Tatry poza szlakiem - Lodowy Szczyt
: 2019-11-19, 21:29
Był początek upalnego lipca (po równie upalnym czerwcu) i kolejny weekend z dobrymi prognozami w Tatrach. Czy ktoś, kto w 3 godziny jazdy samochodem przenosi się z malowniczych Beskidów w tatrzański kosmos, mógłby przepuścić takie warunki?
When mountains are calling you must go.
Kto zrywa się w środku nocy, ten może i jest niewyspany, ale za w zamian dostaje dzień pełen nowych możliwości. W Starym Smokowcu meldujemy się pół godziny przed szóstą rano. Zza parkingowego płotu zerkają na nas owce, dopijamy kawę, dojadamy kanapki, zarzucamy plecaki i ruszamy w kierunku Hrebienoka.
Smokowieckie Siodełko, czyli Hrebienok 1284 m
Mijamy pospiesznie puste o tej porze centrum miejscowości (choć przy jednej z restauracji był niezły rozgardiasz przy śmietnikach - czyżby Wielka Łapa miała coś z tym wspólnego?) i wędrujemy szlakiem prowadzącym wzdłuż kolejki. Chwilę po 6.00 panuje tutaj błogi spokój, mijamy się z pojedynczymi turystami na szlaku. Na Hrebienok docieramy szybciej niż wskazują na to tabliczki.
Dolina Małej Zimnej Wody
W połowie XIX wieku odkrywcy tego świata, badacze i botanicy przyjeżdżali w Tatry. I taki na przykład Heinrich Barth dolinę uznał za jedną z najpiękniejszych górskich dolin świata. Choć historii jego wypraw nie analizowałam, to myśl o tym, że 150 kilometrów od mojego domu mam jedno z piękniejszych miejsc świata, dodaje skrzydeł.
Dolina początkowo wiedzie lasem, mijamy Wodospad Olbrzymi, powoli wędrujemy pod górę, gdzieniegdzie wyłaniają się widoki na podtatrzańskie miejscowości.
Kamienna ścieżka wychodzi w końcu z lasu i wprowadza nas w królestwo kosodrzewiny, traw i niezliczonej ilości kwiatów. Im jesteśmy wyżej, tym widzimy, jak dolina wręcz rozszerza się. Oto przed nami poszarpane granity wbijają się w niebo, a człowiek zdaje się być mrówką u ich stóp.
Z daleka nasz wzrok przykuwa wodospad, zwany czasem przez Polaków Złotą Siklawą. Spływa po stromej ścianie, fachowcy nazwaliby to progiem polodowcowym. A próg ten będziemy musieli przejść i my, w drodze do Terinki i Pięciu Spiskich Stawów. Zygzakiem. Mocno pod górę. W pełnym słońcu. Ufff…
Kiedy zmęczenie dawało się we znaki, wspominałam wędrówkę doliną sprzed kilku lat. Tą pierwszą, kiedy zachwyt otwierał szeroko moje oczy. Im byłam bliżej schroniska, tym z większym podziwem spoglądałam na ściany wznoszące się wokół. I wspinaczy, którzy metr po metrze mierzyli się ze swoim pionowym światem. I wiecie co? Wędrowałam tego lata tamtędy kolejny już raz, a mój zachwyt nie opadł ani trochę. Dolina Małej Zimnej Wody - lubię tu wracać.
Chata Teryho albo Terinka i Pięć Stawów Spiskich
Od czasu startu z parkingu minęło nam 8 kilometrów i ponad 1000 metrów przewyższenia. Czekała nas więc szybka regeneracja przed dalszym etapem wędrówki. Kofola, zimne piwo, a może gorąca zupa czosnkowa? Wszystko to pyszne, ale na złoty napój trzeba było jeszcze zasłużyć. Chłonęliśmy widoki wokół schroniska.
Chata Teryho - Lodowa Przełęcz 2372 m
Kolejny etap naszej wędrówki prowadził ku najwyżej położonej przełęczy w Tatrach. Na Lodową Przełęcz prowadzi ze schroniska zielony szlak, a jego pokonanie zajmuje 1,5 godziny. 350 metrów podejścia nie pozbędzie nas energii, a widoki zrobią się coraz to ładniejsze. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się skrzyżowanie szlaków. Z niego możemy dojść na Czerwoną ławkę albo na Lodową Przełęcz. Miałam przyjemność wędrować przez Czerwoną Ławkę jesienią, wbiłam się też na Mały Lodowy Szczyt, napiszę o tym innym razem.
Tym razem wybrałam spokojny spacer z rozległymi widokami i wybrałam zielony szlak z piknikiem na Lodowej Przełęczy. Być może będziecie mieć szczęście i spotkacie kozicę i zdążycie jej zrobić zdjęcie zanim ukryje się między kamieniami. Swoją drogą ciekawa jestem jaki dalibyście tytuł tej fotografii?
Początkiem lipca powyżej 2000 metrów zalegało jeszcze trochę śniegu. Wędrując Lodową Dolinką można szybko pojąć, skąd wzięła się jej nazwa. W dolinie tej znajduje się najwyżej położony tatrzański staw. Wiedzieliście o tym, że jest nim Lodowy Stawek na wysokości 2157 m? „Stawek ten zwać należy Lodowym, bo prawie zawsze bywa lodem i śniegiem pokryty” - tak pisał o nim w 1886 Walery Eljasz-Radzikowski, popularyzator Tatr i autor przewodników tatrzańskich.
Zielony szlak prowadził w śniegu, a że ślady na nim były stare, większość turystów z pewnością obchodziła go po skałach. Zrobiliśmy tak i my, choć przyznam szczerze, że momentami było dość wąsko i krucho. A to wszystko bez zabezpieczeń, w końcu ścieżka prowadziła 2 metry obok.
Lodowa Przełęcz 2372 m
Lodowa Przełęcz albo słoneczny taras. Tak nazwałabym kolejny punkt naszej wędrówki. Wiało paskudnie. Wyciągnęłam puchówkę z plecaka, a był początek lipca. Niech żyje lato.
Przełęcz znajduje się w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem a Lodową Kopą. Dojście na Lodową Przełęcz z parkingu w Starym Smokowcu to 10 km i jakieś 5-6 godzin marszu. Z przełęczy możemy zejść do Tatrzańskiej Jaworzyny i 11-kilometrowy marsz zajmie nam około 5 godzin.
Lodowa Przełęcz - Lodowa Kopa 2602 m - Lodowy Szczyt 2627 m
I choć wolę ciepło od zimna, stopy moje skierowały się w stronę krainy lodu, w stronę stoków, na których nie chcą stopnieć płaty śniegu i barwią na biało letni krajobraz. Pierwszy raz w życiu popełniłam zejście ze szlaku. Ale to zejście miało wymiar duchowego apetytu, wcześniejsze wiązały się raczej z załatwieniem potrzeby fizjologicznej.
Na Lodową Kopę można dojść granią lub ostrożnie podążając za kamiennymi kopczykami. Wybraliśmy tą drugą opcję, bardziej bezpieczną, ale za to bez spektakularnych widoków. A na te nie musieliśmy czekać bardzo długo. W niecałą godzinę podziwialiśmy widoki ze szczytu.
Nasz cel - Lodowy Szczyt - zdawał się być na wyciągnięcie ręki.
Na Lodowej Kopie spotkaliśmy kilku taterników. Wymieniliśmy parę zdań, zrobiliśmy fajne zdjęcia, serce waliło z zachwytu. Ale przecież do naszego celu został jeszcze kawałek wędrówki. Ten moment był nieco trudniejszy niż podejście z przełęczy. Zastały nas trochę większe ekspozycje, czasem kombinowanie, wzmożona czujność i nagle przed oczami ukazuje się kawałek żelastwa, który w zupełności nie pasuje do krajobrazu, ale stoi tam i jest, po prostu.
Lodowy Szczyt 2627 m
Wróćmy jeszcze do bohatera, który przewinął się przed chwilą, a który piękniej opisze naszą zdobyć. Walery Eljasz o Lodowym Szczycie pisał tak:
"Kogóż z jadących w Tatry nie zaciekawił we wschodnim paśmie tych gór olbrzymi szczyt kształtem najwięcej zbliżony do piramidy? Nie gubi on się w tłumie wierzchołków, lecz samodzielnie rozpiera się w obie strony na własnych ramionach. To szczyt Lodowy, po królu Garłuchowskim i królowej Łomnicy, najwyższy ich syn wśród licznej dziatwy tatrzańskiej".
Panorama z Lodowego Szczytu to miód dla oczu. Z jednej strony przykuwa uwagę zieleń Tatr Bielskich, z drugiej pręży się Królowa Łomnica, a i Durny Szczyt i Baranie Rogi mamy na wyciągnięcie ręki. Pięknie wygląda z góry Dolina Pięciu Stawów Spiskich. Dolina Małej Zimnej Wody małą się być wydaje, a przecież to ładne kilka kilometrów szlaku.
Lodowy Koń albo Kőparipa - to z węgierskiego, tak dla odmiany
Te nazwy nie biorą się z przypadku. Czasem jak analizuję mapy myślę, skąd wzięły się nazwy, nieraz śmieszne, a później idę i już wiem. Na konia trzeba wleźć i na niego usiąść, co w pewien sposób przełożyło się w tatrzańskiej rzeczywistości. Na spotkanie z Lodowym Koniem nie przygotowałam się w żaden sposób. Mój Partner prowadzi szlaki na miarę moich możliwości, a że nie lękam się wysokości, postanowił, że drogą powrotną przejdziemy przez Lodowego Konia. Patrzyłam chwilę na kamienne bloki, skomentowałam, że wąsko i czy na pewno dam radę? W takich momentach w głowie przewijają się różne myśli i ciemne historie. Może jakoś przejdę, w końcu to tylko kawałek, jakieś 22 metry. Cieszyłam się, że nie wieje mocno. Skupiałam się maksymalnie na każdym kroku. Bardzo doceniałam przyczepność moich butów, którym mogłam zaufać na pionowych blokach. I jakoś poszło.
Droga do Terinki i powrót w doliny
Po przejściu Lodowego Konia wszystko wydawało się już łatwe i "z górki". Dość dosłownie, bo do schroniska straciliśmy trochę wysokości. Po zejściu z grani prowadziła nas ścieżka wąska, z drobnymi kamieniami, stroma, wijąca się i wpadająca wprost na pole śnieżne.
Szybko przeransportowaliśmy się na zasłużony biwak przy schronisku. Tatry pożegnały nas najlepiej jak umiały. Granity pięknie prezentowały się na tle niebieskiego nieba. Do zobaczenia wkrótce, rzuciłam im na odchodnym. Wróciłam w nie końcem lipca, żeby sprawdzić swoją kondycję przed Alpami. Powędrowałam przez Salatyn, grań Rohaczy i skończyłam na Rakoniu, uff.. Opowiem o tym następnym razem.
Dziękuję za uwagę.
When mountains are calling you must go.
Kto zrywa się w środku nocy, ten może i jest niewyspany, ale za w zamian dostaje dzień pełen nowych możliwości. W Starym Smokowcu meldujemy się pół godziny przed szóstą rano. Zza parkingowego płotu zerkają na nas owce, dopijamy kawę, dojadamy kanapki, zarzucamy plecaki i ruszamy w kierunku Hrebienoka.
Smokowieckie Siodełko, czyli Hrebienok 1284 m
Mijamy pospiesznie puste o tej porze centrum miejscowości (choć przy jednej z restauracji był niezły rozgardiasz przy śmietnikach - czyżby Wielka Łapa miała coś z tym wspólnego?) i wędrujemy szlakiem prowadzącym wzdłuż kolejki. Chwilę po 6.00 panuje tutaj błogi spokój, mijamy się z pojedynczymi turystami na szlaku. Na Hrebienok docieramy szybciej niż wskazują na to tabliczki.
Dolina Małej Zimnej Wody
W połowie XIX wieku odkrywcy tego świata, badacze i botanicy przyjeżdżali w Tatry. I taki na przykład Heinrich Barth dolinę uznał za jedną z najpiękniejszych górskich dolin świata. Choć historii jego wypraw nie analizowałam, to myśl o tym, że 150 kilometrów od mojego domu mam jedno z piękniejszych miejsc świata, dodaje skrzydeł.
Dolina początkowo wiedzie lasem, mijamy Wodospad Olbrzymi, powoli wędrujemy pod górę, gdzieniegdzie wyłaniają się widoki na podtatrzańskie miejscowości.
Kamienna ścieżka wychodzi w końcu z lasu i wprowadza nas w królestwo kosodrzewiny, traw i niezliczonej ilości kwiatów. Im jesteśmy wyżej, tym widzimy, jak dolina wręcz rozszerza się. Oto przed nami poszarpane granity wbijają się w niebo, a człowiek zdaje się być mrówką u ich stóp.
Z daleka nasz wzrok przykuwa wodospad, zwany czasem przez Polaków Złotą Siklawą. Spływa po stromej ścianie, fachowcy nazwaliby to progiem polodowcowym. A próg ten będziemy musieli przejść i my, w drodze do Terinki i Pięciu Spiskich Stawów. Zygzakiem. Mocno pod górę. W pełnym słońcu. Ufff…
Kiedy zmęczenie dawało się we znaki, wspominałam wędrówkę doliną sprzed kilku lat. Tą pierwszą, kiedy zachwyt otwierał szeroko moje oczy. Im byłam bliżej schroniska, tym z większym podziwem spoglądałam na ściany wznoszące się wokół. I wspinaczy, którzy metr po metrze mierzyli się ze swoim pionowym światem. I wiecie co? Wędrowałam tego lata tamtędy kolejny już raz, a mój zachwyt nie opadł ani trochę. Dolina Małej Zimnej Wody - lubię tu wracać.
Chata Teryho albo Terinka i Pięć Stawów Spiskich
Od czasu startu z parkingu minęło nam 8 kilometrów i ponad 1000 metrów przewyższenia. Czekała nas więc szybka regeneracja przed dalszym etapem wędrówki. Kofola, zimne piwo, a może gorąca zupa czosnkowa? Wszystko to pyszne, ale na złoty napój trzeba było jeszcze zasłużyć. Chłonęliśmy widoki wokół schroniska.
Chata Teryho - Lodowa Przełęcz 2372 m
Kolejny etap naszej wędrówki prowadził ku najwyżej położonej przełęczy w Tatrach. Na Lodową Przełęcz prowadzi ze schroniska zielony szlak, a jego pokonanie zajmuje 1,5 godziny. 350 metrów podejścia nie pozbędzie nas energii, a widoki zrobią się coraz to ładniejsze. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się skrzyżowanie szlaków. Z niego możemy dojść na Czerwoną ławkę albo na Lodową Przełęcz. Miałam przyjemność wędrować przez Czerwoną Ławkę jesienią, wbiłam się też na Mały Lodowy Szczyt, napiszę o tym innym razem.
Tym razem wybrałam spokojny spacer z rozległymi widokami i wybrałam zielony szlak z piknikiem na Lodowej Przełęczy. Być może będziecie mieć szczęście i spotkacie kozicę i zdążycie jej zrobić zdjęcie zanim ukryje się między kamieniami. Swoją drogą ciekawa jestem jaki dalibyście tytuł tej fotografii?
Początkiem lipca powyżej 2000 metrów zalegało jeszcze trochę śniegu. Wędrując Lodową Dolinką można szybko pojąć, skąd wzięła się jej nazwa. W dolinie tej znajduje się najwyżej położony tatrzański staw. Wiedzieliście o tym, że jest nim Lodowy Stawek na wysokości 2157 m? „Stawek ten zwać należy Lodowym, bo prawie zawsze bywa lodem i śniegiem pokryty” - tak pisał o nim w 1886 Walery Eljasz-Radzikowski, popularyzator Tatr i autor przewodników tatrzańskich.
Zielony szlak prowadził w śniegu, a że ślady na nim były stare, większość turystów z pewnością obchodziła go po skałach. Zrobiliśmy tak i my, choć przyznam szczerze, że momentami było dość wąsko i krucho. A to wszystko bez zabezpieczeń, w końcu ścieżka prowadziła 2 metry obok.
Lodowa Przełęcz 2372 m
Lodowa Przełęcz albo słoneczny taras. Tak nazwałabym kolejny punkt naszej wędrówki. Wiało paskudnie. Wyciągnęłam puchówkę z plecaka, a był początek lipca. Niech żyje lato.
Przełęcz znajduje się w głównej grani Tatr pomiędzy Małym Lodowym Szczytem a Lodową Kopą. Dojście na Lodową Przełęcz z parkingu w Starym Smokowcu to 10 km i jakieś 5-6 godzin marszu. Z przełęczy możemy zejść do Tatrzańskiej Jaworzyny i 11-kilometrowy marsz zajmie nam około 5 godzin.
Lodowa Przełęcz - Lodowa Kopa 2602 m - Lodowy Szczyt 2627 m
I choć wolę ciepło od zimna, stopy moje skierowały się w stronę krainy lodu, w stronę stoków, na których nie chcą stopnieć płaty śniegu i barwią na biało letni krajobraz. Pierwszy raz w życiu popełniłam zejście ze szlaku. Ale to zejście miało wymiar duchowego apetytu, wcześniejsze wiązały się raczej z załatwieniem potrzeby fizjologicznej.
Na Lodową Kopę można dojść granią lub ostrożnie podążając za kamiennymi kopczykami. Wybraliśmy tą drugą opcję, bardziej bezpieczną, ale za to bez spektakularnych widoków. A na te nie musieliśmy czekać bardzo długo. W niecałą godzinę podziwialiśmy widoki ze szczytu.
Nasz cel - Lodowy Szczyt - zdawał się być na wyciągnięcie ręki.
Na Lodowej Kopie spotkaliśmy kilku taterników. Wymieniliśmy parę zdań, zrobiliśmy fajne zdjęcia, serce waliło z zachwytu. Ale przecież do naszego celu został jeszcze kawałek wędrówki. Ten moment był nieco trudniejszy niż podejście z przełęczy. Zastały nas trochę większe ekspozycje, czasem kombinowanie, wzmożona czujność i nagle przed oczami ukazuje się kawałek żelastwa, który w zupełności nie pasuje do krajobrazu, ale stoi tam i jest, po prostu.
Lodowy Szczyt 2627 m
Wróćmy jeszcze do bohatera, który przewinął się przed chwilą, a który piękniej opisze naszą zdobyć. Walery Eljasz o Lodowym Szczycie pisał tak:
"Kogóż z jadących w Tatry nie zaciekawił we wschodnim paśmie tych gór olbrzymi szczyt kształtem najwięcej zbliżony do piramidy? Nie gubi on się w tłumie wierzchołków, lecz samodzielnie rozpiera się w obie strony na własnych ramionach. To szczyt Lodowy, po królu Garłuchowskim i królowej Łomnicy, najwyższy ich syn wśród licznej dziatwy tatrzańskiej".
Panorama z Lodowego Szczytu to miód dla oczu. Z jednej strony przykuwa uwagę zieleń Tatr Bielskich, z drugiej pręży się Królowa Łomnica, a i Durny Szczyt i Baranie Rogi mamy na wyciągnięcie ręki. Pięknie wygląda z góry Dolina Pięciu Stawów Spiskich. Dolina Małej Zimnej Wody małą się być wydaje, a przecież to ładne kilka kilometrów szlaku.
Lodowy Koń albo Kőparipa - to z węgierskiego, tak dla odmiany
Te nazwy nie biorą się z przypadku. Czasem jak analizuję mapy myślę, skąd wzięły się nazwy, nieraz śmieszne, a później idę i już wiem. Na konia trzeba wleźć i na niego usiąść, co w pewien sposób przełożyło się w tatrzańskiej rzeczywistości. Na spotkanie z Lodowym Koniem nie przygotowałam się w żaden sposób. Mój Partner prowadzi szlaki na miarę moich możliwości, a że nie lękam się wysokości, postanowił, że drogą powrotną przejdziemy przez Lodowego Konia. Patrzyłam chwilę na kamienne bloki, skomentowałam, że wąsko i czy na pewno dam radę? W takich momentach w głowie przewijają się różne myśli i ciemne historie. Może jakoś przejdę, w końcu to tylko kawałek, jakieś 22 metry. Cieszyłam się, że nie wieje mocno. Skupiałam się maksymalnie na każdym kroku. Bardzo doceniałam przyczepność moich butów, którym mogłam zaufać na pionowych blokach. I jakoś poszło.
Droga do Terinki i powrót w doliny
Po przejściu Lodowego Konia wszystko wydawało się już łatwe i "z górki". Dość dosłownie, bo do schroniska straciliśmy trochę wysokości. Po zejściu z grani prowadziła nas ścieżka wąska, z drobnymi kamieniami, stroma, wijąca się i wpadająca wprost na pole śnieżne.
Szybko przeransportowaliśmy się na zasłużony biwak przy schronisku. Tatry pożegnały nas najlepiej jak umiały. Granity pięknie prezentowały się na tle niebieskiego nieba. Do zobaczenia wkrótce, rzuciłam im na odchodnym. Wróciłam w nie końcem lipca, żeby sprawdzić swoją kondycję przed Alpami. Powędrowałam przez Salatyn, grań Rohaczy i skończyłam na Rakoniu, uff.. Opowiem o tym następnym razem.
Dziękuję za uwagę.