Dobry wieczór.
Poniedziałek przywitał na s pogodą … zmienna. Prognozy były straszne, Naród Turystyczny wykupił wszystkie peleryny i kajaki w okolicy. Postanowiliśmy odwiedzić regle.
Dobry kierowca busa wystawił nas tuż przy wejściu do Małej Łąki. Weszliśmy, zapłaciliśmy, pomaszerowaliśmy.
Po odpowiednim czasie dotarliśmy do Wielkiej Polany Małołąckiej.
Z niej sporo luda poszło w stronę Giewonta / Kopy, myśmy poszli na Przysłop Miętusi. Nie było deszczu. Był za to domek o lekko mrocznej historii.
Przysłop powitał nas ferią barw, słońcem, ławką, widokami, owadami, ukrytymi żmijami i turystami.
Rzućcie okiem jak Giewont ukrywał się za drzewami.
Z Przysłopu zeszliśmy do Kościelskiej, na chwilę zatrzymaliśmy się nad potokiem. Deszcz dalej nie padał. Przemieściliśmy się na parking busów, stały ale jeździć nie chciały. Na szczęście obok jest przystanek z rozkładem jazdy. Bus się pojawił, całkowicie poza rozkładem. Skorzystaliśmy.
Dojechaliśmy do Pęksowego Brzysku. To miejsce trzeba odwiedzić. Kultura, sztuka, historia Polski, Tatr, innych gór. Piękno nagrobków, dostojna cisza, zaduma, przemyślenia.
Na konie wycieczki postanowiliśmy popodziwiać Tatry z wysokości czwartego piętra. Które pokonaliśmy windą. Lokal Granit oferuje takie widoki
Deszcz dalej nie padał.
Dotarliśmy na kwaterę, niebo zapłakało. Takie widoki z balkonu mieliśmy po deszczu
I tak oto Gosia zakończyła dwa dni turystyki, ja trzy. Było sympatycznie, a Gosia była dzielna i wytrwała.
Do Żywca dotarłem kombinacją : pociąg, autobus zastępczy, samochód sąsiada. W dom wstąpiłem we wtorek o godzinie 1.15. Co by odpocząć jeden dzień przed środową wycieczką na Rysy.
Dziękuję za uwagę.