Tatry 2018
: 2018-07-13, 23:35
No i nadszedł czas, gdy tradycyjnie pojechaliśmy w Tatry. Tym razem zupełnie bez planów, bez ciśnienia i parcia na cokolwiek. I bez pogody.
Na rozgrzewkę postanowiliśmy, adekwatnie do formy, pójść w regle. W zeszłym roku na dzień dobry pyknęliśmy Wołowca, w tym od razu założyliśmy, że nie ma szans.
Julka dość stanowczo oprotestowała chodzenie w wielkie góry na rzecz gry internetowej, więc na zasadzie kompromisu pojechaliśmy na Cyrhlę i zaczęliśmy się "wspinać" na Kopieniec.
Zachętą miały być nowe, funkel nówki nieśmigane kijki w kolorze odpowiednim.
Po kwadransie kijki się znudziły, a "nogi bolały". No ale po kilkunastu minutach marudzenia Młoda się uspokoiła i dotarliśmy pod ten Kopieniec. A tam śnieg na Orlej Perci. Pięknie. No, rano było plus pięć na dole. Fajny lipiec.
Ruszamy na szczyt. Chmury jakieś się zbierają. Wczoraj w Zakopcu nas postraszyło, dzisiaj też straszy. No ale cieplej się robi. Są i owady. No to co kwiatek pisk, bo pszczoła, bo szerszeń... Nic nowego.
Magda już ma dość wakacji.
W sumie to ja też zły jestem, pojechałem w Tatry i widzę jakieś pagóry.
A Młoda ciśnie pod górę jak zdezelowany Ikarus. Dużo brakło do czasu mapowego. A ile stękania! No ale już mamy szczyt, całe 1300 z groszami, wyczyn jak diabli, ale dobre i to.
Oczywiście kanapek też nie chce zjeść. Trzeba użyć perswazji.
Mam trochę czasu, ale prawdę powiedziawszy to nudy tu jak nad morzem, no niewiele tu się dzieje.
Julka w końcu kończy kanapkę, ale kilka razy atakuje ją mucha i wszyscy wokół o tym wiedzą. Krzyku, choćby niedźwiedź wylazł z krzaków.
Pierwsze koty za płoty - mówią. Schodzimy do Olczyskiej, na płaskim odcinku dziecko mi się uspokaja. Uśmiechnięta, zadowolona. Słońce wychodzi, cieplej się robi, sielanka.
Nic nie trwa jednak wiecznie, przed nami jeszcze jeden potężny i złowrogi szczyt....
Młoda kombinuje, co zrobić, żeby tam nie iść...
Ale wyjścia nie ma. Nosal nieubłagalnie wisi nad nami jak fatum. No ale ma obiecane coś, o czym wie tylko, że dostanie kubek i będzie musiała go pilnować przed złodziejami. Julka dopytuje się, czy będą źli ludzie, czy będziemy obok... W końcu mówi, że weźmie nóż. Ręce mi opadły. Ale ta rozmowa o złodziejach i kubku pozwala zbliżyć się pod Nosal.
Przy okazji, strasznie dużo drzew w tym rejonie wyparowało. Masakra. Sam Nosal już prawie łysy jest, od przełęczy.
Na szczycie tyle ludzi, że siedzimy tylko chwilkę. Nastrój dziecka jak na zdjęciu. Nawet skały i wspinaczka nie poprawiły humoru. Mały buc. Cały tata.
Też tu nic specjalnego nie ma, bez szału. Schodzimy powoli, bo kruchy ten szlak.
Zejście jest banalnie krótkie, więc w 30 minut meldujemy się przy tamie.
No i na obiad, a potem na niespodziankę. Obiecani złodzieje. Faktycznie, na necie wyczytałem, że kradną całe kubki i sprawdziło się, trzeba było się mocno pilnować. Ale zaskoczenie było wielkie i zadowolenie też.
Wracamy na Krzeptówki, do bazy. Wieczorem ostra dyskusja o tym, co możemy z tak chodzącą Julką zrobić. Padają takie propozycje, że człowiek zaczyna żałować, że nie pojechał na wakacje na Mazury.
W końcu ustalamy plan działania - wycieczka, która ma pokazać, co jesteśmy w stanie naprawdę zrobić w te wakacje, bo wszyscy czujemy, że w tym zespole to niestety niewiele.
Na rozgrzewkę postanowiliśmy, adekwatnie do formy, pójść w regle. W zeszłym roku na dzień dobry pyknęliśmy Wołowca, w tym od razu założyliśmy, że nie ma szans.
Julka dość stanowczo oprotestowała chodzenie w wielkie góry na rzecz gry internetowej, więc na zasadzie kompromisu pojechaliśmy na Cyrhlę i zaczęliśmy się "wspinać" na Kopieniec.
Zachętą miały być nowe, funkel nówki nieśmigane kijki w kolorze odpowiednim.
Po kwadransie kijki się znudziły, a "nogi bolały". No ale po kilkunastu minutach marudzenia Młoda się uspokoiła i dotarliśmy pod ten Kopieniec. A tam śnieg na Orlej Perci. Pięknie. No, rano było plus pięć na dole. Fajny lipiec.
Ruszamy na szczyt. Chmury jakieś się zbierają. Wczoraj w Zakopcu nas postraszyło, dzisiaj też straszy. No ale cieplej się robi. Są i owady. No to co kwiatek pisk, bo pszczoła, bo szerszeń... Nic nowego.
Magda już ma dość wakacji.
W sumie to ja też zły jestem, pojechałem w Tatry i widzę jakieś pagóry.
A Młoda ciśnie pod górę jak zdezelowany Ikarus. Dużo brakło do czasu mapowego. A ile stękania! No ale już mamy szczyt, całe 1300 z groszami, wyczyn jak diabli, ale dobre i to.
Oczywiście kanapek też nie chce zjeść. Trzeba użyć perswazji.
Mam trochę czasu, ale prawdę powiedziawszy to nudy tu jak nad morzem, no niewiele tu się dzieje.
Julka w końcu kończy kanapkę, ale kilka razy atakuje ją mucha i wszyscy wokół o tym wiedzą. Krzyku, choćby niedźwiedź wylazł z krzaków.
Pierwsze koty za płoty - mówią. Schodzimy do Olczyskiej, na płaskim odcinku dziecko mi się uspokaja. Uśmiechnięta, zadowolona. Słońce wychodzi, cieplej się robi, sielanka.
Nic nie trwa jednak wiecznie, przed nami jeszcze jeden potężny i złowrogi szczyt....
Młoda kombinuje, co zrobić, żeby tam nie iść...
Ale wyjścia nie ma. Nosal nieubłagalnie wisi nad nami jak fatum. No ale ma obiecane coś, o czym wie tylko, że dostanie kubek i będzie musiała go pilnować przed złodziejami. Julka dopytuje się, czy będą źli ludzie, czy będziemy obok... W końcu mówi, że weźmie nóż. Ręce mi opadły. Ale ta rozmowa o złodziejach i kubku pozwala zbliżyć się pod Nosal.
Przy okazji, strasznie dużo drzew w tym rejonie wyparowało. Masakra. Sam Nosal już prawie łysy jest, od przełęczy.
Na szczycie tyle ludzi, że siedzimy tylko chwilkę. Nastrój dziecka jak na zdjęciu. Nawet skały i wspinaczka nie poprawiły humoru. Mały buc. Cały tata.
Też tu nic specjalnego nie ma, bez szału. Schodzimy powoli, bo kruchy ten szlak.
Zejście jest banalnie krótkie, więc w 30 minut meldujemy się przy tamie.
No i na obiad, a potem na niespodziankę. Obiecani złodzieje. Faktycznie, na necie wyczytałem, że kradną całe kubki i sprawdziło się, trzeba było się mocno pilnować. Ale zaskoczenie było wielkie i zadowolenie też.
Wracamy na Krzeptówki, do bazy. Wieczorem ostra dyskusja o tym, co możemy z tak chodzącą Julką zrobić. Padają takie propozycje, że człowiek zaczyna żałować, że nie pojechał na wakacje na Mazury.
W końcu ustalamy plan działania - wycieczka, która ma pokazać, co jesteśmy w stanie naprawdę zrobić w te wakacje, bo wszyscy czujemy, że w tym zespole to niestety niewiele.