16.04.2013 Tatry - Granaty - Dobra lampa nie jest zła...
: 2013-07-07, 16:38
Miało być bardziej górsko, a więc trochę będzie, ale tylko tak trochę. Wycieczka trochę nie na czasie, ale może na obecnie panującą pogodę właśnie w sam raz, poza tym nie miałem przyjemności nigdzie jej opisać.
Ale do rzeczy. Czaiłem się na tą trasę całą zimę, ale pogoda jakaś taka nijaka była, więc udało się dopiero na wiosnę. Już na weekend zapowiadano lampę, ale miała się utrzymywać dosyć długo, więc spokojnie przeczekałem. W tygodniu i tak miałem wolne, więc decyzja była kwestią chwili. Miał być poniedziałek, ale zaspałem, we wtorek zaś nie zasnąłem, więc znów o mało co by nic z tego nie wyszło. No ale po nieprzespanej nocy udałem się tam... Trochę się obawiałem, że już mało śniegu będzie, ale nic z tych rzeczy, było wystarczająco, tylko słońce wręcz zabijało.
Wyszedłem więc o poranku z Kuźnic i bez większej historii doszedłem do Murowańca, po drodze spotykając aż jedną osobą, co ciekawe było to 50 % osób jakie tego dnia spotkałem.
W Murowańcu jak nie w Murowańcu, tzn. byłem zupełnie sam. Tu na zdjęciu na zewnątrz schroniska niby widać jakąś osobę, ale zobaczyłem ją dopiero w domu na zdjęciu. W sumie to po przeszło godzinnym posiedzeniu samotnie w schronisku, miałem już w planach zejść z powrotem, ale sobie pomyślałem, że chociaż nad Czarny Staw dojdę, jak już tutaj jestem. Tak więc poszedłem.... tam też spotkałem drugiego i ostatniego tego dnia turystę.
Czym dalej byłem tym bardziej mnie cisło do góry, tak też zacząłem gdzieś mozolnie wchodzić.
Szło mi to średnio szybko i było już dosyć późno, ale jakoś samemu to się zawsze ociągam. Zauważyłem, że obojętnie o której bym nie wyszedł to wracam już jak jest ciemno. Z kimś jakoś nie mam tego problemu, bo to jakoś sprawniej idzie, a tak to moje popasy ciągną się w nieskończoność, bo przecież zawsze jest jeszcze czas... No ale w końcu udaje mi się wejść gdzieś wyżej i wyłaniają się jakieś widoki
No to se pooglądałem. Czas wejść na pierwsze wzniesienie i już na samym początku pierwsza przeszkoda, ale jakoś mi to poszło. Ogólnie trudne to to nie jest, tylko świadomość tego, że jak spadniesz to już nie żyjesz, jest co najmniej dziwna l:
Jest w końcu szczyt, jest fotel, więc można się cieszyć.
Jest i widoczny szlak, więc pełen relaks.
Trochę widoków ze szczytu:
W Zachodnich wręcz się pali...
Ja w sumie też, ale sobie mówię: jeszcze tylko ta krótka grań, a potem już z górki. Tak też poszedłem, nie najgorzej było, może z 3-4 trudniejsze miejsca, ale bardziej niepokojące to te trawersy były przy tej pogodzie i te myśli co by było gdyby... Z drugiej strony przypominały mi się wycieczki które najlepiej wspominam, czyli właśnie samotne chodzenie po szczytach bez jakiejkolwiek duszy dookoła w promieniu co najmniej 500 metrów. No i dochodzę do wniosku, że to jest to czego tak bardzo od dłuższego czasu mi brakowało.
To miejsce pierwszy raz w życiu przeszedłem dołem, bo co tam będę paradował, jak i tak nie miał kto mi zdjęcia zrobić.
Tu na zdjęciu, gdzie widać tą wystającą ledwo klamrę, chyba było najtrudniejsze miejsce na całym szlaku, najpierw się dostać do tej klamry, a potem przejść po tej półeczce pod tym znakiem czerwonego szlaku w centrum kadru, ale jakoś poszło...
Trochę szlaku... właściwie to większość dało się iść po tych śladach, ale w niektórych miejscach to dochodziłem do wniosku, że idzie iść inaczej, więc się czasem nakombinowałem.
Do Pośredniego jakieś tam trudności były, ale potem już sobie nie przypominam, wręcz autostrada na Zadni i jakoś inaczej się na niego wchodzi niż latem, bo od całkiem innej strony. Przynajmniej mi to tak wyszło, od prawej a nie od lewej strony.
Po przejściu grani kolejna zasłużona dłuższa przerwa i byle jak najszybciej zejść na dół. Szczerze mówiąc to ten upał był masakryczny, w dodatku wszystko się topić zaczęło, więc wizja schodzenia, nie była aż tak optymistyczna.
Trochę późno się zrobiło, nie pamiętam dokładnie, ale po 16:00 na pewno było jak nie później, więc zacząłem zapieprzać na dół. Szło mi to bardzo szybko, ale niekoniecznie sprawnie, dawno się tak nie wkur....em, bo jednak zapadałem się co drugi krok po jaja i poobijałem nieźle o jakieś kamienie.
No ale udało się, na dole już pięknie, bo chłodniej i tak jakoś przyjemniej... siły wróciły, więc można było schodzić. Do Murowańca już nawet nie wchodziłem, bo mi się nie chciało, poza tym trochę mi się spieszyć zaczęło, bo powoli zaczęło się ściemniać...
W drodze powrotnej jeszcze kilka zdjęć, trochę wspomnień i taka jakaś wewnętrzna radość... głównie z tej samotnej wycieczki. Jedyne czego żałowałem, to tego, że przez cały dzień praktycznie żadnej chmurki nie ujrzałem ale i tak było pięknie
No i to by było na tyle, tak trochę byle jak to opisałem, ale za bardzo weny nie mam coś ostatnio...
Ale do rzeczy. Czaiłem się na tą trasę całą zimę, ale pogoda jakaś taka nijaka była, więc udało się dopiero na wiosnę. Już na weekend zapowiadano lampę, ale miała się utrzymywać dosyć długo, więc spokojnie przeczekałem. W tygodniu i tak miałem wolne, więc decyzja była kwestią chwili. Miał być poniedziałek, ale zaspałem, we wtorek zaś nie zasnąłem, więc znów o mało co by nic z tego nie wyszło. No ale po nieprzespanej nocy udałem się tam... Trochę się obawiałem, że już mało śniegu będzie, ale nic z tych rzeczy, było wystarczająco, tylko słońce wręcz zabijało.
Wyszedłem więc o poranku z Kuźnic i bez większej historii doszedłem do Murowańca, po drodze spotykając aż jedną osobą, co ciekawe było to 50 % osób jakie tego dnia spotkałem.
W Murowańcu jak nie w Murowańcu, tzn. byłem zupełnie sam. Tu na zdjęciu na zewnątrz schroniska niby widać jakąś osobę, ale zobaczyłem ją dopiero w domu na zdjęciu. W sumie to po przeszło godzinnym posiedzeniu samotnie w schronisku, miałem już w planach zejść z powrotem, ale sobie pomyślałem, że chociaż nad Czarny Staw dojdę, jak już tutaj jestem. Tak więc poszedłem.... tam też spotkałem drugiego i ostatniego tego dnia turystę.
Czym dalej byłem tym bardziej mnie cisło do góry, tak też zacząłem gdzieś mozolnie wchodzić.
Szło mi to średnio szybko i było już dosyć późno, ale jakoś samemu to się zawsze ociągam. Zauważyłem, że obojętnie o której bym nie wyszedł to wracam już jak jest ciemno. Z kimś jakoś nie mam tego problemu, bo to jakoś sprawniej idzie, a tak to moje popasy ciągną się w nieskończoność, bo przecież zawsze jest jeszcze czas... No ale w końcu udaje mi się wejść gdzieś wyżej i wyłaniają się jakieś widoki
No to se pooglądałem. Czas wejść na pierwsze wzniesienie i już na samym początku pierwsza przeszkoda, ale jakoś mi to poszło. Ogólnie trudne to to nie jest, tylko świadomość tego, że jak spadniesz to już nie żyjesz, jest co najmniej dziwna l:
Jest w końcu szczyt, jest fotel, więc można się cieszyć.
Jest i widoczny szlak, więc pełen relaks.
Trochę widoków ze szczytu:
W Zachodnich wręcz się pali...
Ja w sumie też, ale sobie mówię: jeszcze tylko ta krótka grań, a potem już z górki. Tak też poszedłem, nie najgorzej było, może z 3-4 trudniejsze miejsca, ale bardziej niepokojące to te trawersy były przy tej pogodzie i te myśli co by było gdyby... Z drugiej strony przypominały mi się wycieczki które najlepiej wspominam, czyli właśnie samotne chodzenie po szczytach bez jakiejkolwiek duszy dookoła w promieniu co najmniej 500 metrów. No i dochodzę do wniosku, że to jest to czego tak bardzo od dłuższego czasu mi brakowało.
To miejsce pierwszy raz w życiu przeszedłem dołem, bo co tam będę paradował, jak i tak nie miał kto mi zdjęcia zrobić.
Tu na zdjęciu, gdzie widać tą wystającą ledwo klamrę, chyba było najtrudniejsze miejsce na całym szlaku, najpierw się dostać do tej klamry, a potem przejść po tej półeczce pod tym znakiem czerwonego szlaku w centrum kadru, ale jakoś poszło...
Trochę szlaku... właściwie to większość dało się iść po tych śladach, ale w niektórych miejscach to dochodziłem do wniosku, że idzie iść inaczej, więc się czasem nakombinowałem.
Do Pośredniego jakieś tam trudności były, ale potem już sobie nie przypominam, wręcz autostrada na Zadni i jakoś inaczej się na niego wchodzi niż latem, bo od całkiem innej strony. Przynajmniej mi to tak wyszło, od prawej a nie od lewej strony.
Po przejściu grani kolejna zasłużona dłuższa przerwa i byle jak najszybciej zejść na dół. Szczerze mówiąc to ten upał był masakryczny, w dodatku wszystko się topić zaczęło, więc wizja schodzenia, nie była aż tak optymistyczna.
Trochę późno się zrobiło, nie pamiętam dokładnie, ale po 16:00 na pewno było jak nie później, więc zacząłem zapieprzać na dół. Szło mi to bardzo szybko, ale niekoniecznie sprawnie, dawno się tak nie wkur....em, bo jednak zapadałem się co drugi krok po jaja i poobijałem nieźle o jakieś kamienie.
No ale udało się, na dole już pięknie, bo chłodniej i tak jakoś przyjemniej... siły wróciły, więc można było schodzić. Do Murowańca już nawet nie wchodziłem, bo mi się nie chciało, poza tym trochę mi się spieszyć zaczęło, bo powoli zaczęło się ściemniać...
W drodze powrotnej jeszcze kilka zdjęć, trochę wspomnień i taka jakaś wewnętrzna radość... głównie z tej samotnej wycieczki. Jedyne czego żałowałem, to tego, że przez cały dzień praktycznie żadnej chmurki nie ujrzałem ale i tak było pięknie
No i to by było na tyle, tak trochę byle jak to opisałem, ale za bardzo weny nie mam coś ostatnio...