. Przez brak chmur, robi się też bardzo ostre światło, niesprzyjające za bardzo robieniu zdjęć, ale trudno. I tak jest pięknie.
Dosyć szybko dochodzimy do schroniska. Przerwa tam dosyć długa, na piwko, na jedzenie i robienie zdjęć.
Było tam miło i przyjemnie, ale czas ruszać do góry, bo na razie to za wysoko tośmy nie zaszli.
Tutaj spoglądając za siebie uświadomiłem sobie własnie, że w Pieninach mogą być teraz te mgły, które tak mi się marzyły i dalej marzą, bo w sumie do dzisiaj ich nie widziałem.
Ale my w drugą stronę...
Mamy za to trochę wody...
Potem trochę szlaku...
A potem osiągamy już sporą wysokość i mamy rzut beretem na szczyt...
I odsłaniają się coraz rozleglejsze widoki...
Na szczycie ludzi sporo, ale to niedziela, piękna pogoda, to nie ma się czemu dziwić. I tak jest przyjemnie, w dodatku ciepło i bezwietrznie praktycznie, więc można sobie posiedzieć dosyć długo i podziwiać co z góry widać. Tak też robimy i na pewno ponad godzinę tam siedzieliśmy.
Było miło, ale trzeba schodzić, szkoda, że tą samą drogą. Właściwie to chcieliśmy inaczej, ale nie pamiętam już czemu poszliśmy normalnie. Może to i lepiej.
Po drodze znów trochę wody i całkiem ciekawe lustrzane odbicia.
A potem już rzut beretem do schroniska.
W schronisku znów popas. Trochę z tymi przerwami przesadzaliśmy. Tzn. z ich długością, bo potem na końcu musieliśmy kawałek po ciemku przez las wracać. Ale przynajmniej wycieczka do zmroku odbywała się na pełnym luzie bez żadnego pośpiechu.
Nie schodzimy ze schroniska tą samą drogą, tylko jeszcze sobie ją bardzo wydłużamy. Bo udajemy się czerwonym szlakiem do Doliny Białych Stawów.
Już tam w zasadzie jest dosyć późno i widać jak powoli słońce się chowa za górami, ale jest pięknie. Tam już ludzi nie ma praktycznie żadnych. Cisza, spokój, aż nigdzie dalej nie chce się iść, ale trzeba.
Potem udaliśmy się do Schroniska pod Szarotką. Ten szlak bardzo się dłużył. Liczyliśmy, że sporo sobie tu nadrobimy czasowo. I że co najmniej z pół godziny się urwie, w końcu łagodny szlak w dodatku w dół. Szliśmy też dosyć szybko, ale nie nadrobiliśmy zupełnie nic. Bite 1,5 godziny szliśmy tak jak było na mapie.
Po drodze jeszcze kilka ostatnich widoków na Słowację.
Mimo tego, że już zaraz miało być ciemno i tak posiedzieliśmy sobie na spokojnie przy schronisku. Zjedliśmy co mieliśmy zjeść i dopiero zaczęliśmy schodzić.
Do ulicy doszliśmy już zupełnie po ciemku. A czekało nas jeszcze trochę asfaltu do parkingu na którym mieliśmy samochód. Ale to już był w sumie rzut beretem. Dotarliśmy cali i zdrowi. Niby było już ciemno, ale godzinowo dosyć wcześnie, jeszcze nawet z tego co pamiętam zdążyliśmy wieczorem się udać do jakiejś knajpy w Zakopanem na dobre jedzonko i grzane piwko. To był kolejny piękny dzień w Tatrach.
Wycieczka miała miejsce dzień po Czerwonych Wierchach i Giewoncie. Tym razem pogoda miała być super przez cały dzień i taka też była. Nawet za bardzo, bo przez to zdjęcia są mniej ciekawe, bo przez cały dzień świeciło słońce, a chmur na niebie praktycznie żadnych nie było.
Wyruszamy wczesnym rankiem jeszcze całkiem po ciemku z Zakopanego i jedziemy na Słowację. Po drodze w okolicach Zdziaru, zatrzymujemy się na chwile, bo w okolicy ukazały dosyć fajne widoczki.
Po kilku zdjęciach udajemy się na miejsce docelowe. Nie wiem dokładnie jak ta miejscowość się nazywa. Na mapie pisze tylko przystanek Biała Woda, no i tam koło potoku Biała Woda Kieżmarska zaczyna się szlak żółty do Schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Świt był też w miarę ładny i ciekawy.
Czas wyruszyć na szlak. Poranek od razu bardzo słoneczny, chociaż w nocy lekki przymrozek był.
Pamiętam też, że mieliśmy pewien dylemat, tzn. bardziej ja, bo wtedy moja towarzyska jeszcze poza Tatrami to za bardzo innych gór nie uznawała, chociaż też trochę się wahała jak jej ten pomysł zareklamowałem. Mnie wtedy ciągnęło też w Pieniny, bo marzyły mi się te jesienne kolory i pienińskie mgiełki i tak po cichu na nie tam liczyłem. Chociaż na razie po tym co widzieliśmy w Tatrach niczego nie żałowaliśmy, bo wydawało się, że tam i tak tych mgieł nie będzie. Potem, czym wyżej wchodziliśmy okazywało się co innego. Były nie tylko w Pieninach, ale nawet w Tatrach, tylko akurat nie tam gdzie my byliśmy. No cóż, idziemy dalej. U nas za to, miejscami kolorki też ładne...
Coraz cieplej się robi, schronisko coraz bliżej. Chociaż droga do schroniska cała biegnie w cieniu i to słońce w ogóle do niej nie dochodzi. Przez brak chmur, robi się też bardzo ostre światło, niesprzyjające za bardzo robieniu zdjęć, ale trudno. I tak jest pięknie.
Dosyć szybko dochodzimy do schroniska. Przerwa tam dosyć długa, na piwko, na jedzenie i robienie zdjęć.
Było tam miło i przyjemnie, ale czas ruszać do góry, bo na razie to za wysoko tośmy nie zaszli.
Tutaj spoglądając za siebie uświadomiłem sobie własnie, że w Pieninach mogą być teraz te mgły, które tak mi się marzyły i dalej marzą, bo w sumie do dzisiaj ich nie widziałem.
Ale my w drugą stronę...
Mamy za to trochę wody...
Potem trochę szlaku...
A potem osiągamy już sporą wysokość i mamy rzut beretem na szczyt...
I odsłaniają się coraz rozleglejsze widoki...
Na szczycie ludzi sporo, ale to niedziela, piękna pogoda, to nie ma się czemu dziwić. I tak jest przyjemnie, w dodatku ciepło i bezwietrznie praktycznie, więc można sobie posiedzieć dosyć długo i podziwiać co z góry widać. Tak też robimy i na pewno ponad godzinę tam siedzieliśmy.
Było miło, ale trzeba schodzić, szkoda, że tą samą drogą. Właściwie to chcieliśmy inaczej, ale nie pamiętam już czemu poszliśmy normalnie. Może to i lepiej.
Po drodze znów trochę wody i całkiem ciekawe lustrzane odbicia.
A potem już rzut beretem do schroniska.
W schronisku znów popas. Trochę z tymi przerwami przesadzaliśmy. Tzn. z ich długością, bo potem na końcu musieliśmy kawałek po ciemku przez las wracać. Ale przynajmniej wycieczka do zmroku odbywała się na pełnym luzie bez żadnego pośpiechu.
Nie schodzimy ze schroniska tą samą drogą, tylko jeszcze sobie ją bardzo wydłużamy. Bo udajemy się czerwonym szlakiem do Doliny Białych Stawów.
Już tam w zasadzie jest dosyć późno i widać jak powoli słońce się chowa za górami, ale jest pięknie. Tam już ludzi nie ma praktycznie żadnych. Cisza, spokój, aż nigdzie dalej nie chce się iść, ale trzeba.
Potem udaliśmy się do Schroniska pod Szarotką. Ten szlak bardzo się dłużył. Liczyliśmy, że sporo sobie tu nadrobimy czasowo. I że co najmniej z pół godziny się urwie, w końcu łagodny szlak w dodatku w dół. Szliśmy też dosyć szybko, ale nie nadrobiliśmy zupełnie nic. Bite 1,5 godziny szliśmy tak jak było na mapie.
Po drodze jeszcze kilka ostatnich widoków na Słowację.
Mimo tego, że już zaraz miało być ciemno i tak posiedzieliśmy sobie na spokojnie przy schronisku. Zjedliśmy co mieliśmy zjeść i dopiero zaczęliśmy schodzić.
Do ulicy doszliśmy już zupełnie po ciemku. A czekało nas jeszcze trochę asfaltu do parkingu na którym mieliśmy samochód. Ale to już był w sumie rzut beretem. Dotarliśmy cali i zdrowi. Niby było już ciemno, ale godzinowo dosyć wcześnie, jeszcze nawet z tego co pamiętam zdążyliśmy wieczorem się udać do jakiejś knajpy w Zakopanem na dobre jedzonko i grzane piwko. To był kolejny piękny dzień w Tatrach.